Ratujemy Clover Island ze Skylar i Pluxem
Natrafiwszy na tę pozycję w PlayStation Store mogłem przeczytać, że jest to wielki powrót platformówek. Jako fan takich gier, postanowiłem dać tej grze szansę. W końcu jak nie dać szansy zdobywcy tytułu Gry Roku na Swedish Game Awards 2015? Co więc z tego wyszło?
Często podkreślam, że jestem nietypowym graczem. Podczas, gdy w moim rodzinnym mieście w dzieciństwie wszyscy zagrywali się w kolejne wydania "Grand Theft Auto" albo "Gothica albo spędzali godziny życia przed "Tibią", ja owszem, sięgałem po GTA, ale więcej mojego czasu kupowały platformówki i gry przygodowe. Do dziś mam nostalgię na myśl o Crocu, Kangurku Kao lub o przed-kórlikowej epoce Raymana. Pamięta ktoś jeszcze Kapitana Pazura? Nostalgia do takich gier była na tyle spora, że nie raz odczuwałem wypalenie się w graniu, bo niby zagrywało się w różne inne gry, ale przez lata towarzyszył mi prawdziwy głód na przygodową platformówkę, nie wymagającą wiele i umożliwiającą chwilowe odcięcie się od szarej rzeczywistości. W pewnym momencie wydawało się, że ten gatunek na konsolach innych niż Nintendo umiera.
Szczęśliwie ten gatunek łatwo się nie poddaje próbując stanowić branżowego feniksa starając się odrodzić z popiołów. W ciągu ostatnich 2 lat był istny wysyp gier platformowych. W kwietniu zadebiutował "Yooka-Laylee", w czerwcu w blasku powrócił Crash Bandicoot w remake'u trzech pierwszych gier z nim. W listopadzie posiadacze xBoxa One powitali "Super Lucky's Tale". W 2016 roku można już było zagrywać się w remake "Ratchet & Clanka". W maju zeszłego roku swoje 3 grosze do tego tematu postanowiło wrzucić szwedzkie studio Right Nice Games wydając grę "Skylar & Plux: Adventure on Clover Island". Gra uzyskała bardzo pozytywny rozgłos - w 2015 r. uzyskała dwie nagrody na Swedish Game Awards, w tym tytuł Gry Roku. Jednak... czy aby słusznie?
Fabuła gry jest prosta - sterujemy antropomorficzną rysicą o imieniu Skylar, której pamięć została wyczyszczona przez tutejszego antagonistę - zły komputer CRT, który montuje w porwanej kocicy mechaniczną rękę. Ma on złe plany odnośnie wyspy Clover, więc kocica ucieka ze swojego więzienia na wyspę. Tam poznaje ptaka Pluxa wyczekującego na powrót ojca, który go porzucił, następnie ratuje Starszyznę i przyjmuje zadanie odnalezienia trzech rdzeni do wielkiego urządzenia, co ma ocalić wyspę przed zakusami elektronicznej maszyny. Przy okazji zostajemy poproszeni o uratowanie wszystkich stworków Loa, uwięzionych w skrzynkach, do których otwarcia potrzeba odpowiedniej liczby zdobytych kryształków.
Od razu trzeba sobie powiedzieć - ta gra to jest tylko i aż platformówka. Rozgrywka sprowadza się do kroczenia przez poziomy, niszcząc co jakiś czas kilka robotów nasłanych przez CRT, które nie stanowią wyzwania dla gracza doświadczonego. Jak na platformówkę przystało - biegamy i skaczemy po platformach. W trakcie gry odblokowujemy 3 dodatkowe usprawnienia - jetpack umożliwiający wykonanie wyższego skoku, albo dolecenie do drugiej platformy, spowalniacz czasu - dzięki czemu możemy spowolnić grę na parę sekund, co przyda się przy pokonywaniu niektórych przeszkód oraz maszynę umożliwiającą podnoszenie metalowych przedmiotów bez użycia siły, dzięki czemu przeniesiemy ciężkie materiały, złapiemy robota i użyjemy jako swojej broni albo stos porozrzucanych kawałków metalu ułoży nam się w przejście nad przepaścią. Sama mechaniczna ręka niewiele daje - ot pozwala czasem złapać się obręczy, pociągnąć za element by wysunąć platformę albo na to, by CRT się z nami komunikował poprzez zainstalowany w nim przekaźnik.
Zdrowie postaci zależne jest od serduszek. Na początku mamy ich 3, każdy cios usuwa nam jedno z nich, potem giniemy i startujemy od punktu kontrolnego. W razie stracimy serduszko, pomaga zbieranie kryształów, zaś uwalniając kolejne Loa, Starszyzna w podzięce zwiększy nam liczbę punktów życia.
Ktoś może powiedzieć, że to nuda. Moim zdaniem to kwestia gustu, bowiem przykładowo ja generalnie bawiłem się przyjemnie. Szczególnie jeśli wziąć pod uwagę, że gra stara się walczyć z monotonią - na każdym etapie jest skupienie się na innej mocy Skylar. Przejdźmy jednak dalej, bo niestety, ale nie jest to gra pozbawiona wad.
Zacznijmy od najlżejszych spraw. Grafika. Grafika stoi na przyzwoitym poziomie, a lokacje miejscami potrafią zadziwić oczy. Do odwiedzenia mamy 4 lokacje na wyspie - dolina, szczyt górski, pustynia z ulokowaną na niej świątynią i zakład produkcyjny CRT oraz statek kosmiczny CRT. Najbardziej efekty wizualne zadowalają na pustyni, gdzie wykorzystać możemy specjalne filary do aktywacji efektu przywracania najbliższej okolicy do czasów świetności świątyni, by tym samym np. ożywić okolicę, albo pozbyć się kamieni, które z czasem zawaliły wejście do następnego pomieszczenia. Użycie filarów wiąże się z koniecznością rozwiązania prostych łamigłówek, co jest kolejnym sposobem na walkę z nudą w grze.
Po użyciu filaru można zobaczyć m.in otwarte przejścia i działające fontanny.
Tani bajer w dzisiejszych czasach, ale jestem akurat człowiekiem potrafiącym zachwycić się prostymi rzeczami. Jednakże w kwestii świata gra ukazuje pierwszą wadę - nieperfekcyjne tekstury. W grze nie raz zdarzyło się, że postać Skylar weszła do połowy w skałę, albo w inne tekstury. Uczciwie jednak przyznam - nie były to elementy przy głównej trasie bohaterki, przy trasie wszystko w tej materii wydaje się być w porządku. Inną wadą, drobną, jest to, że Starszyzna i wszystkie Loa wyglądają w zasadzie identycznie. Różni je jedynie trochę odcień skóry i wzrost. Będąc już przy Loa rada wynikająca z kolejnej wady - otwierając klatki, odsuńcie się, ponieważ czasem klatka, a czasem postać reagując na uwolnienie, potrafi nas przez przypadek strącić w przepaść.
Następny do odstrzału jest soundtrack. Na początku przyszło mi się z nią męczyć. Zwłaszcza w etapie górskim muzyka po paru chwilach zaczynała irytować, później jednak następuje wyraźna poprawa. Od strony technicznej jednak w niemalże każdym przypadku są to krótkie, zapętlone utwory, które po pewnym czasie zaczynają nudzić.
Dźwięk sam w sobie jest wykonany dobrze. Irytuje jednak klimat jaki wprowadza wokal postaci. Podczas, gdy w wielu przygodówkach da się zrobić wokal dający poczuć, że to gra dla każdego, tak tutaj mamy wokal dostosowany pod najmłodszych graczy. Trudno też się dziwić, sama gra jest lekka i wydaje się być tworzona pod dzieci, ale umówmy się - niejedna dobra platformówka z lat 90. i 2000. była zarówno dla dzieci, jak i starszych graczy i dało radę wprowadzić nieco mniej słodki klimat. O ile pochwalić można głos CRT, z kolei Plux... Ujmę to tak - na pewno każdy z Was miał w rodzinie młodszego kuzyna albo młodszego brata kolegi, który na swój irytujący sposób mówił Wam wręcz oczywiste rzeczy, albo walił teksty tak słabe, że aż uszy opadają. Dodajmy do tego wspominanie Pluxa o tym, jak on czeka na powrót Taty. Plux w grze w zasadzie poza tym nie robi nic. Jaka jest więc jego rola? Chyba wypełnianie luki wytworzonej przez brak jakiejkolwiek kwestii, jakiegokolwiek głosu ze strony Skylar. Nie ma nawet wyjaśnienia dlaczego - może CRT wyczyścił jej pamięć również ze sztuki mówienia?
Nie będę opisywał zakończenia, ani tego, czy postacie w jakikolwiek sposób się rozwijają. Powiem tylko tak - ma się wrażenie, że miała z tego wyjść niby kreskówka o przygodach bohaterki. Do pewnego stopnia to się udało, ale czasem wychodzi z tego przesłodzona opowiastka dla dzieci. Samo poszukiwanie i odnajdywanie Loa jest przyjemne, na uwolnienie reagują jak zadowolone malutkie dziewczynki. Po którymś razie jednak i to zaczyna irytować i człowiek nawet nie czeka na reakcję postaci, tylko od razu pędzi dalej. Po powrocie do doliny można rozmawiać z uwolnionymi stworkami, ale nie wnosi to praktycznie nic do gry.
Największą wadą gry jest jej niedoskonałość. Na początku widać to w samej grze - wraz z postępami w grze, tej coraz częściej zdarza się spadek FPSów bądź chwilowe zamrożenia, szczególnie, gdy jesteśmy w trakcie walki z większą liczbą przeciwników. W takich momentach to po prostu trzeba zachować spokój i grać dalej. Zwłaszcza, że jest to gra, której wymaksowanie zajęło mi 4 godziny - głównie przez trofeum polegające na zebraniu 10 000 kryształów, co wymusza backtracking złagodzony przez istniejącą sieć teleporterów. Samą fabułę przejść można w godzinę. Nie dziwi więc niska cena gry będąca poniżej 70 zł. Sam zaś kupiłem przy wyprzedaży na PlayStation Store nie dając więcej niż 20 zł. Trudno więc też od takiej gry oczekiwać jakiejkolwiek innowacyjności, czy nawet oryginalności. Gra czerpie garściami chociażby z "Ratcheta & Clanka" oraz "Raymana". Z tego ostatniego mamy nawet zaczerpnięty pomysł na fragment gry, który gdyby nie otoczka i detale, powiedziałbym, że jest identyczny.
Nie, to nie ten fragment. Przecież nie zdradzę wszystkich niespodzianek.
Tutaj bym zakończył tę recenzję, ale w trakcie szykowania się do pisania tego tekstu odkryłem jak wyglądały okoliczności wychodzenia tej gry. Mamy 2015 rok, Szwedzi prezentują grę, ta wydaje się być tam jakaś bogatsza i w efekcie tego zdobywają dwie nagrody branżowe. Po porównaniu zawartości trailera i teasera z tym, co było w grze, odniosłem wrażenie, że dostałem wersję demo prawdziwej gry. Przez kolejne 2 lata musiało się nie najlepiej dziać w firmie. Szczególnie to widać po otoczce firmy. Profil na Facebooku wspomina w lutym, że gra wyjdzie "za miesiąc" i jest to ostatni wpis studia, po czym gra wychodzi nie 1, a ok. 3 miesiące później. Z kolei strona internetowa studia Right Nice Games zawiera w sobie jedynie logo firmy i logo gry z informacją, że wkrótce nadejdzie. Dużo lepiej to się prezentuje od strony wydawcy - Grip Digital - który zadbał o własną stronę do promocji tytułu i zapewne to oni dbali o to, by materiały promocyjne wychodziły na czas.
Oczywiście zdania, co do gry są podzielone. Na fanpage'u firmy można widzieć wpisy gości strony, pozytywnie wyrażające się o grze. Inne recenzje się zachwycają, mówią o wielkim powrocie klasycznych platformówek i chce się pomyśleć, że to może tylko mi coś nie najlepiej działało na mojej konsoli. Ochota przemija, gdy w let's playu pewnego niemieckiego gracza, gra zacina się jemu w tym samym momencie, co mi. Powiedzmy sobie jednak - to jest godzinny platformer i pomijając naliczone wady, gra się w to przyjemnie i na krótki moment da się poczuć tę samą przyjemność jaką się miało przy dawnych grach tego typu. Chętnie zagrałbym w kontynuację. Zdecydowanie jednak nie jest to tytuł typu "must-play" i uważam, że hype wytworzony wokół niej jest przesadzony.