Monster Hunter Generations - recenzja gry
Monster Hunter to prawdziwa legenda i zarazem jedna z najbardziej hermetycznych serii. Grę kochasz od pierwszego spojrzenia lub gardzisz z całego serca. Ja należę zdecydowanie bardziej do tego pierwszego grona odbiorców i ostatni miesiąc to stałe gonienie za coraz to większymi stworami… I wiecie co? Właśnie na to liczyłem.
Japończycy zagrywają się w najnowszą odsłonę od końcówki listopada ubiegłego roku. Gra z podtytułem „X” zaliczyła fenomenalny start i w zaledwie miesiąc trafiła do trzech milionów graczy. Potomkowie samurajów mają słabość do tej serii i Capcom to z pełną bezwzględnością wykorzystuje. Właśnie „X” czy też europejski Generations przez liczne odwołania do poprzednich odsłon to wielki ukłon w stronę najwierniejszych sympatyków uniwersum. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że autorzy nie do końca wykorzystują potencjał koncepcji i w pewnym momencie zabrakło stanowczości.
Rozpoczynamy polowanie!
Najnowszy Monster Hunter od początku zaprasza graczy na walkę z coraz to większymi i potężniejszymi przeciwnikami. Zasady z pozoru się nie zmieniły – na początku tworzymy łowcę, rozmawiamy z mieszkańcami wioski i wyruszamy na pierwsze zadanie. Misje polegają głównie na schemacie – zabij wyznaczonego potwora, a zgarniesz gotówkę oraz wymarzone surowce. Nie jest pewnie dla nikogo zaskoczeniem, że gra w głównej mierze polega tylko i wyłącznie na jednym, ale wiecie co? To nadal działa. Początkowo bałem się, że po dokładnym poznaniu czwórki i mocnym liźnięciu poprzednich odsłon, będę miał dość tego schematu. Na szczęście Japończycy nadal potrafią zdziałać cuda i taka zabawa wciąż się nie nudzi. Sekretem w moim odczuciu jest cała otoczka serii – to naprawdę świetnie wykreowane uniwersum, w które nie trudno wsiąknąć na długie, długie godziny. Nie inaczej jest z najnowszą opowieścią, bo autorzy małymi krokami rozwijają znane koncepcje, ale na szczęście nie przesadzają z nowościami.
Świetnym urozmaiceniem dynamicznych starć są cztery Hunting Styles, które wybieramy dla swoich bohaterów. Tutaj możemy skupić się na rywalizacji po wyskoczeniu w powietrze (Aerial Style), zająć się wyprowadzaniem śmiercionośnych kontrataków (Adept Style), specjalizować się w mocarnych umiejętnościach (Striker Style), czy też postawić na standardową, znaną wszystkim walkę (Guild Style). Bronie oraz style dają dostęp do różnych Hunter Arts, czyli specjalnych zdolności, których w grze znalazło się aż 52. To właśnie dzięki tym skillom bohaterowie biegają niczym baletnice, wymachują orężem w rytmiczny sposób, skaczą na kilka metrów z zamiarem trafienia przeciwnika i… Wykonują totalnie fantastyczne akrobacje. Każdy atak ma wyjątkową moc i pozwala jeszcze lepiej przygotować się na spotkania z wielkimi bestiami.
Przy tej dużej różnorodności autorzy nie zapomnieli o balansie. Każdy styl doszczętnie zmienia rozgrywkę, ale właśnie dzięki temu możemy na nowo odkrywać uroki Monster Huntera. Uczymy się specjalnych ruchów, wykorzystujemy najmocniejsze strony przyjętej taktyki i staramy się zgrać z resztą zespołu. Twórcy zaszaleli tak znacząco zmieniając pojedynki, jednak nie utracili przy tym nawet szczypty ducha uniwersum! Najbardziej style można docenić dopiero po 15 godzinach gry, gdy wskoczymy na serwer z innymi doświadczonymi łowcami – wtedy każdy ma swoje miejsce na polu bitwy, każdy potrafi wykorzystać w pełni swoją postać i każdy jest gotowy na długie, a zarazem niezwykle satysfakcjonujące walki. Tego tutaj nie brakuje!
Przy tych wszystkich zachwytach muszę jednocześnie ostrzec największych wyjadaczy serii – parafrazując wujka Bena „z wielką różnorodnością przychodzą również wielkie ułatwienia” i tak właśnie jest. Już czwórka zaniżyła próg wejścia i seria w pewien sposób otworzyła się na nowych graczy, a teraz jest… Bardzo podobnie. Capcom zamierza oferować swoją wielką serię szerszej publiczności i niektórzy nie będą z tego powodu zadowoleni. Nie obawiajcie się jednak o rozgrywkę 1 klawiszem i ziewanie podczas starć. To nadal bardzo trudna gra, często wyjątkowo wymagająca, ale po prostu początek jest łatwiejszy. W sumie jest to dobra wiadomość dla mniej doświadczonych, którzy dopiero chcą poczuć tę magię... Chociaż mam wrażenie, że nowi gracze mogą mieć spory problem z samą kontrolą – ja grałem w tytuł na nowym Nintendo 3DS-ie i wciąż brakuje mi typowego, drugiego analoga. Sprzęt posiada „grzybek”, ale właśnie takie produkcje jak Monster Hunter pokazują, że Nintendo popełniło błąd.
Znane tereny, jeszcze większe bestie
Capcom promując tytuł wspominał, że „X” jest skrzyżowaniem starych odsłon serii z nowymi pomysłami i właśnie to połączenie widać najbardziej w miastach. Twórcy pozwalają nam biegać po czterech miejscówkach i aż trzy z nich są znane fanom uniwersum. Mamy tutaj Kokoto Village (Monster Hunter i Monster Hunter Freedom), Pokke Village (Monster Hunter 2, Monster Hunter Freedom Unite), Yukumo Village (Monster Hunter Portable 3rd), a te kanoniczne miejscówki dopełnia Bherna, czyli zupełnie nowy teren. Deweloperzy w taki prosty sposób puszczają oczko do najwierniejszych miłośników uniwersum, ale podczas rozgrywki miałem wrażenie, że Japończykom w pewnym momencie zabrakło pomysłu na połączenie światów. Wrzucenie kanonicznych lokacji to powinien być początek wielkiej korelacji pomiędzy częściami, a tak naprawdę twórcy nie wykorzystują znanych NPC, ani nawet nie łączą historii. W sumie seria zazwyczaj nie szczyci się wybitnymi opowieściami, a wydarzenia to raczej tło dla zabijania kolejnych bestii, ale w przypadku Monster Hunter Generations pozostaje spory niesmak. Podczas rozgrywki kilkukrotnie miałem wrażenie, że nawet sami autorzy nie znaleźli motywacji do tworzenia tła fabularnego i skupili się wyłącznie na samej walce.
Trzeba mieć jednak świadomość, że nie bez powodu twórcy zdecydowali się na cztery lokacje, ponieważ w pozycji natraficie na cztery ogromne i wyjątkowo okrutne bestie. Każdy stwór został przygotowany z ogromną dbałością o najmniejsze detale i nie trudno dostrzec, że w zasadzie cały ekosystem (tereny, mniejsze stwory, roślinność) za każdym razem odpowiada „matce”. Natraficie tutaj na ogromną wywernę Astalosa ziejącą elektrycznymi strumieniami, przerażającego mamuta Gammotha miażdżącego rywali za pomocą lodu, długiego lewiatana Mizutsune potrafiącego jednym ruchem ogona wyeliminować cały zespół, czy też Glavenusa przypominającego tyranozaura, którego ognisty oddech zapamiętacie na długo. Starcia za każdym razem są wprost epickie i wyjątkowo wymagające… Ale uwierzcie mi – satysfakcje ze zwycięstwa trudno opisać słowami. To po prostu trzeba poczuć.
W zasadzie każdy pojedynek w najnowszym Monster Hunterze zapada w pamięci. Capcom dopracował rozgrywkę sieciową, nawet kilka tygodni przed premierą bez problemu znalazłem chętnych do zabawy w Sieci i wspólne polowanie to prawdziwa przyjemność. Tutaj czterech łowców przywdziewa najlepsze pancerze, ostrzy długie miecze i rozpoczyna się wielka frajda. Podczas zabawy można bez problemu wstukiwać na ekranie dotykowym słowa, które chcemy przekazać uczestnikom grupy lub korzystać z gotowców-wzorów najpotrzebniejszych słów. Oczywiście wdawanie się w jakiekolwiek dyskusje wypada wyłącznie przed wyruszeniem na łowy… Później każdy członek drużyny zna swoje miejsce w szeregu – jeden skacze, drugi dosiada bestię, inny stara się pomóc i odwraca uwagę w krytycznych momentach, a ja…? Trzymam konsolę w dłoniach i łapię oddech. Po chwili wyciągam miecz i przez kolejne kilkanaście minut nie ma mnie dla świata. Właśnie w tym momencie pojawia się ta magia Monster Huntera, którą albo kochasz, albo nienawidzisz.
Mocarne topory, potężne młoty i… Koty
A to wszystko zasługa Capcomu. Japończycy wrzucili do tytułu 34 małe bestie i 71 dużych stworów, czyli otrzymujemy naprawdę sporo mięska do ubijania. Trzeba jednak wiedzieć, że większość potworów pochodzi z poprzednich Monster Hunterów… Niektóre zostały odrobinę odpicowane, posiadają inne ruchy, ale ponownie twórcy nie uciekają od poprzednich odsłon serii. Każde wyruszenie na misję jest jednoznaczne ze zdobywaniem surowców, dzięki którym możemy ulepszać swoją postać i tym samym zgarniać coraz to mocniejszy sprzęt. Tutaj ponownie zatracicie się w szukaniu poszczególnych minerałów, dzięki którym usprawnicie dostępny oręż. Ostrzegam – zatracicie się podczas szukania najrzadszych elementów. To samonapędzająca się machina, bo wciąż chcemy mieć mocniejsze bronie, więc wciąż wyruszamy na kolejne misje i modlimy się o bogaty łupy. A jest co ulepszać, bo w samym orężu do naszej dyspozycji autorzy oddali 14 rodzajów zabawek – wielkie miecze, mieczy, podwójne ostrza, młoty, rogi łowieckie, glewie z owadami, specjalistyczne łuki i wiele więcej. System nagradza najwytrwalszych i często nawet na chwilę trudno odejść od konsoli. Istotną zmianą w przypadku arsenału jest możliwość dobierania rynsztunku do aktualnie posiadanego stylu – spędzicie długie godziny na dokładnym testowaniu możliwości i wybieraniu uzbrojenia do preferowanej taktyki.
Twórcy postanowili jeszcze odrobinę umilić zabawę i pozwalają graczom wcielić się w znanych kocich-towarzyszy. Bohater może bez przeszkód zamienić się w nową postać i w takiej formie wyruszyć na indywidualne misje. Nie będę ukrywał, że nie jestem wielkim sympatykiem tego dodatku i traktuję to raczej jako ciekawostkę. Zdecydowanie wolałbym, gdyby autorzy zamiast tracić czas na takie wariacje zajęli się wykreowaniem dodatkowych 10 bestii. Choć pewnie znajdą się chętni na taką wariację od standardowej rozgrywki. Autorzy również pomyśleli o fanach, którzy spędzą przy tytule ponad 100 godzin i dla nich przygotowano dodatkowe wyzwania – specjalne połączenia gatunków, czyli ulubionych bestii potrafią zadziwić. Japończycy w ciekawy sposób ubarwiają end-game i oferują nam jeszcze trudniejszych przeciwników, bo tym razem znane stwory są agresywniejsze, a zarazem dysponują bardzo różnorodnymi atakami. Oczywiście każde zwycięstwo z takim mutantem-koksem pozwala zgromadzić ekskluzywne materiały, z których przygotowujemy wyjątkowe zestawy. Starcia możemy powtarzać dziesięciokrotnie i jednocześnie rywalizować z coraz to potężniejszymi oponentami, ale należy w tej sytuacji pamiętać, że zawsze czekają na nas jeszcze piękniejsze nagrody. Samonapędzająca się machina działa.
Warto jeszcze na pewno wspomnieć kilka słów o budowie map – twórcy ponownie nie oferują wielkich przestrzeni, a za każdym razem wpadamy na małe fragmenty miejscówek, po których musimy się przemieszczać. Niektórzy powiedzą, że jest to wizytówka serii, ale ja zdecydowanie chętniej zobaczyłbym w tym miejscu mały progres, bo już kilka lat temu pojawiła się koncepcja większych-otwartych terenów.
Tytuł działa wyśmienicie na małej konsoli Nintendo i nie można tutaj mówić o jakichkolwiek błędach, czy też spadkach animacji. Capcom ponownie odrobił zadanie domowe i zajął się świetną optymalizacją kodu. Tak jak wspomniałem wcześniej multiplayer działa bezbłędnie i każdy bez najmniejszych przeszkód będzie mógł spędzić na serwerach długie, długie godziny. Pod względem oprawy nie jesteśmy zaskoczeni – gra wygląda na konsoli Nintendo dobrze. Na uwagę na pewno zasługują wszystkie efekty, prezentacja postaci oraz bestii… Ale to akurat standard w przypadku tego uniwersum.
[ciekawostka]
To jeszcze nie koniec
Monster Hunter Generations nie zawodzi w najważniejszym elemencie – walce. Gra zachwyca wymagającymi starciami, które są urozmaicone przez nowości. Nie jestem fanem wszystkich innowacji, ale z przyjemnością ostatni miesiąc wcielałem się w łowcę i biegałem za kolejnymi maszkarami. Seria może za pomocą tej odsłony nie zalicza ogromnego rozwoju, ale nie trudno dostrzec dobry progres. Wierni fani będą zachwyceni, nowi gracze mogą spróbować, bo Capcom kolejny raz przygotował bardzo solidną produkcję. Dla takich gier kupuje się nowe konsole? Może nie wszyscy powinni gnać do sklepów, jednak jeśli jesteście fanami gatunku, to nie powinniście zwlekać. Następne miesiące spędzicie uganiając się za kolejnymi bestiami. Satysfakcja gwarantowana.
Ocena - recenzja gry Monster Hunter Generations
Atuty
- Wymagające walki
- Wielkie i potężne bestie
- System rozwoju ponownie nakręca do zabawy
- Style zachęcają do rozgrywki
- Spory arsenał
- Wzorowe działanie całokształtu
Wady
- Niewykorzystany potencjał świata
- Niektórzy mogą mieć problem ze sterowaniem
- Mapy to nadal poszatkowane lokacje
Kolejny bardzo solidny tytuł na Nintendo 3DS-a. Japończycy nie zawodzą i choć niektórzy mogli liczyć na większe zmiany, to jednak w ostateczności i tak wszyscy zatracą się podczas łowów.
Graliśmy na:
3DS
Przeczytaj również
Komentarze (31)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych