Recenzja: Sniper Elite 4 (PS4)
Seria Sniper Elite nareszcie może bez żenady stanąć przy całej reszcie porządnych gier AAA. Poznajcie nową jakość przygód Karla Fairburne’a w Sniper Elite 4.
Poprzednie odsłony Sniper Elite były grami jednego pomysłu. Rewelacyjne ujęcia, gdzie jak na ruchomych ujęciach rentgenowskich oglądaliśmy szkody wyrządzane w ciele wroga, idealnie dopełniały wymierzony strzał ze snajperki, tyle że między tymi strzałami nie działo się nic godnego uwagi. Korytarzowe, średnio zaprojektowane mapy, głupi przeciwnicy i masa błędów zwyczajnie nie zachęcały do grania, a kiedy x-rayowe pokazówki zaczynały nudzić, gra odchodziła w niepamięć. „Trójka” pokazała, że twórcy mają jakiś pomysł na rozwój, ale wciąż nie potrafią przełożyć tego na kod gry. Na szczęście teraz udało im się wpasować do grona „tych lepszych”… chociaż nie w każdym aspekcie.
W ramach fabuły standardowo musimy unieszkodliwić nowe Wunderwaffe wujka Adolfa (którego tradycyjnie zabijemy w dodatkowej misji DLC). Po raz kolejny dostajemy też nijaką historię, która nie przedstawia ani jednej ciekawej postaci, ale też nikt nie spodziewa się po Sniper Elite 4 porywającego biegu wydarzeń. To tak jakby twórcy zdawali sobie sprawę z tego, że fabuła jest tu tylko pretekstem do zabijania nazistów, i celowo już od pierwszej scenki przerywnikowej przedstawili nową Cudowną Broń Hitlera w ramach autoparodii. Tyle dobrego, że cutscenki stylowo „rysują się” na kartce papieru, także przynajmniej to można sobie pooglądać udając, że słuchamy wstępów do kolejnych misji.
Tym razem przenosimy się na włoska wyspę San Celini. Kolorowa Italia z miejsca wygrywa z nijaką Afryką poprzedniczki. Zresztą ile tu atrakcji! Pisząc o poziomie porządnych gier AAA, na jaki weszło Sniper Elite 4, miałem na myśli m. in. świetnie zaprojektowane otwarte plansze i masę rzeczy do roboty. Każda z ośmiu misji oddaje nam spory kawałek terenu, gdzie oprócz głównego celu (do wykonania którego podchodzimy wedle własnych upodobań), przygotowano zestaw wyzwań do zaliczenia, znajdziek oraz zadań pobocznych (chociaż w kwestii tych ostatnich oczekujcie raczej „zniszcz X rzeczy” czy „zabij X wrogów”). Nagrodami za to wszystko są punkty doświadczenia, więc nie jest tak, że tylko perfekcjoniści spędzą na każdej planszy po kilka godzin.
Zmiany zaszły także w wyposażeniu. Przed każdą misją musimy dobrać bronie i resztę ekwipunku, a same karabiny kupujemy normalnie, lecz ulepszamy je poprzez postępy w grze. A to trzeba zabijać bez celowania, a to wykonać X strzałów w serce –znacznie lepsze rozwiązanie niż wrzucanie kosmicznych kwot za podkręcenie statystyk broni, co zmusza do frustrującego grindu. Broni jest sporo, chociaż ciężko zrezygnować ze swojej maksymalnie ulepszonej snajperki z mistrzowskim malowaniem na rzecz innego modelu… człowiek się przywiązuje. Co więcej, każde pięć poziomów doświadczenia odblokowuje się też miejsce na perka, choć tutaj mamy niewielki wybór, bo po dwa na slota – m. in. szybsza regeneracja skupienia, mniejsze obrażenia po upadku czy możliwość noszenia większych ilości amunicji. Małe, ale cieszy.
Model strzelania jest przystępny i na niższych poziomach trudności znów mamy kilka ułatwień. Hardcore’owcy mogą jednak od razu spróbować się w największym wyzwaniu, gdzie nie mamy wskaźnika, gdzie kula uderzy, i będą musieli nieustannie brać poprawkę na opadanie kuli i wiatr. Jaki stopień trudności będzie dla Was odpowiedni – to można łatwo przetestować na strzelnicy dostępnej w menu głównym. Mamy tylko jedno duże zastrzeżenie – zmiana ręki przy celowaniu została ukryta w kółku wyboru broni. Jeśli nie korzystam ze snajperki (a wtedy ma to największe znaczenie), to dlatego, że sytuacja wymaga szybkiego działania na krótkim dystansie i boli, że nie mogę zmienić tej ręki jednym przyciskiem. Atakujący wróg przecież nie poczeka…
Samo skradanie zostało w miarę poprawione. Najpierw należy znaleźć wysoki punkt, by skorzystać z lornetki, którą oznaczamy wrogów i dowiadujemy się co nieco o każdym z przeciwników. Mamy tutaj informacje na temat uzbrojenia, ale też trzymanych rzeczy czy… życia naszego wroga. Trochę takie watchdogsowe prześwietlenie, ale zawsze to jakieś urozmaicenie mięsa armatniego, więc nie narzekam. Po zbadaniu terenu, możemy przystąpić do przemieszczania się i tutaj nigdy nie miałem wątpliwości, czy przeciwnik jest w stanie mnie zauważyć (wysoka trawa jest najlepszym przyjacielem snajpera-ducha!). Ciekawie też rozwiązano namierzanie naszego bohatera przez wrogów. Gdy wystrzelimy z karabinu snajperskiego (i nie zagłuszymy strzału np. zgrywając go z przelatującym nisko samolotem), wraży żołnierze zaczynają triangulację i z każdym kolejnym pociskiem coraz precyzyjniej określają naszą pozycję. Niestety jakkolwiek percepcja nazistów jest zrobiona dobrze, tak już ich zachowanie – niekoniecznie.
Sztuczna inteligencja znów zawodzi. Gdy wróg nas odnajdzie, nagle każdy zna naszą pozycję i wszyscy przeciwnicy z całej mapy biegną nam na spotkanie, a na swoich miejscach zostają jedynie ważne cele misji, np. istotni oficerowie do zlikwidowania (bez obstawy dziecinnie łatwo ich zdjąć). A kiedy już biegnie do nas cały oddział wroga, często żołnierze ustawiają się w najmniej sensownych miejscach, sprawiając zagrożenie jedynie ciągłym ogniem (przecież nie sprytem) albo… zupełnie zapominają strzelać, bo robił to ich nieżywy już towarzysz. Albo przebiegają obok i robią kółko wokół pobliskiego budynku, zanim nas zauważą. To wszystko nie zdarza się jakoś często, ale wpadki tego typu wybijają z rytmu. No, przynajmniej nikt nie utknął mi w ścianie.
Jeśli czytaliście wrażenia z playtestu, które spisał jakiś czas temu były kolega z redakcji Andrzej, mogliście nabrać negatywnego nastawienia do gry. Skrytykowane zostało tam przede wszystkim premiowanie agresywnego stylu gry. Być może autor tekstu szukał w Sniper Elite 4 skradanki, gdzie zabić mamy wyłącznie kilku wybranych oficerów i się ulotnić. Deweloperom chodzi jednak o mordowanie jak największej liczby wrogów, najlepiej z dużych odległości i pozostając niewykrytym. Zgodzę się, że kary za wykrycie praktycznie nie istnieją przy ocenie końcowej i to trochę zniechęca do ciągłego krycia się, lecz wyższe poziomy trudności zwyczajnie nie pozwalają na takie błędy. Swoją drogą doświadczenie jest tu przyznawane za wszystko – odległość, miejsce trafienia, kucanie/leżenie, niekorzystanie ze skupienia itp. Wszystkie te informacje po udanym strzale nie przestawały być dziwnie satysfakcjonujące (chociaż rozumiem, że brzmi to tak, jakbym cieszył się za pochwałę wstania rano z łóżka czy zrobienia sobie śniadania).
Na deser tryby wieloosobowe – zarówno w kooperacji, jak i przeciwko sobie. W tym pierwszym przypadku trzeba mieć sprawdzonego towarzysza, by cokolwiek ugrać (zwykłe misje lub horda), zaś w drugim nie można się nastawiać na nic ponad siedzenie i czekanie, aż ktoś wystawi łeb. Jeśli to Wam pasuje, chętnych do zabawy jest sporo, a postęp łączy się z tym singlowym. Póki nie ma problemów z połączeniem (najmniejsze opóźnienia uniemożliwiają rywalizację z żywymi graczami), multi daje radę. Całość spina naprawdę ładna oprawa graficzna w ciepłych kolorach i solidna ścieżka dźwiękowa. Sniper Elite 4 weszło na poziom porządnych gier AAA i choć nie obyło się bez wpadek, jest to zdecydowanie najlepsza część serii.
Gra recenzowana była na PS4 Pro
Ocena - recenzja gry Sniper Elite 4
Atuty
- X-raye rajcują jak zawsze
- Ogromne mapy z masą atrakcji
- Doszlifowanie skradania się
- Różnorodność broni i sposoby ulepszania jej
- Percepcja przeciwników jest sensowna…
Wady
- … ale sztuczna inteligencja wroga zawodzi
- Fabuła to wciąż tylko pretekst
- Nijacy bohaterowie
Pomijając fabułę i SI, mamy tu rewelacyjnego TPS-a z świetnie zaprojektowanymi minisandboksami dla każdej z ośmiu misji i rewelacyjnymi strzałami x-rayowymi. Spróbujcie, a nie pożałujecie.
Przeczytaj również
Komentarze (12)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych