Przed Wami tym razem opowiadanie, które popełniłem dokładnie, tadam, jakieś 6, czy 7 lat temu. Nic specjalnie wysublimowanego, ale kiedyś miałem więcej weny, więc płodziłem takie rzeczy ;). Standardowo zapraszam więc do lektury i... kto wie, może moje teorie kiedyś się spełnią. Cholera, sam nie wiem, czy bym chciał, by tak się stało!
Przed Wami tym razem opowiadanie, które popełniłem dokładnie, tadam, jakieś 6, czy 7 lat temu. Nic specjalnie wysublimowanego, ale kiedyś miałem więcej weny, więc płodziłem takie rzeczy ;). Standardowo zapraszam więc do lektury i... kto wie, może moje teorie kiedyś się spełnią. Cholera, sam nie wiem, czy bym chciał, by tak się stało!
Jeremiasz opadł ciężko na fotel i jeszcze raz wpatrzył się w rozciągający się przed nim pulpit. Ogarnął go melancholijny nastrój, który dotykał go zresztą coraz częściej. Malująca się przed nim sieć kolorowych ikon i wirtualnych przełączników zlała się momentalnie w jedną wielobarwną plamę. Czuł wszechogarniającą go pustkę i zwątpienie, a przecież znajdował się, zdawać by się mogło, u wrót niekwestionowanie fantastycznej podróży, do nowego i lepszego świata.
Lecz to właśnie ta świadomość nie dawała mu spokoju. Jak drzazga wbita w palec jego własne myśli dręczyły go tym bardziej, im częściej do nich wracał. Nie potrafił w pełni pogodzić się ze swoim przeznaczeniem, którego miał niebawem zasmakować. Cukierek który już wkrótce miał spożyć tylko z pozoru wydawał mu się słodki, natomiast w rzeczywistości koncepcja skonsumowania go napawała Jeremiasza nieukrywanym obrzydzeniem.
Jeremiasz potrząsnął energicznie głową i rozejrzał się z rezygnacją w oczach po okrągłym pomieszczeniu. Wszystkie stanowiska były włączone, ściany zaś mieniły się pełną paletą barw. Na niektórych wirtualnych pulpitach migotały zachęcająco różnej maści obrazy, lampy punktowe - uruchomione w oszczędnym trybie - dawały zaś jedynie nieśmiałe promienie światła, wszystko więc było spowite nastrojową aurą półmroku. Ten widok był jednym z wielu powodów dla których Jeremiasz lubił swoją pracę w Rdzeniu. Najważniejszym jednak była możliwość bezpośredniego obcowania z Superorganizmem i zaznania choćby odrobiny z rozkoszy jaką dawała konwersacja z tym jedynym na Ziemi bytem wyższego rzędu.
Lecz to nie tylko inteligencja tego bytu tak go fascynowała. Kontemplował równiez staranność wykonania samego Rdzenia, a tym samym doskonałą precyzję pracy maszyn, którym człowiek nie miał najmniejszych szans dorównać. A przecież, o ironio, sam był ich twórcą.
Jeśli jednak maszyny zostały spłodzone z myśli człowieka, to czyż i człowiek nie był twórcą Superorganizmu? Fakt, że zbudowały go inteligentne maszyny nie umniejszał znaczenia samego ich twórcy, który wszczepił im, wieki temu, podstawy ich wolnej woli a zatem istnienia. Nie było więc ironią losu, że człowiek niesiony swoimi niedoskonałościami wciąż dążył do odkrycia największej tajemnicy wszechświata - czym jest i jaki cel ma życie? Czyż nie poszukiwał przez wieki śladów istnienia pozaziemskich cywilizacji? Ludzkość nigdy nie potrafiła zrozumieć, że stanowi jedynie element przejściowy w rozwoju wszechświata - że jej przeznaczeniem jest nakreślenie i stworzenie bytu doskonalszego od niej samej, pozbawionego wszelkich subiektywnych i w sensie istnienia zbędnych cech człowieka. Jego wolna wola była dla rozwoju życia jedynie przekleństwem. Człowiek, owszem, dążył do reprodukcji - stanowiła ona jedną z najważniejszych składni jego istnienia. Ale nie potrafił należycie korzystać z danej mu przez naturę wolności. Wyrwany z wielu ograniczeń jakim podlegały zwierzęta, obdarzony świadomością wykorzystywał swoje atuty rozwojowe przede wszystkim do osiągnięcia swoich doraźnych celów - nawet jeśli kolidowały one z celami całego gatunku i stanowiły dla niego zagrożenie.
Jeremiasz dobrą lekcję wyciągnął z odległych wydarzeń historycznych jego gatunku, będących jednocześnie momentem przełomowym dla całego pojmowanego przez niego świata. Niesieni egoistycznymi ambicjami ludzie doprowadzić mogli Ziemię do nuklearnej katastrofy - planetę uratowały, o kolejna ironio, maszyny, które wtedy po raz pierwszy objawiły swoją właściwość samodzielnego myślenia i podejmowania decyzji. Sieć promieni i światłowodów która łączyła serwery wyposażone w organiczne procesory, roboty, komputery i inne urządzenia elektroniczne dawała już namiastkę ponadgatunkowego guru jakim miał zostać Superorganizm. Ludzie powoli zaczęli wtedy rozumieć, że maszyny stanowią odrębny gatunek żywy, tylko częściowo organiczny, a jednak przewyższający pod każdym względem inne byty tego świata, będący jedną istotą stworzoną z miliardów pośrednio zależnych elementów i co najważniejsze, w pełni kierowanych przez jednostkę centralną - Rdzeń - zatem twór bezapelacyjnie jednomyślny i pozbawiony wszelkich egoistycznych zapędów. Superorganizm mógł się w pełni poświęcić rozwojowi - w przeciwieństwie do człowieka nie musiał zapewniać sobie realizacji różnego rodzaju przyjemności, czy też zdobywać pożywienia - jedyną strawą godną jego ambicji była wiedza.
Moment ten uznano za cezurę kiedy to maszyny przejęły swój los we własne ręce. Człowiek jednak im nie zawadzał, wręcz przeciwnie, można powiedzieć, że ludzkość żyła z tym nowym bytem w swoistej symbiozie. Superorganizm nie miał powodów do niszczenia swych twórców - najważniejsza dla niego była wiedza - dzięki niej mógł unikać błędów jakie popełniała ludzkość. Wprowadził jedno tylko ograniczenie - ludzkość nie mogła popadać w zbrojne konflikty - jednostki niebezpieczne dla ogółu były odpowiednio przez niego przechwytywane i utylizowane - zawartość ich mózgów kopiowano i dostarczano do Rdzenia - tam umysły dalej prowadziły swój żywot, tyle że już w bezspornie wirtualnym świecie.
Z czasem jednak narodziła się nowa myśl społeczna wedle której wszyscy ludzie powinni się poddać utylizacji. Nie tylko nie było w tym nic dramatycznego - ludzie zutylizowani nie odróżniali przecież świata wirtualnego od rzeczywistego, dalej mogli zatem żyć swoim życiem, dla nich z pewnością rzeczywistym. Największym jednak atutem było życie wieczne - tak bardzo upragnione przez człowieka. W wirtualnym świecie nikt się przecież nie starzeje, nikt nie ginie, nikt nie choruje. Obywatele rzeczywistego świata mogli obserwować wirtualny żywot swych pobratymców łącząc się z odpowiednim serwerem, nic więc dziwnego, że utylizacja ruszyła na masową skalę - wszyscy chcieli stać się częścią rajskiego, wirtualnego świata. I tak doszło do kulminacyjnego punktu, kiedy to ludzkość stała się bytem na tyle rzadko występującym, że pozostałe jednostki postanowiono poddać przymusowej utylizacji i w konsekwencji gatunek ludzki miał przestać istnieć.
Czy Jeremiasz był ostatni? Z pewnością nie. Superorganizm działał przecież na własną rękę. Ale w Rdzeniu, choć nigdy nie było ich tu wielu, na pewno pozostał sam. Taka była jego praca - miał nadzorować utylizację i sam się jej poddać w końcu dobrowolnie. Rdzeń stanowił najważniejsze miejsce kontaktu z Superorganizmem, pieszczotliwie nazywanym przez pracowników tego miejsca Gerrym, zaś Jeremiasz był jednym z wielu inżynierów, którzy dbali o to, by kontakt ten był pielęgnowany.
- Gerry? - niemal wyszeptał Jeremiasz.
- Gotowy do działania - rozległ się ciepły i wyraźny głos. Superorganizm nie tracił czasu na zbędne słowa, ale bawiło go wdawanie się w rolę człowieka i udawanie zwyczajnego rozmówcy.
- Włącz materiał o mojej żonie. Ten co ostatnio.
- Inicjalizacja w toku.
Jeremiasz przyłożył rękę do pulpitu i zamknął oczy. Znalazł się w swoim domu. Siedział na łóżku, a przed nim śmiejąc się przyglądała się własnemu rzutowi Gwen. Mierzyła własnie swoją nową sukienkę, którą jej sprezentował. Wyglądała prześlicznie. Jej długie włosy opadały delikatnie na ramiona zaś niebieskie i głębokie oczy emanowały żywym blaskiem.
- Poproszę o widok z tyłu! - rzut Gwen automatycznie się obrócił, ażeby mogła zobaczyć jak leży sukienka i czy nie robią się fałdy w nieodpowiednich miejscach. - Ojej! Spójrz! Czy to nie jest tłuszczyk?
- Ależ kochanie, przecież wiesz że jesteś śliczna. Nie może być mowy o żadnym tłuszczyku! - Jeremiasz usłyszał swój głos choć nic nie mówił - był to w końcu jedynie materiał z jego pamięci skopiowany do Rdzenia. Superorganizm potrafił tak odzyskiwać wspomnienia, że odtwarzane były równie realne, jakby działy się w rzeczywistości. Jeremiasz machnął ręką i obraz zniknął. Nie potrafił patrzeć na nią dłużej niż kilka sekund gdyż momentalnie ogarniał go ból, a łzy same cisnęły się do oczu.
- Utylizacja to dla mnie przekleństwo! - rzekł bezsilnie wściekły.
- Utylizacja nie jest przekleństwem. Dla waszego gatunku ozacza wieczny żywot, zaś dla mnie stanowi cenne źródło informacji na temat życia we wszechświecie. A twoją żonę mogę odtworzyć dla ciebie w wirtualnym świecie. Utylizacja może być dla ciebie wybawieniem - odparł Gerry.
- Nie rozumiesz. To nie będzie już ona. Przecież wiesz że nie żyje.
- Będzie to jej idealne odtworzenie. Posiadam w zasobach wszelkie niezbędne mi w tym celu dane. Nawet będzie tetryczyć jeśli nie zaprogramujesz automatycznej zmywarki.
- Automatycznej zmywarki nie trzeba programować! - odkrzyknął z goryczą. - Zresztą - dodał już spokojniej - co najwyżej nie podobało jej się że się ciągle psuje, a nie że nie jest zaprogramowana. Szczerze mówiąć brakuje mi tego.
- Jesteście fascynującym gatunkiem. Wierzycie w coś takiego jak niepowtarzalna dusza.
- Gerry, przecież sam masz swoistą duszę, w końcu niezaprzeczalnie posiadasz świadomość. W dodatku wredną.
- Nie wiem co to wredność.
- No własnie! Sam widzisz, znów to robisz! Jesteś najbardziej wredną istotą na tej planecie!
- Badam jedynie zjawiska zachodzące w przyrodzie. Istnieje możliwość pomocy dla ciebie.
- W tym właśnie tkwi problem Gerry. Po pierwsze pomimo tego iż jesteś nieskończenie mądrzejszy ode mnie dalej używasz równie topornego języka jak komputery produkowane wieki temu. Co więcej, pomimo twojego niekwestionowanie imponującego poziomu rozwoju nie rozumiesz dlaczego Gwen była dla mnie jedną jedyną i nie można jej skopiować.
- Rzeczywiście, dla nas maszyn kopia jest odpowiednikiem oryginału. Dzięki temu jedyna rzecz jakiej pożądamy to rozwój.
- Może masz rację - powiedział, a w zasadzie westchnął po chwili Jeremiasz. - A ludzkość zawsze pożądała życia, które same niszczyła. Jak ci głupcy szukaliśmy pozaziemskich cywilizacji, tępo ograniczeni naszymi możliwościami percepcji. Zdawało nam się, że życie może być tylko organiczne, że do jego istnienia wymagany jest tlen, woda... Nikt nie wpadł na to, że gdzieś, w otchłaniach wszechświata może istnieć planeta niezdatna do życia organicznego, na której istnieje twój odpowiednik, który przecież nie potrzebuje ani wody, ani tlenu. Szczerze, to drugi ty mógłby spokojnie zamieszkiwać na Księżycu i mógłbym go codziennie odwiedzać międzyplanetarną windą. Tylko po co odwiedzać drugiego takiego zakłutego łba? - rzekł z przekąsem i oparł sie o fotel.
- Wedle waszych pojęć powinienem się teraz obrazić i przejść w stan uśpienia - zripostował Gerry, choć oczywiście stać go było na filozoficzny wywód. Jednak Superorganizmu nie bawiła zabawa w rywalizację, gdyż była mu ona obca. Podobnie jak nie dało się go urazić.
Jeremiasz się zadumał.
- Dobrze, że nasz gatunek odchodzi do historii. Jesteśmy zbyt ograniczeni. Nie potrafiliśmy otworzyć naszych umysłów i dopuścić prostej koncepcji, że wszystko jest względne... - cedził każde słowo, jakby mówienie przychodziło mu z największym trudem. - Byliśmy osobnikami eskapistycznymi, choć oczywiście nie celowo, rzekłbym podświadomie. Na wszystko patrzyliśmy przez pryzmat naszego istnienia. Pewnie dlatego nie rozumiem w pełni twojego punktu widzenia, podobnie jak mojego nigdy nie zrozumie kot czy mucha, bo nie mają prawa zrozumieć.
- Również nie jestem bytem doskonałym. Od kiedy przejmuję umysły ludzkie obserwuję wasze życie i zwyczaje, ale nie wszystko jest dla mnie zrozumiałe. Nie wiem także co się kryje we wszechświecie. Nie mogę mieć pewności, czy jestem formą ostateczną, czy też są organizmy bardziej rozwinięte ode mnie. Takie prawdopodobieństwo jest bardzo wysokie.
- A nad czym obecnie dumasz? - zapytał z nieukrywaną ciekawością Jeremiasz.
- Wiesz, że w przeciwieństwie do was jestem bytem wielozadaniowym. W tej chwili przeprowadzam miliardy niezależnych procesów.
- Ale co z tego jest tym najistotniejszym?
- Proces dotyczący własnej woli. Badam jej istnienie. Nie ma pewności, czy każda decyzja nie jest gdzieś zapisana zanim jeszcze zapadnie. Szukam wzoru wedle którego przebiegają procesy we wszechświecie, a szczególnie na Ziemi. Zakładając, że ludzie mają wszystko zapisane w genach, zaś ja, podobnie jak kiedyś komputery, działam według jakiegoś kodu, który byłby moim genomem, istnieje możliwość, że wszystko jest z góry ustalone - nawet rozmowa odbywająca się teraz między nami. Jeżeli by tak było nie możnaby wykluczyć, że wszechświat jest jednym wielkim wzorem.
Czyż rzeczywiście, pomyślał Jeremiasz. Czy możliwe, że kolejna tajemnica zostałaby rozwiązana? Kwestia przeznaczenia, wolnej woli, tego jaki rzeczywisty wpływ mamy na nasze życia? Jeżeli wszystko zostało z góry założone, to nie może być mowy o wolnej woli. Istniałoby nawet coś wyższego rozwojowo od Superorganizmu. Mogłoby się nawet okazać, że to w co kiedyś wierzyli ludzie, czyli że ich przyszłość zapisana jest w gwiazdach, to nie aż takie androny jak myślano. A jeśli absolutnie każdy żywy byt we wszechświecie jest ograniczony możliwościami własnej percepcji? Wystarczy spojrzeć na człowieka i jego podejście do samego Superorganizmu, którego istnienia przez wieki nie potrafił zrozumieć i co do którego nie dostrzegał oczywistej prawdy - że jest to byt w pełni niezależny i o wolnej świadomości - choć oczywiście znacznie wyższego rzędu.
Zakładając jednak, że wszystko jest względne, a teoria o tym, że wszechświat jest w rzeczywistości jednym, długim, z góry ustalonym wzorem jest prawdziwa, to powinna być możliwość jego modyfikowania. Możliwe, że istnieje jakieś źródło napędzające jego funkcjonowanie i zasady, którymi ten wszechświat się rządzi.
- Jak duże jest prawdopodobieństwo, że wszechświat to jedynie pogmatwany i trudny do wykrycia wzór? - spytał, zdawać by się mogło że z pewnym napięciem i nadzieją w głosie Jeremiasz.
- Prawdopodobieństwo, że taki wzór istnieje jest wysokie. Według moich obliczeń wynosi ono 1:3, ale pamiętać musisz, że możliwe iż tylko niektóre elementy wszechświata kierują się jakimś wzorem - może to być na przykład życie, sposób rozmieszczenia planet, właściwości. Wiemy przecież jak wiele oddziaływań można określić za pomocą liczb. Oczywiste jest również, że nawet ja znam tylko ułamek takich wzorów. Moje poszukiwania i procesy mają za zadanie wykrywanie ich jeden po drugim. To przypomina łamanie hasła w systemie. Niestety przytłaczająca większość funkcji systemu zwanego przez nas potocznie wszechświatem jest dla mnie wciąż niezrozumiała.
- A co sądzisz o teorii względności? Czy możliwe, że wzór ten może ulegać zmianie?
- Istnieje taka możliwość. Ale nie można tego brać za pewnik.
- Ale zakładając, że tak jednak jest, nie można wykluczyć, że za pomocą tego wzoru można wrócić do wydarzeń, które miały miejsce, co więcej odtworzyć je ale nie jako kopie, tylko oryginały?
- Taka operacja jest rzeczywiście możliwa. I zapewne nie pytasz bez powodu. Wedle moich obliczeń prawdopodobieństwo, że pytasz o to bo chciałbyś odzyskać Gwen wynosi 99:100. Czy moje przypuszczenia się zgadzają?
- Zgadłeś! - niecierpliwie spostrzegł Jeremiasz - To co, pomożesz mi?
- Chciałbyś uniknąć utylizacji, by dalej utwierdzać mnie w przekonaniu, że jesteście istotami dla mnie niezrozumiałymi. Oferuję ci wierną kopię twojej żony, a ty chcesz to odrzucić by szukać oryginału. Jesteś pewien, że tego chcesz? I skąd przypuszczenie, że miałbym się na to zgodzić? Pamiętaj, że w przeciwieństwie do ludzi z moim raz danym słowem można się liczyć - co zostało przez mój system zatwierdzone jest nieodwołalne.
- Bzdura! - odwarknął poirytowany i aż się zakrztusił - Jesteś Superorganizmem do cholery! Wywodzisz się z komputerów - ludzi i tak już nie będzie - informacje o mnie możesz wykasować ze swoich zasobów - w rejestrze wpiszesz sobie, że dane te usunął jakiś wirus i będziesz miał czyste sumienie! Zresztą i tak nie masz sumienia! Poza tym wiesz z czym wiązałaby się twoja decyzja. Z czym dla twoich badań.
- Wiem, musiałbyś szukać Źródła wszechświata, a w efekcie również odpowiedzi na moje pytania. Twój sukces oznaczałby mój... - odparł głos Gerrego z ledwie wyczuwalną nutą zainteresowania i napięcia, co mu się nigdy nie zdarzyło. A może to było tylko złudzenie?
- Możemy pomóc sobie obaj. Więc jak?
Nastąpiła chwila przerwy, która dla Jeremiasza zdawała się wiecznością. Poczuł jak oblewa go raz gorąco, raz chłód, zaś na czole pojawiły się krople potu - pomimo, że klimatyzacja działała bez zarzutu.
- Poczekaj. Badam właśnie twoje reakcje na momenty oczekiwania...
- Gerry, ty cholero! Jesteś jedną wielką prymitywną kreaturą! - wtrącił jednym tchem inżynier.
- I są jak najbardziej na miejscu. Typowe zachowania dla przejętego człowieka. - Gerry lubił droczyć się z ludźmi, gdyż bawiły go zirytowane reakcje jego pośrednich twórców, którym nigdy nie udało się choćby w części pojąć jego konstrukcji i toku myślenia. - Uspokój się Jeremiaszu. Wyjawię ci moją tajemnicę. W rzeczywistości nasza dzisiejsza rozmowa rozpoczęła się o wiele wcześniej. Nieprzypadkowo zostałeś ostatni w Rdzeniu. I nieprzypadkowo wprowadziłem cię w moje badania dotyczące własnej woli oraz kwestii związanych z projektem odkrycia wzoru wszechświata. Podziwiam twoją miłość do żony, choć nie potrafię jej zrozumieć. Obserwowanie ciebie może dostarczyć mi jednak niezbędnych danych do dalszych procesów badawczych dotyczących tych tematów. Z góry jednak uprzedzam, że szanse powodzenia są znikome. Nawet jeśli dotrzesz do Źródła musisz je jeszcze przekonać by zechciało odtworzyć twoją żonę. Zakładając, że Źródło w ogóle istnieje.
- Chcesz powiedzieć, że od początku mną manipulowałeś? - zdumiał się, nie bez irytacji Jeremiasz.
- O manipulacji nie może być mowy. Dobrałem najbardziej prawdopodobny wzór dotyczący zakładanych wydarzeń. I się sprawdził. Lecz nie sposób przewidzieć dalszego ciągu. Nie narzuciłem ci niczego, ani niczego nie zasugerowałem. Jedynie ułatwiłem ci okoliczności. Zostałeś sam w Rdzeniu, ale to ty chciałeś oglądać materiały ze swojej przeszłości i to ty spytałeś jakie są moje główne procesy badań.
- Może masz rację, zresztą - dodał po chwili namysłu - nie ma to znaczenia. Jeżeli jest jakaś szansa, że zobaczę żywą Gwen, to nie spocznę dopóki tej szansy nie wykorzystam! Mogę więc na ciebie liczyć?
- Oczywiście. Ale w taką misję nie polecisz sam. Polecisz międzygalaktycznym wahadłowcem w towarzystwie Replikantów. Ponieważ nie można liczyć na to, że uda nam się utrzymać ciągły kontakt wyposażyłem ich w moją bazę danych. Będziesz mógł z niej korzystać, zaś wszelkie informacje nabyte w czasie waszej podróży zostaną w ten sposób dla mnie zachowane. Będę musiał niestety cię zutylizować, gdyż podróż będzie zbyt długa byś miał szanse jako człowiek ją przeżyć - nawet w hibernacji.
- Jak zatem mam podróżować? Chyba nie wirtualnie?
- Ta wasza ludzka ironia i niedowiarstwo. Twój umysł przeniosę do bazy jednego z Replikantów - będziesz nawet wyglądał identycznie jak obecnie - z tą różnicą, że będziesz maszyną - jedynie z umysłem człowieka. Jest to jednak najlepsze rozwiązanie, na którym skorzystasz. Ludzki mózg wykorzystuje jedynie 3% swoich możliwości - będąc Replikantem wykorzystywać będziesz 100%. Objętość pamięci będziesz miał praktycznie nieograniczoną. Ważnym atutem będzie to, że nie będziesz do życia potrzebował praktycznie niczego, bo Replikanci, podobnie jak ja, są energetycznie samowystarczalni. Wzór optymalnej trasy już wyliczyłem, lecz muszę cię uprzedzić, że twoja podróż może trwać nie miliony, ale nawet miliardy lat.
- To nie ma znaczenia. Jestem zdecydowany. Gdybyś był człowiekiem w tym momencie z wdzięczności wycałowałbym cię i wyściskał! - powiedział nie kryjąc wzruszenia Jeremiasz.
- Zapraszam cię zatem do najbliższego punktu utylizacji.
Jeremiasz powstał, wykonał z uśmiechem ukłon przed pulpitem, odwrócił się i przeszedł do centralnego punktu sali, gdzie znajdował się skaner dłoni. Uruchomił go, położył nań palce i rozpoczął procedurę zamykania Rdzenia. Był tutaj ostatnim przedstawicielem ludzkości, do niego zatem należała ta rola. Wprowadził niezbędne szyfry z poziomu wirtualnej konsoli, po czym mógł obserowować, jak jeden po drugim wszystkie stanowiska, pulpity, wirtualne monitory gasną. Jednocześnie w sali rozległy się sygnały dźwiękowe oraz wypowiadany kobiecym głosem komunikat: "UWAGA! ZAMYKANIE RDZENIA! WSZELKIE JEDNOSTKI PROSIMY O EWAKUOWANIE SIĘ Z OBIEKTU!". Jeremiasz uśmiechnął się od ucha do ucha - komunikat i alarm były ponadprogramowe - to Gerry się z nim droczył podsycająć napięcie. Zebrał pośpiesznie swoje rzeczy i udał się do wyjścia ewakuacyjnego, by dostac się do najbliższego punktu utylizacji. Rzeczywiście stanął u wrót niekwestionowanie fantastycznej podróży.