Horizon Zero Dawn i nowa Zelda. Dwa oblicza graficznego piękna
W tym roku mamy okazję zagrać w dwie najładniejsze gry obecnej generacji. Jedna dostępna jest na najmocniejszej obecnie konsoli na rynku, czyli PlayStation 4 Pro, druga - na najsłabszej, odchodzącej obecnie w zapomnienie, czyli... Wii U. Jak to możliwe?
Kiedy kończyłem grać w Horizon Zero Dawn, pstrykałem screenshoty w trybie foto jak głupi. Byłem przekonany, że nic ładniejszego w tym roku już nie zobaczę. Faktycznie, dzieło holenderskiego Guerrilla Games to techniczne arcydzieło, które imponuje grafiką oraz wydajnością. Sony z takimi grami na swojej PS4 (oraz PS4 Pro) może z łatwością zawstydzić pecetowców przekonanych o wyższości swojego sprzętu nad konsolami. Percepcja zmienia się jednak wraz z nowymi doświadczeniami, więc gdy zagrałem w The Legend of Zelda: Breath of the Wild, musiałem zrewidować swoje zdanie.
Zobacz jak oceniliśmy nową Zeldę
Żeby do historii dodać ciut wymuszonego dramatyzmu, dodam tylko w jakich okolicznościach zacząłem grać w nową Zeldę. Nie na Switchu, tylko na pożyczonym Wii U, z którym - prawdę mówiąc - nigdy nie miałem zbyt dużo do czynienia. Odpalam więc ten wiekowy sprzęt w domu i ze zdumieniem patrzę, jak ociężale konsola przerzuca mnie przez kolejne strony swojego archaicznego interfejsu oraz jak ułomnym urządzeniem jest GamePad. Wreszcie, największe niemiłe zaskoczenie, bo okazuje się, że sprzęt Nintendo nie ma na tyle wbudowanej pamięci, bym mógł zainstalować Breath of the Wild, więc muszę posłużyć się własnym pendrive'em. Niby oczywistość, o której - jako dziennikarz - powinienem pamiętać, jednak obcowanie z konsolami Microsoftu i Sony sprawiło, że odruchowo przyzwyczaiłem się do wygód związanych z twardym dyskiem.
Co odróżnia artystę od rzemieślnika
Pierwsze wrażenie - co za klops! Ładnie się zapowiada. Odpalam więc grę i moment, w którym Link znajduje się w niezbyt ładnej, ubogiej w detale i tekstury jaskini, dalej utwierdza mnie w przekonaniu, że nie przebrnę przez prymitywne dzieło Nintendo, pomimo uderzających z każdej strony w mediach zachwytów. Potem, wychodzę z jaskini i już nic nie jest takie samo, jak było przed kilkoma sekundami...
Breath of the Wild po prostu onieśmiela. Po horyzont ciągnie się widok wspaniałego świata, a świadomość, że można dotrzeć praktycznie w każdy kąt elektryzuje. Owszem, linia dorysowywania obiektów jest zastraszająco bliska, spowolnienia animacji wyraźne, a mimo to - człowiek po zdobyciu każdej wieży i każdego wzgórza zatrzymuje się oniemiały z zachwytu. Zachwyca się też pięknie animowaną, soczystą w kolory trawą, deszczem i burzą, światłami mieniącymi się z każdej strony... Podobne uczucia wzbudzało we mnie przecież Horizon Zero Dawn, jednak ten efekt osiągnięto zupełnie innymi metodami.
W nowej Zeldzie - jak w żadnej innej grze - rezonuje przeświadczenie, że o wielkości dzieła świadczą nie użyte narzędzia, ale dłonie, które je prowadziły. Tam, gdzie techniczne ograniczenia dają się twórcom BotW we znaki, nie zatrzymują się oni w pół kroku, tylko idą inną drogą, wspomagając się artystycznym wyczuciem, odpowiednią kompozycją i kombinacją graficznych efektów oraz innymi środkami przekazu potęgującymi i wspierającymi wizualny efekt. Główny artysta zespołu odpowiadającego za grę, Satoru Takizawa, inspirował się obrazami impresjonistycznymi oraz malarską techniką zwaną gwaszem (charakteryzującą się tym, że obrazy malowane w ten sposób mają "pełne" kolory, a nie prześwitujące, jak w przypadku akwareli). Efekt jest iście zdumiewający i w skuteczny sposób pozwala zapomnieć o jakichkolwiek ograniczeniach sprzętowych obu konsol Nintendo.
Nierówny pojedynek
Na YouTubie nie brakuje porównań pomiędzy Horizon Zero Dawn a The Legend of Zelda: Breath of the Wild. Jak porównywać tak diametralnie różne produkcje, które dodatkowo dzieli aż tak duża przepaść techniczna?
Okazuje się, że można, bo w zestawieniach nie górują polygony czy jakość tekstur, a przede wszystkim takie aspekty jak design świata czy przeróżne detale. Co zaskakujące, w tej ostatniej kategorii góruje zdecydowanie dzieło Nintendo. Widziałem filmiki (powyżej), w których twórcy porównywali takie pierdoły jak choćby zachowanie strzał w zetknięciu z różnymi powierzchniami, działanie ognia, wiatru, wody itp. Za każdym razem zwycięsko z porównania wychodziła nowa Zelda. Oczywiście nie dorównuje grze Guerrilla Games jeśli chodzi o zasięg, w którym dorysowują się obiekty czy jakość tekstur albo bajery graficzne w postaci światła wolumetrycznego.
Wzorce do naśladowania
To wszystko może brzmieć na niekorzyść Horizona, jeśli zestawiamy go z nową Zeldą, ale to oczywiście nie prawda. Nie można zapominać o tym, że Guerrilla Games również włożyło niesamowitą ilość pracy w wykreowanie swojego świata. To nie tak, że mając do dyspozycji lepsze narzędzia, po prostu wykonali rzemieślniczą robotę. Wręcz przeciwnie. Ich gra również urzeka artystycznym wyczuciem, a stworzone przez nich maszyny, z całą swoją pieczołowitością, ilością detali oraz animacji to poziom, którego próżno szukać w BotW.
Dlatego zachęcam Was, abyście zapoznali się z oboma tymi tytułami. Każdy z nich to na swój sposób świadectwo tego, jak daleko zaszły obecnie gry wideo oraz w jak diametralnie różny sposób można wywołać podobny efekt zachwytu. Można rzec, że nasza branża jest obecnie w tak zaawansowanym stadium rozwoju, że - niczym w malarstwie - mogą współistnieć w niej równorzędne techniki przekazu. Horizon Zero Dawn i The Legend of Zelda: Breath of the Wild to w pewnym sensie dwa różne nurty w sztuce, na których powinni się wzorować w przyszłości inni twórcy gier wideo. I do których gracze jeszcze zapewne przez lata porównywać będą kolejne produkcje.
Przeczytaj również
Komentarze (76)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych