Cztery lata wakacji - czyli Animal Crossing survival guide
Przy okazji newsa o zapowiedzi legowej wersji Animal Crossing komentowałem nieco o tym, co można robić w grze. Postaram się to zebrać w jednym miejscu z krótką historią jak można przetrwać z animalsami od samej premiery.
Co prawda do czwartej rocznicy premiery New Horizons jeszcze nieco brakuje, ale skoro zaraz po wakacjach w sklepie pojawiają się znicze, czekoladki świąteczne nie czekają nawet jak one znikną, a walentynki widać już od nowego roku, to i tu odrobinę przyspieszyłem.
UWAGA! - tekst zawiera spojlery dla tych którzy chcieliby zgłębiać tajniki gry samemu.
Złe miłego początki
Animal Crossing to zdecydowania nie jest gra dla każdego.
Oczywiście można ją odrzucić od samego początku uzasadniając "dziecinną" oprawą i po prostu o niej zapomnieć.
Gorzej gdy się spróbuje i wciągnie, jednak ciągle atakując mechanikami nastawionymi na niedosyt.
Wybuch popularności ostatniej odsłony zbiegł się z czasem pandemicznych ograniczeń. Wyraźnie przyspieszona gra (o czym za chwilę) wstrzeliła się idealnie ze swoim modelem interakcji, będąc źródłem nieskończonych wrzutek na mediach społecznościowych, tylko jeszcze bardziej podkręcających szał.
Wcześniejsze promocje Nintendo były wspierane często przez znane twarze na mocy kontraktów - tym razem chyba Niny nie byłoby stać na opłacanie wszystkich mniejszych i większych gwiazd i gwiazdeczek - ale kto to wie...
Odnosiło się wrażenie, że każdy musi się pochwalić swoim animalsowym awatarem relaksującym się w jakiejś formie ze znajomymi online.
W zaciszu naszego domowego ogniska sprawy miały się odrobinkę inaczej...
Pierwszy kontakt z Animal Crossing to była zapowiedź New Leaf, gdy jeszcze gra nazywana była "Animal Crossing (Working Title)".
Kilka sekund teasera pomiędzy innymi grami, które dopiero zmierzały na platformę (kulawy start 3DSa to zupełnie inny temat) zaciekawiły mnie dosyć mocno (odrzucając przy okazji małżonkę) swoją prezentacją. Jakiś taki duch starych ośmio i szesnastobitowych produkcji, jednocześnie z tym charakterystycznym dla serii zawijaniem się horyzontu jakby na wałku.
Następne zajawki łącznie z dedykowanym Directem pokazały jednak dokładnie czym gra jest - i to całkowicie zmieniło podejście do niej mojej drugiej połówki.
A co, Herod nigdy nie był młody?
Prawdziwi Dorośli GraczeTM z całą pewnością z pogardą patrzą na takie Cukierkowe Gry dla DzieciTM na Platformie z Giereczkami Wyłącznie dla DzieciTM, ale co ciekawe mając "dzieści" lat na karku można odkryć inny aspekt tej produkcji.
Słynnej niedzieli bez Teleranka nie pamiętam, za to samego Teleranka jak i inne poranne programy dla dzieci jak najbardziej.
Do tych programów zapraszani byli autorzy produkcji zarówno dla widowni najmłodszej jak i nieco starszej, między innymi twórcy z polskich studiów animacyjnych.
Pamiętam również ekipę stojącą za Misiem Uszatkiem, pokazującą jak od kulis wygląda produkcja tej serii. Jak się tworzy i animuje dekoracje i same postacie. Jak wygląda konstrukcja takich lalek i modeli - pokazywany wtedy szkielet postaci od razu przypomniał mi się, gdy dużo później zobaczyłem materiał z powstawania współczesnych animacji komputerowych.
Padło też wtedy pytanie o możliwość zakupienia takich lalek prywatnie, stosunkowo szybko odparte informacją o złożoności i kosztach takich ręcznie robionych tworów.
Współcześnie można już sobie kupić dosyć wiernie oddane postacie bohaterów z dzieciństwa, a wspomniane dekoracje i postacie obejrzeć przykładowo w Muzeum Zabawek w Kielcach - https://muzeumzabawek.kielce.eu/show-item/animacje/
Animal Crossing pozwala za to wejść w interakcje z podobnymi miśkami rozmaitych kształtów i kolorów. W ostatniej odsłonie podanymi z jeszcze większymi detalami takimi jak faktura futra, co ciekawe akurat tu nie udająca naturalną - tylko właśnie taką jakby to były postacie z jednej z klasycznych animacji lalkowych.
W skrócie - to też sentymentalny powrót do dzieciństwa dla naprawdę dorosłych mogących sobie na to pozwolić - nie muszących sobie udowadniać jacy są "dojrzali" grając jedynie w szarobure produkcje, które jedyny intensywny kolor uzyskują gdy tryska posoka...
Czym się to je?
Oczywiście seria jest dużo starsza, ale cały czas trzymająca formułę life sima z silnym nastawieniem na zbieractwo.
Oj tak - gra mogłaby się zapewne doskonale sprawdzić jako środek terapeutyczny przy syllogomanii - tyle obiektów ile jest do zgromadzenia w kolejnych odsłonach, spokojnie mogłoby zaspokoić potrzebę ściągania rupieci do prawdziwego domu.
Wspomniane wcześniej mechaniki "niedosytu" powstały zapewne w celu promowania interakcji z innymi graczami. Podczas jednej gry solo przykładowo nie spotka się wszystkich gatunków drzew owocowych - najprościej brakujące dostać od kogoś.
Podobnie meble i elementy architektoniczne na jakie się trafia losują się dla danej rozgrywki w ograniczonym zestawie kolorystycznym. To akurat w New Horizons zostało nieco złagodzone updejtami - w wersji ostatecznej jest więcej opcji customizacji.
Jedną z głównych wad zgłaszanych powszechnie dla ostatniej odsłony był tylko jeden wspólny save na konsoli. Ale to już wcześniej był jeden gracz główny oraz gracze goście.
Na marginesie w New Leaf utworzenie dodatkowych graczy było obowiązkowe gdy ktoś chciał bardziej personalizować swoją wioskę - ilość projektów graficznych tekstur była ograniczona, a każdy kolejny gracz dodawał swoją pulę widoczną globalnie w grze.
To raczej nie rozwiązanie tajemnicy poziomu sprzedaży Pstryka i Animalsów, ale posiadanie drugiej konsoli z grą faktycznie uławia i rozbudowuje nieco rozgrywkę.
Quo vadis - czyli kaj idziesz?
Śląski wic dorobił się swojego bohatera w postaci niejakiego Masztalskiego. Jeden z serii dowcipów o nim:
- Kaj idziesz?
- Do kina.
- A co grają?
- Quo vadis - co to znaczy?
- Kaj idziesz.
- No do kina.
- A co grają?
...
No właśnie podstawowa pętla gry tak wygląda - w kółko to samo i od początku, niby nie jedyna gra tak ma - ale jak się nie wyjdzie poza tą rutynę, to długo się nie pogra.
Samego "wątku głównego" w ostatniej odsłonie nie ma dużo. Dostajemy kolejne zadania, które pozwalają nam na coraz szersze poczynania na wyspie, po kolei odblokowując coraz więcej mechanik.
Jeżeli ktoś skuszony został reklamami o nowych w serii możliwościach kształtowania terenu - to niestety żeby je zobaczyć będzie musiał poczekać prawie do końca tego procesu.
Mimo wszystko plany rozbudowy warto już oszacować na samym początku, przy wyborze jednej z proponowanych wysp. Rozkład rzek będzie można potem zmienić - ale już ich ujścia będą musiały pozostać niezmienione. Podobnie jak większość budynków będzie mogła być zrelokowana, tak lotnisko i główny plac nie. Szybki rzut oka czy nam leży molo i rozkład nabrzeżnych skał i można spróbować zacząć...
Co prawda na początku nie da się obiec całej wyspy, żeby sprawdzić czy wszystko nam będzie pasowało, ale i tak warto się rozejrzeć. Oczywiście może się okazać, że przykładowo nie cierpimy gruszek albo wolelibyśmy bardziej kontrastowe owoce na drzewach - wtedy warto grę zacząć od razu jeszcze raz - przelosują się.
Osobiście podszedłem do gry tak jak to było podane w folderze Toma Nooka - "rzuć wszystko i jedź w Bieszczady". Oczywiście codzienne rutyny trzeba pozaliczać by móc pchnąć całość do przodu - ale ile się tylko dało, to opierałem się z opuszczeniem namiotu.
Bynajmniej nie z powodu osławionej "chytrości" poczciwego handlarza (znie)sławionej powszechnie w internecie.
Kurde - Tom Nook to najbardziej uczciwy biznesmen jakiego kiedykolwiek widziałem. Z wszystkich umów wywiązuje się w terminie (na drugi dzień) dokładnie według zamówienia i nie ma żadnych problemów z płatnościami.
Właśnie - małżonka czym prędzej chciała rozbudować swoje lokum (z czym wiążą się dodatkowe korzyści, przede wszystkim sukcesywne zwiększanie pojemności magazynu) spłacając go jak najszybciej.
Ja wprost przeciwnie założyłem sobie stałą ratę 1111 B codziennie + 1111 B od każdego 100.000 B które sam na konto odłożę. Efekt - domek po tylu latach nie jest spłacony do końca - ale miałem jednak ciągły progres dochodzącej nowej przestrzeni. W odróżnieniu od poprzedniej części gry, tu się nie wybiera co się chce do/roz-budować - końcowe strych i piwnicę mogłem należycie docenić.
Miasto też rozwijałem powolnie, codzienne poranne wystąpienia z mikrofonem na placu, zamiast rozgłośni w ratuszu i centrum handlowe w namiocie - to właśnie urok tej pionierskiej wyprawy.
Niestety wcześniej czy później gra zmusi do pójścia dalej - choćby blokując resztę wyspy.
Spowolnienie tempa i spokojne poświęcanie kwadransa (czasem dwóch) dziennie na rozgrywkę pozwala dłużej cieszyć się oferowaną zawartością - a właśnie tu mały schodek.
Zły pieniądz wypiera lepszy
Czy Kopernik była kobietą to może jeszcze okazać się dyskusyjne - ale w powyższym stwierdzeniu akurat ma ciągle rację.
New Leaf w wielu aspektach była bardziej złożona, ewidentnie w New Horizons twórcy postanowili wszystko uprościć.
Przykładowo - kiedyś w eventach corocznych, żeby je zaliczyć trzeba było znać innych mieszkańców, co lubią czy mają rodzeństwo itp. Teraz wystarczy z nimi porozmawiać.
Nawet taki drobiazg jak zagubione przedmioty - już nie trzeba szukać poprzedniego właściciela, bo pierwszy zagadnięty osobnik wskaże dokładnie czyj to przedmiot jest (aż to trochę straszne jak każdy dokładnie wie co kto inny posiada - a zagadnięty o swoje musi dokładnie sprawdzać czy to jego).
Tytuł dopadła jeszcze jedna popularna ostatnio przypadłość "gra usługa".
Jestem świadomy, że zawiera ona kilka tysięcy samych przedmiotów w rozmaitych wariantach, kilkaset postaci i ogromną liczbę innych elementów, które trzeba ze sobą dobrze wymieszać. Ale nie zmienia to faktu że na premierę było nieco łyso, nawet możliwość pływania zniknęła.
Kolejne updejty dodawały nowe elementy, przy czym subiektywnie pod koniec okresu wsparcia trochę wysilone...
Dodanie zakątka Harveya ułatwiło zdobycie konkretnych wariantów wyposażenia, ale i dodało nowe upierdliwe projekty z elementów dostępnych jedynie losowo od Katriny.
Podobnie wprowadzenie rolnictwa - jedyne co daje poza sympatycznymi krzaczkami roślinek i możliwością strzelenia fotki przy swoim ulubionym daniu, to dziesiątki przepisów o tym samym efekcie co owoc prosto z drzewa.
Dlaczego tak negatywnie odnoszę się tu do wsparcia? Głównie dlatego, że wyglądało ono jakby przez pierwszy rok poprawiali to z czym nie wyrobili się na premierę, a drugi dorzucali zapychaczy, po czym całkowicie się ono urwało, a twórcy przestawili się na promowanie Happy Home Paradise. Po Happy Home Designerze w dekoratorów domków na zamówienie tym razem nie zdecydowaliśmy się bawić.
Dodatkowo dla mnie to sygnał że Nintendo zaczyna brać przykład z konkurencji i również u nich gry skończone na premierę zaczną stawać się żadsze.
Dla poprzedniczki można było nabyć Prima Official Game Guide - kompendium zawartości gry, list wszystkich przedmiotów i tego co i kiedy da się złapać oraz za ile sprzedać. Owszem zawierało ono nieco błędów, ale dla tej odsłony kompletu danych nie dało się zebrać dopóki jeszcze będą na nie chętni.
Nie tylko dlatego, że są wprowadzane nowe obiekty, ale też ciągle zmieniała się charakterystyka już obecnych. Po tym jak drastycznie spadła cena głupiej Flądry widać jak ciągle wtykali paluchy w balans rozgrywki - który nie był gotowy na start.
Oczywiście dla tak popularnego tytułu fandom i tak wszystko rozpracuje i wrzuci w sieć, ale to już inna klasa produktu.
Never give up, never surrender!
Marudzenie o brakach kończę słowami komandora Taggarta z filmu Galaxy Quest - pora zając się tym co jest, zwłaszcza po latach w formie ostatecznej.
Ci, którzy narzekają na to. że Nintendo nie ma dla swoich gier achievementów tylko udowadniają, że ich nie znają (no chyba, że nie grają dla siebie a tylko na pokaz).
Tu rozmaitych list do odhaczania jest kilka - Nook Miles to główne miejsce sprawdzania co jeszcze możemy ponabijać, ale oprócz tego mamy do skompletowania wszystkie owady, ryby i stworzenia oceaniczne.
Dla kompletujących zestawy mebli brakujące wersje kolorystyczne wyposażenia można sprawdzić u Cyrusa - podobnie jak brakujące kolory Gyroidów danego rodzaju.
Łatwe do sprawdzenia są również skamieniałości i dzieła sztuki - puste miejsca w muzeum dokładnie pokazują braki.
Poza wspomnianymi wyżej można zbierać jeszcze:
- unikalne przedmioty z kalendarza eventów świątecznych
- przedmioty z materiałów i przepisów sezonowych
- figurki chińskiego zodiaku (plan dwunastoletni...)
- spadające gwiazdy oraz przedmioty z nich wykonane
- pamiątki turystyczne z całego świata od Guliwera
- akcesoria pirackie od jego alter-ego
- trofea i nagrody rzeczowe z turniejów łowieckich
- przepisy kulinarne i wykonane z nich dania
- unikalne przepisy do majsterkowania i przedmioty z nich
- unikalne materiały i przepisy z wysp
- nowe odmiany kolorystyczne z hodowli kwiatów
- rozmaite kolekcje ubranek
- unikalne elementy garderoby od Labelki
- wzory do customizacji od Sable
- unikalne ściany, i podłogi od Sahary
- perłową kolekcję projektów od Pascala
- przedmioty z programu lojalnościowego Lini Lotniczych Dodo
- single z przebojami K.K.
- przydomki (titles) do ustawienia w paszporcie
- przedmioty sezonowe ze sklepu wysyłkowego Nooka
- przedmioty promocyjne (z Mario i Amiibo Hello Kitty)
- plakaty z podobiznami mieszkańców
- i na koniec - ich zdjęcia w ramkach
Ufff! - na pewno coś zapomniałem...
Animáls! - Złap je wszystkie!
No właśnie - mimo że daleko nawet do połowy tego ile jest ich bardziej popularnych kuzynów, to mimo wszytko jest to ponad 400 unikalnych stworzeń.
Małżonka postawiła sobie za cel zdobycie wszystkich portretów animalsów - cel ambitny (i drastycznie długofalowy) bo wprowadzają się losowo.
Niby można sobie tu pomóc kartami Amiibo - ale oryginalne karty już dawno nie są produkowane. Mało tego przy premierze New Horizons Nintendo nie zrobiło dodruku wcześniejszych, a jedynie wypuściło serię piątą z nowymi postaciami.
Gdyby nie to, że oryginalnie były dostępne jedynie w "ślepych" paczkach a szanse na wymianę w naszym rejonie geograficznym są znikome - mogło by to być fajne (również jako nagroda dla wiernych fanów marki), a tak to jedynie nakręca rynek spekulantom.
Oczywiście jak ktoś chce to od chińskich przyjaciół można bezproblemowo nabyć "zamienniki" - tu akurat produkcja z full serwisem, można zamawiać całe komplety albo na sztuki jedynie te na których nam zależy.
Jeszcze tańszą opcją dla tych którzy nie potrzebują fizycznych gadżetów będzie apka z kodami NFC na telefon - oczywiście to tylko kolejny level czitowania, zaczęty już samymi kartami.
Ale to dopiero połowa sukcesu - jak już misiek się wprowadzi to trzeba o niego dbać (żeby nie uciekł jak się o nim zapomni), bo to kiedy nas swoim portrecikiem obdaruje zależy wyłącznie od jego "widzimusię".
Zatem trzeba zagadywać go regularnie, obdarowywać prezentami, brać udział w proponowanych przez niego zajęciach.
Podstawowa rzecz - gdy ma dymek nad głową, ZAWSZE należy go odpytać - może akurat chce do nas wpaść z własną fotką - a co ważniejsze, może zastanawia się nad przeprowadzką z wyspy - i to ostatnia chwila, żeby mu to wybić z głowy (bo inaczej z planu nici).
Z plakatami jest łatwiej - jak już się osobnik wprowadzi, to zabieramy go do salonu fotograficznego Harveya - i plakacik będzie dostępny do zakupienia wysyłkowo.
Ja do tematu podszedłem zdecydowanie skromniej - że tak powiem "gatunkowo". Postanowiłem zebrać wszystkie ośmiornice - tak, to pójście na łatwiznę bo ich jest najmniej - za to wszystkie naraz w mieście.
Ale to nie jedyny powód - przede wszystkim rozbraja mnie jak zasuwają na tych swoich "surimmi" - kolejny unikalny element, który musiał być modelami i animacją dopasowany do uniwersalnej reszty. Podobnie jak dopasowanie wszystkich elementów garderoby do rozmaitych fizjonomii zwierzaków. Nawet nie wspominam o kangurzycach z dwiema głowami. :)
Motylem jestem - czyli los badylarza.
- Tak żeby wyjąć z kieszeni i dać, to nie mam. A ile chcesz?
- No, ze dwadzieścia.
- Czego?
- No dwadzieścia... tych, tysięcy.
- Czego dwadzieścia tysięcy?
- Złotych.
- Eee, to ja myślałem, że ty coś inwestujesz a on mnie dwadzieścia tysięcy złotych. Dwadzieścia tysięcy to ja mam przy sobie.
Stefan Karwowski prosząc szwagra o "drobną" pożyczkę musiał, nasłuchać się sporo o problemach prywatnej inicjatywy w realiach PRL.
Tutaj też można zdrowo zakombinować by nabić licznik kasy.
Nie jestem przekonany czy da się ten licznik przekręcić - ale chociaż chciałbym go "skurczyć" (kolejna cyferka się nie mieści w dymku i czcionka sie zmniejsza - sprawdzone na innym liczniku). Na razie mam ponad 300 milionów B na koncie - ale to połowa drogi do kolejnej cyferki, bo dochody rosną - i to dosłownie.
Zapomnij o spekulacji rzepą - to powstało chyba tylko do zniechęcenia młodocianych do giełdy. Bez olbrzymiego szczęścia lub kombinowania kokosów się nie zarobi.
Mówię o grze ale i do życia pasuje - przy czym tu wahania cen są absolutnie losowe (a nawet jak gra ma jakiegoś swojego Muska rzucającego w eter pomysły - to gracz o tym nie wie) i nie ma żadnych podstaw do wnioskowania w którą stronę kurs może się zmienić.
Masz 12 szans na sprawdzenie ile zarobisz lub wtopiłeś (bo stan zmienia się dwa razy dziennie bez niedzieli) ale lepiej mieć grającego znajomego żeby ilość prób podwoić.
Przy naszych kilkumiesięcznych próbach spekulacyjnych maksymalnie udało się wykręcić RAZ tylko... 800% zysku... Przy całym zachodzie kupowania i trzymania tego gdzieś na placu (do szafy się nie da) i dodatkowo potencjalnej stracie - najlepiej to olać i zostać badylarzem.
Oczywiście zanim dorobimy się złotych, a jeszcze trudniej niebieskich róż - trzeba się będzie zająć eksperymentami z dziedziny genetyki stosowanej.
Złote uzyskujemy z czarnych, które uzyskujemy z czerwonych - na niebieskie polecam metodę "montecarlo".
Małżonka próbowała rozmaitych poradników z netu ale po wielu próbach ze zmianami pokoleń wg instrukcji, i tak szybciej uzyskałem pierwszy egzemplarz po prostu przecinając stare pokolenie pozwalając się krzyżować młodym (najprościej na szachownicy albo rzędami) - a potem powoli rozrosły się same (przy czym złote są sterylne).
Teraz tylko jak motylek z kwiatka na kwiatek co drugi dzień zbieramy, potem robimy wianki na drzwi (podwójna kasa - 20.000 B / szt. w skupie) - i trzaskamy kolejne setki tysięcy B.
Przy czym 100.000 B średnio dziennie wcale nie jest trudne do osiągnięcia wcześniej.
- Prawie 20.000 B co dzień generują osy strząsane z drzew - w tym kolejny tysiąc ze stubelsówek spadających też losowo a dodatkowo nieco za jakiś mebel - pierwszy w grze zleciał mi telewizor. :)
- Kolejne 20.000 B z drzewa gotówkowego (10.000 B inwestujemy zakopując w świecącą dziurę)
- Cztery lub pięć skamielin po kilka tysięcy każda (oczywiście zidentyfikowane).
- Złote kupony za milesy - też pare tysięcy dadzą.
- Na koniec 16.100 B wybite z kamienia.
- Reszta - za to co złowimy i złapiemy, oraz wyprodukujemy z materiałów wybitych z kamieni i drzew.
UWAGA1 - Siatka i łopata to podstawowe narzędzia - siatka w łapkach przy potrząsaniu drzewa ułatwia zarabianie na osach, a łopata pozwala wybić osiem składników z kamienia (można strategicznie ustawić przedmioty by nas nie odbijało za daleko). Warto na mieście mieć w paru miejscach warsztat - żeby nie było daleko naprawiać.
UWAGA2 - Owady sprzedajemy tylko Flikowi, a ryby C.J.owi (+50%) podobnie jak surowce jedynie przerobione na produkty (+100%) a najlepiej kiedy są one HOT towarem (wtedy jest to +300%). Gotowanie daje mniejszy bonus, a z owoców innych niż z którymi zaczynamy na wyspie - nawet stratę.
Oczywiście to wszystko gdy się chce grać oldskulowo - na nabicie jak najwięcej na liczniku. Zapewne można czitować podkręcając go drastycznie szybciej - ale co to za zabawa.
A nie mogę z nimi po prostu porozmawiać?
Pytanie do Miss Kitty, która była matroną domu uciech w Fallout2 (odpowiedź była oczywiście twierdząca z podaniem nazwy usługi "Kesting Special" - twórcy z Interplaya mieli dystans do samych siebie) jak najbardziej pasuje również do Animalsów.
Ilość tekstu w tej grze jest ogromna - szkoda z tego nie korzystać.
Zwierzaki mają charakterystyczne dla swojego typu charakteru powiedzonka, rozkminy filozoficzne, komentarze do pory i planu dnia.
Same ze sobą też wchodzą w losowe interakcje - można się włączyć do dyskusji, być zapytany o coś, albo poproszony o wybranie strony w sporze - mogą się też same pokłócić.
Największego filozofa na wyspie - można spotkać w morzu. Jedne teksty ma lepsze inne gorsze - tu wychodzi jeszcze jeden aspekt - tłumaczenie.
Ileż się tu można naczytać komentarzy "patriotycznych", że bez spolszczenia gra jest wykluczona z zakupu.
Patrząc ile narzekają ludzie na kulawość wersji angielskiej (czasami aż bijącej po oczach nawet osobę nie będącą native speakerem) - internet chyba by zapłonął gdyby powstała nasza wersja narodowa - bo raczej nikt nie zakłada, że byłaby lepszej jakości.
Ale to że Nina nie zna naszego języka ma nieoczekiwane plusy - można wkładać w usta miśków nasze najsoczystsze wyrażenia z języka ulicy - i one radośnie będą się nimi dzielić ze światem.
Z jednej strony wiem, że to nieco gówniarski rodzaj zabawy, ale osobiście nie mam skrupułów po tym gdy Nintendogsy nie pozwoliły nazwać mojego psiaka Pimpek.
Rozumiem że w tym wyrazie jest nazwa pewnej profesji po angielsku - ale jak Miyazaki na potrzeby swojej animacji nazywał sobie krainę Laputa to się hiszpańskojęzycznym światem nie przejmował.
Dlatego nawet lepiej, że Nina nie zna naszego języka - nic tak nie cieszy jak słodka kaczucha przywita nas solidną "la putą" właśnie.
Każdy z animalsów ma dwa swoje unikalne teksty, o których zmianę nas czasami proszą.
Jeden (kilka liter) jako taki "przecinek", wypełniacz i "kropkę" na końcu wypowiedzi. Drugi nieco dłuższy (kilkanaście) na "zagajanie" wypowiedzi na początku. Dodatkowo jeszcze czasami proponują ksywkę dla nas, której będą używać.
Odpowiednio je dobierając można znaleźć przekomiczne ich zastosowania w niektórych wypowiedziach zwierzaków. Należy tylko pamiętać, że dzielą się nimi między sobą bez zwracania uwagi na płeć (i czy będą pasować końcówki rodzaju) - może to wzmocnić efekt komiczny albo go całkiem zepsuć.
Michał Anioł Buonarroti i reszta Ninja Turtles
Na sam koniec parę słów o tworzeniu własnych dzieł wewnątrz gry.
Część architektury przestrzeni pominę - trzy poziomy gruntu z możliwością kreowania cieków wodnych i nieco struktur oraz akcesorii do ich forsowania, a także pokrycia kilkoma teksturami obszarowymi - tyle.
Oczywiście można stawy kształtować na podobieństwo rozmaitych symboli - obsadzać je krzewami, wkomponowywać odpowiednio wodospady.
Ale można je traktować czysto utylitarnie - konkretne ryby biorą tylko w zamkniętych zbiornikach przykładowo, a wysepka 1x1 na środku rzeki sprawdza się zamiast mostu (gracz może przeskoczyć dwa pola rzeki lub różnicy poziomu gruntu).
Co kto lubi.
Za to sporo zabawy dało mi malowanie własnych projektów.
Podstawowa siatka ma ciągle rozmiar 32x32 piksele, ale gra stosuje algorytmy interpolacyjne do podbijania rozdzielczości na obiektach. Trzeba nabyć nieco wprawy w wykorzystywaniu tego zjawiska - nie każdy wzór przeniesiony z poprzedniej gry będzie dobrze wyglądał bez poprawek.
Utworzony wzór można umieścić na meblach, ubraniach, sztaludze albo wprost na gruncie. Malowanie tego ostatniego ma również wymiar praktyczny - blokuje rozrastanie się kwiatków i chwastów - można zrobić równe rabatki kwiatowe albo miejsce pod drzewami na to co będzie z nich lecieć.
Dla tych którzy wytrwali do tej pory projekt na zachętę.
Pasuje nie tylko na elementy garderoby, ale i na telefon w grze - potem powstał duży na cały szablon który jako pierwszy trafił na podświetlany zapalany panel. żeby Bat-sygnał zadziałał trzeba poczekać do sierpnia - symbol dany Izabeli będzie się pojawiał jako fajerwerki na niebie.
Potem Bat-spraj na rekiny, a skoro już, to zafoliowane rybie dzwonka tez można oznaczyć gackowym symbolem - wszystko ogranicza tylko wyobraźnia.
Jeżeli zaprojektujemy swoje własne ubranka, to można je powiesić na tylnej ścianie sklepu - po jakimś czasie mieszkańcy zaczną w nich paradować.
Względem poprzednika nie tylko doszło więcej modeli ubranek do kustomizacji (niestety zwierzaki będą i tak traktować je jak koszulki) ale i kilka akcesoriów. Chorągiewka na obrazku tytułowym to nie ordynarna Paintowa wklejka - tylko przygotowany na rocznicę model. :)
Należy pamiętać, że kolor przezroczysty nie zawsze pokazuje pierwotną teksturę warstwy niżej, tylko zastępowany bywa na biało, a na meblach wzór jest niekiedy wielokrotnie powielany, czasami zaczynając od krawędzi a czasem od środka.
Kurcze może nadszedł czas by wreszcie zmienić domyślną flagę wyspy?
Jak widać nawet Izabella ma już dość mojego marudzenia i musiała się wspomóc czymś mocniejszym...
Zatem pora kończyć.
Do ponownego przeczytania!