ZELDA (nie) NA KONIU [aktualizacje]
paczka doszła 1111!!!
TAK!!!!
Minimalna ilość znaków to 300, aktualnie jest 7 co? No dobra, to wpis będę aktualizował jak juz troche pogram. Na razie chciałem się pochwalić. Zelda na koniu w końcu w domu! W końcu Link pójdzie w ruch, a wersja na Wii U o którą tak bardzo walczyłem (poważnie, w niektórych sklepach kategorycznie odmówili sprzedaży w wersji na tą konsolę, wyczuwam spiseg) jest już u mnie i właśnie się ściąga patch aktualizacja.
// 1 godzina
Śmieszne dialogi.
// 2 godzina
Link musi popracować nad kondycją.
// 3 godzina
Wziąłem padleta z Wii U do łóżka i zdałem sobie sprawę, że nie potrzebuję jeszcz Switcha.
// 5 godzina
Przeszedłem prolog (tak nazywa te pierwsze misje u dziada) i wreszcie dosiadłem konia. Chyba trochę oszukałem, bo zabrałem komuś tego konia, a nie dostałem go jak to powinno w grach wyglądać. Tutaj warto przytoczyć genezę sformuowania Zelda na koniu. Otóż, gdy była pierwsza prezentacja gry na E3 pokazywano, ze koń którym jeździ Link samoczynnie skręcał gdy trafiał na drzewo. Zachwyt był duży, zwłaszcza użytkownika Sycho, który tak się tym egzaltował, że postanowiłem na wszystko co dobre mówić Zelda na koniu. I przyszedł ten dzień w którym odpaliłem Zeldę i wsiadłem na konia i najechałem na jedno jedyne drzewo. Okazuje się, że... koń nie skręca tylko biegnie w drzewo. Niestety, to nie jest pełnoprawna Zelda na koniu. Nie o taką Zeldę na koniu walczyłem. Nie mówię, że koń jest tym dla czego kupiłem grę, ale jakoś mi smutno. Sama rozgrywka jest miodna. Po prostu. :)
// 9 godzina
Koń nie tylko nie zatrzymuje sie na drzewach, ale jest zdecydowanie największym minusem tej gry. Co te konie odwalają! Nazwałem swojego 'q', bo to była pierwsza literka na klawiaturze ekranowej. Mam tablet i moge sobie po nim pisać, ale twórcy każą mi pisać na ekranie, nieładnie. Generalnie padlet jest niewykorzystywany, jedynie w ten sposób, że klikając na niego przełączasz się czy grasz na tv czy na padlecie. Patrząc na to wykorzystanie, wiem już jak ostatnie gry na switcha będą wykorzystywały dobrodziejstwa switcha. Wracając do gry: spotkałem jakiegoś minibossa w main queście, ale podchodziłem do niego z 5 razy i zawróciłem się i zacząłem bawić się w Asasyna wchodząc na wszelkie wieże. Dużo wspinania się, ale frajda nieziemska. Mam już gdzieś z pół.
// 10 godzina
Mam już bronie +36 atak i tarcze +24, ale nadal nie wiem, jak się podgrzewa potrawy. :o
// 15 godzin
Mam odblokowaną całą mapę. Tamten miniboss o którym pisałem wyzej to jakiś centaur, bez większego paska życia. Pokonałem podróżując po świecie dwóch bossów, takich normalnych, a tego to do teraz nie wiem jak przejść. Poza tym tam w queście nie chodziło o zabicie go, a o zebranie strzał. Wyzbierałem wszystko co tam widziałem, ale jako, że mam juz forsy jak lodu to postanowiłem sobie kupić te strzały i miałem 20pare ponad normę. Niestety znacznik questa się nie zaktualizował, ale i tak poszedłem gdzie powinienem i misja odpaliła się dalej w tej Zeldzie na koniu. Zaraz, powiedziałem Zelda na koniu? Miałem na myśli 'Zelda na słoniu'! Bo potem spotykamy słonia. Przeszedłem pierwszego Divine Beast, z którym także miałem mniej problemów niż z tamtym centurionem co do teraz nie mam pojęcia jak przejść, może po przejściu gry się uda?
// 20 godzina
Przebrałem sie za babę. Pokonałem drugiego divine beasta i po przeczytaniu komentarza ALFa i zazdroszczeniu serduszek wyruszyłem na podbój szrajnów. Do tego czynu wspomagam się tym: http://www.ign.com/maps/the-legend-of-zelda-breath-of-the-wild/hyrule. Pojeździłem po pustyni na pustynnej foce, wygrałem wyścig. Zrobiłem misję w której na pustyni trzeba przenieść bryłę lodu. Było fajnie. Gram dalej, wczoraj miałem lekkie załamanie, bo chciałem przejsć drugiego bossa bez straty serduszek, udało się dopiero dziś i już dziś frajda powróciła - mogę dalej zwiedzać i podrużować po miliardach kilometrów kwadratowych na piechotę.
// 35 godzin
Wątek główny skończony. To chyba pierwsza gra, w której nie robiąc wszystkich głównych questów możemy skończyć grę. Troche się zdziwiłem.
// 36 godzina - Epilog
Pamiętacie tego centaura z początku wpisu, którego nie mogłem zaciukać? Otóż, mój ostatni cel jaki sobie postawiłem to zlikwidowanie tego jegomościa. Pobiegłem na to wzgórze, na którym przebywał ten sukinkot, akurat rozpętała się burza. Zacząłem go szukać przy akompaniamencie deszczu. Gdy już myślałem, że gra mi go usunęła po tamtym queście na horyzoncie pojawił się on - centaur, który pozamiatał moim Linkiem na początku gry. Dobyłem swój łuk z bombowymi strzałami i zacząłem strzelać. DOpiero po trzecim strzale zorientował się, że tam jestem. Gdy zaczął na mnie biec oczywiście nie zdążałem z wycelowaniem jak za poprzednim razem i zabrał mi... tym razem nie całe życie, a 3/4 (miałem z 9 serduszek). Zużyłem podczas tej batalii kilka skilli, które dały mi Divine Beasts i kilkanaście strzał oraz niecałą broń białą, którą miałem pod ręką. Ale zabiłem skurwysyna. Cóż to była za epicka batalia. Ktoś chory w Nintendo musiał zaprojektować tamtego questa tak, żeby ten wypierdek był trudny nawet po przejściu całej gry. Pokonałem go. Czuję się spełniony.
A tutaj bonus dla kolegów pececiarzy:
:D