Pierwsze kroki w świecie Dark Souls: Moje wrażenia

BLOG O GRZE
1749V
user-2107659 main blog image
Weredyk | 11.02, 19:58
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

   Od zawsze czegoś brakowało mi w nowych grach. Nie oszukujmy się, większość z nich to samograje, które wymagają od ciebie praktycznie minimum zaangażowania, bo przecież ktoś musi tylko klikać przyciski, gdy pojawi się taka informacja na ekranie. "Until Dawn", "Spider-Man 2", "Cyberpunk 2077", "The Last of Us", "Detroit: Become Human" czy "Wiedźmin 3" - wszystkie te produkcje naprawdę zachwycają. Wspaniale się bawiłem podczas oglądania, gdy jakiś streamer ogrywał dany tytuł lub ktoś tworzył z niego serię na YouTube. Tu jest ten haczyk - świetnie się ogląda, ale niekoniecznie świetnie się gra. Pomijając aspekt fabularny, który można już poznać, oglądając materiały na YouTube - często nawet sam gameplay nie jest na tyle porywający, aby przytrzymać cię w danym tytule dłużej niż paręnaście godzin. Skoro powstają takie samograje i wystarczy obejrzeć parę filmików na YouTube, aby poznać wszystkie aspekty gry - to jaki jest sens kupowania takiej gry? Po co mam ją nabywać, skoro mogę sobie ją obejrzeć za darmo na jakiejś platformie? Regrywalność tych gier jest niska i raczej pozostanie taka. Długo zastanawiałem się, czego mi brakuje w takich grach, i dopiero teraz odkryłem, że to wyzwanie. Brakuje mi czegoś, co naprawdę wymagałoby ode mnie zaangażowania. Brakuje atrybutów i możliwości, dzięki którym moje faktyczne umiejętności miałyby wpływ na grę, dzięki czemu mój własny gameplay byłby unikalny i różniłby się od innych

   Jak to mówią, nowy rok, nowe wyzwania - dlatego postanowiłem wreszcie spróbować gatunku souls-like, który zawsze wydawał się niezwykle wymagający. Zacząłem więc rozmyślać, od czego mógłbym zacząć swoją przygodę. Być może od "Lords of the Fallen" albo "Dark Souls 1"? W końcu mówi się, że "Dark Souls 1" zdefiniowało ten gatunek, więc logicznym posunięciem byłoby zaczęcie od momentu, gdzie wszystko się zaczęło. Jednakże, postanowiłem rozpocząć swoją przygodę od "Dark Souls 3". Dlaczego? Wydawało mi się, że będzie to dla mnie najbardziej przystępna opcja. Bałem się, że starsze tytuły odrzucą mnie z powodu kiepskiej grafiki oraz topornego sterowania.

   Stworzyłem postać i zdecydowałem się zagrać wojownikiem, bo miał najwięcej siły. Może to mało oryginalne, ale jeśli w grze chodzi o to, żeby chodzić i bić, to chyba wojownik pod siłę będzie najlepszy, czyż nie?


   Początkowe wrażenia były świetne. Muszę przyznać, że ten tytuł wywołał u mnie niepohamowany zachwyt rozległym zjawiskiem turpizmu, który panował od samego początku gry - mam nadzieję, że utrzymuje się on również do samego końca. Cały świat jest brudny, brzydki, paskudny, pokryty czarną mazią. Wszystko to wywołuje szok estetyczny, szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę pozostałe gry, które cechują się ładną i "grzeczną" grafiką. Potworni nieumarli wydają z siebie przerażające dźwięki, nie ukrywając przed nami ogromnej chęci wbicia w nas swoich własnych ostrych zębów. Wygłodniałe skrzynie czekają tylko, by nas pochwycić i zjeść w całości. Ogromne giganty, potwory i smoki sprawiają gotowe, by nas zmiażdżyć lub spalić. Przemierzając ten świat poczułem się jakby moje życie faktycznie było zagrożone. Po pokonaniu pierwszych wrogów, dotarłem do tutorialowego bossa, który zaskoczył mnie eksplozją czarnej mazi, potęgując swoje rozmiary. Pomimo kilku wstrzymanych oddechów, w końcu udało mi się go pokonać. Nie ukrywam, że bałem się, że już na nim będę miał pierwszą śmierć. Jednakże udało mi się przejść bez umierania i ruszyłem dalej. Jak się później okazało, grupka pojedynczych mobów jest niebezpieczniejsza niż jeden boss. W momencie, gdy przylatuje smok, a ty musisz przebiegnąć przez niego i potem walczyć z grasującym przy wejściu rycerzem, umarłem chyba cztery lub pięć razy. To był ten moment, gdzie przestałem zabijać każdego moba. Nie dość, że traciłem czas ubijając je w kółko to jeszcze, gdy zbierały się w jedną grupę nie pozostawiały mi żadnych szans na przeżycie. 

   Teraz dochodzę do wniosku, że gry typu souls-like posiadają unikalny, formalistyczny aspekt polegający na tym, że nie zawsze konieczne jest pokonanie każdego przeciwnika. Sugerują, że czasami trzeba wykazać się sprytem, a nie bezmyślną siłą. Odbiega to od większości tytułów, gdzie jesteśmy przyzwyczajeni do pokonywania każdej kolejnej napotkanej przeszkody. W tym tytule niektóre etapy trzeba po prostu przebiec i ewentualnie wrócić później, będąc silniejszym. Doszedłem do wniosku, że kolejne zmagania z tymi samymi przeciwnikami nie prowadzą do większych korzyści. Stanowią jedynie niepotrzebne ryzyko utraty zdrowia, co mogło mieć istotne znaczenie w późniejszych, bardziej wymagających etapach rozgrywki. Dlatego od tamtego momentu zacząłem unikać niepotrzebnych starć, dopóki faktycznie nie musiałem. Szczerze przyznam, że nietypowy element zwykłego moba, zamieniającego się w monstrum z czarnego smaru, wzbudzał we mnie strach i zaskoczenie niejednokrotnie.

   Pokonując część potworów i unikając drugich, zacząłem błądzić po zamku. Nie pamiętam, kiedy ostatnio gra nie dawała mi możliwości korzystania z mapy. Pierwszy raz brakuje mi minimapki w prawym górnym rogu, z kropeczkami i strzałeczkami wskazującymi, w którą stronę ma zmierzać. Dzięki temu faktycznie musiałem patrzeć na to, co mnie otaczało, gdzie przechodziłem i gdzie skręcałem. W końcu dziwnie by było, gdybym miał GPS w średniowiecznym dark fantasy - z pewnością psułoby to immersję gry. W przeciwieństwie do tego w magicznym świecie czarodziejów "Hogwart Legacy" można swobodnie bawić się w Pacmana, który zjada kolejne kropeczki, prowadzące do kolejnej misji. Dosłownie można skupić się tylko na minimapie w prawym górnym rogu i nie będziesz mieć ani jednej okazji, żeby się zgubić. Nie trzeba nawet patrzeć na to, co się dzieje dookoła, wystarczy kliknąć "R", a gdy coś usłyszysz, to wtedy ewentualnie możesz skupić się na właściwej grze. Mógłbym jeszcze przywołać inny tytuł, który za paywallem posiada ptaka do od…. ,  wskazującego wszelkie ukryte skarby znajdujące się w grzę, ale pomine ten absurdalny fakt. Z tego właśnie względu ogromny plus dla "Dark Souls 3". Mózg musi zwracać uwagę na otoczenie, a tutaj faktycznie jestem zmuszony do kreatywnego szukania przedmiotów, które mogą być ukryte dosłownie wszędzie i jeden przycisk lub artefakt za pięćdziesiąt złotych nie naprowadzi mnie na niego.

   Po kilkudziesięciu minutach błądzenia i walki dotarłem do katedry, gdzie przywitała mnie tajemnicza kobieta o zakrytej twarzy, imieniem Emma. Podarowała mi sztandar i kazała ruszyć pod bramę, więc to uczyniłem. Pierwszy poważny boss, Vordt, który mroził krew w żyłach samym spojrzeniem. Jednakże nie był jakoś bardzo wymagający. Miał proste ataki, łatwe do uniknięcia, ale druga faza, zaczynająca się od szarży i kilku mroźnych ataków, była już trudniejsza. Pomimo że uważam go za prostego bossa, pokonał mnie aż osiem razy. Było to spowodowane moim słabym graniem, oczywiście, ale powoli i sumiennie się rozwijam.


   Następnie muszę przyznać, że trochę się pogubiłem. Przeszedłem przez bramę, porwały mnie jakieś latające potwory i zgłupiałem. Czy w tamtej lokacji naprawdę był tylko i wyłącznie jeden boss? Nie wierzę, że nie było możliwości walki z tamtym smokiem. Tak czy inaczej, pojawiłem się przed bramą do wioski nieumarłych, gdzie przywitały mnie przeurocze kundle. Zginąłem od nich w ułamkach sekundy. Ogólnie uwielbiam psy, ale nie w "Dark Souls 3".

   Śmiało mogę stwierdzić, że były one bardziej irytujące od bossa. Muszę również wspomnieć o bardzo przemyślanym rozmieszczeniu przeciwników na mapie. Zazwyczaj są oni poukrywani w kątach, za przedmiotami, pudłami czy innymi ścianami, ewentualnie udają już pokonanych, nieżywych. Szczególnie dało się to zauważyć już na wstępnych etapach rozgrywki, gdzie po zabiciu każdego wroga nagle kolejny zaczynał biec za mną z gorącym pragnieniem wbicia sztyleta w moje plecy. Efekt zaskoczenia był piorunujący i w trakcie pierwszych godzin nauczyłem się sprawdzać każdy kąt, wykonywać unik za każdym razem po przekroczeniu progu wejścia do jakiegoś budynku oraz co chwilę patrzeć za siebie, jak tylko coś usłyszę. Szczerze mówiąc, żaden inny tytuł filmowy czy też growy nie wywołał u mnie tylu zawałów serca, burzliwych poruszeń i soczystych krzyków zaczynających się literą "k".

   Podsumuwjąc, gra naprawde przypadła mi do gustu. Nie mogę doczekać się kolejnych bossów.

Oceń bloga:
32

Komentarze (75)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper