Jak and Daxter: Zaginiona granica (PSP)

BLOG RECENZJA GRY
849V
Jak and Daxter: Zaginiona granica (PSP)
Sephirothek | 05.10.2013, 12:19
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Gdy ktoś próbuje zrobić czwartą część trylogii

Zarówno zwolennicy PSP, jak i jej zagorzali przeciwnicy, dobrze wiedzą, że system ten stał się polem eksperymentalnym (lub „kasożernym”), miejscem, do którego trafiać mogą wszelkie spin-offy znanych z większych konsol serii, interquele lub „zaginione” kontynuacje. Fakt ten może irytować, owszem, bowiem palce obu rąk to więcej niż potrzeba, aby policzyć wszystkie prawdziwie świeże i oryginalne marki zrodzone w kieszonkowym łonie konsolki Sony. Z perspektywy czasu, gdy na rynku "szaleje" młodziutka Vita, nie sposób jednak narzekać – developerzy zbudowali istną kopalnię dla szukających ożywienia wspomnień graczy. Ceny gier stały się po prostu śmieszne, dlatego warto przekopywać zawartości serwisów aukcyjnych i sklepów, do których głupiego ponoć nie wpuszczą. Seria Jak and Daxter musiała stanowić nie lada problem dla panów w krawatach – jak stworzyć godną kontynuację jakiejkolwiek gry Naughty Dog? Można było wskoczyć w lukę i wypiąć się odwłokiem na formułę serii, co zrobiło studio Ready at Dawn ze świetnie przyjętym Daxterem, można też było spróbować niemożliwego i… zareklamować swoje dzieło jako „czwartą część” klasycznego platformera. Z całym bagażem tego szaleństwa konsekwencji.

 

W grze High Impact Games świat, definitywnie przecież uratowany w „trójce”, znowu stoi przed obliczem zagłady. Wszystko przez psotliwe Eco, które straciło swój odwieczny balans. Jak wyrusza wraz z Keirą na koniec świata (dosłownie) w poszukiwaniu pradawnej energii, towarzyszy im, rzecz jasna, Jego Wysokość Pomarańczowa Błyskawica, Daxter, na drodze staną powietrzni piraci i stereotypowy władca, pragnący kontroli nad światem, a my będziemy ziewać, i to ziewać mocno. Historia sprawia wrażenie odwalonej na kolanie, jedyny jej plus stanowią podniebni korsarze, których obecność tłumaczy nowy element gameplayu – bitwy powietrzne. Napotkanym na drodze postaciom brakuje choć odrobiny charakteru, a głównego rzezimieszka przedstawiają dwie, może trzy scenki, tak oddalone na dodatek od walki finałowej, iż zdążymy już zapomnieć, kim ten pan w ogóle jest i skąd się wziął. Szkoda? Jasne, przecież obie „dojrzałe” części trylogii najzwyczajniej w świecie intrygowały przedstawionym dramatem, a jakość przerywników zachęcała do gnania przez misje jak przecinak.

 

Ktoś jednak krzyknie, że nie o historię się w platformerach rozchodzi, tylko o samą rozgrywkę – przyznam rację. „Czwarta” (tak, mam zamiar to słowo pakować w cudzysłów) części serii nie bez kozery przywraca „and Daxter” do tytułu, przechyla bowiem szalę na rzecz radosnego brykania, solidnie zmniejszając elementy strzelankowe. O obu należy jednak nieco wspomnieć. Fuzje dzierżone przez Jaka pochodzą w głównej mierze z wielkich odsłoń, mamy zatem odpowiednik shotguna, strzelby, karabinu maszynowego i granatnika, wszystkie ulepszamy za pomocą poukrywanych w różnych zakątkach świata znajdziek. Bieganie i skakanie po lokacjach ułatwiać nam będą zróżnicowane moce Eco, przypisane do czterech kolorów energii (krótkotrwała osłonka, zwolnienie czasu, wybuchająca kula energii), które po pierwsze są niezbędne do rozkminiania licznych zagadek logicznych, po drugie – dadzą się rozbudowywać za zbierane z pokonanych wrogów czarne Eco, utrudniać zaś to wszystko skrzętnie będzie skiepszczona praca kamery, pokazująca zazwyczaj akcję ze złej strony i uniemożliwiająca odpowiednie wymierzenia następnego skoku. Tytuł oferuje kilka sporych lokacji, co prawda przerażająco pustych podczas drugiej wizyty, ale zawierających kilka sekretów dla lizaczy ścian.

 

Lwią część Zaginionej Granicy stanowią jednak tak naprawdę bitwy powietrzne. Do dyspozycji oddano nam pięć statków, które można dowolnie modyfikować, a poszczególne części, power-upy i bronie wieloetapowo upgrade’ować, oraz intuicyjne sterowanie (krzyżak odpowiada za manewry i uniki). Prawdą jest za to, iż po kilku misjach wiemy już o starciach wszystko i do samego finału powtarzamy w różnej kolejności te same czynności, bez żadnego zaskoczenia. Tylko za sterami statku można wziąć w udział w większości misji pobocznych, czyli quasi-wyścigach i kilkunastu ponadprogramowych strzelankach. Doceniam mnogość wszystkich możliwości i osobiście nie odczuwałem ciążącego zmęczenia, wręcz przeciwnie – z przyjemnością dopicowałem wszystkie części swojego pojazdu do maksymalnego poziomu. Dopiero gdzieś podczas finałowej walki spojrzałem ostentacyjnie w sufit i spytałem cicho: „Ile jeszcze?”.

 

Ostatnią, okrytą już naprawdę złą sławą część gameplayu stanowią etapy, w których przyjdzie nam sterować Dark Daxterem. Tak, tak – Daxterem, nie Jakiem. Ten drugi w ogóle nie może się przemieniać w swoje alter-ego, jednak gryzoń radośnie kosi oddziały pająków i prawi odmóżdżone komentarze jako włochata wersja Hulka. Nielogiczne to, bo przecież poprzez kontakt z czarnym Eco Daxter stał się właśnie małą, gadatliwą i uwielbianą przez fanów maskotką, kolejna kąpiel w substancji powinna go zabić. High Impact Games mieli najwyraźniej inne zdanie w tym temacie, polecieli po bandzie i stworzyli trzy lub cztery zaprawdę monotonne poziomy pełne różnego robactwa do ubicia i tuzinów identycznych korytarzy do przebiegnięcia. Dodatkowo nijak to wszystko ma się do fabuły, więc – niczym setki graczy przede mną – przekreślam wspomnienie Dark Daxtera grubą kreską.

 

Oprawa gry z pewnością nie kuleje. Lokacje cieszą oko designem, ale smucą wszechogarniającą pustką. Ubogo w porównaniu z „dużymi” odsłonami prezentuje się animacja bohatera, symbol rozpoznawczy Naughty Dog. Soundtrack stworzony przez Jima Dooleya (chociażby inFamous) sprawdza się świetnie i nie potrafię mu nic zarzucić. Gdyby jego poziomowi dorównywała sama rozgrywka, byłbym pewnie w tej recenzji peany tworzył, a nie grymasił i wskazywał palcem. Ale tak nie jest. High Impact Games lepiej sprawdziło się chyba przy „kieszonkowaniu” Ratcheta, bowiem legenda uszatego wojownika ich przerosła. Zaginiona Granica nie jest złą grą, po prostu nie sprawdza się jako kontynuacja tak wspaniałej trylogii. Zagrać można, ale szczerze wątpię, abyś po dziesięciu godzinach zabawy zechciał „wystartować” raz jeszcze na Hero Mode, by wycalakować licznik dodatkowych zadań. Niemniej czasu za kompletnie stracony z pewnością nie uznasz.

Oceń bloga:
0

Atuty

  • - Jak znów musi się naskakać
  • - bitwy powietrzne wprowadzają lekki powiew świeżości

Wady

  • - ubogi scenariusz
  • - puste lokacje
  • - Dark Daxter - któż na to w ogóle wpadł?
  • - "syndrom przybłędy"
Sephirothek

Adam Piechota

Może być. Lepiej jednak najpierw odświeżyć trylogię w wersji HD.

6,0

Komentarze (3)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper