Omijajcie Tytanów
Wiedziony magią klimatu greckich mitów, który tak wyśmienicie zaadaptowano w serii God of War, oraz mamiony efektownym 3D, które zrobiło na mnie tak pozytywne wrażenie w Avatarze, skoczyłem do kina na „Starcie Tytanów”. Niestety, po seansie czułem się tak, jakby ktoś perfidnie śmiał mi się w twarz.
Wiedziony magią klimatu greckich mitów, który tak wyśmienicie zaadaptowano w serii God of War, oraz mamiony efektownym 3D, które zrobiło na mnie tak pozytywne wrażenie w Avatarze, skoczyłem do kina na „Starcie Tytanów”. Niestety, po seansie czułem się tak, jakby ktoś perfidnie śmiał mi się w twarz.
Po wcześniejszych przedbiegach, czyli wypiciu piwa co wieczorem podchodzi bardziej i puszczeniu z dymem papieroska w stylu Boba Marleya, pozostało wręczyć miłej pani w kasie kasę i wygodnie rozsiąść się w fotelu. Jednak już po kilkudziesięciu minutach zgasiłem uśmiech, a karmelowy popcorn zamiast słodko, zaczął smakować dziwnie gorzko. W zasadzie już wstęp do fabuły właściwej robi z nas idiotów, łopatologicznie tłumacząc kto jest kto oraz kto z kim i dlaczego leje się po mordach. Do tego, tak na wszelki wypadek, co byśmy nie wysilali czasem szarych komórek, od razu otrzymujemy podpowiedź kim zapewne jest główny bohater, zatem moment gdy potem wychodzi to na jaw, jest zupełnie pozbawiony elementu niespodzianki.
Zresztą cała fabuła tego „dzieła” wygląda jak pisana na kolanie w przerwie między stekiem a sałatką, a dialogi - jak twór pięciolatka. Uproszczeń i skrótów jest tu masa, ot choćby moment gdy nasz bohater - Perseusz (grany przez Sama Worthingtona znanego z Avatara, który jednak występu w Tytanach powinien się wstydzić) idzie po lesie, by nagle ni stąd ni zowąd znaleźć na ziemi boski miecz, który naturalnie okaże się kluczowy w końcowych momentach fabuły. Potem mamy „błyskotliwe” stwierdzenie (swoją drogą, to kwestie protagonisty zmieściłyby się na dwóch stronach, tyle się chłopak nagada) w stylu: nie wiem jak dzierżyć miecz, jestem tylko rybakiem. Po czym następuje niemal półgodzinna młocka, a sam Perseusz wymiata na lewo i prawo, robiąc uniki itp. itd. Nie ma co, od razu rzucili chłopka na głęboką wodę, ale skąd on to wszystko umiał? Nie kupuje tłumaczenia kumpla, który próbował bronić „Starcia Tytanów” mówiąc, że widocznie bohater dopiero odkrył w sobie te moce. Podobnie jak nie kupuje stwierdzenia, że film był znośny, bo miał fajne efekty, ponieważ efekty kosztujące grube miliony to dziś w Hollywood standardowy standard. Skoro już przy nich jesteśmy, to samo 3D w przypadku tego filmu to jedna wielka ściema. Tytanów dopiero skonwertowano do 3D, a nie kręcono od razu specjalną techniką jak rzeczonego Avatara. W trójwymiarze mamy niektóre sceny, które i tak nie porażają spektakularnością. Mimo to nie przeszkadza to dystrybutorom wyciągać więcej grosza od niczego nieświadomych klientów.
Najprościej rzecz ujmując, czas przeznaczony na obejrzenie „Starcia Tytanów” to czas ewidentnie stracony, a 28 zeta wydane na bilet, to 28 zeta przysłowiowo wyrzucone w błoto. Już wolałbym się tym banknotem podetrzeć, a za pozostałą kwotę kupić wino w kartonie i upić się ze smutku. Jeśli macie ochotę na emocje w mitologicznym świecie, proponuję nawet to raz n-ty ukończyć którąkolwiek z części God of War, bo wyjdziecie na tym znacznie lepiej. A to starcie omijajcie szerokim łukiem.
P.S. Film legitymuje się oszałamiającą średnią 4,4 na stronie Rotten Tomatoes, co świadczy chyba samo za siebie.