Miłość, seks & pandemia - recenzja & próba interpretacji
Recenzja
Miłość, seks & pandemia w swoim na pozór niezdarnie zamerykanizowanym tytule jest krzywym, ale jednak zwierciadłem, w którym my, Polacy możemy się przejrzeć. To festiwal patologii podczas którego niejednokrotnie skrzywimy usta w grymasie słysząc żenujące dialogi, ale to też ballada o kobiecych pragnieniach dziejąca się na terenie równie kobieco brzmiącej, ale jednak bezlitośnie wyglądającej Warszawy. Topograficzna bohaterka jest niczym syrenka dzierżąca w jednej dłoni miecz, który mimo skojarzeń podnosi w ofensywnym geście oraz tarczę trzymaną w geście obrony, a przy tym wszystkim pozbawiona odzieży.
Film jest opisem naszej stolicy oraz pamfletem na temat naszych przekonań, obaw czy pragnień, ale co chyba najbardziej zaskakujące to prawdopodobnie najbardziej wulgarnym poematem na temat... wiary. Żyjemy w świecie, w którym Vega został zmarginalizowany do roli "Smażowski dla plebsu", reżysera bijącego wszelkie rekordy popularności (co też pokazuje w jakim społeczeństwie żyjemy, ale to temat na inną okazję) "Kleru". Vega zepchnięty do tej roli robi coś zupełnie odwrotnego, pokazując na przykład kościół (tym razem jako budynek, nie instytucję), jako miejsce, w którym... ktoś (o czym później) zaczyna przeżywać swoje katharsis. Jeśli spojrzymy z daleka na pierwszoplanowe postacie stwierdzamy, że jedynymi pozytywnymi są kobiety na dalszym planie, budujące dom dla dzieci. Jednakże ludzie nie są tylko czarni i biali niczym stroje pingwinów, a te skrajne barwy i zachowania mieszają się tworząc zagubione postaci szukające pocieszenia w swoich pracy czy ideach, jednak odpowiedź jest tak bliska i banalna...
Nie ma co się oszukiwać - Anna Mucha nie jest wybitną aktorką i Oscara za tą rolę raczej nie dostanie, podobnie jak Małgorzata Rozenek. Sebastian Dela jest tutaj co prawda uroczo, ale niestety żenujący, jednakże w tym potoku ekstrementów zdarzają się niezłe epizody niekórych aktorów, na przykład Zofii Zborowskiej feministki, której brakuje dość stereotypowej i mało wyrafinowanej rzeczy czy Dawida Czupryńskiego w roli guru podrywania. Dialogi są łagodnie mówiąc nie najlepsze, jednak struktura scenariusza... jest już inną kwestią co do której mogę lekko kiwnąć głową z aprobatą.
Jesli chodzi o technikalia to praca kamery, scenografia jest w porządku - co do tych aspektów nie ma większych zarzutów. Pojawiają się co prawda montażowe wpadki i niepotrzebne elipsy, jednak całość ogląda się umiarkowanie przyjemnie. Problem znajdujemy w standardowym dla polskiego kina miejscu, czyli w udźwiękowieniu. Myślę, że to jest akurat ta część tytułu, którą można spolszczyć, bo dźwięk w filmie to poziom polski i części dialogów po prostu nie słychać.
Patryk specjalizuje się w tanim szoku, na przykład gdy w pierwszym akcie grająca coś na podobieństwo swojej własej meta-roli Małgorzata Rozenek zdradza swój wiek. "M, S & P" to dzieło bezkompromisowe, wulgarne, niekomfortowe i gorzkie, ale też i na pewnych płaszczyznach genialne, które jest skrywane pod płaszczem koniecznych uproszczeń, których podejmuje się reżyser. Robi to zapewne po to, żeby przyciągnąć pewne grupy społeczne do kina. A to tylko połowa sukcesu. Należy je również tam zatrzymać, a najlepiej zaprosić na kolejny film.
Ocena:
Film obejrzałem w formie czteroodcinkowego serialu na pewnej platformie VOD.
Osoby, które obejrzały film zachęcam do przeczytania mojej analizy.
Analiza
(tekst zawiera spoilery)
Patryk Vega rozsypuje pudełko z czteroelementowymi filmowymi puzzlami przed widzem już w samym tytule, bowiem "Miłość, seks & pandemia" jest po części ("miłość", "seks" zamiast "sex"), trochę zamerykanizowae ("&" zamiast "i"), a trochę brzmiącym tak samo w obydwu językach ("pandemia"), co zresztą ma też swoje realne odniesiennie. Patryk rozsypuje zatem przed nami puzzle i stwierdza, że stworzył mind game movie, a do nas należy rozgryzienie go.
Teoretycznie ta zrobiona niemalże w stylu "Magnolii" Andersona historia, która w chronologiczny sposób w 3/4 wątków kończy się, jak przystało na film polski - źle. Jednak, tak naprawdę to co obejrzeliśmy to była historia jednej kobiety, a wszystkie wątki zostały pomieszane pokazując cztery momenty z życia jednej, symbolicznej (niczym warszawska syrenka) bohaterki.
Pierwszym wątkiem jest młoda dziewczyna Roksana spotykająca równie zagubionego co ona chippendalesa Bartka uznająca, że dobrym sposobem na życie jest prostytuowanie się za granicą, swoista walka o niezależność. Pierwotnie dobre intencje są gubione w życiu dziewczyny w wielkim mieście. Jednak stwierdza, że mogłaby to rzucić (w dialogu stwierdza, że dla swojego narzeczonego, jednak ten ją opuszcza po poznaniu prawdy), ale postanowienie najwyraźniej zostaje i teraz Roksana staje się Kają z drugiego wątku.
miłość jako choroba psychiczna wg WHO
W drugim wątku doświadczona już seksualnie dziennikarka Kaja jakby z przyzwyczajenia kontynuuje swoje podoboje na Tinderze będąc w pewnym momencie poniżoną i okradziona. Wpada na pomysł zemsty się na polskim don juanie (tutaj też zamerykanizowane imię - Johny) symbolizującego mężczyzn w jej głowie w imię "dobra kobiet". W pewnym momencie idzie do kościoła i chyba (mimo tego, że wcześniej pomagała w fundacji) teraz zaczyna swoją duchową drogę. Jednak jej "misja" ukarania bawidamka "Dżonego" jest silniejsza. Anna Mucha grająca tą postać w pewnym momencie zaczyna mówić teksty w stylu "Zrobiłam to dla nas, dziewczyny", a panie w sklepie patrzą na nią z podziwem i szacunkiem.
postulat buntu w wykonaniu Kai
Dochodzimy (gra słów niezamierzona) do trzeciego wątku - pani prokurator Olgi. Ośmielona sukcesami z innymi kobietami staje się zagorzałą feministka, samozwańczą Matką Sprawiedliwości i panią prokruator i... matką niepotrafiącą utrzymać więzi rodzinnych zarówno z synem, jak i z ojcem tego syna, choć nie mężem. Kiedy pod koniec filmu definitywnie odtrąca Kamila stwierdzając, że "potrzebuje karuzeli i jazdy bez trzymanki" wybierając przygodę zamiast stabilizacji życiowej oraz odwracając się od Boga (wyśmiewając pozycję seksualną Kamila) zostaje (dosłownie i przenośni) poniżona przez innego mężczyznę z obcej kultury.
gdy ktoś zamyka oczy to podobno całuje szczerze
Wpis powyższy jak większość moich analiz mogłaby być filmikiem na YouTube jednak nim nie został.