Gaming Sickness - choroba grającego
Przed niespełna 2 tygodniami opublikowaliśmy na PPE artykuł z archiwalnego numeru PSX Extreme dotyczący pewnej dolegliwości, z jaką borykają się niektórzy gracze, tzw."Gaming Sickness". Artykuł był wzbogacony ankietą, w której określaliście, czy opisane poniżej problemy są Wam znane z autopsji, czy też nie. Znamy już wyniki.
Przed niespełna 2 tygodniami opublikowaliśmy na PPE artykuł z archiwalnego numeru PSX Extreme dotyczący pewnej dolegliwości, z jaką borykają się niektórzy gracze, tzw."Gaming Sickness". Artykuł był wzbogacony ankietą, w której określaliście, czy opisane poniżej problemy są Wam znane z autopsji, czy też nie. Znamy już wyniki.
Pytanie brzamiało:
Czy cierpisz na tę "chorobę"?
Okazuje się, że dolegliwość ta wcale nie jest tak marginalna. Co prawda 60% graczy nie cierpi na nią w ogóle, ale już 25% odczuło jej objawy, a 13% ma z nią większe problemy. A zatem, organizując gamingową nasiadówkę z kumplami, których jeszcze nie znacie, musicie się liczyć z tym, że jeśli przyjdzie ich dziesięciu, to potrzebne będzie co najmniej jedno wiaderko lub miska + wyrko dla sponiewieranego delikwenta (i bynajmniej nie z powodu zbyt dużych ilości alkoholu).
Poniżej treść artykułu
Na pewno każdy z Was widział ostrzeżenie na temat epilepsji, jakie można znaleźć w instrukcjach do konsol lub gier. Na szczęście tylko ułamek grających cierpi na padaczkę. Jednak znacznie więcej Graczy ma problem z czymś, co w języku angielskim nosi nazwę "gaming sickness", a my przetłumaczmy to jako "choroba grającego".
O co chodzi? Zastanówcie się, czy kiedykolwiek, nawet po godzinnej sesji przy konsoli, nie czuliście zawrotów głowy, nawracających nudności i pocenia, a nawet wymiotowaliście? A może znacie kumpla, który ma takie problemy? Według założeń naukowców nawet około 8% Graczy może cierpieć na chorobę grającego. Do tej grupy zalicza się także nasz redaktor naczelny [Ś: kapuś;].
Powody i symptomy
Aby zrozumieć chorobę grającego, musimy cofnąć się do "choroby morskiej" oraz "choroby lokomocyjnej". Powodem tych chorób jest zaburzenie narządów równowagi (m.in. ucho wewnętrzne), wywołane kołysaniem statku albo podróżą samochodem. Co nas w tym momencie interesuje, to fakt, że w obu przypadkach cierpiący na mdłości jest biernym pasażerem i jedynie "doświadcza" danej podróży. Teraz skupmy się na pracy pilota wojskowego. Podczas treningu piloci przechodzą szereg testów na symulatorach. Symulatorach, które w gruncie rzeczy działają jak przeciętna gra wideo. Pilot wsiada do maszyny i zaczyna "grać", pilotując samolot w wirtualnym świecie. To właśnie problemy pilotów w symulatorach są dzisiaj podstawą do badań nad chorobą grającego. Dlaczego? Bo kiedy w salonach gier królował Frogger, jedynie amerykańskie symulatory wojskowe za miliony dolarów posiadały wystarczająco zaawansowaną grafikę, na tyle zaawansowaną, że narodziło się pojęcie "choroby symulacyjnej".
Organizm pilotów nie był przygotowany na takie coś. Z jednej strony oko oraz narządy równowagi "widzą", że świat wokół nas jest "prawdziwy", a z drugiej strony ciało nie wykonuje żadnego ruchu. Szybko okazało się, że ponad 20% testowanych pilotów cierpi na ten problem. Podczas testów w symulatorach piloci zaczynali wymiotować, a nawet mdleć. Co ciekawe, w prawdziwych samolotach nie mieli oni tego typu problemów! Choroba symulacyjna była odczuwana jedynie w sztucznych środowiskach. Nic więc dziwnego, że wraz z rozwojem grafiki i pojawieniem się pierwszych strzelanin FPS narodziła się kwestia choroby grającego.
Dolegliwość ta działa na zasadzie choroby symulacyjnej. Siedzisz przed TV z padem w ręku i grasz praktycznie w dowolną grę, gdzie ma miejsce płynny ruch sterowanej postaci. Twoje ciało ma jednak problem z rozróżnieniem, co jest prawdziwe, a co nie. Oczy oraz uszy (ucho wewnętrzne) dostają serie bodźców (ruch, obraz, akcja), że coś się dzieje i chodzimy, strzelamy lub uciekamy. Tymczasem ręce, nogi i reszta organizmu nic nie robi (tak jak podczas podróży statkiem). Konflikt między stymulowanymi organami (oczy, uszy) a organami, które pozostają bierne, wywołuje zawroty głowy, nudności, a nawet wymioty. Jeżeli kiedykolwiek Ciebie to spotkało, to cierpisz na chorobę grającego.
Mnie to nie dotyczy!
Co ciekawe, nie potrzeba nawet grafiki w pełnym 3D, ażeby pojawił się problem z graniem. Gracze narzekali na objawy choroby grającego jeszcze w czasach panowania Wolfensteina oraz Dooma. Chociaż wraz z tworzeniem coraz bardziej zaawansowanych gier, kolejne osoby zaczęły cierpieć na tę przypadłość. Należy jednak pamiętać, że z 8% Graczy jedynie ułamek jest skazany na wszystkie następstwa opisywanej choroby. Reszta odczuje drobne bóle i zawroty głowy, może dopiero przy dłuższych partyjkach (ponad 5h) pojawią się większe problemy. Po prostu każda gra działa inaczej na grającego. Jedyną osobą, która w naszej redakcji ma problemy z tą przypadłością, jest na ironię losu nasz naczelny - Ściera.
Na razie nie udało się wyjaśnić, dlaczego jedne gry mają większy potencjał do wywoływania choroby, a inne mniejszy. Na pewno ma to wiele wspólnego z faktem, że podczas zabawy z niektórymi tytułami (szczególnie strzelanki FPS), głowa i same gałki oczne nie poruszają się jednocześnie, jak ma to miejsce na co dzień. W trakcie gry ruszamy albo gałką oczną, albo głową. Po raz kolejny brzmi to zbyt medycznie, ale tego typu reakcje nasz organizm wykonuje automatycznie i nie mamy na to większego wpływu. Do tego problemu dochodzi kwestia nie poruszania samym ciałem i mamy gotowe schorzenie.
Sprawa okazuje się być jeszcze bardziej frapująca, gdyż osoby cierpiące na chorobę motoryzacyjną lub morską, w większości przypadków nie cierpią na chorobę grającego i vice versa. Tak więc pomimo wspólnych korzeni, oba schorzenia mają inne powody i działają na różnych ludzi. Teraz zastanówmy się, czy można jakoś chorobie grającego zapobiec.
Realizm jako panaceum
Paradoksalnie dobrym lekarstwem okazuje się być sama gra, a konkretnie stopień jej realizmu. Jeżeli gra zawiera nienaturalnie wyglądające lokacje (np. za duże krzesła, dziwni przeciwnicy) oraz szereg bugów pokroju: skacząca animacja czy błędy w samej grafice (łamanie tekstur, źle wykonana woda), to mamy znacznie większe prawdopodobieństwo pojawienia się choroby grającego. Kolejnym czynnikiem neutralizującym chorobę jest liczba dodatkowych ekranów. Takie rzeczy jak mapy, rozmowy przez codec, a nawet scenki (które przecież oglądamy jak film!) dają wypocząć organizmowi. W takich momentach nie ma konfliktu między narządami, co oznacza, że ciało pracuje normalnie. Zresztą "klasyczna" przerwa w graniu także będzie miała pozytywny wpływ na grającego. Ostatnim ważnym elementem jest wielkość ekranu. Jeżeli gramy na naprawdę małym ekranie (np. split-screen), oczy i narządy równowagi mniej się męczą, a co za tym idzie, nie będzie objawów choroby. Właśnie dlatego gra na hendheldach nie powinna nieść za sobą choroby grającego. Dodatkowym czynnikiem jest tutaj fakt, że podczas zabawy na GBA lub PSP nasze ciało znajduje się w innym stanie.
Przy chorobie motoryzacyjnej można zażyć środki przeciwwymiotne, w przypadku choroby grającego nie jest to jeszcze możliwe. Dodatkowo trzeba rozróżniać omawianą chorobę od (o wiele poważniejszej) epilepsji. Ta druga wywołana jest zaburzeniami czynności mózgu na skutek wyładowań bioelektrycznych i pojawia się niezależnie od tytułu, w jaki gramy. Wystarczy, że chory zobaczy serię szybko zmieniających się obrazów. Przy chorobie grającego nie ma jednak takiej reguły. Jest to nadal niezbadany fragment medycyny i każdy będzie ją odczuwał zależnie od swojego organizmu oraz gier, które mu "nie podejdą". Pomimo faktu, że artykuł ten może niektórych rozbawić, to tematyka jest jak najbardziej poważna i w razie pojawienia się objawów choroby grającego powinniście skontaktować się z lekarzem. A że pewnie nie będzie wiedział o co chodzi i powie Ci "nie wolno Panu/Pani grać!", to już inna kwestia. [dżujo]
Tekst archiwalny, z PE#97.