The Broken Man
Cisza przed burzą. Spotkałem się z mocno negatywnymi opiniami na temat "the Broken Man". Że nudno, że nic się nie dzieje, że w porównaniu do reszty sezonu to dno. Są nawet i zabawniejsze! Ktoś rzucił, że ten odcinek zepsuł mu cały szósty sezon. Ludzie to są zabawni. A ja? Moim zdaniem Złamany Człowiek to świetny odcinek skupiający się na ludziach, a nie koniecznie na szerszych wydarzeniach i jednocześnie obiecujący mocny finisz w postaci trzech ostatnich odcinków. Cisza przed burzą. Przewodnim motywem jest tu zdecydowanie próba ucieczki przed dawnym życiem. Próba zakończona fiaskiem.
Próbę tą najlepiej obrazuje powracający zza grobu Ogar. No, może nie tyle zza grobu co z niebytu. Po raz kolejny sprawdza się stare grootronowe porzekadło: "jeśli nie widziałeś jak komuś wypruwają flaki, to ta osoba nie jest martwa". Jedynym wyjątkiem od tej reguły może być Stannis, ale jego śmierć została potwierdzona przez Brienne, a jej raczej można ufać. W każdym razie, Sander Clegane żyje i ma się całkiem dobrze. Dostaliśmy nawet mizernie wykonane wytłumaczenie jak to się stało, że przeżył. Nie dało się tego zrobić lepiej? Czy sam Ogar nie mógł tłumaczyć komuś zainteresowanemu skąd się wziął w trupie wędrujących stawiaczy kościołów? Zamiast tego słyszymy jak facet tłumaczy mu jak go uratował. Myślę, że kto jak kto, ale akurat sam zainteresowany zna już tą historię. Prócz tego drobnego zgrzytu, historia Ogara była bardzo ciekawa. Przewidywalna do bólu, to fakt, ale wciąż dobra i pokazująca, że przed przeszłością nie da się uciec. Zawsze Cię dogoni.
To samo można powiedzieć o Aryi i Jaimem. Ten drugi z biegiem lat stał się jedną z moich ulubionych postaci (pod warunkiem, że nigdzie w pobliżu nie ma jego siostry). Nie zmienia to jednak faktu, że przez znaczną część swojego życia był zarozumiałym gogusiem, który za bardzo lubi się ze swoją siostrą. No i nie zapominajmy, że wciąż ciąży na nim ta cała sprawa z królem Aegonem. My wiemy jaka jest prawda, ale dla reszty świata Jaime jest wciąż wywodzącym się z bogatego rodu, zarozumiałym królobójcą. Kiedy przysięgał Blackfishowi na swój honor, został, jak najbardziej słusznie, wyśmiany. Kolejny raz widzimy jak ciężko jest odciąć się od przeszłości. Tak naprawdę to nie Jaime Blackfishowi, a serial nam składa obietnicę. Obietnicę wielkiej bitwy między wojskami Blackfisha a Lannisterów. No i niby Freyów, ale kto by tam liczył tych wieśniaków z widłami. Z kolei w Bravos, Arya próbuje wrócić do domu, jednak i ją dopada przeszłość. Muszę przyznać, że nie podobała mi się ta scena. Oto dziewczyna szkolna na skrytobójcę, doskonale zdająca sobie sprawę z tego, że dopuściła się zdrady i musi uciekać, krąży sobie po pełnym ludzi bazarku, a następnie patrzy się jak zahipnotyzowana na dupsko wielkiego posągu. Zacząłem się śmiać jak tylko miła starsza pani pojawiła się w kadrze. Tyle, że śmiałem się, bo od samego początku oczywistym dla mnie było, że to nie jest miła starsza pani. Szkoda gadać. Chociaż nie! O trzech sprawach warto wspomnieć. Po pierwsze, "śmierć" Aryi nie była bezbolesna. Przekręcanie noża w bebechach to dokładne przeciwieństwo bezbolesnej śmierci. Tak więc Waif również zawiodła oczekiwania swojego mistrza. Czy spotka ją za to kara? Zobaczymy. Po drugie, dlaczego nikt nie próbuje nawet pomóc wykrwawiającej się Aryi? Wszyscy patrzą na nią beznamiętnie, jakby nie działo się nic wartego uwagi. To zbyt duża znieczulica nawet jak na Grę o Tron. Myślę, że wszyscy ci ludzie z bazaru to tak naprawdę obserwujący wszystko zabójcy Boga o Wielu Twarzach. Pytanie czy obserwowali oni Aryę, która i tak miała już nie dostawać trzeciej szansy, czy może sprawdzali wierność Waif? Bardzo dużo pytań i tylko jedno jest pewne. Arya wciąż żyje. Trzecia sprawa o której chciałem wspomnieć to teoria na którą się natknąłem, wedle której Waif jest tylko wytworem wyobraźni Aryi, człowiekiem bez twarzy którym Starkówna ma się stać. Teoria o tyle ciekawa, co raczej niemożliwa. Podziemny Krąg w Westeros to już by było przegięcie! Chociaż, kto wie...
Jon, Sansa i obdarzony boską mocą przegadania KAŻDEGO Davos rekrutują ludzi. Uśmiałem się kiedy gorliwe pertraktacje z młodą Lady Mormont, która notabene ma większe jaja niż Sansa, zakończyły się obietnicą 62 żołnierzy. Szkoda, że przy tym wszystkim Jon jest taki nijaki. Mam wrażenie, że oglądamy teraz zupełne przeciwieństwo Jona z zeszłego sezonu. Tamten Jon miał jaja. Nie bał się niczego i było to czuć. Widać, że zdrada i powrót z martwych go zmieniły. Stał się jeszcze bardziej małomówny, ewidentnie boi się wszystkiego dookoła. Jest to niby zrozumiałe, w końcu został już raz zabity przez swoich "braci", ale liczyłem chyba na odwrotny efekt. Chciałem, żeby Jon stał się jeszcze bardziej nieustraszony, pchający się w niebezpieczeństwo bez strachu przed śmiercią, której już raz przecież stawił czoła. Zamiast tego mamy Jona który próbuje zdobyć Winterfell garstką ludzi, bo boi się co będzie dalej. Sansa się z tym nie zgadza, więc prosi o pomoc. No właśnie. Kogo? Jeśli przypomnimy sobie jaki jest główny motyw odcinka, odpowiedź stanie się jasna. Przed przeszłością nie da się uciec. Sansa wybacza Petyrowi i prosi go o pomoc. Dużo tych walk na północy. Jak oni chcą to wszystko spiąć w jedną całość?! Bo chyba nie dostaniemy kilku różnych batalii odbywających się symultanicznie?
Gdzie indziej Yara pokazała nam, że lubi strzelać do własnej bramki. Wiedziałem! Rozbawiła mnie jej metoda na "naprawienie" Theona - twoja siostra każe ci żłopać piwo, na które nie masz ochoty, bo jak nie to wpierdol! Od razu człowiek czuje się bardziej męsko. Wychodzi na to, że i Theon nie da rady rozstać się ze swoją przeszłością.
I na koniec King's Landing. Margaery tylko potwierdziła to, o czym my wiemy już od dwóch odcinków. Młoda królowa nie zmieniła swoich kolorów. Rysunek róży wysyła jasny sygnał - wciąż jestem Margaery Tyrell. Czy rządy Wysokiego Wróbla skończą się jeszcze w tym sezonie? Raczej nie, ale kto wie. Ja nie mam pojęcia jaki endgame planuje królowa. W innym miejscu babcia Tyrell ZAMIOTŁA PODŁOGĘ BLOND ŁBEM CERSEI! Bardzo mi się podobała ich rozmowa i nie da się ukryć, że wszystko co powiedziała Olenna jest stuprocentową prawdą. Cersei jest największą gnidą tego świata i nie ważne jakie pobudki kierują nią teraz, nie da rady uciec przed własną przeszłością. I bardzo dobrze, bo kto jak kto, ale ona zdecydowanie zasługuje na karę, a skoro wiemy już, że Ogar żyje, to nie jest powiedziane, że na arenie próby walki nie dojdzie do potyczki między braćmi Clegane. Gdyby do tego doszło, Sandor musiałby wygrać. Gdyby znowu wygrał Gregor byłoby to zbyt nudne i powtarzalne. Nie wyobrażam sobie lepszego końca dla Cersei! Moment w którym ta jej bezczelna pewność siebie zacznie powoli znikać z jej twarzy będzie moją ulubioną sceną w całym serialu! Czekam.