W co gracie w weekend? #115

BLOG O GRZE
1380V
W co gracie w weekend? #115
Daaku | 10.09.2015, 22:19
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

115. odsłona najdłuższego cyklu na PPE już w blogosferze! W tym tygodniu Daaku złomuje wielkie roboty rodem z Japonii, Affek poznaje dalszą twórczość SUDY51, a gość specjalny sprawdza dwa mrocze exy na PS4.

Powitać! Przed wieloma z nas weekend stać będzie pod znakiem Extreme Party z okazji osiemnastki PSX Extreme, więc zwyczajowe zamknięcie się w domu i zarwanie nocki nad ulubionym tytułem może tym razem nie wchodzić w grę. Ale że i my jesteśmy ekstremalni, to niewyspanie (lub kac) nie powstrzyma nas przed odbębnieniem zwyczajowej sesji przy konsoli.

Ale to po sobocie, przedtem jeszcze co nieco dla Was napiszemy. Ja pierwszy, ja pierwszy!

 

 

Mobile Suit Gundam: Extreme Vs (PS3, 2011 Bandai Namco Games)

Bądźmy szczerzy - Allegro to nie Amazon ani eBay, ale trudno oczekiwać tego o portalu o zasięgu lokalnym. Jednak nawet tutaj, choć rzadziej, wprawne oko szperacza może wynaleźć prawdziwe perełki, ściągane z zagranicy przez zapaleńców i wystawiane na aukcjach, kiedy ich czas minie lub nadejdzie. Swego czasu w taki sposób wynalazłem legendarny wśród czytelników Ekstrimowego "Ohayo Nippon" DSowe Osu! Tatakae! Oendan!, tym samym kanałem wpadło w moje ręce Naruto: Saikyo Ninja Daikesshu 5 w czasach, kiedy miałem na pomarańczowego ninja fazę. Latka poleciały, nadeszła kolejna generacja, a ja do listy nabytków rodem z Japonii dopisać mogę kolejną grę - tym razem o Gundamach.

Mobile Suit Gundam: Extreme Versus jest kolejną odsłoną dłuższej serii o walkach tych wielkich robotów, choć jej korzenie sięgają tak naprawdę... automatów arcade. To właśnie na wielkich maszynach w salonach gier Japończycy prowadzili pierwotnie walki 2vs2, aby potem za sprawą tego samego producenta (Bandai Namco) gry trafiały na maszynki Sony. Opisywana tutaj odsłona ma już swoje lata, ale choć w międzyczasie doczekała się zaktualizowanej o nowe maszyny wersji Full Boost, to wciąż oferuje olbrzymie pokłady zawartości i grywalności. Obecność spustów w Dual Shocku pozwoliło także lepiej rozdysponować klawiszologię, dzięki czemu wykonując ataki specjalne nie trzeba już kombinować z wciskanie dwóch-trzech przycisków naraz.

W menu głównym miłe zaskoczenie. Wiele openingów do gier zawiera w lyricsach angielskie (a w zasadzie ENGRISH) wstawki, są też przypadki tekstów w całości angielskich, śpiewanych przez japońskie wokalistki. Ale rzadko kiedy grę reklamuję stricte zachodni kawałek autorstwa stricte zachodniej grupy, tak jak w tym przypadku:

 

 

...brzmi znajomo? Powinno, bo The Catalyst z repertuaru Linkin Park okupował swego czasu szczyty list przebojów rodzimych stacji radiowych. Miłe wprowadzenie do gry właściwej, której oś stanowią dwa tryby: całkiem rozbudowany Arcade Mode z mapką plansz i ich wersjami EX oraz Trial Mode. W tym drugim jest najwięcej zabawy, ponieważ na wykonanie czeka ponad 150 misji opartych o fabułę serii anime, do których przystąpimy wraz z partnerem, a nierzadko także we właściwym dla danej bitwy Mobile Suicie. Cele tych misji mogą być różne: od zwykłego pojedynku, przez zestrzelenie odgórnej liczby fabrycznych jednostek po przeżycie do końca limitu czasowego albo zestrzelenie wrogiego okrętu wojennego. Niekiedy potrafi być naprawdę ciężko, ale z pomocą przychodzą tu punkty Mobile Points (MP), za które rozwiniemy każdego z prawie 140 robotów znanych z doskonałej większości wydanych do tej pory serii (w tym wielu kinówkach i OVA, których brakowało choćby w Dynasty Warriors: Gundam Reborn). 

Fragment rostera z Arcade Mode. Widoczna na ekranie ekipa to ledwie wycinek ogółu maszyn

 

Każdy z nich ma inny wachlarz ataków i specjalności, dlatego to od nas zależy, jaki styl gry obierzemy i co podniesiemy najpierw - walkę wręcz, siłę wystrzałów, pancerz, zużycie paliwa, przydatność CPU czy szybkość zapełniania paska EX... W obliczu sporej grupki przeciwników albo jednego, ale potężnego rywala przyda się każda pomoc, także w spełnianiu specjalnych warunków właściwych danym misjom. Jeżeli specjalnie oznaczoną misję uda nam się wypełnić w ustaony przez grę sposób (zdobycie rangi S, start bez partnera, zmieszczenie się w limicie czasowym), to zgarniemy za nią Emblemat odblokowujący dla nas dodatkową zdolność w rodzaju podniesienia limitu czasu, obrony przeciw atakom laserowym lub podniesienia otrzymywanych po misji MP. 

Po drodze wpadać będziemy także na lokalnego badassa, przez którego tyle linii czasowych zostało w ogóle splecionych. Seria Dynasty Warriors: Gundam miała swojego Musha Gundama, a w Extreme VS bossem jest Extreme Gundam. Nie imponuje on na początku ani designem, ani rozmiarami, nadrabia to jednak możliwością przyjmowania tzw. Faz, zmieniających jego formę i rodzaje ataku. Już podczas pierwszego spotkania zamyka się on w czarnym, uzbrojonym w dwa naramienne działa pancerzu, z którego co rusz zalewa ekran filarami eksplozji zmieniającymi topografię pola bitwy.  I pomyśleć, że przede mną jeszcze ze trzy jego formy...

Extreme Gundam. Chudy i niepozorny, ale i tak trzeba się go bać

 

 

Armikrog (Wii U, 2015 Pencil Test Studios)

 

Z przygodówkami point'n'click nigdy nie było mi specjalnie po drodze. Ot, dwa pierwsze Broken Swordy w zamierzchłych czasach PSXa (i tak nieukończone), świetne Scratches na pececie... i na tym można zamknąć listę. Jednak po zobaczeniu na wyprzedaży z PS Store zremasterowanego Grim Fandango w wersji na Vitę coś mnie tknęło, a po paru wieczorach świetnej zabawy łyknąłem bakcyla na więcej. Dlatego więc mój wzrok zwrócił się w stronę Armikroga - duchowego następcy kultowego The Neverhood, czyli niejako równolatka Broken Swordów. W Grim Fandango zachwyciła mnie stylistyka kina noir przemieszanego z meksykańskimi obchodami Dios de la Muerte, a Armikrog - mimo nieporównywalnie mniejszej skali - zapowiadał się na coś podobnie nietuzinkowego dzięki technice animacji poklatkowej zastosowanej na plastelinowych figurkach. Niewiele się namyślając, zasiliłem mocno zakurzony eShopowy portfel i czekałem na premierę

...co? Premiera przesunięta? Na 30 września? Aha.

 

 

VIVA LA VITA!

Najlepsza konsola do gry w mangowe twarzyczki

 

Na zakończenie krótki kącik poświęcony grom na handhelda Sony, ponieważ opisywane gry przedstawiałem już wcześniej na łamach cyklu:

 

Killzone: Mercenary - bawiłem się ostatnio Kontraktami w singlowej kampanii, dzięki czemu do już zaliczonych misji infiltracji doszło ukończenie wszystkich misji demolki. Najgorsze przede mną, ponieważ misje precyzji stawiają na warunki pokroju konkretnej liczby headshotów czy zabójstw środowiskowych, zamykając je jeszcze w limicie czasowym. Fanem speedrunów nigdy nie byłem, tym bardziej więc dokuczają mi one w FPSie, ale będę walczył dzielnie. 

Moje aktualne statystyki to ranga Brigadier General II (32. z 45 rang), 856.000 zebranej wektańskiej waluty (cel: milion), 4.600 zabójstw (cel: 10.000) oraz 35 wygranych meczy online (cel: uczestnictwo w 100, niezależnie od wyniku). Platyny raczej nie będzie, bo w multi nikt nie biega z pistoletem na trujące strzałki, a killstreak dokonany na 10 osobach pod rząd stoi chyba ponad moim poziomem możliwości manualnych.

 

Uncharted: Fight for Fortune - zaciąłem się nieco na Dillonie i Guerro, ale koniec końców udało mi się pokonać po 5 razy każdego z 17 dostępnych w podstawce rywali, odblokowując wszystko co się da i w zasadzie tylko pojedyńczy meczyk online dzieli mnie od uroczego 100% przy tytule. Nie jestem jednak pewien, czy na tym poprzestawać - na PlayStation Store rozszerzenia Uncharted 2 i Uncharted 3 kosztują raptem po 3$, a dodają w sumie 20 kolejnych postaci, z którymi można się zmierzyć, nie mówiąc już o nowych kartach oraz elementach do kustomizacji. Czas spędzony przy grze trudno mi zaliczyć do nieudanych, więc może się skuszę?...

 

DR2 - tajemniczy tytuł, za który zabieram się już od dłuższego czasu, a którego rozpoczęcie z czystym sumieniem blokowała mi wcześniej Złota Otchłań do spółki z Najemnikiem. Więcej mam nadzieję napisać za tydzień, tym razem w sekcji komentarzy.

 

 

Tyle ode mnie, przed wami wpis Affka, stałego gościa "W co gracie w weekend".

 

Dwa tygodnie temu to ja gościłem Daaka. Współpracuje nam się na tyle dobrze (w końcu to nie pierwszy raz, kiedy kolaborujemy), że postanowiliśmy odwrócić role. Witam więc.

 

No More Heroes (Wii, 2008 Grasshopper Manufacture)

 

Suda51 należy do awangardowych twórców gier wideo. Można powiedzieć, że bawi się formą i sprawdza granice tego, co może zrobić. Na razie pozwala sobie na wiele. Gdy w 2002 roku ukazało się killer7, nie wzbudziło większych kontrowersji. Zebrało nawet niezłe recenzje (średnia na poziomie 70%) i określono je jako jedną z ciekawszych gier generacji. Po tym Suda wpadł w mały letarg, z którego wybudził się sześć lat później ze swoją (prawdopodobnie) najlepszą grą. No More Heroes opowiada o Travisie Touchdownie - mieszkającym w motelu otaku, który za ostatnie oszczędności postanawia kupić broń zwaną Beam Katana (skojarzenie z Gwiezdnymi Wojnami wskazane) i zostać najlepszym mordercą na świecie. Pomaga mu w tym kobieta imieniem Sylvia, która dała mu jeszcze jedną motywację, aby wejść na pierwsze miejsce. Obiecała, że jeśli mu się to uda, pójdzie z nim do łóżka.

Przyznam, że początkowo byłem zdziwiony absurdalnością fabuły, jaką nam przedstawił Suda. Po mrocznym i poważnym killer7, No More Heroes bliżej do lekkiej komedii. Co nie oznacza, że historia przedstawiona w grze jest słaba - tego powiedzieć nie mogę. Mogę ją raczej określić jako specyficzna. Podobnie gameplay, chociaż tutaj parę dość mocnych zgrzytów się znajdzie. Gra wyraźnie dzieli się na dwie sekcje - pierwsza to misje fabularne, zrealizowane w konwencji typowego slashera, zaś pomiędzy nimi mamy do czynienia z sandboxem. Połączenie ciekawe i nietrudne to wprawienia w życie, tutaj jednak są elementy, które nieco nie wyszły, szczególnie w tym drugim wypadku. Zacznijmy jednak od początku. Jak już wspominałem, w misjach fabularnych ciachamy wrogów naszym mieczem świetlnym. System walki wydaje się początkowo być prosty, żeby nie powiedzieć prostacki. Z czasem jednak zaczynamy go doceniać - zależnie od położenia wiilota, nasze ciosy będą wysokie albo niskie, możemy również spróbować ogłuszyć przeciwnika, po czym zastosować na nim jeden z naszych ciosów wrestlingowych (Travis jest fanem wrestlingu). Brzmi dobrze? I tak powinno być. Walka w No More Heroes została zrealizowana w sposób wzorowy.

Szkoda jednak, że nie mogę powiedzieć tego samego o drugiej warstwie gry, tej sandboxowej. Akcja gry toczy się w mieście Santa Destroy, średniej wielkości mieścinie, przy której warszawska Praga nocą jest niesamowicie bezpiecznym miejscem. Znajdziemy tutaj niesamowitą ilość ciekawych robót pobocznych - takie piękne zlecenia jak zabijanie ludzi na czas czy ich dekapitacja za pomocą piłki do baseballu to codzienność. Płatny zabójca, jakim jest Travis musi jednak czasem zająć się czymś bardziej przyziemnym, musi w końcu zarobić na wejściówkę na następną walkę o kolejne miejsce w hierarchii. Dlatego pomaga zwykłym ludziom, zapewne w celu ocieplenia swojego wizerunku. Kosi trawę, zbiera kokosy. Coś takiego przystoi ludziom w tym fachu. To wszystko to element specyficznej konwencji przyjętej przez grę. Na pewno jednak nie należy do niej parlamentarnie spieprzony model jazdy. Ogromny motor, którego główny bohater jest właścicielem, prowadzi się okropnie. Ma się wrażenie, jakby był przylepiony do podłoża tajemniczym klejem/magnesem. Jeszcze gorzej ma się rzecz z detekcją kolizji, którą mogę określić jako równie awangardową co twórca. Nasz pojazd potrafi się przewrócić sam z siebie, ew. będąc dobre parę metrów od auta (a te, notabene, wyglądają jak poruszające się, ciosane z drewna przez dziesięciolatka kloce - nie mają nawet animowanych kół). Budowa samego miasta także pozostawia wiele do życzenia, widać bowiem, że twórcy byli wielkimi fanami dwóch kombinacji przycisków - Ctrl + C oraz Ctrl +V. Monotonia wyłazi wszystkimi możliwymi stronami.


Oprawa graficzna nie jest jednak w całości tak jednostajna jak miasto. Wykonano ją w technice cel-shading, dzięki czemu zyskuje nieco świeżości, jednak nawet jak na znikome możliwości Wii można było zrobić to nieco lepiej. Postaci wyglądają dość dobrze, ich animacje jak i mimika wypadają całkiem nieźle. Gorzej jednak z tłami - tutaj wskakują niskiej jakości tekstury oraz mała interaktywność z otoczeniem. Żal wspominać o mieście, wspomniałem już o wykonaniu aut, poza tym mamy do czynienia z okropnie wyglądającymi przechodniami wykonanymi tą samą metodą co reszta HUBa oraz dziwnie wybiórczą zniszczalność - wciąż występuje tutaj zjawisko zabójczego żywopłotu, ale już takie latarnie miejskie słaniają się przed nami. Na szczęście warstwa dźwiękowa została wykonana o niebo lepiej. Głosy postaci wypadają znakomicie, widać, że aktorzy wczuli się w groteskowy klimat tytułu. Muzyka zaś, skomponowana przez Masafumiego Takadę składa się z gitarowych i elektronicznych brzmień, które świetnie pasują do wydarzeń na ekranie.

To wszystko ode mnie. Chciałbym wrzucić jakąś muzykę, ale na razie nic nie zapadło mi szczególnie w pamięć. Do następnego!

 

 

A teraz głos oddajmy REALiście, dla którego będzie to pierwszy wpis w naszym cyklu:

 

W co będę  grał w ten weekend? Nie jestem w stanie powiedzieć, ponieważ w ten weekend będę na osiemnastce PSX Extreme i będę grał w to co będzie ustawione na standach w pubie Lucid, a po imprezie nie wiem czy będę miał ochotę w cokolwiek grać, dlatego napisze o tym w co grałem w poprzedni weekend.

 

Bloodborne (PS4, 2015 From Software)

 

Weekend w Bloodbornie spędziłem w Lochach Kielicha, chciałem wreszcie pokonać moją nemezis: Amygdalę.

O ile w samej grze była ona bardzo prostym bossem o tyle jako boss finałowy czwartego Pthumeryjskiego Lochu jest ona niesamowicie ciężkim przeciwnikiem. Walczy się z nią w małym pomieszczeniu, a z racji tego, że jest ona gigantyczna i ma olbrzymi zasięg, loch na wejście zabiera ci 50% życia, a wszelcy przeciwnicy i bossowie są tam ustawieni na brutal (poziom brutal włącza się, gdy postać ma powyżej 15 punktów wglądu, ale w tym lochu nie ma to znaczenia) to często jeden błąd jest tym ostatnim. A że z Amygdalą każdy błąd zawsze jest tym ostatnim, to i ja wielokrotnie błąd popełniałem, a potem walkę zaczynałem od początku by błąd znów popełnić, ale wreszcie udało mi się ją pokonać. Zrobiłem to sam, ale musze przyznać, że sposób na pokonanie Amygdali odkrył i przekazał mi Salomonik (dzięki!) i okazał się niezawodny (jeśli ktoś ma problemy z Amygdalą piszcie PW. Dokładnie opowiem jak ją pokonałem). Dzięki temu otworzyłem sobie ostatni piąty Loch i nie wierze, że może być trudniej niż było na czwartym. Pthumeryjska Królowo nadchodzę.

A oto Amygdala.

Prawda, że śliczna?

Jeśli uda mi się przejść ostatni Loch to z całą pewnością wbije w Bloodbornie platynę. Muszę powiedzieć, że trofea w najnowszej grze od From Software są świetnie zrobione. Rzadko spotyka się grę, w której są tak przemyślane trofiki.

Aby zdobyć platynę, grę trzeba po prostu wymasterować i nie ma żadnych debilnych trofeów typu zabij 10 000 przeciwników stojąc na głowie i śpiewając „Ona Tańczy Dla Mnie” od tyłu.

Każdemu polecam Bloodborna jest to tytuł w który warto zagrać, a ma o wiele niższy próg wejścia niż Soulsy, a więc jeśli komuś Demon/Dark Souls nie podeszło niech mimo wszystko spróbuje zagrać w Bloodborne. Wiem co mówię, bo mi Dark Souls 2 nie podeszło, a przy Bloodbornie spędziłem masę godzin i z niecierpliwością czekam na DLC, które już zostało zapowiedziane, ale dokładna data premiery nie jest jeszcze znana.

A na koniec filmik: Co robi Łowca w wolnym czasie? Poniżej macie odpowiedź:

 

 

Until Dawn (PS4, 2015 Supermassive Games)

W weekend będę grał też w najnowsze dzieło Supermassive Games. Bardzo lubię gry od TellTale, dlatego w Until Dawn zagrałem z przyjemnością i mimo, że przeszedłem tę grę to chce przejść ją drugi raz z jednego prostego powodu: tu twoje wybory naprawdę mają znaczenie. W grach od TellTales jak ktoś miał zginąć to i tak ginął i twój wybór nie miał tu większego znaczenia i po jednokrotnym zagraniu na przykład w The Walking Dead nie miałem ochoty grać w to drugi raz, bo znałem już tę historie, a replayability było tu po prostu zerowe. W Until Dawn można sprawić, że wszyscy bohaterowie przeżyją, albo, że żaden nie dotrwa do ranka. Dzięki temu zakończenie za każdym razem jest inne i chcę się przechodzić grę kilka razy, aby zobaczyć co teraz przyniosą twoje wybory.

 

 

To już koniec lektury. Z częścią z Was spotkam się w warszawskim Lucidzie, ale wszystkim bez wyjątku już teraz życzę miłego weekendu, nieważne gdzie i jak go spędzicie!

Oceń bloga:
34

Który z quizów najchętniej chciałbyś zobaczyć w najbliższym czasie na głównej?

O Gundamach
68%
O twórczości SUDY51
68%
O świecie Bloodborne
68%
O squaresofterze
68%
Pokaż wyniki Głosów: 68

Komentarze (58)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper