16 minut i 52 sekundy z Just Cause 2
Żaden ze mnie fanatyk sandboxów, ale trzeba jasno powiedzieć, że ten typ gier przy odpowiedniej realizacji potrafi zapewnić nieporównywalne wręcz pokłady zabawy. Świat symulowany, opierający się nie na skryptach, a szeregu zależności i mechanizmów zaskakuje niejednokrotnie samych twórców przecierającyh ze zdumieniem oczy na widok numerów wywijanych przez kreatywnych graczy.
Żaden ze mnie fanatyk sandboxów, ale trzeba jasno powiedzieć, że ten typ gier przy odpowiedniej realizacji potrafi zapewnić nieporównywalne wręcz pokłady zabawy. Świat symulowany, opierający się nie na skryptach, a szeregu zależności i mechanizmów zaskakuje niejednokrotnie samych twórców przecierającyh ze zdumieniem oczy na widok numerów wywijanych przez kreatywnych graczy.
Just Cause 2 zdecydowanie wpisuje się w powyższe założenia - wielka improwizacja momentami naprawdę daję radę, a do zrobienia czeka tyle rzeczy, że głowa boli.
W ciagu kilkunastu minut (dokładnie 16 minut i 52 sekund) łącznie z wprowadzeniem do gry i szczyptą tutoriali zdemolowałem średniej wielkości bazę, odcinając biedakom wszelką łączność radiową. Wielkim działem skosiłem słusznej wielkości maszt, do nadlatującego śmigłowca podpiąłem za pomocą linki anonimową ofiarę - tak udekorowaną maszynę posłałem do diabła celną serią. Zdobycie pobliskiego, ośnieżonego pagórka była już tylko formalnością, a rzut okiem na nocną panoramę tropikalnej wyspy upstrzoną kolorowymi światełkami umocnił mnie w przekonaniu że należy zaparzyć wiaderko mocniejszej kawy. Niezła inwestycja, którą warto przemyśleć.