Final Fantasy XVI – Zemsta to potężna broń. Moje wrażenia po ukończeniu gry

BLOG O GRZE
1371V
user-38519 main blog image
Arkan | 24.04, 14:27
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Final Fantasy to dla mnie jedna z najlepszych serii w historii gamingu. Seria, która dostarcza mi masę pięknych wspomnień, emocji i przede wszystkim fantastycznie sprzędzonego czasu przed ekranem TV/konsoli. Na każdą nowozapowiedzianą odsłonę czekam więc jak dziecko na gwiazdkę, by móc zanużyć się w kolejnej przygodzie jaką serwują nam włodarze ze SquareEnix. Nie inaczej było w przypadku Final Fantasy XVI na który "hype" miałem jeszcze większy za sprawą XV odsłony, która jest dla mnie najlepszą grą ósmej generacji konsol. Oczekiwania miałem naprawdę ogromne, zwłaszcza, że w momencie zapowiedzi XVI oznajmiłem, że dla nowej odsłony kupię PlayStation5. I tak się stało. Czy żałuję? Tego dowiecie się z moich przemyśleń. Grę zacząłem ogrywać pół roku po jej premierze (czekałem na PS5 Slim i się doczekałem). W międzyczasie zdarzyło mi się czytać najróżniejsze komentarze od zachwytów po wylewanie pomyj. Rozbieżność w opiniach była spora, że to już nie Final Fantasy, że gra jest nudna i pusta, że system walki to wykradziony z gry akcji, a z drugiej strony, że walka to atut tej produkcji, że fabuła jest naprawdę dojrzała i mroczna. Te wszystkie rożnorodne opinie sprawiały, że jeszcze bardziej nie mogłem się doczekać kiedy sam wreszcie przysiądę do zabawy i będę mógł sobie wyrobić własne zdanie. Czy to dalej Final Fantasy? Czy warto było dla tej konkretnej gry już teraz sięgnąć po PS5? Na te pytania uzyskacie odpowiedź. Tekst ten może zawierać spoilery (choć staram się ich unikać), także jeśli nie chcesz sobie zepsuć zabawy to odpuść i wróć tutaj jak już grę skończysz ---> CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIELNOŚĆ. Pozostałych zapraszam do lektury, która początkowo miała być krótkim wpisem w bibliotece PPE (odpalcie sobie muzykę z gry dla klimatu :) )

O fabule mogliście już niejednokrotnie przeczytać na łamach tego portalu czy to w recenzji Gruchy, czy to blogach innych użytkowników oraz w komentarzach pod newsami, także nie zamierzam jej kolejny raz streszczać. Valisthea, która jest miejscem akcji "szesnastki" to przede wszystkim zmiana klimatu, bo ta część stara się nawiązywać do pierwszych odsłon i średniowiecznej Europy, zamiast stawiać na wysokorozwiniętą technologię rodem z filmów Sci-Fi czy przypominać w większym bądź mniejszym stopniu nasz świat. Szczerze mówią obawiałem się tej zmiany, bo zdecydowanie bardziej mi leżały klimaty technologiczne jak w VI, VII, VIII, XII, XIII, XV czy Type-0 z mechami, pojazdami i karabinami na czele. Obawy byłe mylne, bo choć tego co lubię w serii nie było, to klimat średniowiecza z małym akcetem umownej technologii pradawnych przypomniał mi na myśl jedną z moich najbardziej ulubionych odsłon w tym klimacie tj. V. Opowieść to główny atut tego tytułu. Intryga, wykreowany świat, motyw kryształów, barwne i zapadające w pamięć postacie oraz rozkminy egzystencjalne czy watęk miłosny (niejeden) – to tu wszystko jest. Seria Final Fantasy ma to do siebie, że każda opowieść ma za zadanie wpleść pewne stałe elementy, ale przedstawić je w inny sposób. XVI odsłona cyklu stawia na nieco mroczniejszy klimat, poważniejszą narrację i większą dozę brutalności i ciekawi mnie fakt, że większość recenzentów pisała, że to pierwsza taka odsłona, kiedy prawda jest zupełnie inna. Już Final Fantasy XV stawiało na poważniejszy ton – zwłaszcza jej dodatki i końcówka, ale to właśnie Final Fantasy Type-0 było pierwszą krwawą i brutalną odsłoną (kto nie grał niech koniecznie nadrobi!). Historia "szesnastki" wciąga. Wciąga jak bagno i ukryty w nim Morbol ;). Główny bohater Clive Rosefield to jedna z najlepszych postaci w historii gamingu jaka kiedykolwiek została napisana. Jego osobista vendetta, odkrycie prawdy oraz obietnice, których się podjął to istny emocjonalny rollecoaster. Prawdziwy bohater, który potrafi uronić łzę za tych, których kocha. Choć jest to żółnierz z krwi i kości to ma w sobie pełno empatii względem innych napotkanych bohaterów. Nie da się go nie lubić, a Ben Starr, który się w niego wcielił odwalił kawał FENOMENALNEJ roboty. Towarzysze w postaci Jill, Cida czy Torgala to również pierwsza liga, a takich postaci jest znacznie więcej włącznie z antagonistami tej historii. Na plus tej opowieści zaliczę również mocne skupienie się na kryształach (najbardziej charakterystyczny element serii), które są puszczeniem oczka w stronę gracza oraz summonów zwanych tutaj Eikonami. Dostaliśmy coś świeżego, bo tym razem to nasi bohaterowie są potężnymi istotami o niemal boskim pochodzeniu, a nie są to bogowie, którym oddajemy hołd (np. Final Fantasy XIV, XV), czy nie są to nasi strażnicy (np. Final Fantasy VIII,X,XIII). Potyczki tych ostatnich są naprawdę widowiskowe i to jeden z tych elementów, który wywołuje efekt WOW, a relacje pomiędzy różnymi Dominantami i ich podejście do wydarzeń w świecie gry fajnie się uzupełnia. Z rozwiązań fabularnych muszę również pochwalić wątki miłosne nie tylko samego Clive'a i Jill (moja nowa ulubiona para w serii), ale również Księcia Dion'a, dominanta Bahamuta i jego wiernego rycerza Terence'a. Tak, dobrze czytacie :P. Mamy tutaj subtelny i dobrze przedstawiony wątek gejowski, który nie jest stereotypowy i dobrze wkomponowany w główną opowieść. Mamy męską relację, która opiera się nie tylko na miłości, ale przede wszystkim na przyjaźni i braterstwie. Byłem zaskoczony, że coś takiego zobaczymy w Final Fantasy, bo w recenzjach i opiniach graczy niczego takiego nie wyczytałem. Jest to nienachalne i z wyczuciem... Neil Druckmann – patrz i ucz się jak to powinno wyglądać :P.

Jeśli w czasie opowieści zgubimy się w dziedzinie kto, z kim i dlaczego, albo mieliśmy dłuższą przerwę od gry to z pomocą przychodzi Active Time Lore. Jest to swego rodzaju podręczna encyklopedia wiedzy, która ma za zadanie przypomnieć nam pewne rzeczy, lub zdradzić jakieś nowe tajemnice. Muszę przyznać, że to naprawdę fajne rozwiązanie i powinno się znaleźć we wszystkich grach RPG. Warto dodać, że z rozbudową wpisów jest związana jedna konretna postać kronikarza, który wysłuchuje Clive'a i jego opowieści w kryjówce jeśli do niego zagadamy. Po napełnieniu odpowiedniego paska, pojawi się charakterystyczny dla serii dźwięk fanfarów i otrzymujemy dodatkową tajemnicę świata. Fajny easter egg i za to plus!

Rozgrywka w omawianym tytule jest dla mnie dość problematyczna. I przytoczę tutaj memiczne dwa wilki, z których jeden uwielbia to co otrzymał, a drugi czuje niedosyt. Gra względem poprzedniej wielkiej numerowanej odsłony postawiła na dużo mniejszy świat z bardziej zamkniętymi lokacjami. Całość przypomina mi mocno miks XII i XIII odsłony serii. Czy to dobrze? Z początku byłem rozczarowany, bo ciężko się zgubić w tej grze, ale po dłuższym czasie uznaję to za atut. Po pierwsze gra potrafi zachwycić, a lokacje, które otrzymaliśmy są ładne, szczegółowe i zaprojektowe z wyczuciem oraz z dbałością o utrzymanie tempa naszej opowieści. Zamiast wielkich rozległych i nieco pustych terenów dostaliśmy takie lokacje, które mają nam dać ułudę otwartego świata, w którym ciągle coś się dzieje. I wiecie co? TO DZIAŁA. Valisthea potrafi oczarować swoją różnorodnością. Zwiedzimy charakterystyczne dla serii lokacje takie jak lasy, zamki, pustynie, kopalnie, twierdze, ruiny, pola bitwy czy opuszczone miasteczka. Zróżnicowanie jest i za to należy się ogromna pochwała, bo na dostępnych terenach pojawiają się inne aktywności, jak nie sidequest, to można wytropić potwora, który jest naszym celem na tablicy łowieckiej, albo znaleźć chronolith i wziąć udział w wyzwaniach, które przypominają troszkę sekretne misje z Devil May Cry :). Jeśli już jestem przy zadaniach pobocznych to projektanci ze SquareEnix przeszli moje najśmielsze oczekiwania i tutaj czapki z głów, bo choć dostajemy klasyczne zadania rodem z MMO czyli weź znajdź danego NPC i mu coś daj, albo zabij x potworów i wróć z ich skórami to trzeba zaznaczyć, że każde zadanie jest swego rodzaju miniopowieścią rozwijającą nam wiedzę o otaczającym nas świecie gry. Nawet z pozoru tak głupie zadanie jak upolowanie potworka i przyniesienie jego trzewi na gulasz stanowi fajne uzupełnienie wiedzy, bo możemy się dowiedzieć co jada się np. w danym regionie, albo co jadł elitarny oddział Dragoonów i co to dla nich symbolizowało. Fajne smaczki, ja te zadania chłonąłem z przyjemnością i zrobiłem wszystkie dostępne w całej grze. Prócz takich questów oczywiście trafiają się zadania bardziej ambitne, które umacniają relacje między naszymi bohaterami. Nawet nasz wspaniały Torgal dostał swój wątek, który potrafi wzruszyć. Pierwszy raz od dawna nie odpuściłem żadnego zadania, a to oznacza, że jednak nie są tak nudne jak w większości gier i prócz paru Gili, doświadczenia i jakiegoś marnego przedmiotu mamy coś więcej dla "siebie", czasami nawet pamiątkę w komnacie Clive'a. Wspomniałem także o tablicy łowieckiej, która ma być dodatkową aktywnością poboczną prócz sidequestów i chronolitów (wyzwań związanymi z danym Eikonem i jego umiejętnościami). Tablica łowiecka ma ten plus, że nie prowadzi nas za rączkę i dostajemy opis, gdzie dany "cel" się pojawia. Nasze zadanie to wytropić go i zgładzić. Proste, wymagające zabawy z mapą, ale dające masę satysfakcji (oraz doświadczenia i przede wszystki Gili hehe). Zabrakło mi jednak jakiejś typowej minigry jak wyścigi Chocobo czy jakaś gra karciana. Pod tym względem XV bardziej nas rozpieściła, nie wspominając o remaku VII w postaci Integrade i Rebirth. Twórcy tłumaczyli to faktem, że gra stawia na poważniejszą fabułę i klimat wojny, a takie czynności gryzłby się z tym co nam zaserwowali. Brzmi jak argument, ale niedosyt pozostał.

Z jednej strony dostałem angażujący i widowiskowy system walki, a z drugiej pozbowaniony głębi i jakiegokolwiek wyzwania oraz kombinowania. Final Fantasy XVI to gra nastawiona na akcję i nie byłoby w tym nic złego, gdyby twórcy nie pozbyli się w nim charakterystycznego dla serii systemu słabości/odporności.O co mi chodzi? Dla przykładu Clive walczy z Bombami (znany z całej serii przeciwnik), którego żywiołem jest ogień. Clive mając do dyspozycji umiejętności Eikonów może je śmiało zaatakować mocą Feniksa czy Ifryta (powiązane z żywiołem ognia). Sięgająć do wspomnień i zmagań w poprzednich częściach nasz protagonista uleczyłby bomby, zamiast zadawać im obrażenia i lepiej sprawdziłby się umiejętności Shivy (lód) lub Tytana (ziemia). Tutaj niestety mamy pełną neutralność. Niby nic złego się nie dzieje, bo pojedynki wyglądają widowiskowo, ale wpływa to przede wszystkim na poziom trudności (jest łatwiej) i nie wymaga jakiegoś kombinowania. Wybór umiejętności nie daje nam praktycznie nic, prócz mniejszej bądź większej różnicy w zadawanych obrażeniach/ogłuszenia i przede wszystkim animacjach. Dla mnie jako fana serii jest to zgrzyt, bo rozgrywka została ułatwiona. Postawiono na prostotę i akcję, a szkoda, bo ten zaimplementowany system walki MIAŁ POTENCJAŁ na coś lepszego, a tak dostaliśmy miks Devil May Cry z cyferkami. Dodatkowo zaskakuje brak jakiegokolwiek zarządzania drużyną, prócz 3 prostych komend, które możemy wydać jedynie Torgalowi. Rozumiem, że w ten spósób chciano się skupić na głównym bohaterze, ale twórcy mogli się pokusić chociaż o zatwierdzanie ról dla naszych kompanów coś jak ParadigmShift w XIII czy bardziej dokładny Gambit system z XII nie wspominając już o prostych komendach dla Jill, Cida lub Joshuy (coś jak wybór umiejętności w XV, albo atak drużynowy). Tutaj niestety jesteśmy zdani na sztuczną inteligencję, która potrafi uleczyć naszego bohatera, albo walczyć u naszego boku odciągając niektórych wrogów. Już lepsze zarządzanie drużyną miała XV, która też mocno to uprościła. XVI w tym askpecie poszła o kolejny krok dalej i mogę to podpiąć pod rozczarowanie. Zdobywanie poziomów również jest raczej symboliczną naleciałością pozostałą w ramach podciągnięcia tej gry pod RPG. Wraz z poziomem postaci, prócz większej ilości HP zwiększają się nam inne statusy, które mają symbolizować "progres", a nowe umiejętności "kupujemy" na osobnej tablicy przypominającej Asciension Board z XV lub SphereGrid z X – jakaś inspiracja była, ale jest to mocno okrojone względem wyżej omawianych – również szkoda. Zmiana orężu oraz akcesoriów pozostała, prosty system craftingu jest, więc jakiś wpływ na statsy mamy (albo umiejętności Eikonów). Szkoda, że nie pokuszono się o dodanie innych rodzajów oręża jak np. włócznie, topory, sztylety, kastety, które dodałyby większej różnorodności dla gracza. Clive to mistrz fechtunku i mieczami włada z pełną gracją, ale podstawowy zakres ataków jest mocno powtarzalny. Również przydałoby się rozbudować jego paletę ruchów. Mimo tego narzekania system walki ze zmianą umiętności pochodzących od summonów jest widowiskowy i bawi, a to najważniejsze. Ich zdolności są zróżnicowane i każdy znajdzie taki zestaw, którym miło będzie mu  siekać kolejnych przeciwników. Podobał mi się zamysł z przydzieleniem żywiołów do konkretnego Eikona, ale jednocześnie szkoda, że niewykorzystali tego w pełni. Najczęściej korzystałem z umiejętności Feniksa, Tytana i Shivy, ale często eskperymentowałem z umiejętnościami Bahamuta, Leviathana i Ramuha. Na duży plus, że pozostały z nami charakterystyczne umiejętności takie jak Zantetsuken, Diamond Dust, Judgment Bolt itp. Każdy fan serii rozpozna je w mgnieniu oka ;) a ja miałem banana na twarzy mogąc wykonać tak ikoniczną akcję w skórze Clive'a. Walki samych summonów to prawdziwa orgia dla oczu, a odczucie, że walczymy potężną istotą zostało świetnie zrealizowane. Ifryt porusza się ociężale, ale potrafi odpowiednio szybko doskoczyć do swojego przeciwnika i zadać mu spektalularną kombinację zakończoną wybuchem. W ramach podsumowania tego fragmentu napiszę, że Final Fantasy VII Remake zachował idealną równowagę pomiędzy intensywną akcją, a taktycznym aspektem RPG i mam nadzieję, że XVII odsłona podąży tym tropem, bo XVI przegięła w drugą stronę dając nam uczucie płytkości.

Do gry wydano dwa rozszerzenia wbrew pierwotnym zapewnieniom o komplentości tytułu na premierę. Twórcy połowicznie z tego wybrnęli, bo o ile gra bez dodatków jest faktycznie kompletna od A do Z , to dodatki uzupłeniają i rozszerzają nam doświadczenie związanie z Valistheą rozgrywając się praktycznie tuż przed finałowym starciem z naszym głównym złym. Pierwszy dodatek Echoes of the Fallen (wydany 8.12.2023) stawia przede wszystkim na akcję i jest to bardziej rozbudowany side-quest w nowej lokacji tj. Iglicy Mędrców z nowymi przeciwnikami oraz wyższym poziomem trudności. Finałowa walka z Omegą (dla fanów serii znany przeciwnik) potrafi przysporzyć problemów bardziej, niż reszta bossów z całej gry. Fabularnie poznajemy więcej z dziejów "upadłych" oraz stajemy się świadkami do czego jest zdolna ludzka zachłanność – skromny, ale interesujący wątek z epicką walką na końcu, ale można odnieść wrażenie, że został nam perfidnie wycięty z głównego dania. Drugi dodatek The Rising Tide (wydany 18.04.2024) jest znacznie bardziej rozbudowany. Rozszerzenie oferuje nam przede wszystkim nową lokację w postaci Mysidii, którą zamieszkują "dzieci wody" (lud jasnowłosych ludzi północy) oraz nowego Eikona – znanego z serii Leviathana. Dzięki pozyskaniu jego esencji Clive otrzymuje nową paletę przydatnych umiejetności i muszę zaznaczyć, że daje to powiew świeżości w tym jakże uproszczonym systemie walki. Trzeba przyznać, że wątek ten jest dużo bardziej angażujący od poprzedniego, bo raz jest dłuższy, a dwa dostajemy kolejne interesujące side-questy, których wykonanie prócz nagrody oczywiście obrodzi w ciekawe fakty dotyczące ludu zamieszkającego Mysidię. Sama lokacja jest przepiękna i jest doskonałą odskocznią po szaroburych lokacjach z podstawki. Wzburzona fala, ruiny świątyń i pałaców przypominających azteckie ruiny, wraki statków pośród tropikalnego lasu, góry i wijące się niczym wąż rzeki :) - to trzeba zobaczyć, bo można się zachwycić. Oczywiście nowa kraina oferuje też nowych przeciwników, także tych powracających z innych odsłon. Dodatek oceniam wysoko – jestem zadowolony z tego co otrzymałem, bo nie jest to sztuczne przedłużenie gry. Mamy konkretną opowieść z jeszcze bardziej konkretnym finałem, który wgniata w fotel swoim rozmachem. Dla spragnionych wyzwań graczy przygotowano również dodatkowy tryb zabawy tj. Kairos Gate (Wrota Kairosa).

Na sam koniec zostawiłem parę słów na temat udźwiękowienia, grafiki oraz lokalizacji. Zacznę od tego, co uważam za najlepszy element z tych trzech, czyli muzyki. Seria Final Fantasy kojarzona jest przede wszystkim ze wspaniałej ściezki dźwiękowej, która zapada w pamięć i nie inaczej jest tym razem. Masayoshi Soken stanął na wysokości zadania dorównując oraz czasami przeskakując legendę branży jaką jest Nobuo Uematsu. Final Fantasy XVI ma zróżnicowaną i pompatyczną ścieżkę dźwiękową, która idealnie buduje klimat opowieści. Najbardziej zapadają w pamięc utwory z udziałem chóru jak "Away", "Find by Flame" czy "To Sail Forbidden Seas", ale charakterystyczny będzie też podstawowy motyw walki "Sixteen Bells" czy motyw z naszej kryjówki "Hide, Hideaway" lub melancholijne dźwięki słyszalne podczas eksploracji przepięknej Valisthea'i. Seria pod tym względem jest w dobrych rękach, bo Soken (XIV, XVI), Shimomura (XV), Ishimoto (Crisis Core, Type-0) czy nawet Sakimoto (Tactics, XII) i Hamauzu (trylogia XIII) doskonale czują klimat serii. Czapki z głów dla nich, a Nobuo Uematsu może śmiało iść na zasłużoną emeryturę! (choć jak wiemy chce dalej tworzyć muzykę). Angielski Voice Acting brzmi naprawdę dobrze. Widać, że starannie dobierali aktorów i każdy brzmi świetnie wczuwając się w powierzoną mu rolę. Prócz naszego protagonisty warto wyróżnić Cida (Ralph Ineson), Jill (Susannanah Fielding) oraz Ultimę (Harry Lloyd). Bardzo charekterystyczne głosy, które potegują doznania podczas poznawania tej historii. Reszta dźwięków od wybuchów, poprzez ryki bestii, aż do odgłosów walki to również najwyższa półka!

 

Grafika jest ŁADNA, czasem nawet WYBITNA. Pomijam już fakty z trybem Performance i spadającą rozdziałką, bo nigdy nie stawiałem tego na pierwszym miejscu, grę ogrywałem w trybie rozdzielczośći i 30FPS i totalnie mi to nie przeszkadzało. Kierunek artystyczny, desing lokacji, postaci, przeciwników to pierwsza klasa tak samo jak animacje, choć i te potrafią przypomnieć nam czasy Final Fantasy X zwłaszcza podczas animacji w side-questach, gdzie postać stoi i gestykuluje. Wygląda to jak "drewno" i jest niemiłym zaskoczeniem, zwłaszcza kiedy chwilę wcześniej widzieliśmy epicki przerywnik filmowy z pełnym motion-capture. Są również momenty kiedy gra udowadnia, że to gra z obecnej generacji i jesteśmy świadkami fantastycznie wyglądającej i zachowującej się wody (scena z rozstąpieniem morza) czy elementów cząsteczkowych przy kryształach (a raczej ich niszczeniu :P) czy szalejąca burza w drodze na wzgórze :). XVI jest niestety krokiem wstecz względem XV jeśli chodzi o rozwiązania technologiczne. To co wydawało się naturalnym rozwojem w serii zostało całkowicie pominięte i jestem w szoku zwłaszcza, że gra oferuje mniejsze i zamknięte lokacje. Pozwolę zacytować samego siebie spod recenzji/wrażeń użytkownika drunkparis oraz zamieszczam krótki filmik autorstwa Bear Gaming Asia, który pokaże te różnice :) To tylko pokazuje jakim przedsięwzięciem była niedoceniona XV odsłona, która zawierała sporo naprawdę świetnych detali.

"Dla przykładu Noctis w FFXV używając czaru Blizzard na podmokłych terenach, kałużach czy jeziorkach mógł przymarznąć do niego (nie dało się ruszyć), a nasi kompani ślizgali się na tafli lodu, lub było widać, że im zimno (odpowiednie animacje), a Clive korzystając z mocy Shivy zrobi epicką animację, zamrozi na chwilę przeciwników i tyle. To samo z ogniem. Noctis robiąc wybuch czarem Fira jednocześnie powodował pożar, który potrafił się rozprzestrzenić, a Clive osmoli na chwilę teren i ten wraca do stanu jak przed walką... To samo z czarami opartymi na błyskawicach. Noctis stosując go w wodzie mógł sam sobie/drużynie zaszkodzić, a Clive jest niewrażliwy. Niby "drobne" detale, ale one dawały ogromne poczucie, że gramy w nextgena"

 

Po raz pierwszy w historii serii pojawiła się również lokalizacja w naszym języku. Cieszy ten fakt i można to zaliczyć na plus, ale niestety raz zawiera błędy, a dwa tłumaczenie nazw własnych umiejętności czy przeciwników to błąd przez co niektóre ataki, czy skalowanie pocisków magii (zamiast Fire-->Fira mamy Żar i SuperŻar xD) brzmią komicznie. Osobiście sprawdziłem, starałem się grać, ale koniec końców zmieniłem na angielskie napisy... całe życie ogrywałem serię w języku Szekspira, więc mi to nie przeszkadzało.

 

Odpowiadając na najważniejsze pytania postawione na początku tekstu. Czy dla tej konkretnej gry warto było kupić PS5? Odpowiedź brzmi TAK. Dawno nie czulem takiej radości płynącej z rozgrywki, gdzie świat oczarował mnie swoim designem, a fabuła i postacie zachwycają w każdym możliwym znaczeniu tego słowa. Te 90 godzin z tym tytułem to wspaniale spędzony czas, a po ujrzeniu napisów koncówych czułem nie tylko spełnienie obowiązku gracza, ale i pustkę oraz smutek, że ta konkretna przygoda dobiegła już końca. Czy to dalej Final Fantasy? ZDECYDOWANIE TAK. Cykl Final Fantasy stara się ewoluować, co możemy obserwować od początku tej serii, a gameplay różni się znacząco od tego do czego byliśmy przyzwyczajeni. Jest więcej akcji, mniej strategii i zarządzania drużyną, a mimo wszystko mamy tu do czynienia z kolejną pełnoprawną odsłoną tego uniwersum i pojawia się tu pełno dowodów od powracających zwykłych przeciwników i bossów (choć pojawili się oczywiście nowi), po summony (Eikony), nazwy czarów, broni, akcesoriów i umiejętności po majestatyczne Chocobo, Moogle, motyw kryształu, postać Cida oraz nawiązania i easter eggi (dla wiernych i spostrzegawczych fanów). W momencie w którym z głośników wybrzmiał najbardziej charakterystyczny motyw przewodni całej serii skomponowany przez Nobuo Uematsu (lecz w aranżacji Sokena) miałem prawdziwe ciarki na plecach i łzy w oczach. Utwór niczym hymn "Fajnali" wspaniale łączy stare i nowe przypominając nam w jaką konkretną serię gramy. Gracze się zmieniają (część się zestarzała i twardo chce się trzymać korzeni, a druga część to całkowicie nowe osoby), więc i Final Fantasy musi się dostosować. Czy jest to dobra zmiana? Mogę śmiało powiedzieć, że dla mnie jako fana tego tasiemca pewne rzeczy "nieodpowiadają" zwłaszcza kiedy opracowali już idealny system walki (remake VII), ale jednocześnie nie mogłem się oderwać od tej gry i chłonąłem ją tak przyjemnie jak inne odsłony tej wspaniałej serii. Walka jest prosta, łatwa, ale angażuje i chce się więcej, a testowanie innych umiejętności sprawia masę frajdy. Dla mnie jedna z najlepszych gier ostatnich lat, nie bez wad (które wynikają przede wszystkim z przyzwyczajenia fana), ale cała reszta wynagradza pewne mankamenty. Grę oceniam na podstawie osobistych odczuć i tego ile mi dała radości (w sumie taka jest definicja recenzji), a każda minuta spędzona z tym tytułem to wspaniale spędzony czas. Nawet nie wiem kiedy te 90H przeleciało. Przepiękna opowieść, która pozostanie ze mną na lata. Przed zagraniem miałem ogromne obawy, ale SquareEnix pozytywnie mnie zaskoczyło. Zagrało tu praktycznie wszystko to co dla mnie jest najważniejsze czyli fabuła, wykreowany świat, dobrze napisani bohaterowie oraz pasująca i budująca klimat oprawa audiowizualna (jej kierunek artystyczny). Osobiście nie jestem zwolennikiem cyfrowej skali ocen. Jeśli mam to jednak uczynić - moja ocena to w pełni zasłużone 10-/10, a taką notę rezerwuję dla gier, które zostawiają trwały ślad w mojej pamięci oraz zmuszają do refleksji. Polecam z całego serca! Nawet tym najbardziej zatwardziałym fanom starszych odsłon ;).

 

PS Sprowadziłem z USA przepięknie wydaną książkę zawierającą arty autorstwa min. zasłużonego dla serii Yoshitaki Amano. Zdjęcia w galerii. Dla fanów serii i gier – idealna pozycja :).

PPS  W drodze z Japonii jest też ścieżka dźwiękowa z tej odsłony.

PPPS Waham się jeszcze nad pluszowym Torgalem – który byłby idealnym gadżetem i wisienką na torcie... jak się zdecyduję dam znać :).

Oceń bloga:
34

Najlepszy Eikon i jego umiejętności to...?

Ifrit
143%
Phoenix
143%
Garuda
143%
Ramuh
143%
Titan
143%
Bahamut
143%
Shiva
143%
Odin
143%
Leviathan
143%
Pokaż wyniki Głosów: 143

Komentarze (83)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper