[Blogis #6] Mój wymarzony asasyn, który nigdy nie powstanie. Prawdziwe problemy serii po premierze "Shadows"

BLOG O GRZE
213V
user-2112804 main blog image
Glovis | 20.03, 20:34
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Uwaga: Powyższa miniaturka jest wizją artystyczną z kanału youtube RM Production Music i nie stanowi zachęty, promocji, ani pochwały systemów totalitarnych. Fanowskiego, nieoficjalnego motywu muzycznego, skomponowanego dla asasyna osadzonego w realiach II wojny światowej, możecie posłuchać po przeczytaniu tekstu.

 

 

Krzykliwy, delikatnie click-baitowy tytuł miał przede wszystkim przyciągnąć was tutaj w jak największej ilości. I żywię szczerą nadzieję, że przynajmniej większość czytelników przebrnie przez poniższy tekst w całości. Każdemu poszukiwaczowi taniej sensacji i nagłych zastrzyków dopaminy od razu pragnę zakomunikować, że „Shadows” gnoić wcale nie zamierzam, bo w ogólnym rozrachunku uważam, że jest to gra całkiem udana. Mam natomiast jedno, gigantyczne, monstrualne ALE. Ale takie ale, o którym (nad czym ubolewam) mało kto, przy okazji premiery najnowszej odsłony asasyna, dyskutuje. A szkoda.

Na wstępie chcę zaznaczyć, że jestem ogromnym fanem sztandarowej serii Ubisoftu, która z jakichś, nawet dla mnie niezrozumiałych dziś względów, pozostaje wciąż mi bliską. Pisałem o tym zresztą w swoim starszym tekście, z rankingiem wszystkich części przygód zakapturzonych zabójców, do którego serdecznie zapraszam. Tym bardziej zatem lamentuję nad faktem, że brzmienia, o sensie i przesłaniu nawet nie wspominając, tytułowego KREDA asasynów, słynnej maksymy: „Nothing is true, everything is permitted” nikt z nowych fanów serii pewnie dzisiaj niestety nie słyszał. Ostatni raz spór o granice wolności, sposoby kontroli tłumu, etykę silniejszych i problem porzucenia jakiejś formy absolutu, był bowiem poważniej poruszany w „Black Flag”, czyli ponad dekadę (!!!) temu. Zapraszam was w podróż do alternatywnego świata, w którym Ubisoft kolejną odsłonę asasyna decyduje się osadzić w realiach trawionej drugą wojną światową Europy, przez co zmuszony jest tytuł naprawdę gruntownie i do końca przemyśleć. A przy okazji opowiem wam, co z całą tą aferą z Francji jest, moim zdaniem oczywiście, nie tak.

Rzucając hasło: „Assassin's Creed: World War 2” najczęściej słyszy się argument: „Stary, ale jak? Przecież wtedy wszyscy walczyli za pomocą broni palnej”. Szczerze powiedziawszy, nigdy do końca nie byłem w stanie takiego punktu widzenia zrozumieć. W założeniach bractwo asasynów ma się rozwijać, czerpać z postępu technologicznego. Dlaczego więc dzierżący łuk (Connor), kuszę (Ezio), a nawet wiktoriański rewolwer (Evie/Jacob) morderca, ma sprawdzać się lepiej od tego, skrywającego w połach munduru, poza ukrytym ostrzem, także stena, albo amerykańskiego thompsona? Obawiam się, że problem tkwi znacznie głębiej. Umieszczając akcję przykładowo w okupowanej Francji, Polsce, czy nawet antynazistowskim podziemiu niemieckim, Ubisoft musiałby grę dokładnie zaprojektować. I to zaprojektować tak, by pomimo dostępnych możliwości siania prawdy na odległość, zmusić gracza do grania asasynem. W cieniu. Z dala od światła. Do przemykania gdzieś pośród zrujnowanych dachów, wysadzonych bombami budynków, zawalonych przecznic, zniszczonych mostów. Główny bohater musiałby zatem być PRAWDZIWYM ASASYNEM. Nie jakimś wikingiem, greckim najemnikiem, egipskim medżajem, czy samurajem z Japonii. Nie. Musiałby być asasynem z Bractwa. Tylko tyle i aż tyle. Inaczej bowiem, w settingu tak sugestywnym, niepowiązany z Zabójcami protagonista rzeczywiście w pierwszej linii korzystałby pewnie z pukawek palnych (co mogłoby uczynić z gry CoD-a, albo innego Battlefielda), bo faktycznie, zwykli śmiertelnicy tamtego okresu mordowali się właśnie w ten mało wyszukany sposób. Ale nie asasyni.

Przed deweloperami stanęłoby więc zadanie stworzenia gry trochę na wzór „The Saboteur'a”, z domieszką „The World of Assassination” od IO Interactive. Absolutnie wykonalne. A na pewno, gdy tworzymy tytuł stricte o cichych zabójcach, których przecież od samego początku mamy (do diabła) w tytule i którzy, o czym większość także zdążyła już chyba zapomnieć, w swoim kodeksie mają zasadę ZAKAZU ZABIJANIA NIEWINNYCH. Treść owych trzech reguł na szybko przytoczę:

 

Powstrzymaj swe ostrze, zanim zabijesz niewinnego,

Działaj w ukryciu i wtapiaj się w tłum,

Nie narażaj dobra bractwa, ani jego członków.

 

Nie powinniśmy w związku z powyższym, ot tak, strzelać do każdego napotkanego templariusza (Niemca, czy Amerykanina – nieistotne, ale do LORE za moment przejdę). Jesteśmy zobowiązani ważyć swe czyny i, podobnie jak Altair (który kanonicznie nigdy nie zabił nikogo niewinnego, nigdy go nie wykryto i nigdy nie został trafiony), dążyć do eliminacji jedynie wyznaczonego przez mentora celu. Przecież to powinno być solą tych gier!

I tutaj dochodzimy do pierwszego poważnego powodu, który w moim odczuciu, przeszkodzi takiej odsłonie kiedykolwiek powstać: „Assassin's Creed: World War 2” musiałby być grą cholernie dobrą. Chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę, w jak katatonicznym stanie znajduje się obecnie francuski gigant na nogach już nawet nie glinianych. Wydaje się mimo wszystko, że presja, od samych zapowiedzi i zwiastunów, wywierana na Ubisofcie, „Shadows” tylko pomogła. Tytuł naprawdę okazał się bardzo przyzwoitym AC RPG. Lecz niestety nic poza tym. Osadzona w feudalnej Japonii opowieść jest do bólu przewidywalna, prosta i... szybko wypada z głowy. W pełni zgadzam się tutaj z UV, wielkim fanem serii, który w dobitny sposób punktował wszystkie jej problemy. „AC: Shadows” to, w jego odczuciu, prawdopodobnie najlepszy RPG w historii marki. I tyle. Zatraciła ona swoje dziedzictwo, duszę. To nie jest już dłużej gra o wielkim, odwiecznym konflikcie asasynów i templariuszy, ich walce o władzę nad światem, tajemniczej pierwszej cywilizacji, quasi magicznych artefaktach, które przez wieki kształtowały i określały historię świata i ludzkości (nota bene, przez właśnie taki artefakt wybuchła sama II wojna światowa).

Assassin's Creed” stał się serią settingów. Starsze odsłony były wręcz naszpikowane teoriami spiskowymi, lore i tajemnicą i nikt nie przejmował się dokąd franchise powędruje w kolejnej grze. Tymczasem dziś jest to temat podstawowy: a może Majowie, a może Mezopotamia, może krainy arabskie z baśniami tysiąca i jednej nocy? Nikt już nie rozkminia fabuły, zawiłych losów poszczególnych bohaterów, bo tych bohaterów zastąpiły najczęściej puste wydmuszki, służące za atrapy, nośniki gracza w rozległych, a przy tym naprawdę pięknych (trzeba Ubi oddać, że akurat w światy to oni potrafią) uniwersach.

I tutaj docieramy do kolejnego problemu, moim zdaniem, zawieszającego poprzeczkę deweloperom przy okazji takich realiów absolutnie za wysoko. Lore. Historia. Kanon. XX wiek, zwłaszcza jego pierwsza połowa, w świecie „Assassin's Creed” był równie mroczny, co jego rzeczywisty odpowiednik. Oczywiście nasączony szalonymi i niezwykle interesującymi teoriami, temat światowej władzy Templariuszy podejmuje bardzo dosadnie. Otóż, wyobraźcie sobie, że w czasach asasynowej II wojny światowej, wszyscy najwięksi przywódcy tamtego okresu, tacy jak Hitler, Churchill, Stalin i Roosevelet, byli marionetkami sterowanymi przez jeszcze potężniejszych zwierzchników z Zakonu, którym co ciekawe przewodził Henry Ford (dokładnie ten od samochodów) – templariusz z amerykańskiej linii templariuszy i założyciel Abstergo Industries. Słyszycie kwik, jaki podniósłby się, gdyby w grze znalazły się sceny przedstawiające dobrotliwego Winstona z cygarem, witającego w ostrzeliwanej niemieckimi pociskami Anglii samego akwarelistę z Austrii?

Pikanterii temu wszystkiemu dodaje fakt, że przywódca Rzeszy otrzymał od swoich angielskich kolegów potężny artefakt prekursorów, tajemnicze jabłko Edenu, dzięki któremu miał początkowo zyskać przewagę w wojnie, by efektownie wcielać w życie tak zwany „Plan”, zakładający przejęcie kontroli nad całą populacją robotników. To przecież nie mogłoby przejść. Nie dzisiaj, kiedy oburzenie wręcz ostateczne wywołują za duże cycki, kawałek tyłka, zbyt gęsto lejąca się krew, swastyki, mięśiście ostry język, niewłaściwe (podobno) słowa, albo... czarny samuraj. Przeszkadza nam dosłownie wszystko.

Dość powiedzieć, że wokół II wojny światowej narosło wiele mitów i legend, stanowiących perfekcyjną zaprawę pod oś fabularną, większość których lore asasyna zresztą potwierdza:

  • ucieczka führera z bunkra (w którym, na polecenie mentorów z Zakonu, miał najpierw dokonać egzekucji swojego sobowtóra, by potem zginąć od ukrytego ostrza nieznanego z nazwiska asasyna),

  • próby stworzenia wehikułu czasu (tajemnicze Die Glocke: maszyna zbudowana na polecenie Obergruppenführera Gero Kramera, poprzedniczka Animusa, umożliwiająca podróż po wspomnieniach),

  • niemiecki program atomowy (operacja templariuszy Uranprojekt, której używano jako przykrywki do finansowania działań Josefa Mengele i badań nad Die Glocke właśnie),

  • rewolucja komunistyczna, będąca tak naprawdę spiskiem amerykańskich elit, mającym pogrążyć Europę w biedzie i chaosie,

… I wiele, wiele innych. Przecież to wszystko aż kipi, gotuje się w asasynowym sosie! W dodatku niektóre wydarzenia zostały opisane w komiksach „Conspiracies”, opiewających przygody brytyjskiego asasyna, działającego w latach 40. XX wieku – Eddiego Gorma.

Widzicie zatem, że fabularnie, narracyjnie można by tu zrobić właściwie wszystko. Skruszony funkcjonariusz NSDAP, decydujący się na skutek okrucieństw templariuszy przejść na stronę Bractwa? Nie ma problemu. Wojna domowa wśród asasynów, z których część wspiera siły państw osi, wywołując tym samym wewnętrzny konflikt? Gotowe. Możliwości jest od groma. Brać i pisać panowie!

Zdążyliście już pewnie zauważyć, że to wszystko są pomysły niesamowicie mroczne, dorosłe. I w ten właśnie sposób dotarliśmy do trzeciego powodu, dla którego tego typu gra nigdy się nie ukaże: Ubisoftowi prawdopodobnie wyczerpali się ludzie, utalentowani Narrative Designerzy, naprawdę zanurzeni w lore asasyna, żyjący tym wszystkim. Nawet najwięksi entuzjaści serii, zwłaszcza ery RPG, nie zaprzeczą, że są to gry-hamburgery, produkcje mające zadowolić jak największą ilość konsumentów. Ja to poniekąd rozumiem, bo nie żyję gdzieś z boku, pod kamieniem. Jeśli kura znosi złote jaja, głupotą byłoby przerabiać ją na rosół. A jestem przekonany, że jeśli „Shadows” osiągnie sprzedaż na poziomie „Valhalli” studio formuły nie zmieni, bo po co miałoby to robić? Wciąż będziemy zatem co roku (może dwa lata) otrzymywać takiego samego erpega, z poprawioną grafiką (Samuraj na ray-tracingu wygląda moim zdaniem obłędnie), kilkoma nowinkami i jakimiś niuansami technicznymi. Taka Fifa. Albo Call of Duty. Raz na jakiś czas można zagrać i człowiek będzie się przy tym naprawdę dobrze bawił. Sam mam zamiar „Shadows” splatynować, a co!

Brakuje w tym wszystkim głębi, duszy. Tajemnicy. Realnego konfliktu pomiędzy asasynami i templariuszami. Wszystko wydaje się zbyt bezpieczne, żeby tylko jak najwięcej ludzi gry Francuzów kupowało. A przecież oryginalny asasyn z 2007 roku szedł absolutnie pod prąd. Dlaczego nie powtórzyć takiego trzęsienia ziemi i nie stworzyć czegoś świeżego (zarówno gameplayowo jak i fabularnie) od podstaw? I właśnie na tym, drogi czytelniku, powinna skupiać się krytyka. Nie na duperelach i tematach zastępczych. Seria, w której się zakochałem, upadła. Odsłona drugowojenna niejako wymusiłaby zmiany, mogłaby zrobić z tej gry przede wszystkim grę traktującą swoje własne lore poważnie, podchodzącą do gracza jak do kogoś dorosłego.

I dlatego właśnie mam serdecznie dość dyskusji pod hasłem: GDZIE UMIEŚCIĆ KOLEJNEGO ASASYNA. Chcę po prostu pełnokrwistych bohaterów, chociaż porównywalnych charyzmą do Ezia czy Edwarda i historii o faktycznym sporze asasynów i templariuszy. I choć sam uważam, że II wojna światowa byłaby idealnym polem do zaimplementowania tak kluczowych poprawek, to jeśli powyższe warunki będą spełnione, jak dla mnie kolejna część może zostać osadzona nawet w kosmosie.

A na koniec posłuchajcie proszę, wczujcie się w ten niesamowity klimat. Wczujcie się w klimat gry, która nigdy nie powstanie.

 

 

 

 

Oceń bloga:
14

Czy twoim zdaniem otrzymamy jeszcze kiedyś grę opowiadającą przede wszystkim o asasynach i templariuszach?

Tak
27%
Nie
27%
Pokaż wyniki Głosów: 27

Komentarze (47)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper