Wzorcowy Remake
Żyjemy w czasach kiedy co rusz atakuje się nas zapowiedziami odświeżeń różnych gier. Niestety nie trzeba tłumaczyć jak mało z tych gier powraca w prawdziwie nowych szatach.
Na początek powróćmy do roku 1996. kiedy to Firma Capcom wydała grę, która wielu z nas kojarzy się z pierwszym zombie w historii gier video. Zombie były już oczywiście wcześniej ale właśnie to właśnie historia korporacji Umbrella stała się na naszym rynku ikoną tych ciężko chorych ludzi. Starzy gracze na hasło „Zombie w grach” pierwszą myśl mają zazwyczaj właśnie „Resident Evil”.
Seria rozwijała się latami i latami była kojarzona była głównie z pierwszym Playstation, nawet pomimo faktu, że poszczególne części trafiały tez na Saturna i Nintendo 64 (ta druga miała dostać nawet swojego exa czyli RE0, które ostatecznie wylądowało na kolejnej konsoli Nintendo). „Playstation konsolą Residentów” była przyklejona do konsoli Sony jedynie do czasu. Do czasu kiedy Capcom skumał się z taką jedna firmą z Kyoto. Dziś wiemy z tego skumania wiele dla Big N nie wyszło (w każdym nie tyle ile chcieli). Jedno jednak zostało do dziś. Dzisiaj to nie Playstation jest postrzegane jako konsola prawdziwych RE, dziś mówi się o Gamecubie, który otrzymał nie tylko wszystkie dotychczasowe części, ale też został obdarowany obiektami zazdrości fanów serii nie lubiących Nintendo. Mowa rzecz jasna o Resident Evil 0 i Remake’u pierwszej części RE z 1996 roku.
Rok 2002. czy może jednak 2003? Nie pamiętam dokładnie. Pamiętam jednak dokładnie ten szok graficzny który wywołała u mnie prezentacja gameplayu z gry na kanale Game Network. Ja, świeży wtedy posiadacz PS2 poczułem nie małe zdziwienie, że to nie ówczesny „Next Gen Sony” ma najładniejsze gry. No cóż poczułem niemałą zazdrość bo odnowiony RE1 wyglądał wręcz oszałamiająco. PS2 jednak nie sprzedałem, bardzo słusznie, bo dostarczyła mi ona wielu wspaniały gier. Nie można jednak ukryć że wielokrotnie zazdrościłem posiadaczom „Kostki od Nintendo” pewnych gier. Ich czas przyszedł dopiero kilka lat później. Wśród gier na moją kostkę musiały się znaleźć obowiązkowa dwa słynne Residenty z GCN.O RE0 pisałem w innym miejscu. Tym razem zajmę się pełnoprawnym remakiem pierwszego Resident Evil.
Gra na początku wita nas nie tylko wyborem scenariusza ale też niekonwencjonalnym wyborem poziomu trudności. Zamiast zwykłych „Easy czy Normal” gra pyta się o to w jaki sposób wolimy grać. Dwie opcje wyboru nazwano „hiking” i „Mountain Climbing”, a przy nich stosowne, choć nie dosłowne opisy każdego z tych poziomów trudności. Bardziej ambitnym polecam rzecz jasna „wspinaczkę górską”.
Od razu trzeba zaznaczyć ze gra ta jest najprawdziwszym Remakiem bez jakichś dziwnych udziwnień psujących ducha oryginału. Zaraz po wyborze postaci (Jill albo Chris) odgrywa się intro gry, gdzie wydarzenia są takie same. Różnica polega tylko an tym, że zamiast oglądać komicznie wykonany (aczkolwiek mający swój klimat) filmik live-action oglądamy dobrze zrealizowaną cut-scenkę w technice CGI. A tam oczywiście bardzo głodne psy ścigające oddział Alpha team aż do miejsca gdzie rozgrywa się właściwa gra. Pierwsze co się rzuca w oczy to fantastyczna oprawa graficzna (o czym pisałem już wcześniej). Twórcy zadbali o wszystko, efekty świetlne, cienie, ognie, woda itd. Robią nie małe wrażenie. Sama „rezydencja zła” została odpucowana do najwyższych standardów.
Gdy gracz spotyka pierwszego zombiego w grze dostaje jasny sygnał, że to nie będzie łatwa przeprawa. Każdy kto grał w we wcześniejsze gry z serii domyśli się, że ochocze strzelanie do byle umarlaka jakąkolwiek amunicją nie ma w późniejszym okresie dobrych skutków. Zabijanie mieszkańców rezydencji wiąże się ze skutecznym unikaniem ich uścisków, przy czym dobrze jest mieć jakieś miejsce do nieskrępowanej walki. Szeregowców z wąskich korytarzy warto przeprowadzać w bardziej swobodne w ruchu miejsca. Wydawać by się mogło, że dobra eksterminacja nieumarłych jest kluczem do spokoju ducha…nic bardziej mylnego! Zasadniczym problemem jest to, że martwy zombiak to nie koniecznie martwy zombiak. Wydawać by się mogło ubici napaleńcy potrafią powstać z martwych i być o wiele bardziej zdeterminowani i niebezpieczni w swoich działaniach. Ewolucja zombie we wspomnianego właśnie Crimson Head’a następuje kiedy ten zachowuje swoja głowę. Oczywiście gdy nasz ciężko chory przeciwnik padnie można nadrobić błąd pozostawienia mu głowy na miejscu za pomocą zapalniczki i spalenia ciała, ilość podpaleń jest jednak na tyle ograniczona, że jednak warto pomyśleć o zostawianiu zwyczajnych sobie zombie’ch przy życiu, w końcu bieg obok podstawowej wersji jest o wiele łatwiejszy niż ucieczka przed silniejszą wersją z dymiąca głową.
Zabijać jednak będzie co gdyż na życie Jill lub Chrisa czyhają też przykładowo niedożywione psy, kultowe huntery, ogromne pająki, a nawet wrony. Narzędzia odbierania życia tym, którzy życia i tak już nie mają są fanom serii doskonale znane. Pistolet, Magnum, Shotgun czy nawet miotacz ognia i zabójczy mini pistolecik, o granatniku i wyrzutni rakiet też wspominać nie trzeba. Strzelać jest zatem czym, jednak i to nie zmienia faktu że więcej tu machnięć nożem niż oddanych strzałów. Każdy kontakt z wygłodniałym człowiekiem jest dla protagonisty bardzo bolesny. Tu ciekawie wypadają narzędzia samoobrony. Gdy już coś pójdzie nie tak w ruch idą granaty wkładane do ust delikwentów, paralizator i obrona specjalnym nożem (innym niż ten do walki i dźgania zombie’ch), ot takie coś na zasadzie „przedmioty pozwalające popełnić błąd”, nie ma ich za wiele i nadal trzeba uważać by nie tracić ich byle gdzie i byle jak.
Bossów w grze nie ma za wiele i są to w większości jak zawsze przeroślaki (przykładowo wąż Yawn), ostatecznie jednak największe wrażenie robi istota której namacalnie nie było w oryginalnej wersji gry z 1996r. (choć była pośrednio wspomniana). Na nowo zrobiony pierwszy „Resident” daje wyjątkową okazję do stanięcia oko w oko z Lisą Trevor. Lisa to najmocniejsza postać w całej grze. Bynajmniej jednak nie można jej w żadnym wypadku nazwać antagonistą. Historia Lisy jest smutna i przygnębiająca, stanowi ona nie tylko najmocniejszy aspekt fabuły RE1 Remake ale jest tez jednym z ciekawszych wątków w całej tej serii. Lisa pomimo przeżycia tak okrutnego eksperymentu, wewnętrznie została jedynie małą skrzywdzoną dziewczynką.
Pisząc o Lisie wszedłem na temat fabuły i scenariusza. Tu rzecz jasna jest niemal tak samo jak w przypadku oryginału z pierwszego Playstation i Saturna, tak więc nie ma cudów. Oczywiście lepiej warstwa fabularna wypadnie dla osób, które w jedynkę grają po raz pierwszy w życiu, choć akurat zwrotów fabularnych można się domyślić. I przez to trudno nazwać je zaskakującymi. Osobną kwestią są tu wydawać by się mogło oddzielne scenariusze dla Jill i Chris’a. Niestety ich wybór nie oznacza że są to dwie różne historie. W rzeczywistości mamy jedno i to same story różniące się elementami dla każdej z postaci. Podobnie sprawa ma się z „różnymi” zakończeniami. Zakończenie tak naprawdę jest tylko jedno bo jakichś tam zmienionych detali nie nazwałbym zupełnie innym końcem gry.
REmake zalicza się do dawnych Resident Evil - Survival Horror. Trzeba tutaj jednak pamiętać że seria ta nigdy nie straszyła w taki sposób i w takim stopniu jak trzy popularne serie horrorów stawiające na strach psychologiczny - Silent Hill”, „Fatal Frame” i „Siren”.
Resident Evil o wiele bardziej stawiał na ataki z zaskoczenie i nagłe podnoszenie ciśnienia, w tym też błagalną modlitwę o dotarcie do drzwi zanim dorwie nas coś złego. Co lepsze nawet to nie daje spokoju ducha, przed zdeterminowanymi zombiakami, które ochoczo wyważają drzwi. Swoiste uff to nie odłączny towarzysz udanych ucieczek. A wszystko to rozgrywa się przy akompaniamencie ponurego klimatu oraz odgłosów kroków szelestów i innych dźwięków składających się na bardzo dobrą warstwę dźwiękową. Po staremu wypadają też zagadki, które bardziej polegają na bieganiu z miejsca na miejsce w poszukiwaniu odpowiednich przedmiotów, przestawieniu czegoś czy też czytania instrukcji i notatek. Tak więc liczy się logika i spostrzegawczość. Z eksploracją jest podobnie, tyle tylko że chodzić po schodach można już całkowicie swobodnie bez załączania się odpowiednich animacji.
Po ukończeniu gry, ta obdarowuje nas nie tylko ubrankami ale też wyższymi trybami trudności (w tym ciekawostki takie jak niewidzialni przeciwnicy i zamachowiec samobójca w wersji nieumartej) – coś co byłoby dziś nie do pomyślenia.
Grę można podsumować prostym aczkolwiek wymownym zdaniem: Idealny Remake na którym powinni wzorować się inni twórcy gier.