[Blogis #5] Największa z przygód kapitana Nataniela Josepha Pazura – wspominamy klasyk Monolithu

BLOG O GRZE
106V
user-2112804 main blog image
Glovis | 16.03, 20:06
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Myszka z kulką w środku, klawiatura z szaro-popielatymi strzałkami i monitor z tyłkiem tak wielkim, że i Kardashianki z powodzeniem mogłyby go wypinać do obiektywów kamer i aparatów. Właśnie w tych prehistorycznych czasach, odpaliłem swoją pierwszą grę w sposób świadomy. Zapraszam was na sentymentalną podróż do przygód kapitana Nataniela Josepha Pazura.

Mało kto dziś pamięta, że za wydanie legendarnej platformówki, osadzonej w alternatywnej Europie zwaśnionych królestw różnych gatunków zwierząt, odpowiada zamknięte w lutym bieżącego roku, amerykańskie studio Monolith Productions. Tak, tak, to ci sami goście, którzy nową jakość w branży elektronicznej rozgrywki tchnęli w uniwersum „Władcy Pierścieni”, a także walnie przyczynili się do wyniesienia survival horrorów na kolejny poziom, powołując do życia demoniczną Almę, straszącą graczy od roku 2005, w kultowej serii „F.E.A.R.”. Szkoda, że przy okazji wyliczania dokonań dewelopera zza wielkiej wody, mało kto przypomina ślicznie narysowaną, niesamowicie różnorodną, a przy tym trudną jak diabli produkcję z późnych lat dziewięćdziesiątych.

Jeśli do tej pory nie było wam dane w „Kapitana Pazura” zagrać – naprawdę polecam! Gra bowiem nie zestarzała się ani trochę. Odręcznie rysowana grafika, okraszona wspaniale wyglądającymi cutscenkami, przywodzącymi na myśl filmy Disneya z jego złotej ery, prezentuje się wybornie nawet po blisko trzydziestu latach od premiery. Pewne problemy możecie natomiast napotkać przy próbach uruchomienia tytułu na nowoczesnym oprogramowaniu. Bez obaw, z pomocą przyjdą wam fanowskie serwisy, w których znajdziecie całą masę dostosowanych do poszczególnych Windowsów i innych Linuxów wersje gry, łatki, patche, a także pokaźną ilość stworzonych przez zapaleńców poziomów i modów.

Historia rozpoczyna się, a jakżeby inaczej, na morzu. Główny bohater, dowodzący wciąż krzepką załogą największych zabijaków Pazur, wpada w poważne tarapaty. Po zatopieniu jego okrętu pirackiego, dostaje się do lochu pod zamczyskiem swego najgorszego wroga, admirała floty hiszpańskiego króla Cocker Spaniarda – La Rauxe. Tam, zupełnym przypadkiem, odnajduje list tajemniczego więźnia – banity, skazanego przed laty na śmierć. Ze zdobytymi wskazówkami i pierwszą częścią mitycznej mapy, wyrusza w pełną niebezpieczeństw podróż, ku legendarnej Wyspie Tygrysów i magicznemu Amuletowi Dziewięciu Istnień, którego zdobycie pozwoli mu stać się właściwie nieśmiertelnym. Prosta, przyjemna, jednocześnie chwytająca za serducho historia, której kolejne elementy wywołują w graczu syndrom jeszcze jednego poziomu i nie pozwolą wam się oderwać od ekranu...

… No chyba, że mniej więcej po ósmym poziomie, postanowicie ten ekran rozwalić. „Kapitan Pazur” to gra diabelsko wręcz ciężka. Możecie sobie wyobrazić ledwo sięgającego podłogi ze zbyt wysokiego krzesła szkraba, niemogącego podołać nawet początkowym levelom. Szczerze mówiąc, nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego tytuł w naszym kraju Techland postanowiło rozreklamować jako przeznaczony dla młodszego odbiorcy (no dobra, to nie do końca prawda: lata 90. + dzieci + gry = pieniądze). Nawet w wieku, nazwijmy to, poważnym, nierzadko zdarzyło mi się rwać włosy z głowy, gdy po raz kolejny kończyłem na wypiętrzających się z ziemi kolcach, albo w kałuży bulgoczącej lawy, wody, tudzież miejskich nieczystości.

Poza wymienionymi wyżej środkami masowej zagłady, czekają na nas także rozhuśtane, lubiące płatać najróżniejsze figle liany i łańcuchy, ruchome platformy, znikające stopnie, drabiny, po których wprawiony gracz może skakać zupełnie jak...kot, ciskające bombami i granatami myszy, trujące kameleony i cała paleta okrutnych, występujących w dwóch różnych wersjach (w zależności od levela) wrogów do pokonania. Nie wolno także zapominać o zaczarowanych portalach, przez które Pazur może przedostać się do ukrytych komnat, by tam, unikając czyhających na każdym kroku pułapek, zbierać poukrywane w najróżniejszych zakamarkach skarby i kosztowności (w końcu to korsarz!). Jeśli lubicie czyścić mapy, zbierać rozrzucone po nich przedmioty, tytuł wprost jest dla was stworzony. Gra oferuje bowiem całą masę świecidełek, za których zebranie nasz dzielny pirat może otrzymać rozmaite nagrody i bonusy.

Wymagający poziom trudności ciężko jednak nazwać mankamentem. Po prostu należy uzbroić się w anielską cierpliwość i nie zrażać po kilku nieudanych próbach. Jeśli myślicie, że to gry od FromSoftware cechują się prawdziwie katorżniczą rozgrywką, naprawdę powinniście skosztować „Kapitana Pazura”. Zdziwicie się!

W dodatku gra otrzymała pełną, polską lokalizację, przez co, w mej skromnej opinii, doczekała się u nas statusu właściwie kultowego. Wiadomo, że popularności platformówki nie można porównywać do chociażby „Gothica”, jednak wielu starych wyjadaczy, swą przygodę z grami zaczynającymi na początku dwudziestego pierwszego wieku, z pewnością dobrze ją pamięta i jeszcze lepiej wspomina.

Kto mój profil odwiedzinami zaszczycić zdążył, ten z pewnością wie, że miłością dozgonną, prócz drugiego „Red Deada”, „Bayonetty” i serii „Twierdza”, darzę właśnie główną bohaterkę dzisiejszego Blogisa. I chociaż o płytę z grą naprawdę dziś trudno (na portalach aukcyjnych jej fizyczne kopie osiągają ceny iście absurdalne), tytuł bardzo łatwo możecie zdobyć korzystając z fanowskich, po trzydziestu latach wciąż żywych serwisów, których społeczności nadal budują nowe custom levele, a najwytrawniejsi, najwytrwalsi gracze prześcigają się w przechodzeniu „Kapitana Pazura” na czas, co rusz wynajdując kolejne, nieodkryte dotychczas nowinki i tricki. Szkoda, że o produkcji zapomniały właściwie wszystkie największe platformy. Próżno jej bowiem szukać zarówno na steamie, jak i gogu, o portalach zagranicznych nie wspominając.

To tyle na dziś. Mam nadzieję, że tak jak i mnie, zdarza wam się wspominać stare, dobre czasy, gdy naszym jedynym problemem było zdobycie (NIE POPIERAM, ale wtedy świat gier tak po prostu wyglądał) pirackiej wersji ogrywanej przez kumpla z ławki gry, a ledwo mieszczącego się na biurku komputera żadną miarą nie dało się schować w kieszeni... To właśnie wtedy, wespół z „Gothiciem”, „GTA: Vice City” i „Fifą 02” swą magią oczarował mnie „Kapitan Pazur”. Do następnego!

Oceń bloga:
11

Czy kiedykolwiek grałeś w Kapitana Pazura?

Tak
23%
Nie
23%
Pokaż wyniki Głosów: 23

Komentarze (14)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper