Mass Effect: Andromeda - recenzja gry

Mass Effect: Andromeda - recenzja gry

Wojciech Gruszczyk | 22.03.2017, 18:55

Pod koniec lutego świat ekscytował się odkryciem siedmiu planet wielkości Ziemi. Jeszcze wiele czasu upłynie zanim będziemy mieli okazję sprawdzić, czy faktycznie trzy z nich nadają się do zamieszkania, ale już teraz za sprawą Mass Effect: Andromeda można posmakować namiastki wielkiej eksploracji. BioWare rzuca graczy w zupełnie nową galaktykę, przedstawia typową dla swojej serii historię i rozpoczyna nowy bieg dla całego uniwersum.

W 2007 roku gracze z całej Ziemi otrzymali możliwość sprawdzenia pierwszej przygody komandora Sheparda. Wielu pokochało tego odrobinę sztywnego gościa, który za wszelką cenę bronił interesów naszej rasy wśród innych, wyjątkowo nietypowych gatunków. Kolejna opowieść nadeszła szybko, bo już w 2010 roku, by po zaledwie dwóch kolejnych latach przeżyć trzecią podróż z wyjątkowo nieudanym zakończeniem. Kanadyjczycy długo kazali czekać na czwartą wyprawę, jednak tym razem zdecydowanie oddalamy się od Drogi Mlecznej, będąc świadkami eksperymentu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Nowe miejsce do odkrycia

Zapomnijcie o Shepardzie. Zapomnijcie o Ziemi. Zapomnijcie o Drodze Mlecznej. BioWare postanowił wysłać graczy w daleką podróż, która trwała ponad 600 lat. Tyle czasu zajęło Arkom pokonanie trasy z naszej galaktyki do zupełnie nowego świata, jednak nikt w Andromedzie przez ten czas nie rozwijał czerwonych dywanów, nie przygotowywał imprezy powitalnej i nikt nie uczył się prawilnego przykuca mogącego powitać wszystkich Ziemian. To miejsce miało być szansą na lepsze życie dla wielu gatunków, jednak już pierwsze chwile pokazują, że Andromeda nie czekała na kolonizatorów.

Do Andromedy wyruszyło sześć Ark, czyli masywnych statków mogących przewieźć przedstawicieli poszczególnych ras, sprzęt oraz wszystkie niezbędne surowce, minerały, czy też oczywiście broń, pojazdy i elementy umożliwiające przetrwanie. Największym kolosem został Nexus, czyli „matka-arka”, której konstrukcja przypomina znaną wszystkim Cytadelę – to właśnie do tego miejsca miał przybić Hyperion (arka ludzi), Leusinia (arka asari), Natanus (arka turian), Paarchero (arka salarian) oraz dodatkowa arka transportująca kolejne gatunki, jednak szósty transportowiec trafi do Andromedy dopiero przy drugiej fali kolonizacyjnej.

Mieszkańcy Hyperionu są w Andromedzie witani w dość bolesny sposób. Zamiast radości, szybkiego przystosowania terenu do własnych potrzeb i kolonizowania kolejnych planet, na dobry początek statek niemal zostaje zniszczony, a wysłany na miejsce czternaście miesięcy wcześniej Nexus nadal znajduje się w opłakanym stanie, bo okazuje się, że nie tylko Ziemianie trafili podczas tej podróży na niemałe turbulencje.

Główna bohaterka Mass Effect: Andromeda

Walka z wielkim przeciwnikiem

Na każdej z Ark pojawił się przedstawiciel, reprezentant zwany Pionierem, którego zespół ma za zadanie wybrać miejsca do zasiedlenia. Ludzi reprezentuje Alec Ryder – wprawiony w bojach żołnierz – który wybrał się na tę przejażdżkę w jedną stronę z dwójką swoich dzieci Scottem oraz Sarą. To właśnie w pociechę wciela się gracz, który na początku historii może zupełnie dostosować wygląd protagonisty. Ja nie chciałem za dużo bawić się w modela i fryzjera, więc po wyborze „typowej Sary” rozpocząłem poznawanie wydarzeń. Nie wchodząc za mocno w szczegóły, już na początku historii okazuje się, że to właśnie my musimy zaopiekować się mieszkańcami Hyperionu i znaleźć dom dla naszego gatunku. Nie jest to łatwa sprawa, bo okazuje się, że planety nie zamierzają witać szerokimi ramionami kolonizatorów. Nowe miejsca zaskakują trudnym klimatem, a gracz dość prędko orientuje się, że nawet największe gradobicia i najbardziej skażoną wodę można kontrolować. Dzięki tajemniczej technologii niejakich „porzuconych” można dostosować tereny, by następnie rozpocząć kolonizację Andromedy. Oczywiście to nie mroź, pioruny czy trująca woda są największym problemem wysłanników z Drogi Mlecznej, ale kettowie – zupełnie nowa rasa brutalnych najeźdźców, którzy uważają się za najpotężniejszych przedstawicieli wszechświata i chcą podporządkować sobie wszystkie napotkane nacje.

Mass Effect: Andromeda recenzja - Nowe miejsce do zbadania

Pod wieloma względami Mass Effect: Andromeda nie wyróżnia się z tłumu poprzednich produkcji z serii, ale oferuje jedno ciekawe doświadczenie – tutaj od pierwszej chwili mamy świadomość, że ludzkość jest tylko i wyłącznie gościem nowej galaktyki, którą musimy poznać, zbadać i podbić. BioWare udało się wytworzyć pewną alienację towarzyszącą graczowi przez całą przygodę. A sama historia to raczej taki „typowy Mass Effect”. Ryder musi na start przekonać do siebie inne gatunki, zbiera sprzymierzeńców, odkrywa kolejne miejsca, łączy fakty, kilkukrotnie mierzy się ze złą rasą, przekonuje do siebie „niedowiarków”, by w ostatecznym rozrachunku zawalczyć o lepsze jutro. Choć trudno o wielkie zaskoczenie, to jednak ze sporą przyjemnością zarywałem kolejne nocki zastanawiając się, co takiego przygotowali „pradawni” – choć w głównej mierze podczas przygody mierzymy się z kettami, to jednak właśnie ta tajemnicza rasa stawia przed nami największe pytania. To oni stworzyli gigantyczne świątynie, które musimy odkrywać chcąc „uwolnić” planety i to właśnie ich opowieść najbardziej intryguje, zachęcając do rozgrywki.

Jak we wszystkich grach BioWare, główny wątek to dopiero początek, bo Andromeda wita nas toną wątków pobocznych, które tak naprawdę pozwalają docenić przygodę. Po pierwszych kilku godzinach nasz zespół powiększą się między innymi o krogańskiego najemnika Dracka, ekspertkę porzuconych Peebee i zaufanego członka ruchu oporu Jaala – to oczywiście tylko część ekipy, ale te persony wywarły na mnie największe wrażenie. Pomimo że każdy bohater ma coś do powiedzenia, oferuje ciekawą i wielopoziomową misję lojalnościową, to jednak najchętniej dołączałem do swojego zespołu tę trójkę. W trakcie rozgrywki ponownie dałem się ponieść dodatkowym wątkom, w których nie brakuje najczarniejszych intryg, ciekawych zwrotów akcji i czasami miałem nawet wrażenie, że deweloperzy przygotowali ciekawsze wyzwania w „dodatkach” niż w „daniu głównym”. Chcąc poznać główny wątek, kilka zadań pobocznych, odwiedzić parę planet i pomóc nie wszystkim swoim towarzyszom, musicie przygotować około 20-24 godziny. Trzeba mieć przy tym świadomość, że zagłębiając się wyłącznie w główny wątek, zamkniecie się w około… 15 godzinach? Nie polecam mimo wszystko takiej zabawy, bo tak jak już wspomniałem – sercem jest złożoność całego tytułu, czyli rozmowy z napotkanymi postaciami, wyruszanie na dodatkowe misje czy po prostu branie udziału w kolejnych wyzwaniach. W grze nie brakuje oczywiście szeroko pojętych romansów, więc nawet przy pierwszym przejściu potrafiłem zaciągnąć do łóżka jedną z reprezentantek ludzi, a jednocześnie bajerowałem wspomnianego Jaala, ale zepsułem całą intrygę podczas jednej z misji. Nawet na Andromedzie nie brakuje trudnych, moralnych wyborów wpływających na relacje bohaterów i oddziałujących na historię… Choć ich skala i liczba jest mniejsza.

Niezależnie od wybranej drogi, powinniście się przygotować na teatrzyk jednej aktorki. Tak jak wspomniałem, wcieliłem się pionierkę, której mimika twarzy psuje naprawdę sporo. Zginął ktoś ważny? Spokojnie, Sara nie przejmuje się takimi jednostkami. W dodatku bohaterka reprezentuje podgatunek „oczy Kobry” i nawet w najbardziej dramatycznych momentach jej gałki oczne potrafią zawędrować w dość niespodziewane miejsce. To dość niepokojące jak wielkie studio, mające porządny budżet, mogło tak bardzo nie dopracować tak istotnego elementu całej produkcji, bo twarz Sary psuje budujący przez historię klimat i sytuację broni jedynie fakt, że w drugiej części historii częściej obserwujemy jej plecy niż czoło. Podobnie od czasu do czasu można ponarzekać na dialogi, które nie zawsze trzymają oczekiwany, wysoki poziom.

Wspominając o „jednej twarzy Sary” warto na pewno dodać kilka słów o oprawie. Jest ona dość nierówna, bo choć czasami nietrudno zachwycać się wizualną stroną piaszczystych planet, futurystycznych świątyń czy prezentacją bohaterów, to jednak łatwo wpaść na niedopracowane tekstury i męczące doczytywanie poszczególnych elementów otoczenia. Ten drugi aspekt jest szczególnie widoczny podczas szybkiej jazdy Nomadem. Na plus możemy zaliczyć udźwiękowienie, które wielokrotnie podbudowuje do poznawania historii. Dźwiękowcy zadbali o kilka mocnych kawałków, które pasują do klimatu, akcji i wydarzeń.

Główny przeciwnik w Mass Effect: Andromeda

Eksploracja świątyni

Nowe miejsce do podbicia

Gameplay znacząco przyspieszył od akcji z Shepardem w roli głównej. Jest to spowodowane możliwością wykorzystania plecaka odrzutowego, który w połączeniu z dynamicznym unikiem pozwala w ekspresowym tempie rywalizować z kolejnymi oponentami. Starcia są szybkie i wymagające, a ich jedynym mankamentem jest system osłon, bo protagonista ma spory problem z automatycznym chowaniem się za murkami. Twórcy nie zdecydowali się na aktywację tego elementu przez przycisk, więc na początku nierzadkim widokiem jest śmierć przez fakt, że heros nie chce się schować. Starcia są naprawdę intensywne i satysfakcjonujące. Do tego stopnia, że w pewnym momencie chętniej właśnie biegałem po kolejnych miejscówkach i walczyłem, niż wdawałem się w przydługie rozmowy z poszczególnymi postaciami.

Przed wyruszeniem na misje tworzymy zawsze zespół dobierając sprzęt, wkładając modyfikatory do zabawek czy wybierając dodatki, a podczas zadań obok głównego bohatera zawsze pojawia się dwójka kompanów. Sprzymierzeńcami dyrygujemy za pomocą krzyżaka – możemy wysłać ich w dane miejsce lub kazać atakować odpowiedni cel – a plusem jest ich sztuczna inteligencja, która po prostu nie zawodzi. Ze względu na poziom trudności i brak pełnej regeneracji zdrowia, często biegałem w poszukiwaniu apteczek i wtedy zespół potrafił pokonać nawet kilku oponentów.

Ryder zbiera punkty doświadczenia, dzięki którym zyskuje umiejętności z trzech działów: walki (m.in. omni-granaty, poprawa strzelania na dany czas, tworzenie tymczasowych barykad, min czy lepsze korzystanie z poszczególnych broni), biotyki (m.in. przyciąganie, rzut, szarża, fala uderzeniowa, studnia grawitacyjna czy polepszenie korzystania z biotyki) oraz technologia (m.in. przeciążanie tarcz wrogów, tworzenie wieżyczek szturmowych, korzystanie z miotacza ognia czy wspieranie drużyny). Zdolności można ze sobą łączyć tworząc ciekawe kombinacje, ja jednak postanowiłem przeznaczać wszystkie punkty w biotykę – nie ze względu na swoje zamiłowanie do rzucaniem rywalami po ścianach, a ze względu na profile pioniera. Jest to prosty system, który pozwala zdobywać dodatkowe korzyści w inwestowanie punktów w daną specjalność. Bohater może zostać żołnierzem, inżynierem, strażnikiem, szturmowcem, szpiegiem, odkrywcą czy adeptem, którym ja zostałem przez inwestowanie we wspomnianą biotykę. Im więcej punktów przeznaczymy w dany dział, tym zyskujemy więcej korzyści, ale jak możecie się łatwo domyśleć, czasami trzeba odpowiednio lawirować skillami chcąc zdobyć dodatkowe przyjemności. Dla przykładu obok licznych plusów do statystyk, szturmowiec atakując wręcz przywraca swoją tarczę, żołnierz zyskuje rosnącą premię do obrażeń za zabitego w krótkim czasie przeciwnika, a szpieg może obserwować przeciwników zza ścian podczas korzystania z celownika optycznego.

Oczywiście ze względu na gatunek, w grze nie brakuje przedmiotów rozbudowujących nasz ekwipunek. Obok pistoletów, karabinów maszynowych, strzelb, karabinów snajperskich, broni do walki wręcz, modów, pancerzy w formie hełmów, rąk, nóg, korpusów, modów fuzyjnych, w grze pojawiają się jeszcze jednorazowe przedmioty pokroju specjalistycznej amunicji. Wszystkich elementów jest naprawdę sporo, a podczas przygody możemy nie tylko zbierać zabawki rywali, a oczywiście kupować przez terminal na statku, u sprzedawców w miasteczkach, czy też tworzyć dzięki zebranym schematom.  

Grafika w Mass Effect: Andromeda potrafi urzec...

Jedna ze współtowarzyszek broni Peebee

Mass Effect: Andromeda recenzja - Nowe rasy do poznania

Istotnym elementem Mass Effect: Andromedy jest poznawanie nowych planet. Twórcy nie żartowali wspominając, że rozmiary niektórych nas przytłoczą, bo naprawdę udało im się stworzyć ogromne tereny. Nie na wszystkich możemy wylądować i je eksplorować, bo w wielu wypadkach ponownie korzystamy wyłącznie ze skanera, szukamy anomalii, wysyłamy sondę i zbieramy surowce. W zasadzie byłem przekonany, że planet do zagospodarowania będzie więcej, ale na szczęście po wylądowaniu trudno tutaj o nudę. Podróż na piechotę jest często przez warunki atmosferyczne niemożliwa, więc ekipa korzysta z Nomada, czyli dynamicznego i zwrotnego czterokołowca. Pojazd pozwala szybko dotrzeć do wyznaczonego miejsca-punktu. Na początku budowa misji może odrobinę nużyć, bo wygląda to raczej jako „idź do miejsca, aktywuj przekaźnik, wróć na statek”, ale na szczęście po kilku pierwszych chwilach historia nabiera rozpędu. W głównej mierze zadaniem gracza w podstawowej historii jest eksplorowanie kolejnych „podziemi” w formie futurystycznych świątyń i kilkukrotnie przed wejściem napotkacie na ciekawą zagadkę logiczną w formie sudoku. Protagonista może korzystać ze specjalnego skanera, który pozwala mu poznać obce formy życia, czy też właśnie odnaleźć informacje do otwarcia kolejnych drzwi. Na szczęście autorzy za bardzo nas nie męczą, a na późniejszym etapie przygody akcja jest nakierowana na eksplorację i walkę.

Ciekawym zagadnieniem jest również temat wybudzenia kolejnych mieszkańców Hyperionu. Załoga całą podróż przespała w kabinach kriogenicznych i po dotarciu do Andromedy tylko nieliczni zostali wybudzeni. Jest to spowodowane oczywiście problemem z zagospodarowaniem ludzi, ale z biegiem czasu i wykonywaniem kolejnych zadań, zyskujemy punkty rozbudowy, dzięki którym możemy stawiać na nogi przedstawicieli wojska, nauki i handlu. W zależności od wyborów zyskujemy więcej kredytów, dodatkowe przedmioty, materiały, surowce, jednorazowe przedmioty, mamy lepsze przedmioty lub ceny u sprzedawców, a nawet możemy zwiększyć pojemność ekwipunku.

BioWare ponownie zaprasza graczy do trybu sieciowego, który tym razem nie musi być tylko niepotrzebnym dodatkiem. W tym wariancie zabawy otrzymujemy dostęp do 26 bohaterów (na początku dwunastka), którzy różnią się umiejętnościami, statystykami oraz wyglądem. Standardowo wszystko można dostosować, zmienić, zdobyte punkty doświadczenia rozwinąć u każdego z bohaterów i dobrać im mocniejszy sprzęt. W trakcie zabawy czteroosobowe zespoły wyruszają na misje przypominające hordę, ale tym razem zadania można podzielić na trzy typy – czasami trzeba odwrócić uwagę sił wroga, innym razem zdobyć informacje wywiadowcze, a kolejnym znaleźć zasoby. Nie będzie raczej dla nikogo zaskoczeniem, że sam gameplay polega na odbijaniu kolejnych fal wrogów, ale w gruncie rzeczy jest to przyjemny dodatek. Autorzy muszą oczywiście popracować nad zawartością, ale wszystkie mapy będą w tym miejscu dostępne za darmo. Sukcesy w tym wypadku są nagradzane pakietami przedmiotów oraz nowymi zabawkami, a studio zachęca do zabawy rankingami czy licznymi wyzwaniami.

W grze nie zabrakło również misji, w których możemy posłużyć się wyłącznie sztuczną inteligencją. W Grupowych Uderzeniach otrzymujemy do dyspozycji losowo wygenerowane zespoły, które wysyłamy na kolejne zadania – decydując się na automatyczną rozgrywkę nigdy nie mamy pewności, że zespół nie zostanie pokonany, a dodatkowo musimy zwracać uwagę na czas wykonania poszczególnych wyzwań, bo niektóre wydarzenia potrafią trwać nawet ponad 5 godzin. W tym czasie nie otrzymujemy informacji o zespole, a po prostu wykonując inne aktywności (lub wyłączając konsolę) czekamy na rezultat. Z drugiej strony zawsze możemy na własną rękę poprowadzić zespół, jednak akurat w tym wypadku zadania nie są specjalne ciekawe – zdecydowanie lepiej uczestniczyć w podobnych wydarzeniach z żywymi kompaniami w trybie sieciowym.

Musicie się przy tym przygotować na odrobinę inny ciężar całych wydarzeń, bo autorzy wiedząc, że nie mają przy swoim boku Sheparda, postawili tym razem na rodzinę. Istotnym zagadnieniem jest właśnie relacja Ryderów, która potrafi zaintrygować. Tutaj oczywiście sporo zależy od Waszych chęci – bo to głównie zadania poboczne, szukanie informacji i lizanie ścian – ale bez wątpienia był to dobry manewr, który w pewien sposób sprawia, że nie tęsknimy za komandorem. Podobnie zresztą jest z ekipą, w której pojawia się kilka mocnych indywidualności, choć niektórych trzeba lepiej poznać, by się do nich przekonać.

Dziesiątki statków kosmicznych

Ekipa gotowa do walki

Nowi wrogowie do pokonania

Mass Effect: Andromeda specjalnie nie zaskakuje. To gra idealnie wpisująca się w realia uniwersum, która pokazuje, że autorzy bali się zaryzykować. Wrzucając graczy do nowego miejsca i oddając w łapy zupełnie nowych bohaterów, postawili na znane mechaniki, które są tylko upiększone drobnymi detalami. Czy to zbrodnia? Oczywiście, że nie, bo to uniwersum broni się od 2007 roku, jednak jeśli nie przypadły Wam historie Sheparda do gustu, podobnie będzie w przypadku Ryderów.

Eksperyment BioWare się jednak udał. Deweloperzy wrzucili graczy do nowej galaktyki, którą odkrywa się z zaciekawieniem. I tak pewnie będzie kolejny raz, bo nikogo nie powinno dziwić, że autorzy zostawili sobie sporą furtkę do kontynowania akcji w Andromedzie, a gdy zechcą bez problemu mogą zaoferować zainteresowanym kolejne umiejscowienie wielkiej wojny.

Przed rozpoczęciem przygody obawiałem się, że Mass Effect: Andromeda się nie uda, bo „Shepard to Shepard”, ale akurat ta produkcja pokazała jedną istotną prawidłowość – siłą tej marki nie jest jednostka, a właśnie całe uniwersum. Fanów pewnie nie muszę specjalnie namawiać, ale możecie mieć pewność jednego... to kolejny bardzo dobry Mass Effect!

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Mass Effect: Andromeda

Atuty

  • Świat potrafi zaciekawić
  • Historia ma swoje mocne momenty
  • Wymagająca walka
  • Ciekawy rozwój bohatera
  • Mnóstwo rzeczy do zrobienia

Wady

  • "Oczy kobry”
  • Opowieść długo się rozkręca
  • Czasami dialogi zawodzą
  • Mało mocnych, wyborów moralnych

Andromeda nie zawodzi. Pod względem historii, walki i świata. Brak tutaj powiewu świeżości, ale sympatycy serii nie będą specjalnie marudzić… No może jedynie na „jedną twarz Sary”.
Graliśmy na: XONE

Wojciech Gruszczyk Strona autora
Miał przyjść do redakcji zrobić kilka turniejów, ale cytując klasyka „został na dłużej”. Szybko wykazał się pracowitością, dzięki której wyrobił sobie pozycję w redakcji i zajmuje się różnymi tematami. Najchętniej przedstawia wiadomości ze świat gier, rozrywki i technologii oraz przygotowuje recenzje gier i sprzętu. Jeśli jest zadanie – Wojtek na pewno się z nim zmierzy. 
cropper