Rambo — Pierwsza krew, jako krytyka wojny i państwa

BLOG
1000V
Rambo – Pierwsza krew, jako krytyka wojny i własnego kraju...
Iron | 05.03.2022, 15:15
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Ostatnio znudzony nadmierną ilością czasu, postanowiłem odpalić klasykę kina akcji. Nie ma chyba lepszego przedstawiciela tego gatunku od Rambo, który stał się wręcz synonimem zakapiora i badassa. Film z 1982 roku na podstawie książki Davida Morrella z 1972 zatytułowanej po prostu „Pierwsza krew” opowiada o losach weterana z Wietnamu. Różnice pomiędzy filmem, a książką są znaczne, ale by nie wprowadzać zbytniego zamieszania, będę wspominał tylko o istotnych zmianach, koncentrując się głównie na filmie.


„Only the dead have seen the end of war.”

George Santayana filozof i poeta, autor cytatu wyżej, bardzo zgrabnie posumował pierwszą wojnę światową, ale i wszystkie konflikty, które kiedykolwiek ludzie toczyli na przestrzeni dziejów. Słowa dziś tak samo ważne jak wtedy. Podobnie zresztą, jak i drugi sławny cyct tego pana: „Those who cannot remember the past are condemned to repeat it”. Historia, jak wiadomo, kołem się toczy i nikt nigdy nie wygląda wojny, która zawsze jest zaskoczeniem i nieproszonym gościem. Film o weteranie z Wietnamu jest tu tylko wehikułem do przestawienia istotnej krytyki, nie tylko samej wojny, ale też ludzi, którzy je wszczynają. Oglądając z ojcem te filmy za dzieciaka widziałem wojownika i człowieka, który jest „niezniszczalny”, niczym mityczni herosi. Oglądając ten film ostatnio widziałem wrak człowieka i krytykę kraju, który przecież jest krainą „wolności i marzeń”. Jak wiadomo, w życiu wszystko ma dwie strony, ale krytyka wojny w tym przypadku nie straciła nic z autentyczności. Śmiem twierdzić, że choć Sylvester Stallone nigdy nie był wybitnym mówcą, tak ta rola wyrażała więcej, niż setki godzin dialogów.

Chyba nie muszę nikomu przypominać tej historii, ale szybkie podsumowanie nie zaszkodzi... Rambo pojawia się w małym zadupiu zwanym Hope, gdzieś w Washington, by odwiedzić ostatniego kolegę z oddziału. Jak się okazuje zmarł on na raka kilka lat wcześniej. Podłamany Rambo, z nieleczonym PTSD, skierował się do miasta, gdzie zaczepia go szeryf — Will Teasle — wywozi go za miasto, rzucają na do widzenia: „nie potrzebujemy tutaj takich, jak ty”. John chciał tylko coś zjeść, wiec wrócił do miasta, co nie umknęło uwadze gliniarza, który zatrzymuje go za włóczęgostwo. Na posterunku dochodzi do nieuzasadnionej agresji, a Rambo przerażony wspomnieniami z Wietnamu ucieka z posterunku, co też wprowadza główny konflikt w filmie. Zbieg i policja, która go tropi. Oczywiście to tylko wersja skrócona.

Warto wspomnieć, że w filmie Rambo zabija tylko jedną osobę i to nieumyślnie. Jest nim gruby policjant (imienia nawet nie pamiętam), który próbował zastrzelić Johna ze śmigłowca, z którego niefortunnie wypadł wprost w objęcia śmierci. Sytuacja jest całkowicie odmienna w książce, w której Rambo już na posterunku zabija policjantów. Warto zaznaczyć, że film i książka całkowicie odmiennie podchodzą do przedstawienia głównego bohatera. W książce całe jego zachowanie jest krytyką wojny i tego jak wojna wyniszcza ludzką psychikę, kreując Johna na niepoczytalnego socjopatę, który umie tylko zabijać. Było to jak najbardziej celowe. Jednak w filmie postanowiono nie antagonizować tak bardzo bohatera, z którym przecież widzowie będą się utożsamiać. Było to o wiele lepsze rozwiązanie, które krytykę, przejawy agresji i nieuzasadnionej dyskryminacji przerzuca bardziej na system i rząd, a nie jednego człowieka, który był wehikułem całej opowieści. Właściwie, pod koniec filmu sam Rambo w „rozmowie” z pułkownikiem Trautmanem bezpośrednio widzom przestawia główny motyw filmu, jakim jest krytyka systemu, wojny i USA. Robi to tak dobrze, że wręcz wszystko co widzimy do tej pory można uznać za... zrozumiałe. W książce już nie, bo John morduje na lewo i prawo, co bardzo spłyca dramat jednostki, zrzucając winę na „słabą psychikę”, co jak wiadomo jest chybione, bo ludzie, którzy byli na wojnie nigdy nie wracają z niej „normalni”.

„God created war so that Americans would learn geography.” — M.Twain

Ostatni monolog Rambo doskonale przestawia sytuację, w której znalazło się wielu weteranów z Wietnamu. Wrócili do domu, często z PTSD, bez kończyn i niczym Snake w MGS3 dostali za to kawałek blachy, uścisk dłoni i bardzo niskie emerytury. Własny kraj, za który zabijali i umierali, ich nienawidził. Opinia publiczna i naćpani hipisi woleli palić zioło i zarzucać LSD, oskarżając żołnierzy (wykonujących rozkazy) za błędy i nieudolność własnego rządu. Oczywiście jeśli trochę interesujecie się historią to wiecie, że USA zamiotło całą sytuację pod dywan. (A ja celowo uogólniam sytuacje.) Podobych wtop, pod względem PR-u, nie zaliczyli chyba, aż do kadencji Obamy (który dostał pokojową nagrodę nobla) i wojny w Iraku i Afganistanie. Choć wojna w Zatoce Perskiej też jest niesławna, podobnie, jak obalanie rządów w Ameryce Łacińskiej...

John najlepiej to podsumował, parafrazując, tam byłem kimś, jeździłem czołgami i operowałem sprzętem za miliony dolarów, a tu jestem nikim, nie mogę być nawet parkingowym... Ludzie szkoleni na maszyny do zabijania, robili to, do czego byli przeszkoleni. W zamian zostali wyśmiani, zapomniani i zdyskredytowani, a to oni poświęcili najwięcej, a nie dupki w kongresie. To dobitnie atakuje „amerykański sen” i ludzi, ślepo oddanych sprawie, którzy nie umieją krytycznie myśleć, a nawet są uczeni, by nie myśleć. Okej, rozumiem, że wiele osób powoła się na argument pracy, tzn., że mogli zostać np. taksówkarzami. Ale warto zwrócić uwagę na propagandę rządu, właściwie to wszystkich rządów, w otwartym konflikcie. Dziś przykładów nie trzeba daleko szukać. Wielu z ludzi zaciągniętych do woja, to byli gówniarze po szkole, zauroczeni propagandą i wyidealizowaną wizją wojny, w której każdy z nich zostanie bohaterem i będzie zabijał „wrogów”. Właściwie to Kojima z serią MGS uważam, że bardzo zgrabnie podchwycił owy wątek i wykorzystał go niemal do granic możliwości. A cytując Adasia z Dnia Świra: „Co za ponury absurd… Żeby o życiu decydować za młodu, kiedy jest się kretynem?”.

Uważam, że krytyka rządu jest tu jak najbardziej uzasadniona. Propaganda w mediach sprawiła, że postronni ludzie widzieli w weteranach krwawych morderców, a nie jak sobie wyobrażali — bohaterów. Ten dysonans był i jest bardzo widoczny, szczególnie teraz, w kulturze zachodu. Mami ludzi wizją sukcesu i prestiżu, a prawdopodobnie wykorzysta Cie do granic możliwości, zabije rachunkami za szpital i skończysz, jako ćpun dający w żyłę na przystanku w Bay Area. Dokładnie tak, nie mam żadnych złudzeń. Ten świat, rząd, chce naszej krwi, pieniędzy i zdrowia, a gdy sami potrzebujemy pomocy, to spuszcza nas w kiblu. Dramat Johna bardziej mną ruszył, niż wszystkie jego puste dokonania, odznaczenia i cała akcja w filmie. Bo pod fasadą zabijaki, był tylko zwykłym człowiek... Bez przyjaciół, zniszczony... Oddał wszystko, a nikt nawet nie potrafił uraczyć go odrobiną życzliwości. W scenie, w której przemawia do pułkownika, widać jak tlą się łzy w oczach Trautmana, bo on też wie jak straszna jest wojna i jak zostali potraktowani ludzie, którzy wrócili nie tylko z Wietnamu, ale z każdego konfliktu...

„War is peace. Freedom is slavery. Ignorance is strength.” ― George Orwell, 1984

Uważam, że krytyka wojny i własnego rządu jest teraz potrzebna bardziej niż nigdy. Widzę ludzi publikujących w mass mediach nienawiść do innych nacji i kultur. Skorumpowanych polityków machających palcami, a do walki wysyłających młodych chłopców, którzy podobnie jak i my mają rodziny, pasje i wolę życia. Dopóki pozwolimy, by dyktatura jednostek wpływała na losy świata, dopóty ludzie nie znajdą wspólnego języka. Bo zawsze znajdzie się jakiś „wróg”, ktoś kto ma lepiej i więcej, wiec pod pretekstem szerzenia demokracji trzeba go „nawrócić” ogniem i mieczem na właściwą wiarę. Ludzie, zwykli ludzie, cierpią po obu stronach barykady, zawsze tak było. Bo tu chodzi o politykę, a jak wiadomo politycy to najniższa forma życia, która uwsteczniła się do praprzodka wszystkich organizmów i zatrzymała zaraz po wyjściu z oceanu. Każdy na pewno ma swoje zdanie na temat wojny i obecnych wydarzeń, ale ja widzę tylko śmierć i zniszczenie. Bo gdy obie strony myślą, że to ta druga strona jest wrogiem, to pozwalamy sobą manipulować, pozwalamy, by to propaganda mówiła nam co mamy myśleć, a media narzucają nam swoją narrację. Wojna zawsze jest bezsensowna, bo bezsensowne jest myślenie, że da się bezkarnie zabijać i tylko droga śmierci oraz spalonej ziemi może prowadzić do pokoju...

Oceń bloga:
20

Komentarze (16)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper