Projekt PSX #5 - Czerwiec 1995

BLOG
25V
user-2105724 main blog image
Abko | Wczoraj, 21:07
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Lecimy z kolejną porcją gierek. Dziś są to gry z segmentu AAA: Air Combat, Aquanaut's Holiday i Arc The Lad, a więc walki samolotami bojowymi, symulator nurkowania i pierwszy japoński RPG.

 

CZERWIEC 1995

 

Air Combat

Legendarna seria Ace Combat, której pierwsza część została wydana na zachodnie rynki pod innym tytułem. Wciel się w Toma Cruise’a i zostań bohaterem wolnego świata zwalczając fikcyjnych terrorystów napadających na jakieśtam fikcyjne państwo. O ile świat i wrogowie są zmyśleni, o tyle dostępne w grze samoloty są jak najbardziej autentyczne. Mamy wszelakiej maści Migi, F-14, F-15 itd. Kampania oferuje nam 17 zróżnicowanych misji, w których strzelasz do samolotów, budynków, czołgów, statków, strzelasz za dnia, strzelasz w nocy, czasem w ogóle nie strzelasz, a musisz przeciskać się w wąwozie i unikać radarów. W tle leci rewelacyjna muzyczka gitarowa, od której głowa sama zaczyna się kołysać.

Osobiście wolę tryb pierwszoosobowy, ale samolociki prezentują się zacnie

Samolotami steruje się fantastycznie, a każdy ma zróżnicowane cechy: prędkość, zwrotność, siła ognia, przyspieszenie i defensywa, które są odczuwalne podczas wykonywania misji. Za wykonane zlecenia otrzymujesz hajs, za który kupujesz kolejne samoloty i ruszasz ponownie w bój. Kampanię można ukończyć w trzy godziny, ale oferuje trzy poziomy trudności, a moim zdaniem miodność tutaj stoi tutaj na tak wysokim poziomie, że można spokojnie ją ogrywać wielokrotnie. Ja ukończyłem całą kampanię już po raz trzeci w przeciągu bodaj czterech lat. Ma ona nawet prymitywny multiplayer, który został ostatnio przeze mnie przetestowany w warunkach laboratoryjnych: z kumplem przy piwie na kanapie. Jeśli chodzi o pierwsze sześć miesięcy życia konsoli PlayStation, Air Combat jest dla mnie niezaprzeczalnie najlepszą grą, jaką wówczas można było sobie kupić.

 

Aquanaut's Holiday

Ło Matko! Od czego mam zacząć z tym tytułem…? Może od takiej osobistej uwagi, że nie przepadam za grami, w których nie ma jakiegoś konkretnego celu w klasycznym pojmowaniu słowa „gra”. Wiecie o czym mówię - gierki, o których recenzenci piszą jako „piękne”, „dzieła sztuki”, „głębokie” (Journey, Flower, What Remains of Edith Finch), jak również takie, w których developerzy zostawią Ci klocki i mówią: róbta co chceta (Minecraft, No Man’s Sky). Aquanaut’s Holiday wpisuje się właśnie w taką kategorię. W tej grze nie ma przeciwników, nie ma ograniczenia czasowego, nie ma poziomów, progresu – tylko Ty i rybki. Założenie gry jest takie, że masz się rozluźnić po ciężkim dniu pracy zanurzając się w świat niezbadanego oceanu i po prostu podziwiać otoczenie. Oczywiście gra się tylko i wyłącznie w widoku z pierwszej osoby, dla maksymalnej imersji. „Muzyka” sprowadza się do rytmicznego bulgotania tu i ówdzie (autorzy nawet chwalą się z tyłu pudełka, pisząc: „wzmocnij swoje doświadczenie zen wsłuchując się w dźwięki new age, które pogłębią Twoją medytację”).

Niebieskość, niebieskość widzę!

D-pad i podstawowe cztery klawisze odpowiadają jedynie za ruch postaci, natomiast L1, L2, R1, R2 używane są w celu… komunikacji z rybkami. Naciskając wybrany klawisz wysyłasz sygnał dźwiękowy o zróżnicowanym tonie, a kręcąca się wokół Ciebie fauna reaguje (bądź też nie) na te bodźce. Z perspektywy doświadczonego gracza, cała ta interakcja może być porównana do pogłaskana kotka w Cyberpunku – za pierwszym razem człowiek się uśmiechnie i powie „uuu, fajnie”, a drugiego razu już nie będzie, no bo po co, animację się już widziało, a nie ma w tym żadnego gameplay’owego zastosowania. Problem z Aquanaut’s Holiday jest taki, że poza tymi mini interakcjami nie możemy zrobić w tej grze kompletnie nic. Nie ma ekwipunku, nie można niczego podnosić, nie ma żadnego indeksu napotkanych rybek, który można by wypełnić. Sama eksploracja jest celem samym w sobie – dosłownie. Oglądając rybki oraz inne znaleziska, otrzymujemy punkty, dzięki którym możemy zacząć konstrukcję rafy. Budowa rafy odbywa się po powrocie do bazy i wybraniu opcji w menu. Gra pokazuje nam mapę w widoku izometrycznym, a my stawiamy kolorowe klocki w dowolnym miejscu. Stawiając klocki wypełniamy inny pasek – postęp budowy rafy. Gdy po wieeelu godzinach naoglądamy się wszystkiego i zapełnimy owy pasek, otrzymamy napis „gratulacje” i gra się kończy. Można odnieść wrażenie, że pomysł z rafą był wymuszony przez wydawcę, który nie zgodziłby się na grę, w której dosłownie nie da się wygrać. No więc zmontowali coś na szybko, żeby tylko znaleźć pretekst do pojawienia się ekranu THE END. Podsumowując, pomysł na tego typu grę z pewnością jest oryginalny, a założenia zostały wypełnione poprawnie i jestem w stanie się założyć, że część z Was dając Aquanaut’s Holiday szansę, wciągnęła by się na kilka wieczorów i wystawiła by jej laurkę. Piszę to niejako usprawiedliwiając drastycznie niską pozycję na mojej liście. Jak wspomniałem na wstępie, tego typu gry po prostu nie są dla mnie.

 

 Arc The Lad

Biorąc się za ten projekt, to właśnie ten typ gier budził we mnie największe obawy – JRPG. Te gry są tak długie i męczące, że mogą wywrócić mój Projekt PSX do góry nogami. Arcowi jednak postanowiłem dać szansę z dwóch powodów: raz, że jest to bardzo krótka gra, jak na ten gatunek, a dwa, że jej sequel jest ponoć jednym z lepszych przedstawicieli gatunku na tej platformie. No cóż, przekonamy się. Niestety, ogrywana przeze mnie przez ostatnie parę tygodni „jedynka” wywołała mieszane uczucia. Fabularnie, Arc the Lad jest festiwalem utartych schematów. Nasz tytułowy bohater jest poważnym nudziarzem z misją nadaną przez zaginionego ojca 10 lat temu. Jego towarzysze to: urocza, ale krnąbrna dziewucha, stary mędrzec, będący dziwakiem, jeden siłacz z mieczem z chęcią zemsty, drugi siłacz-mnich szukający przeznaczenia, bojaźliwy grubasek żołnierz, który był członkiem orkiestry wojskowej i atakuje całym swoim muzycznym asortymentem: bębnem, talerzami, okaryną, harfą, organkami itp. I wreszcie stereotypowy arab, który w każdej okazji próbuje zwęszyć zysk. Widzieliście jedno anime z tego typu postaciami, to widzieliście je wszystkie. Świat atakują potwory i trzeba je powstrzymać. Nie ma tu żadnych zwrotów akcji, żadnych a poboczne questy nie są szczególnie interesujące. Poza kolejnymi bitwami, możemy rozwiązywać… quizy z wiedzy o świecie gry. No, a tak poza tym, to po prostu przemierzamy świat w poszukiwaniu pięciu strażników żywiołów, no i… znajdujemy jednego po drugim. A potem finałowa sekwencja, która mówi To Be Continued i koniec. Gdzieś tam doczytałem, że Arc The Lad i Arc The Lad II pierwotnie miały być jedną grą, ale na jednym z końcowych etapów projektowania postanowiono podzielić go na dwie części, no i Arc 1 jest takim „disc 1” z całości. Być może dlatego na razie jest tak miałko, a te wszystkie smaczki dopiero nadejdą w „dwójce”.

Ekran walki. Walimy w gluty!

Gameplay’owo też jest bardzo oszczędnie. Gdy nie oglądamy przydługich cutscenek, to walczymy. Nie ma żadnego świata, który można przemierzać, żadnych miasteczek ze sklepami, ani NPC’ów, z którymi można pogadać. Walka-przerywnik-walka-przerywnik – i tak od samego początku, do samego końca. Sama walka to taktyczny RPG. Każdy bohater wydaje się obrać rolę „glass cannon”, bo jak pieprznie to zabije, ale jeśli masz pecha i zaatakują jednego bohatera dwa potwory naraz, to trup na miejscu. Kukuru (ta ostra laska) ma zdolność przywracania poległego do życia i trzeba u niej oszczędzać punkty many na ten właśnie czar. Bitwy same w sobie są nawet przyjemne, natomiast gra cierpi na okropny grzech: grind. Gdyby były kody na wymaksowanie levelu postaci, to fabularnie gry wystarczy na mniej niż 5 godzin, ale potężne ataki przeciwników stanowią barykadę, z którą można się uporać żmudnym levelowaniem. Non stop te same areny, ci sami przeciwnicy, ten sam kiepski xp. I nagle się okazuje, że potrzeba było blisko 20 godzin na ukończenie gry. Arc The Lad z jednej strony jest porządnym taktycznym RPG-iem, którego mógłbym polecić, z drugiej jednak ta taktyka nie jest szczególnie głęboka, a grind, przed którym nie da się uciec, potrafi dać w kość. Czekam na sequel.

 

RANKING GIER PLAYSTATION

  1. Air Combat
  2. Tekken
  3. Raiden
  4. Ridge Racer
  5. Jumping Flash!
  6. Battle Arena Toshinden
  7. Arc The Lad
  8. Parodius
  9. Kileak
  10. Myst
  11. Cyber Sled
  12. Hebereke's Popoitto
  13. Aquanaut's Holiday
  14. Rapid Reload
  15. Starblade

Mamy lidera, Air Combat, maaamy lidera! Jak widać, Namco absolutnie dominuje w rankingu posiadając trzech swoich reprezentantów w top czwórce. Długo biłem się z myślami przy obsadzaniu pozostałych dwóch pozycji, ale ostatecznie myślę, że siódma pozycja dla Arc The Lad i trzynasta dla naszego nurka dobrze odzwierciedlają moje odczucia co do tych tytułów.

Już za dwa tygodnie przegląd lipca '95!

Oceń bloga:
4

Komentarze (0)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper