Dzień gracza #1
Dzień zaczął się jak co dzień. Godzina 7.00 dzwonek wył niczym prosie na widok masorza w białym fartuchu. Budzik ustawiłem w telefonie, toteż sięgnąłem po niego lewą ręką, próbując wcisnąć na klawiaturze "potwierdź". Operacja niestety zakończyła się niepowodzieniem i telefon wylądował na dywanie i? No nic... Wył dalej. Pomyślałem, że muszę się odwrócić na drugi bok, ale przecież ledwo leżałem i z trudnością ruszałem palcami u stóp. Nie było mowy żebym wstał. Wczoraj zarwałem nockę przy konsoli, co prawda obiecałem sobie, że o godz. 2.00 finiszuję, no ale wiecie jak to jest - nie zawsze się udaje. Sprawcą całego zamieszania okazał się fachowy szpil od BioWare - Mass Effect 2. To pewnie dlatego, próbując zasnąć widziałem ciągle tego masorza w białym fartuchu, spoglądającego na mnie jak na tą świnię, która jak już wspomniałem przypominała mi poranny budzik w moim wodoodpornym telefonie. I w tym oto momencie stał się cud. Bateria w telefonie padła...
Dzień zaczął się jak co dzień. Godzina 7.00 dzwonek wył niczym prosie na widok masorza w białym fartuchu. Budzik ustawiłem w telefonie, toteż sięgnąłem po niego lewą ręką, próbując wcisnąć na klawiaturze "potwierdź". Operacja niestety zakończyła się niepowodzieniem i telefon wylądował na dywanie i? No nic... Wył dalej. Pomyślałem, że muszę się odwrócić na drugi bok, ale przecież ledwo leżałem i z trudnością ruszałem palcami u stóp. Nie było mowy żebym wstał. Wczoraj zarwałem nockę przy konsoli, co prawda obiecałem sobie, że o godz. 2.00 finiszuję, no ale wiecie jak to jest - nie zawsze się udaje. Sprawcą całego zamieszania okazał się fachowy szpil od BioWare - Mass Effect 2. To pewnie dlatego, próbując zasnąć widziałem ciągle tego masorza w białym fartuchu, spoglądającego na mnie jak na tą świnię, która jak już wspomniałem przypominała mi poranny budzik w moim wodoodpornym telefonie. I w tym oto momencie stał się cud. Bateria w telefonie padła...
Na zegarze stacjonarnym wyświetlacz pokazywał godz. 7.15 - "przecież za 45 min muszę być w redakcji, pełen wigoru, którego jak zawsze doda mi kawa "3 in 1" (no dobra, trzy kawy + napój energetyczny)". Dziś wielki dzień - pomyślałem sobie i czym prędziej, skierowałem swoje cztery litery do łazienki.
Właśnie tego, niezwykłego dnia uzmysłowiłem sobie, że nic nie robi tak dobrze, jak poranne mycie zębów z posiedzeniem na "tronie". Dochodziła godz. 7.30 - pora zasiąść za sterami mojego złotego wehikułu. Przekręciłem więc kluczyk w stacyjce - uf... odpalił!
Pokonując połowę drogi do pracy zorientowałem się, że wskaźnik paliwa nie działa. Licznik kilometrów odnotował ponad, że przejechałem już 350, a zazwyczaj tankuję po przejechaniu 300-310 km. Jest dobrze - powiedziałem i podkręciłem radio, bo właśnie zapuścili "Sex on fire" kapeli Kings of Leon.
Bingo! Dojechałem do redakcji na 5 minut przed czasem, po drodze odwiedzając panią w piekarni, zaopatrując się przy okazji w dwie małe bułki kajzerki i drożdżówkę z makiem. No dobra, zaszalałem i kupiłem litrowego Sprite'a.
Otwarłem drzwi redakcji. Jak to zwykle bywa, zostałem powitany dziwnym, kwaśnym zapachem - chyba Loki nie wyrzucił pudełka po wczorajszej pizzy, które leży w dalszym ciągu pod jego biurkiem - pomyślałem. Nie ważne! Ważne, że dzisiaj wielki dzień, dostawa trzeciej części God of War, a ja miałem dosłownie jedną kawę w swojej torbie i zaraz chyba padnę na pysk. Cholernie wciągający, drugi po pierwszej części - Masorz Efekt, a niech cię!
Dochodziła godz. 9.00, kuriera z grami jeszcze nie było. Do towarzystwa przyłączył się Bartek, którego sklepowa ksywka to "Oczy Waszki" - nie pytajcie dlaczego. Bartek trzaskał zamówienia ze strony WWW, ja walczyłem z allegro i 50 mailami z zapytaniami typu - "Czy God of War III został już do mnie wysłany? Jeśli tak proszę o podanie numeru paczki! Żonę wraz z dziećmi wczoraj już wywiozłem do rodziców. Proszę mnie zrozumieć, chcę już grać! BTW. Jak tam wypadł Boguś w roli Kratosa?". Pomyślałem sobie - panie, żebym to ja wiedział.
Dochodziła godz. 11.00, Torba nasz nowy kolega po fachu jak zwykle był punktualnie. Ja właśnie kończyłem odpowiadać na maile, przez przypadek potykając swój wzrok na komentarzu "negatywnym", który swoją drogą został wystawiony przez pomyłkę, bo klient oczywiście otrzymał grę. Tyle, że pomylił mnie, sprzedającego z innym - ech, życie.
Ciśnienie rosło. Zbliżało się pół szychty, a kuriera z grami w dalszym ciągu nie było. Informacje na stronie monitorowania były jak zwykle bardzo czytelne - "paczka w doręczeniu". Wraz z ekipą sklepową, siedzieliśmy jak na igłach. Co drugi telefon przez nas odbierany, okazywał się zapytaniem o trzecią część przygód Kratosa. "Gdzie ten cholerny kurier!?"
Spojrzałem na zegar z rozpaczą, aż tu nagle, ni stąd ni z owąd, zadzwonił domofon. Tak, to był kurier z przesyłką! Szanowna Poczta-polska oczywiście odebrała już od nas paczki, toteż wszystkie osoby, które zamówiły grę korzystając z usług tejże "mafii", otrzymały swój egzemplarz gry dzień później. Zostało blisko 60 minut do godziny zero. Drukarka chodziła jak szalona, kasa fiskalna odstawiała szopki, telefon dzwonił jak najęty - czyli standard! Do spakowania zostało nam jeszcze z jakieś 60 paczek, a za 15 minut miał być u nas kurier po odbiór. W końcu Bartek zaczynał opowiadać o swoich przygodach, które dotknęły go w wojsku, zaś u Torby zaobserwowaliśmy nowy, niespotykany dotąd odruch - wąchanie nowych, zafoliowanych pudełek z grami i pełen zachwyt towarzyszący temu zjawisku. W sumie, to każdy nowy pracownik, zachowywał się tak samo - wiem, sam tak miałem:).
Nasz kochany kurier, na nasze cholerne szczęście nieco się spóźnił, toteż misja zakończyła się sukcesem. Na jutro została nam tylko poczta i odbiory osobiste.
Z racji, iż w dniu wczorajszym udało mi się ukończyć drugą część Mass Effect, postanowiłem zaopatrzyć się w trzecią i ostatnią część trylogii God of War. Tak też uczyniłem, żegnając się z chłopakami, szczególnie z Bartkiem, który miał akurat tego dnia dyżur do godz. 19.00 - oj jak mi przykro, pomyślałem machając mu przed nosem, jeszcze świeżo zafoliowanym pudełkiem z grą.
Była godz. 17.15. Wracając do domu musiałem odwiedzić pobliską stację paliw, gdyż zapewne w dniu jutrzejszym manewr "pusty-bak, jakby co, najwyżej napełnię go moczem" z pewnością by nie przeszedł. Podjeżdżając pod dystrybutor zostałem z miejsca uderzony w twarz nową, "bardzo atrakcyjną" ceną paliwa, mając jednocześnie ciągle przed oczami pudełko z grą za prawie dwie stówki! Życie...
Godz. 17.30 dotarłem do domu w jednym kawałku. Wpadłem do pokoju. Brat PeCeciarz, maniak Call of Duty: Modern Warfare wydawał z siebie - "Na respie ci***! Na respie k****!". Padnięty, niczym kot opróżniający się na pustyni, odwiedziłem kuchnię w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia.
Kilka minut po godz. 18.00 - wreszcie udało mi się odpalić konsolę i w spokoju oddać się najbardziej oczekiwanej przez wielu produkcji tego roku.
Godz. 3.30 rano. Nawet zapałki podtrzymujące powieki już nie pomagały. "Oł Maj Fakin Gad! Jak to wygląda! Jak to się rusza! Brak mi słów!" - podekscytowany na maksa, zamiatałem dziewicze miejscówki, z nowo napotkanych wrogów. Jest WZOROWO! - pomyślałem. "Kali w nowym PE, zapewne da ocenę maksymalną".
Dochodziła godz. 4.30 nad ranem. Nie czułem prawego kciuka... Rzekłem - "Poddaję się... Na dzisiaj koniec". Po sekundzie - "Co ja robię do cholery!? Przecież jutro rano muszę wstać a ja drugi dzień z kolei zarywam nockę." W mordę! I niech mi tylko ktoś teraz powie, że gracze mają lekko.