[Teorie spiskowe] Filmy na podstawie gier

BLOG
1213V
dKc | 25.03.2014, 23:36
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

ŚMIAĆ mi się chce, jak czytam kolejny post, wpis czy news o filmie na podstawie gry. Bekę mam z tego wielkości K-PAX'a! Kiedy widzę pytanie „jakie są wasze typy głównych ról” po prostu spadam z krzesła, leżę pod biurkiem i kwiczę!

No dobra, może aż tak źle ze mną nie jest, ale jakiś czas temu Roger na portalu napisał, że Ellen Page byłaby dobrą kandydatką na rolę Ellie z ekranizacji The Last of Us. Zachciało mi sie zaśmiać z bezsilności i schować twarz w dłoni. 99% ludzi wiedzących kim jest Ellen Page z miejsca powiązałoby ją z rolą Ellie. Rola jak marzenie, prawda?

 

Chciałbym tu, w tym miejscu przytoczyć sytuację z czasów, kiedy jeszcze jarało mnie bawienie się w typowanie kto powinien zagrać którą rolę. Z czasów, kiedy jeszcze interesowało mnie to, że filmy na motywach gier powstają.

Kojarzycie taką serię jak Hitman? „Taaak” – powinniście hucznie odpowiedzieć. Taka tam kultowa seria o łysym zabójcy, który mrocznym głosem w jedynce podczas jednej z misji w hotelu mówił „My Name is Tobias Rieper”. Pamiętam, kiedy hucznie zapowiadano ten tytuł, a ja byłem wręcz przekonany, że Jason Statham zagra główną rolę Agenta 47. A tu co? Dupa. Czerwony krawat założył gościu, na którego nigdy wcześniej nie zwracałem uwagi, ale dzięki tej roli (która zapewne była jednocześnie jego największą rolą) stał sie rozpoznawalny i zawsze kiedy jest o nim mowa, wiem, że to o niego chodzi. Kojarzę go z ryja. Z tego parszywego, uśmiechniętego, nie pasującego do roli Hitmana ryja...

Timothy Olyphant, bo o nim mowa, występował wcześniej w kilku bardziej znanych filmach: 60 sekund, Krzyk 2 czy Dziewczynina z sąsiedztwa (w której grała Elisha Cuthbert, córka Jacka Bauera – i’m a fan), zagrał w sumie całkiem nieźle, z tym, że nie był on stworzony do tej roli. Żeby nie zwalać całej winy na Tymoteusza, przytoczę wam odpowiedź na pytanie dlaczego moim zdaniem Jason Statham nie przyjął roli Hitmana. Nie dogadali się chłopaki? Nie o to chodzi. Odpowiedź brzmi:

, czyli Jason wiedział, że jest idealny do tej roli, dlatego powiedział, że chce wysoką sumkę, ale producentom propozycja się nie spodobała i znaleźli sobie tańszy zamiennik. Po co kupować Pumy, skoro można mieć tańsze Slezingery? Sam film jest po prostu zwykłym sensacyjniakiem i ma sie nijak do klimatu z chociażby Hitman: Codename 47, gdzie było kilka wyrazistych postaci (kwadratowych, bo kwadratowych, ale wciąż wyrazistych). Dziś, po tylu latach nie pamiętam o czym był film. Pamiętam natomiast scenę, w której Hitman wpada do pokoju, gdzie dwóch dzieciaczków gra na konsoli w Hitmana. Twórcy zrobili sobie ewidentnie z gry jaja.

Podobne jaja filmowcy zrobili sobie ze świętości, jaką dla wielu był Max Payne. W tej ekranizacji aktor tym razem pasował głównej do roli, Maksymiliana zagrał Mark Wahlberg. Towarzyszyła mu Mila Kunis - która użytkownikowi-legendzie tego vortalu (Ążej – o Tobie mowa) przyśpieszyłaby tętno, a zakiszanie ogórasa byłoby jedynie szczytem góry lodowej jego marzeń związanych z tą aktorką - tworząc postać tak bez wyrazu, tak pustą emocjonalnie, że wyparłem z pamięci wszystkie przykre wspomnienia związane z tym filmem, czyli cały film. Jedynym co zapamiętałem z tej traumy był fakt, że scena na śniegu zrealizowana z pomocą bullet time’u została pięknie... spartolona. Dlaczego w przeciwieństwie do Stathama, Wahlberg przyjął rolę? Powiedzmy sobie szczerze – sam Marek na szczycie kariery nie jest (ani nie był 5 lat temu), podczas gdy Statham to taki współczesny „Arnie”. Gra w najlepszych filmach akcji najlepsze, najbardziej męskie role i kochają go wszystkie kobiety. Sam Wahlberg jak przyznał potem w wywiadach nie przeszedł gry. Aha.

Marek lepiej celuje kątem oka

Potem był jeszcze Prince of Persia, na którego nie poszedłem pomimo namowy kumpli stwierdzając, że to będzie gniot. Czy mogę być dumny z tego, że zaoszczędziłem kilkanaście złotych? Pytanie brzmi raczej, jak ktoś może mieć nadzieję na dobry film, na podstawie gry posiadającej specyficzny klimat, który do odtworzenia jest praktycznie niemożliwy? Często czyta się argument, że przy ekranizacji gry pracują producenci gry... Well, przy ekranizacji Wojny polsko-ruskiej... też pracowała Masłowska, a wyszło kijowo, łagodnie mówiąc.

No dobra, ale wróćmy z tej dygresji i zajmijmy się tym The Last of Us. Po pierwsze – z wspomnianych wyżej powodów Page nie zagra głównej roli (za bardzo pasuje, ale jeśli zagra to będzie znaczyć, że albo zapłacili jej sporo, albo ma słabego managera). Po drugie – mam nadzieję, że do ekranizacji jednak nie dojdzie. Na forach branżowych gracze są raczej zgodni. Króluje opinia, że nie ma potrzeby robienia filmu, z czegoś, co i tak jest już filmem. Oni już wiedzą, że „coś się dzieje”. Ja sam grając w grę miałem wrażenie jakbym obcował z przedstawicielem kinematografii niezależnej (kina drogi dokładniej). I stawiam moją odświętną koszulinę, że gdyby TLoU zostało zekranizowane to byłby gniot, jakich mało.

To znaczy dużo! Gniot, jakich dużo. Filmy na podstawie gier są gniotami. Ustalmy fakty i dojdźmy do tematu, który chciałem poruszyć tym wpisem. Filmy na motywach gier są gniotami. Jeśli tak uważasz, możesz czytać dalej, jeśli nie... nie musisz czytać dalej, bo jedynie się zbulwersujesz, że będę obrażał tutaj Silent Hilla, Alone in the dark, Maxa Payne’a i parę innych (świetnych wg Ciebie) tytułów. Jeśli nie zawsze filmy są o kant d*py potłuc to zdecydowana większość taka właśnie jest. Mi osobiście podobały się filmy takie jak Doom, wspomniany Hitman, czy Super Mario Bros. Podobały w sensie, że są średniakami na 7, ale nie stawiałbym ich na równi z dobrymi filmami kina współczesnego. A średniakami są dlatego, że jeśli traktować je w kategorii „Czy można obejrzeć, nie mając nic innego do roboty?” to spisałyby się wyśmienicie, natomiast jeśli traktować je w kategorii „Czy obejrzeć mając w pamięci klimat gry?”, wtedy ocena spada na łeb na szyję. Generalnie powyższe filmy nie podobały się wielu osobom, które znam. „Co biust to gust” można by rzec, ale skoro nie ma kandydata na najlepszy film na podstawie gier to coś jest na rzeczy. Wielu za najlepszy film uważa Silent Hill, który mi sie nie podobał. Pamiętam, ze zostałem na filmwebie zjechany za to, że wystawiłem filmowi 1/10, bo moim zdaniem to nie było to samo co na PS1. Gdzie ten klimat, którego nie potrafili stworzyć aktorzy nie znający gry? Dla mnie lepsze były Resident Evil’e czy Mortal Kombat. Ale były to jedynie akcyjniaki. Coś do obejrzenia przy schabowym. Coś głębszego, jak Max Payne skończyło się oceną 5,9 na filmwebie. I taki sam los czeka The Last of Us, jeśli twórcy gier nie będą sprzedawczykami. Ale dlaczego? Dlaczego jest tak, że filmy na podstawie gier są synonimami konsystencji spuszczanej za pomocą spłuczki w kiblu?

Jako, że sporo osób skrytykowało mój poprzedni wpis dotyczący mojej krytyki XBoksa i usług Microsoftu będę starał  się tym razem posłużyć nie faktami, a własnymi domysłami.

Znacie taką grę jak Bioshock i kultowe „would you kindly”? Kultowe „man chooses, slave obeys”? Bioshock miał być przeniesiony na wielki ekran. Ken Levine, opiekun marki, jednak z tego zrezygnował tłumacząc decyzję tym, że się nie dogadali z filmowcami. Co się stało? Czyżby tak filmowej gry nie dało się nakręcić? Hm... Podobną sytuację mamy z markami Half-Life i GTA. Czyli mamy przynajmniej 3 poważne tytuły, które nie chcą być nakręcone. Ale czemu?


Pomyślmy. Jak wiadomo, światem growym rządzą dziś pieniądze. GTA 3 było bodajże pierwszą grą która zarobiła kwoty porównywalne z filmami. Dziś, jak wiemy mamy GTA 5 i wyniki finansowe wynoszą mniej więcej tyle, ile marzenie filmowca z Hollywood. Studio Rockstara, producenci i twórcy GTA zatem na brak pieniędzy nie mogą narzekać.

Za Half-Life odpowiedzialne jest Valve – studio, które wynalazło Steam – platformę zmieniającą diametralnie zakupy online na PC. W ubiegłym roku Gabe Nevell wraz ze swoją firmą zostali uplasowani na 6 miejscu zestawienia najbardziej wartościowych firm branży elektronicznej na świecie. Na brak kasy oni również nie narzekają.

Bioshock i jego twórca bronią swojej wizji jak lwy i mam nadzieję, że nie pozwolą na kiepskie zekranizowanie swoich (nie bójmy się użyć tego słowa w tym przypadku) arcydzieł. Ale mogliby po prostu pozbyć się praw do filmów, co im szkodzi?

Moim zdaniem to wygląda tak: przychodzi taki Uwe Boll do takiego 2K Games i zaczyna się rozmowa:

- No witam, chciałbym zekranizować waszą grę. Płacę 2 miliony dolarów.

- Witam. Dość odważna i bezpośrednia propozycja. Co możemy Panu zaoferować za te 2 miliony dolarów?

- Sprzedacie mi prawa i wyłączność do nakręcenia filmów na podstawie Bioshocka. Zarobicie w ten sposób 2 miliony dolarów. Plus oczywiście 5 procent zysków z filmu.

- Ale zaraz jakich zysków, proszę Pana? Jest Pan przecież powszechnie znany jako najgorszy współczesny reżyser. Nawet Ed Wood się chowa. Chce Pan nam powiedzieć, że zagwarantuje nam jakieś zyski?

- Oh, come on. Przychodzę i płacę wam 2 miliony za możliwość ekranizacji. Wyobraźcie sobie tylko: wasz tytuł wszędzie: w radio, w telewizji śniadaniowej, w lodówce. Wasza gra przez to, że będzie w kinach będzie bardziej znana, co się przełoży na kupno większej liczby gier. Reasumując: Wy bierzecie forsę, cieszycie sie z zysków, a ja martwię się o resztę.

I jeśli twórcy gier są zdesperowani (w końcu 2 miliony gratis piechotą nie chodzi) to biorą taką ofertę. Lecz jeśli mają władzę (czyt. pieniądze), żeby utrzymywać swoją firmę, jeśli mają dobry plan marketingowy, pozwalający zatrudniać nowych pracowników i otwierać nowe oddziały to się najzwyczajniej na to nie godzą. Na dłuższą metę, sprzedanie praw do ekranizacji własnego tytułu nie jest wcale reklamą, a raczej antyreklamą ośmieszającą dany tytuł. Czy Max Payne, nowy Need For Speed albo Dead or Alive wspomogło sprzedaż tytułów? Wątpię.

Taki handel własną marką przypomina mi trochę prostytucję. Z czegoś trzeba żyć, więc sprzedaje się własną godność. Zwykłe „k**wienie się”, na które nie mogą pozwolić sobie co poważniejsze firmy (Rockstar, Valve i 2k Games) i które wolą w świadomości mas zakorzenić się w inny sposób. Być może zauważyliście, że Rockstar ostatnio obniża ceny swoich gier. Red Dead Redemption, L.A. Noire, GTA 4 były ostatnio w cenach, o których wcześniej można było tylko marzyć. Po prostu R* olało sprawę filmowania i skupiło się na pozytywnym wizerunku w inny sposób. Oni wybrali drogę przeciwstawną do całego spisku, jaki producenci filmowi knują wobec producentów gier (dość nadmienić, że każda ich gra posiadała postaci o głębokiej, skomplikowanej osobowości, czego nie można powiedzieć o całym współczesnym kinie akcji).

Filmowcy poprzez kolejne ekranizacje gier nie chcą wcale dla gier dobrze. Oni nie chcą grom wcale pomóc. Chcą rynkowi zaszkodzić, w taki sposób, żeby przeciętny widz ciągle widział gry jako puste, bezwartościowe medium. Potencjalny przyszły gracz przychodzi do kina, zasiada w fotelu widzi takiego Maxa Payne’a, który rzucając się w bok patrzy w inny punkt niż celuje, pokazanego w jak najgorszej formie i... wychodzi z kina w połowie twierdząc, że nie tknie w życiu żadnej gry. Taki przeciętny gracz może mieć 30+ lat. Odpowiedzialna osoba, która własnoręcznie dysponuje swoim budżetem. Twórcy filmowi o tym wiedzą. I nie popuszczą.

Kończąc swój wywód, chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną przesłankę. Twórcy gier nie pozostają dłużni filmowcom, bo jak wytłumaczyć ostatniego Rambo: The Video Game? Jeśli celowe stworzenie słabej gry potraktować jako odpowiedź twórców gier na brudną grę filmowców to pozostaje mi tylko śpiewać „Do przodu Polskoooo”. Brawo, nasi.

 

Filmy na podstawie gier są w lwiej części nieudane, a jeśli już są to nie są niczym specjalnym. Zapytaj siebie szczerze? Czy naprawdę chcesz zobaczyć kogoś w roli Andrew Ryana, który pokracznie spyta „would you kindly”? Czy naprawdę chcesz Ellen Page w filmie, w którym w jednej chwili główni bohaterowie będą mordować zombich (tak, wiem słowo zombie w TLoU się nie pojawia ani razu...), a w drugiej będą udawać, że zależy im na sobie i będą opowiadać sobie suche dowcipy? Poważnie? Chcesz jeszcze powoływać się na film Droga przy wspominaniu o The Last of Us? Weź się człowieku zastanów... Filmy na motywach gier nie są dobre i raczej prędko się to nie zmieni.

Ale nie martw się, zawsze mogło być gorzej. Pomyśl tylko – co by było, gdyby miały powstać polski film na podstawie polskiej gry? Wiedźmin już stracił taką możliwość. Może Dead Island? Pozostaje się tylko śmiać przez łzy...

Oceń bloga:
4

Komentarze (14)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper