Księgozbiór Iselora #26
Kolejny odcinek książkowego bloga; dzisiaj pięć książek o bardzo zróżnicowanej tematyce.
Duch Gór. Zwany też Rzepiórem, Karkonoszem, a pogardliwie: Liczyrzepą, choć obecnie to określenie straciło swój pejoratywny wydźwięk. Niemcy zwą go Rübezahl, zaś Czesi: Krakonoš, Krkonoš, Rýbrcoul a nawet....Panem Janem. Trudno powiedzieć czy to Karkonosze, góry wzięły nazwę od niego czy też on: od gór. Jest jednak ich Władcą, kimś kogo Rzymianie zwykli nazywać genius loci, "duchem opiekuńczym", w tym wypadku: całych Karkonoszy. Nie jest więc bogiem a duchem, ale tu to nie ma znaczenia. O antropologicznych, mitoznawczych czy religioznawczych korzeniach Ducha Gór będzie przy okazji innej książki; jednak taki wstęp był konieczny bo nie każdy taką postać kojarzy. A "Księga Ducha Gór" jest właśnie o nim. To dziewięć opowieści spisanych przez Niemca: Carla Hauptmanna, mieszkańca Szklarskiej Poręby, filozofa, miłośnika Karkonoszy, przyjaciela Polaków. Dziewięć ilustrowanych opowieści o Władcy Karkonoszy, baśni raczej, ale nie dla dzieci, bliżej im do braci Grimm czy najbardziej ponurych baśni Andersena; choć Duch Gór nie jest zły, nie jest też dobry. jest poza tym co ludzkie, jest Naturą, jest Chaosem, raz jest okrutny niczym potężna śnieżyca na szczytach gór, innym razem łagodny niczym śpiew ptaka i pomocny dla mieszkańców miejscowości pod Śnieżką. Polecam, bo to bardzo klimatyczne opowieści. Najbardziej tym, którzy jak ja kochają Karkonosze, Śnieżkę, Karpacz i Szklarską Porębę.
Posiadany przeze mnie "Beowulf" wydawnictwa Vis-á-Vis/Etiuda, został przełożony na język polski przez wybitnego tłumacza Roberta Stillera, można więc być pewnym wysokiej jakości tłumaczenia i jak sam tłumacz przyznaje: jego tłumaczenie jest jak najwierniejsze oryginałowi. Nie mam powodu by mu nie wierzyć. Nie wiedziałem jednak że oprócz samego eposu, w książce znajdą się także krótkie eseje (czasem bardzo pobieżnie związane z "Beowulfem") (prawie wszystkie autorstwa Stillera),które nie zawsze mnie interesowały, pozwoliłem więc je sobie pominąć lub przeczytać fragmentarycznie.
A sam epos? To najstarsze średniowieczne (zachowane) dzieło europejskie tego typu, wcześniej w Europie mieliśmy dzieła Homera i "Eneidę" Wergiliusza. Datowane jest na okolice VI - VII wieku, ale możliwe że pierwotna ustna wersja sięga starożytności. Nie czyta się tego lekko, miło i przyjemnie, co to to nie, trzeba się, hm, przestawić, na pewien ówczesny sposób opowiadania historii, przygotować na to, że to jest opowieść, patrząc z dzisiejszej perspektywy, o bardzo prostej fabule, takiej typowo, że się tak wyrażę, rycerskiej, o rycerzu walczącym z potworami, ale taki właśnie "Beowulf" ma być. Nie do przecenienia jest jego wpływ na kulturę europejską; z nowszych czasów: to tym eposem inspirował się Tolkien a za nim - świadomie lub nie - cała rzesza współczesnych pisarzy fantasy. Bo Beowulf to prekursor typowo rycerskiego bohatera, jest archetypem, z którego wyewoluowały postacie pokroju Aragorna. Czy zalecam czytać? W sumie, długie to to nie jest, a biorąc pod uwagę wpływ na kulturę/literaturę europejską: warto. Na lubimyczytac dałem maksymalną ocenę. Bo jaką inną mogłem dać eposowi napisanemu prawie 1500 lat temu? To epos pięknie napisany, choć niełatwy w czytaniu, ma pewien niepowtarzalny urok, klimat, jak to się mówi, przenosi nas do innych czasów, świata naszego (miejsce akcji to Skandynawia), ale jakże fantastycznego. Arcydzieło.
Łódź filmowa to nie tylko słynna na cały świat Szkoła Filmowa, wytwórnia filmowa Se-Ma-For czy jedyne w Polsce Muzeum Kinematografii. Dla mieszkańców to także kina. Tych od początku XX wieku do czasów współczesnych działało w Łodzi ponad dziewięćdziesiąt! Przynajmniej o tylu wiedzą autorzy książki "Łódzkie kina. Od Bałtyku do Tatr". To opowieść o świątyniach X Muzy: tych sprzed wojny, o których nikt już w zasadzie nie pamięta i mało o nich informacji bo zakończyły żywot wraz z wkroczeniem Niemców do Łodzi (np. kino Słońce na Przybyszewskiego 28), tych które rozkwit i upadek przeżyły w latach ustroju słusznie minionego (np. kino Rekord), o kultowych kinach lat 90 (Bałtyk, Cytryna, Polonia), wielkich multipleksach (jak Cinema City) czy małych kinach studyjnych, które świetnie dają sobie radę w starciu z gigantami (np. kino Charlie czy Kinematograf). Książka została wydana w bardzo ładnej formie albumu A4, oprócz historii kina jako instytucji w Łodzi i kin jako poszczególnych miejsc, uzupełniona jest o wypowiedzi różnych ludzi (kinooperatorów, aktorów, właścicieli kin, reżyserów, ale też zwykłych mieszkańców) na temat konkretnych kin, archiwalne zdjęcia i to nie tylko kin, ale też plakatów filmów, ogłoszeń, reklam, itp.
Książka została wydana w 2015 roku, wiadomo, od tamtego czasu ruch na łódzkim "rynku kinowym" może niewielki, ale książka siłą rzeczy nie mogła "zahaczyć" o upadek kina BODO czy o nowe kino w EC1, które ruszyło 29 grudnia 2023 roku. Jednak polecam książkę łódzkim kinomanom; osoby spoza Łodzi nie będą bowiem podczas lektury miały nawet minimalnego ładunku sentymentalnego/emocjonalnego, tak mi się wydaje :)
Kiedyś nie lubiłem, ale jakiś czas temu mi się zmieniło i zacząłem bardzo doceniać albumy; może nie wszystkie, ale te najciekawsze i owszem.
"Portret dżentelmena" został wydany w 1998 przez wydawnictwo Twój Styl i prezentuje się całkiem ładnie, jest pewnego rodzaju perełką w moim księgozbiorze, jak każdy z nielicznych albumów jakie posiadam, bo dobieram je bardzo rozważnie. Ten zdobyłem za darmo, ale nie czas na opowieści w jaki sposób. Na allegro można go zdobyć za kilka złotych bo widać nakład był wysoki a tematyka niszowa. Któż bowiem dzisiaj wie kim był Stanisław Lilpop? Przemysłowiec, myśliwy, podróżnik. Dla nas ważne jest to, że był także fotografem. Druga bardzo istotna rzecz: był teściem Jarosława Iwaszkiewicza. Kolejne nazwisko, które wielu osobom znów może nic nie mówić, ale wystarczy że powie tym co wiedzą kim Iwaszkiewicz był.
Inicjatorką powstania albumu jest Maria Iwaszkiewicz, wnuczka Stanisława Lilpopa a córka Jarosława Iwaszkiewicza. To ona jest autorką wstępu, posłowia i podpisów do zdjęć (Ryszard Kapuściński napisał wstęp do jednej z części albumu). Album zawiera zdjęcia wykonane przez Lilpopa (przynajmniej część z kilkuset jakie zrobił; podobno wszystko jest w Muzeum Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Podkowie Leśnej) w okresie tuż przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości i w okresie międzywojennym. To podróż do innego świata: innych ludzi, innych strojów, innych pojazdów, innego wystroju mieszkań, innych budowli, często niezachowanych choćby przez zniszczenia wojenne. Niesamowicie się to ogląda.
Komu polecam? Fanom Iwaszkiewicza, oczywiście :) Ale także kolekcjonerom i miłośnikom ciekawych albumów.
Od kilku lat w Polsce i zagranicą mamy do czynienia ze zjawiskiem, które niektórzy nazywają modą na retro. I nie chodzi tutaj akurat o modę, meble czy samochody, ale o kulturę ludzi, którzy albo sami siebie określają mianem nerdów lub geeków lub przez innych są tak określani. Nerd to zazwyczaj ogromny introwertyk, miłośnik głównie nowych technologii, komputerów. Geek będzie bardziej towarzyski i ekstrawertyczny, będzie pasjonatem jakiegoś działu popkultury jak literatura fantastyczna, gry video czy komiksy albo wszystkiego (lub wybranych) naraz, często z naciskiem na jeden wybrany, ale z dużą wiedzą o pozostałych.
W Polsce epoki PRL życie ludzi, których dziś określilibyśmy mianem nerdów, a zwłaszcza geeków, nie było proste, gdy mówimy o rozwijaniu swojego hobby. Bardzo drogie były telewizory, wieże Hi-Fi, nie wspominając o komputerach, konsolach czy odtwarzaczach VHS. Filmy i seriale pojawiały się z wielkim opóźnieniem, drukowano także niewiele książek fantastycznych z krajów zachodnich, a te co były, ze względu na niskie nakłady, były trudno dostępne.
O tym wszystkim w swojej książce pisze Tomek Kreczmar, miłośnik fantastyki, dawny pracownik wydawnictwa MAG, gdzie zajmował się działem RPG; był redaktorem naczelnym czasopisma “Magia i Miecz” oraz publicystą takich magazynów jak “PIXEL”, “PSX Extreme” czy “Neo Plus”. Dawny szef kanału telewizyjnego dla graczy Hyper, obecnie producent gier video.
Na blisko 400 stronach A4 Autor zabierze nas w podróż w czasie, czasami do lat bardzo odległych, których nawet on sam nie pamięta: 50, 60 (co się działo w tych czasach jest istotne z punktu widzenia dalszych wydarzeń),ale główny nacisk położony jest na lata 70 i 80 i bardzo rzadko wspomina o czasach po PRL, bo takie jest założenie książki, chyba że jest to informacja bardzo ciekawa/istotna; wtedy jest informacja że np. dana firma funkcjonuje do dzisiaj i zajmuje się tym i tym albo upadła w roku np. 2004.
Czego się dowiemy ? Bardzo dużo. To potężne kompendium popkultury i techniki dawnych lat. Zakres tematyczny jest bardzo szeroki.
Sześć dużych rozmiarów obejmuje takie tematy jak literatura (fantasy, sf i horror),fandom, komiks, technologie PRL, gry i zabawy (planszowe, figurkowe, paragrafowe, RPG, itp.),kino teleiwzję i radio (filmy, seriale, etc.); do tego aneks o najpopularniejszych twórcach (krótkie noty biograficzne) i notki o ówczesnych czasopismach.
Autor świadomie pominął temat gier video, komputerów i konsol, choć w dużej mierze to do fanów tego typu rozrywki książka jest kierowana. Dlaczego? Ponieważ na rynku pojawiło się dosyć sporo pozycji w tym temacie, żeby wspomnieć tylko takie pozycje jak “Dawno temu w grach” Bartłomieja Kluski, “Nie tylko Wiedźmin. Historia polskich gier komputerowych” Marcina Kosmana czy, zagranicznych autorów: “KONSOLE DO GIER 2.0: Ilustrowana historia od Atari do PlayStation” Evana Amosa.
“Byłem geekiem w PRL-u” to pozycja z olbrzymią dawką nostalgii i z olbrzymią dawką wiedzy/informacji, gdzie Autorowi w jednym dziele udało się logicznie powiązać ze sobą takie tematy jak “Terminator”, “Kapitan Żbik”, radziecki telewizor Rubin, zabawkowe plastikowe żołnierzyki, kasety VHS, saturator, pralkę Franię i Stanisława Lema. Osoby, które nie są związane z fandomem fantastyki także mogą się tutaj dużo dowiedzieć i przeczytać książkę z zainteresowaniem bo przekrój tematyczny jest bardzo szeroki. Szkoda tylko, że ilustracje/zdjęcia są czarno - białe a sama okładka jest miękka, jednak i bez tego książka jest dosyć droga, więc domyślam się że tutaj zadecydowała kwestia ostatecznej ceny książki. Jak najbardziej polecam udać się w wyprawę do czasów może i słusznie minionych, ale jakże ciekawych, przynajmniej z punktu widzenia techniki i (pop)kultury.
Adam "Iselor" Wojciechowski - kulturoznawca, politolog i religioznawca; z zawodu bibliotekarz. Publikował m.in. w "Action Mag - Książki", "Tawernie RPG", "Games Corner" i "Twierdzy Insimilion". Obecnie bloger ppe.pl. Prywatnie bibliofil i kolekcjoner gier video. Ponadto miłośnik historii starożytnej i średniowiecza.