Nowe oblicze niebieskiego jeża - recenzja Sonic Frontiers
BLOG RECENZJA GRY
128V
Automaniak7
| 16.12, 20:29
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.
Team Sonic miał odnośnie tej części ogromne oczekiwania. W końcu postawiono tutaj przede wszystkim na zmianę formuły względem poprzednich części – klasyczne, liniowe poziomy odstawiono na drugi plan, główną rolę miał za to pełnić otwarty świat. Krótko mówiąc – to miała być rewolucja. Zatem czy się udała? To zależy.
Wśród licznych zmian na jakie w tej części postawiono znajduje się fabuła, która chyba po raz pierwszy w serii nie jest w pełni oparta na schemacie „Eggman znów powrócił, zrób wszystko aby go powstrzymać”, co według mnie wyszło tylko na dobre. Tym razem sam Eggman zostaje wchłonięty przez cyberprzestrzeń wskutek jego eksperymentu na tajemniczym artefakcie odnalezionym na jednej z wysp archipelagu Starfall Islands. Wkrótce potem Sonic, Tails i Amy podczas wyprawy na tamtejsze wyspy również zostają pochłonięci do cyberprzestrzeni. Jako jedynemu udaje się uciec niebieskiemu jeżowi, który dostając się na wyspę Kronos Island musi uratować przyjaciół i posprzątać bajzel z cyberprzestrzenią. W międzyczasie możemy rozmawiać z uwięzionymi kompanami, a także z tajemniczą Sage. Opowiedzianą historię trzeba zaliczyć do plusów całej gry. Może i jest trochę przewidywalna (choć tylko trochę), ale za to dialogi napisano z klasą – czasem jest to zwykłe zlecenie jakiegoś zadania, ale często są to naprawdę ciekawe rozmowy, które śledzi się z przyjemnością.
Największą rewolucją wydaje się wprowadzenie otwartego świata jako głównego miejsca akcji gry. Czy jest to dobre rozwiązanie? I tak, i nie. Na pewno przez cały czas będziemy mieli co robić, zwiedzając zakamarki wysp, walcząc z różnymi typami przeciwników czy kolekcjonując znajdźki. Początkowo takie aktywności całkiem nieźle zajmują czas, ale po około 10 godzinach (czyli w moim przypadku gdzieś na początku trzeciej wyspy) zaczynają nużyć.
Duża w tym wina trochę nieprzemyślanego systemu zadań typowo fabularnych. Chcesz pchnąć historię do przodu? To najpierw nazbieraj po raz setny pamiątek po postaciach, a następnie przeszukuj całą mapę w poszukiwaniu zębatki do portalu, którą zdobędziesz po walce z przeciwnikiem może raz na 15 minut. I tak aż do końca gry. Delikatnie mówiąc, można było tą kwestię lepiej przemyśleć.
Skoro już wspomniałem o portalach – otóż twórcy postanowili upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i do otwartego świata dołożyli levele „klasyczne” w postaci portali do poziomów w cyberprzestrzeni. Wydają się trochę jakby były wyjęte z innej gry, ale da się to przeżyć. Same poziomy zrealizowano naprawdę dobrze i przechodzi się je z przyjemnością. Zdobywanie rangi S oraz wbijanie pobocznych celów w tych poziomach nie należy do łatwych zadań, ale raczej większej trudności nie sprawi (ich nabijanie jest konieczne by zdobyć klucze do skarbca ze Szmaragdem Chaosu).
Ciekawa mechanika wiąże się z zagadkami środowiskowymi oraz odkrywaniem świata. Na początku gry mapy wyspy w zasadzie nie ma, a kolejne części jej konturu oraz umiejscowienie różnych atrakcji odsłonią się przed nami właśnie po wykonywaniu pobocznych aktywności. Ciężko je nawet nazwać zagadkami, ponieważ nie wymagają myślenia, a opierają się bardziej na szybkości, sprycie czy zwinności.
Walka została tutaj wykonana na poziomie… cóż, nierównym. Same uderzenia na początku sprowadzają się do zwykłego kopnięcia oraz kręcenia okręgów po ziemi (czasami naprawdę ma to zastosowanie na polu bitwy), ale można te umiejętności stosunkowo szybko rozbudować za pomocą drzewka umiejętności. Nie jest ono pokaźne, ale odniosłem wrażenie, że mogłoby go w zupełności nie być i gra by na tym nie straciła. Większość nabywanych umiejek okazuje się bowiem zrobiona na jedno kopyto. Sprowadzają się wyłącznie do zwielokrotnionego bądź mocniejszego uderzenia.
Jakość przeciwników w dużej mierze zależy od ich rodzaju. Najczęściej spotykani rywale często pojawiają się znikąd, ale ich pokonanie nie należy do trudności – ewidentnie zostali zaprojektowani jako typowe mięso armatnie. Osobno należy wspomnieć o bossach, których tutaj mamy dwa rodzaje. Poboczni bossowie rozsiani po wyspach zdecydowanie od siebie się różnią (choć nazwy mają według mnie lekko prostackie), a ubijanie ich to czysta przyjemność. Do każdego z nich należy podejść w inny sposób – naprawdę kusi mnie zdradzenie technik kilku z nich, ale nie chcę wam psuć niespodzianki. Zdecydowanie gorzej wygląda sprawa głównych bossów – Tytanów. Są oni niestety do bólu schematyczni i przewidywalni – aby ich pokonać, wystarczy tylko powtarzanie tego samego ataku bądź szukanie okazji do kontry. Spodziewałem się tutaj dużo więcej.
Graficznie nie ma co oczekiwać cudów, zwłaszcza w ogrywanej przeze mnie wersji na Xboksa One. Wyraźnie czuć, że ma się do czynienia z wersją mocno zdowngrade’owaną w stosunku do wariantu na PS5, ale można było się tego spodziewać. Najgorszą rzeczą w tej kwestii jest natomiast nagminne doczytywanie się obiektów na naszych oczach, które najzwyczajniej w świecie irytuje. Same widoki z kolei bywają naprawdę ładne.
Na osobną wzmiankę zasługuje soundtrack – jeden z najlepszych, jaki miałem okazję poznać w grach. Spokojne melodie przeplatają się tutaj z cięższymi brzmieniami fenomenalnie tworząc klimat całej produkcji. Dość powiedzieć, że sporą część tej recenzji pisałem jednocześnie słuchając w tle motywów z konkretnych wysp.
Warto tutaj wspomnieć o polskiej lokalizacji – jeszcze niedawno dość rzadko spotykanej w grach wydawanych przez Segę. Jej jakość pozostawia trochę do życzenia (przykładowo tłumaczenie „rings” na „ringi” a nie na „pierścienie”), ale mimo wszystko warto się cieszyć, że nasz język nie został pominięty.
Z recenzenckiego obowiązku wypada wspomnieć, że po premierze został wydany darmowy dodatek fabularny The Final Horizon. Aby nie spoilerować wam głównej fabuły powiem tylko, że możemy w nim grać także Amy, Knucklesem oraz Tailsem. Pograłem w niego trochę i delikatnie mówiąc, dupy nie urywa. Cały gameplay sprowadza się do uganiania się po często trudno dostępnych miejscach na mapie dużo bardziej zabugowanej niż w podstawce (przynajmniej przez pierwsze 1,5 godziny, bo potem już odpuściłem znudzony robieniem tego samego)
Oceń bloga:
6
Udostępnij
Skopiuj link