Spider-Man (PS4) - recenzja

BLOG
639V
Spider-Man (PS4) - recenzja
Darek | 01.10.2018, 10:44
Udało mi się wreszcie uruchomić komputer, więc oto i moje trzy grosze w temacie. Bez spoilerów.

Zawsze kochałem Spider-Mana (z myślnikiem!). Namiętnie czytałem kupowane przez kolegę komiksy wydawane u nas przez TM-Semic, oglądałem puszczany na dwójce serial animowany (ściemniłem nawet kiedyś, że boli mnie brzuch żeby nie musieć iść na bal przebierańców i nie przegapić odcinka z Podstępną Szóstką), bez cienia zastanowienia łykałem kolejne gry na Pegazusa, czy Playstation, chodziłem do kina na filmy. Nawet brzydkiego jak noc Spectacular Spider-Man wydawanego u nas pod marką Dobry Komiks czytałem po kilka razy. No fanem jestem. I powoli zaczynam przerzucać miłość do Spidey'ego kolejnemu pokoleniu oglądając z synem na Netflixie następne odcinki Ultimate Spider-Man. Kiedy dowiedziałem się, że nad nową odsłoną growych przygód Człowieka Pająka dłubie Insomniac - ekipa, która dała nam fenomenalnie przyjemnego Spyro the Dragon, cudownie komicznych Ratcheta i Clanka (łącznie z przepięknym remake'iem na ps4), a także, między innymi, ponoć bardzo sympatyczne Sunset Overdrive - serce zabiło mi mocniej. Oto ekipa, która doskonale wie jak zrobić cholernie grywalny tytuł zabiera się za jedną z moich ukochanych marek. Jak wyszło?

Wszyscy dobrze już znamy odpowiedź na to pytanie. Recenzenci na całym świecie rozpływają się wręcz nad pierwszym wystąpieniem Petera Parkera na konsolach obecnej generacji. Nota końcowa rzadko kiedy spada poniżej 90%, a wcale nie mało jest i pełnych wyników. Co ciekawe, nie widziałem jeszcze ani jednej negatywnej recenzji rzeczonego tytułu. The Guardian dał 6/10, ale niżej już nic. No dobrze. Wiemy więc, że Spider-Man jest grą co najmniej dobrą, ale czy na pewno wybitną?

 

Wyglądającego trochę jak Andrew Garfield Petera Parkera poznajemy, kiedy lata już po Manhattanie od dobrych ośmiu lat. Szkoła się skończyła, praca w Daily Bugle z resztą też - pora na dorosłość! Tyle, że nie najlepiej Spidey'emu ta dorosłość wychodzi. Wieczne problemy z czynszem, rozterki sercowe i ogólne roztargnienie - oto kim Spider-Man jest pod maską i trzeba przyznać, że pokazanie tej sfery jego życia wyszło Insomniacom całkiem solidnie. Dostajemy cynk od zaprzyjaźnionej pani policjant i ruszamy na akcję. Tym razem Kingpin się już nie wymknie!

Brzmi to może jak spoiler, ale wierz mi, są to dosłownie pierwsze sekundy gry. Nikt nie bawi się z nami w żadne retrospekcje, wujków Benów, czy inne niepotrzebne zapychacze, o których i tak już wiemy. Fabuła zaczyna się jak u Hitchcocka, ale już chwilę później całe to nagromadzone ciśnienie gdzieś ucieka. Kręcimy się po mieście, poznajemy kolejnych bohaterów dramatu, spędzamy z nimi czas. Ma to sens, bo pozwala dobrze nakreślić poboczne postacie - urealnić przedstawiony świat. W drugiej połowie historia nabiera nieco większego tempa i choć kolejne zwroty akcji każdy szanujący się fan Pająka wyczuje na kilometr, to przyznać trzeba, że fabuła prowadzona jest sprawnie. Postacie mają swoje motywacje i jeśli widzimy, że coś się dzieje, to jesteśmy w stanie bez problemu odpowiedzieć sobie na pytanie dlaczego tak się dzieje. Poza Silver Sable. Nie wiem co ona w ogóle w tej grze robiła.

Dobrym pomysłem było obsadzenie w roli głównego czarnego charakteru Mister Negative'a. Gość debiutował dopiero jedenaście lat temu, więc ciężko zaliczać go do grona najbardziej ikonicznych wrogów Parkera, dzięki czemu jest szansa, że gracz da się zaskoczyć, kiedy w końcu okaże się kto tak naprawdę. Tzn. ja i tak byłem pewien, że to on w tej samej sekundzie, kiedy zobaczyłem go na ekranie, ale hej, może ktoś tam na świecie będzie miał niespodziankę.

Oczywiście to nie tak, że MN jest jedynym superzbirem z jakim dane nam będzie się mierzyć. Znajdzie się jeszcze kilka znajomych twarzy, lecz, niestety, większość z nich została potraktowana po macoszemu. Pojawiają się, wygłaszają ze dwie kwestie, dostają po łbie i tyle ich było widać. Gdyby ich tak wyciąć, absolutnie niczego by to w opowiadanej historii nie zmieniło.

Z jednej strony fabuła w Spider-Manie jest całkiem składna i sympatyczna, z drugiej gryzie mnie sposób jej podania. O wielu sprawach dowiadujemy się nie dlatego, że ktoś nam o tym powiedział, albo kogoś podsłuchaliśmy. Nie, to by wymagało za dużo główkowania i pracy ze strony developera, więc, zamiast tego, dostajemy porozwalane wszędzie dyktafony, na których nasi przeciwnicy zgrabnie ponagrywali wszystkie najważniejsze części swoich planów. Przyjdzie nam też znaleźć tajne listy walające się po stołach, pozostawione na widoku tajne plany budynków, wszystko to, czego nikt normalny na wierzchu by nie zostawił, ale Peter skądś musi się dowiedzieć, że osoba X planuje rzecz Y, więc jest jak jest.

Często też przypomina się nam jak niełatwe jest życie Człowieka Pająka. Peter nigdzie nie może zdążyć, zaniedbuje swoich bliskich i powierzone mu obowiązki, bo próbuje być w kilku miejscach na raz (a dopóki w grach nie przedstawiony zostanie dr Miles Warren, jest to niemożliwe). I wszystko fajnie, tyle, że nigdy nie czujemy tego my, gracze. Peter mówi, że musi się spieszyć do doktorka, żeby ten nie zrobił sobie krzywdy, ale w sumie to nie musimy wcale się do niego w tej chwili fatygować. Możemy pozbierać trochę plecaków, cyknąć kilka fotek, obić gęby kilku oprychom i dopiero iść tam gdzie trzeba, a rezultat wciąż będzie ten sam - jesteśmy spóźnieni czego byśmy nie robili. A można było zrobić na przykład kilka zadań z limitem czasowym, przekroczenie którego dawałoby odmienne rezultaty. Nie żeby od razu zmieniała się cała gra, ale Peter dostawałby opieprz, że się spóźnił, albo pochwałę, że w końcu dotarł na czas. Albo możliwość zrobienia najpierw zadania A, albo zadania B i w zależności od tego które wybraliśmy jako pierwsze, sytuacja ulegałaby lekkiej zmianie. Wtedy faktycznie mógłbym powiedzieć, że JESTEM Spider-Manem, a tak tylko odgrywam powierzoną mi rolę. Niby źle nie jest, ale mogło być lepiej.

Od strony technicznej też Insomniacom trochę do ideału zabrakło. Muzycznie mamy tu najzwyklejszą w świecie kalkę ścieżki skomponowanej przez Danny'ego Elfmana na potrzeby filmów Sama Raimiego. W 2002 były to dobre utwory i nie inaczej jest dzisiaj, ale chciałoby się jednak czegoś bardziej oryginalnego. Od strony graficznej nie ma się do czego przyczepić. Manhattan wygląda fenomenalnie, zwłaszcza kiedy zachodzące słońce rozlewa się po budynkach, drzewach i ulicach. Niemalże każda alejka skrywa w sobie coś znajomego - czy to budynki i pomniki znane z tego prawdziwego Manhattanu, czy też perełki takie jak biuro Jessici Jones i wieża Avengersów. Niestety przez większą część gry ciężko Ci będzie docenić wszystkie te drobne detale, jako, że zwykle mijać je będziesz huśtając się na pajęczynach z prędkością, na oko, 60km/h.

Bujanie się od budynku do budynku to w ogóle chyba najważniejszy element całej gry. Gdyby poruszanie się po otwartym świecie nie dawało radochy, to po co się męczyć? Na szczęście w tym konkretnym przypadku developer spisał się na medal i mimo, że w grze znajduje się trofeum za skorzystanie z szybkiej podróży co najmniej pięć razy, ja odblokowałem je dopiero po ukończeniu głównej historii. W każdej chwili możemy skończyć mówić 'siemasz' spacerującym ulicami mieszkańcom Nowego Jorku, wzbić się w powietrze, zaczepić się o jakąś latarnię, czy gzyms i rozpocząć podniebny balet. Podstawą zabawy jest wduszanie R2 żeby wystrzelić i złapać sieć i puszczanie przycisku aby wypuścić pajęczynę z ręki i móc wybrać kolejne miejsce w którym się zaczepimy. Już samo to daje ogromne ilości frajdy (polecam wystrzeliwanie sieci nad samą ulicą - aż niemalże czuć ten pęd powietrza), a do tego możemy jeszcze zawsze wcisnąć X aby nadać sobie prędkości wystrzeliwując się z pomiędzy dwóch obiektów jak z wielkiej procy, albo wcisnąć na raz L1 i R1 kiedy widzimy na jakimś obiekcie niewielkie kółko i natychmiast dociągnąć się do tego miejsca. Miodzio.

Umiejętności Petera (te do podniebnego tańca jak i bojowe) rozbudowujemy wydając zarobione na misjach i dodatkowych czynnościach punkty doświadczenia. Już podstawowy Peter nie daje sobie w kaszę dmuchać, a co dopiero kiedy odblokujemy możliwość wyrywania przeciwnikom broni z rąk, odrzucania w ich kierunku podrzuconych nam pod nogi granatów i tym podobnych bajerów. Tym większa szkoda, że systemowo walce daleko do ideału. Kamera nie potrafi się sama ustawić w sensowny sposób, więc cały czas musimy regulować ją ręcznie prawą gałką dopóki kolejny przeciwnik nie wejdzie w kadr. Animacje ciosów są tak ściśle powiązane z modelami postaci, że możemy walnąć w powietrze dobrych kilka metrów od przeciwnika, a Pająk i tak samodzielnie "doślizga" się do przeciwnika. Niestety działa to też w drugą stronę, więc jeśli zaczęliśmy robić unik i w tym czasie przeciwnik postanowił nas uderzyć to jego pięść poleci pięknym łukiem prosto w naszą twarz.

W ogóle walki toczy się w zaskakująco liniowy sposób. Niby latamy jak kot z pęcherzem waląc po głowach wszystkich dookoła, ale tak naprawdę cały czas korzystamy z tej samej, najskuteczniejszej kombinacji - combo z wybiciem w powietrze, dokończenie i następny. Od czasu do czasu zajmiemy się typkiem z bazooką, zakleimy grubasowi twarz pajęczyną, albo wyrwiemy cwaniakowi tarczę z ręki, ale zaraz po tym wrócimy do sprawdzonego już wybicia i dobitki. Nie pomaga wcale fakt, że rodzajów przeciwników jest tu tyle co kot napłakał - zwykłe typki, typki z pistoletami, karabinami i wyrzutniami rakiet, grubasy, typki z tarczami, mieczami i biczami, typki z rakietowymi plecakami - dziewięć rodzajów przeciwników, a nie zapominajmy, że w trakcie zabawy natłuczemy ich dosłownie setki. Niby większość rodzajów wrogów występuje w kilku wersjach - zwykłe zbiry, demony, zbiegli więźniowie i żołnierze Sable, ale przecież to po prostu inne tekstury, a nie inni wrogowie.

Najgorsze są bazy. Zawsze mamy wybór - czy wpaść w przeciwników jak rakieta i zacząć bić wszystkich na około, czy może zaczaić się i niczym Batman zdjąć wszystkich po cichu. Tylko, że kiedy robiliśmy to jako Gacek, sprawiało nam to ogromną satysfakcję. Wyczyściliśmy pomieszczenie, możemy iść dalej, a wróg wciąż nie wie o naszej obecności. W Spider-Manie jest trochę inaczej. Każda baza składa się z walki z sześcioma falami przeciwników i nawet jeśli pierwszą fazę zrobimy w całkowitej ciszy, to i tak druga wychodzi już zaalarmowana i wali do nas gdzie byśmy akurat nie stali. Słabo. Po co więc w ogóle męczyć się z tymi bazami? Ponieważ jest to jedna z dodatkowych aktywności dających nam żetony pozwalające kupować nowe stroje i ulepszać gadżety. Możemy robić bazy, wykonywać zadania dla Taskmastera, oczyszczać (bardzo dosłownie) Nowy Jork dla Harry'ego Osborne'a, powstrzymywać zbrodnie, albo pracować nad układami scalonymi i innymi technologicznymi pierdołami dla doktorka. Każda aktywność daje nam inny rodzaj żetonów, więc, jeśli zależy nam na jakimś konkretnym stroju albo gadżecie, prędzej czy później trzeba będzie zająć się też tymi nudnymi. Polecam spider-drony - bardzo przyspieszają wygrywanie kolejnych takich samych potyczek, zwłaszcza pod koniec gry.

Dobór strojów to niby kwestia gustu, ale wydaje mi się, że można było zaprezentować ciekawsze pozycje. Niektóre są do siebie tak podobne, że musiałem przełączać się między nimi żeby w ogóle dostrzec różnicę. Każdy kostium ma też powiązaną z nim specjalną umiejętność, którą po odblokowaniu możemy wrzucić do dowolnego, pasującego nam ubioru. Możemy dodać mocy zwykłym ciosom, sprawić, że wrogowie nas nie widzą, potraktować ich atakiem obszarowym i tak dalej. Po użyciu mocy musimy odczekać aż odpowiedzialny za nią pasek z powrotem dojdzie do maksymalnego poziomu. Proces ten da się przyspieszyć jeśli wykupiliśmy perk pozwalający ładować specjalną zdolność bijąc wrogów. Ostatnim wpływającym na walkę czynnikiem jest pasek skupienia, który ładujemy w czasie walki. Pozwala on nam leczyć się jeśli dostajemy za mocne wciry, albo wykończyć przeciwnika jednym strzałem, jeśli naładowaliśmy go do odpowiedniego poziomu, co pozwala choć w niewielkim stopniu dostosować walkę pod nasze osobiste preferencje.

Spider-Man od Insomniac jest wybitny tylko w jednym aspekcie - sposobie przemieszczania się po mapie. Niby wszystkie pozostałe elementy składowe, choć bardzo odtwórcze, również stoją na co najmniej bardzo dobrym poziomie, ale to zdecydowanie za mało żeby można było mówić o tytule wybitnym, obowiązkowym (chyba, że jesteś fanem Parkera. Wtedy wszystko to na co narzekam nie ma najmniejszego znaczenia i nie wiem co tu jeszcze robisz). Walka nie jest na tyle dopracowana i wielowarstwowa żeby przy biciu setny raz tej samej grupy przeciwników nie wkradła się monotonia. Fabuła, choć przyjemna i nie lękająca się podejmowania trudnych decyzji, jest bardzo hollywoodzka (czytaj: po pierwszych 10 minutach, pozostałe 80 możesz dopowiedzieć sobie sam). Muzyka nie wyróżnia się niczym nowym. Niezwykle barwna przecież plejada przyjaciół i wrogów Spider-Mana nie została należycie uwypuklona, choć to pewnie dlatego, że kolejne gry z serii "Marvel's" są już w drodze. Grafika robi bardzo pozytywne wrażenie, ale brakuje jej stylu - czegoś co pozwoliłoby spojrzeć na screen i stwierdzić "o, to ten Spider-Man z ps4".

Narzekam na niemalże każdy jeden element tej gry, a mimo to... Uwielbiam ją. Wszystkie te niedoskonałe elementy połączone razem dają tyle radochy, że przestaje się zauważać ich pojedyncze przywary. Nie powiem, że ta gra pozwoliła mi BYĆ Spider-Manem. Nie powiem też, że jest to gra generacji, ani nawet, że zasługuje na te wystawiane wszędzie w koło maksymalne i prawie maksymalne noty. Powiem za to, że nowy Spider-Man jest bardzo dobrą grą, która zdecydowanie zasługuje na uwagę i obecnie nie ma na rynku lepszej gry z Człowiekiem Pająkiem w roli głównej. Nawet jeśli z jakiegoś powodu developer zablokował nam możliwość chodzenia po sufitach (Edit: Przepraszam, to ja po prostu jestem gapa. Kolega RoDeN pokazał mi jak to zrobić).

Oceń bloga:
8

Komentarze (18)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper