W co gracie w weekend? #149

BLOG
2084V
W co gracie w weekend? #149
Daaku | 13.05.2016, 21:02
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

[Powierzchnia reklamowa do wynajęcia. Oferty na priva.]

W ten weekend odwiedzamy zadupia Pandory, walące się uliczki Ciudad Juarez, tor wyścigowy w hazardowym wydaniu... i mnóstwo disneyowskich światów.

 

Tom Clancy's Ghost Recon Advanced Warfighter 2 [X360, Ubisoft 2007]

Baaaaczność! Żołnierzu! Kolejna zewnętrzna siła stanowi zagrożenie dla suwerenności Stanów Zjednoczonych Ameryki! Jako członek jednej z niezliczonych amerykańskich jednostek do zadań specjalnych, mając do dyspozycji najnowsze zdobycze technologii wojskowej A.D. 2007, Twoim zadaniem jest zdławienie w zarodku całych hord obcojęzycznych żołnierzy i dopilnowanie, aby stopa żadnego z nich nie śmiała stanąć na naszej fladze! Aby tego dokonać, po drodze wysadzisz oczywiście kilka baterii przeciwlotniczych, ostrzelasz obóz zza działka pokładowego, poskradasz się w sekcji stealth, stoczysz walkę z helikopterem i dokonasz szaleńczej ucieczki po rozpiździaju koło katedry, by spuentować wszystko próbą udaremnienia zamachu nuklearnego na amerykańskiej ziemi! Wkładaj kamasze i odmaszerować!

W powyższym akapicie sprzedałem ci w zasadzie wszystkie główne założenia scenariusza Ghost Recon Advanced Warfighter 2, i na dobrą sprawę nie różnią się one niczym od fabuły ówczesnych odsłon Call of Duty (pamiętajcie, Modern Warfare to ten sam rocznik!), Battlefielda i innych, mniej popularnych strzelanin. A skoro znacie już rozwój wydarzeń, to pewnie dokładnie wiecie też, w jakich warunkach sie on potoczy: szybka gonitwa przed siebie, tony wywalonego w powietrze ołowiu, mnóstwo skryptów poprzetykanych mnóstwem chaosu... Bo przecież każda gra wojenna tak wygląda, prawda?

Błąd. Nie Ghost Recon. Tutaj stosując podejście a'la Rambo glębę gryźlibyśmy już przy próbie przejścia na drugą stronę ulicy, nie mam tu na myśli potrącenia na czerwonym świetle. Scott Mitchell, bo to dowódcą oddziału Duchów przyjdzie nam pokierować, mimo wszechstronnego treningu wciąż pozostaje tylko człowiekiem - a człowiek kuloodporny z natury nie jest. Tę niedogodność można jednak zrównoważnych poprzez wykorzystanie szerokiego pola zdolności przywódczych, zdobyczy najnowocześniej techniki oraz dobrego oka.

Musicie jednak wiedzieć, że w tej odsłonie Ghost Recon poruszanie postacią i strzelanie stanowi tak jakoś... jedną trzecią ogółu rozgrywki. Na pozostałe dwie trzecie składa się bowiem rozeznanie terenu oraz zawiadowanie drużyną, wszystko za pomocą interfejsu Crosscom 2.0. Dzięki temu systemowi w każdej chwili posiadamy wgląd w kamery towarzyszących nam sojuszników - czy to członków oddziału, czy to bezzałogowego drona, czy nawet myśliwca odpowiedzialnego za nalot. Obserwując akcję z perspektywy towarzysza broni możemy szybko oszacować liczbę strzelających do nas terrorystów, wydać rozkaz ostrzału konkretnego z nich, a nawet nakierować całą grypę za położoną dalej osłonę - wszystko z daleka, na odległość, bez narażania własnej osoby na ciągły ogień. Oczywiście głupio byłoby rozwiązywać w ten sposób większość spotkań, dlatego warto też wychylić się samemu, aby ustrzelić kogoś w makówkę albo rozgonić towarzystwo granatem.

Najwięcej zabawy jest jednak z doborem środków do warunków aktualnego zadania. Każda misja poprzedzona jest krótkim briefingiem, z którego dowiadujemy się szacowanej liczby przeciwników, używanego przez nich sprzętu, a także widoczności i topografii terenu. Na podstawie tych zmiennych dobieramy następnie trójkę najbardziej odpowiadających nam żołnierzy oraz zestaw własnego uzbrojenia. Zwyczajny piechur przyda się nam w każdej sytuacji, ale co w razie nieprzwidzianych sytuacji na polu walki? Jeżeli prognoza przewiduje duże skupiska wrogów - wyposażony w ciężki karabin maszynowy wojak przyszpili ich do ziemi ogniem zaporowym. Jeżeli przed nami połacie otwartej przestrzeni - warto wziąć ze sobą snajpera, albo samemu założyć sobie karabin AS50 z amunicją przebijającą. Duże prawdopodobieństwo czołgów i innych cieżkich pojazdów? Specjalista z wyrzutnią rakiet szybko sobie z nimi poradzi. Mimo tak szerokich opcji ofensywnych należy zawsze pamiętać o defensywie - jeżeli nasz podopieczny zostanie ciężko ranny  podczas strzelaniny, wykorkuje bez szybkiej pomocy medyka, a nawet jeśli przeżyje, następnych parę sekwencji pozostanie poza naszym wyborem. Mikrozarządzanie w mojej strzelaninie? To przecież Tom Clancy!

 

Poza kampanią oraz trybem Free Mission, w którym możemy powtórzyć już zaliczone sekwencje dowolną kombinacją broni i żołnierzy, gra oferuje także grę w kooperacji oraz rozbudowany tryb multiplayer dla nawet 16 graczy. Tym bardziej szkoda więc, że po tylu latach tryby online są w zasadzie martwe. Niezależnie od pory dnia lub nocy nie udało mi się jeszcze znaleźć ani zahostować aktywnego meczu, a ostatnie internetowe "ustawki" pochodzą z początku 2013 r. Od czego mamy jednak PPE? Może ktoś z Was posiada jeszcze własny egzemplarz gry i chciałby się trochę ostrzelać? Mojego Gamertaga znajdziecie w profilu!

 

 

 

Tales from the Borderlands [PS3, Telltale Games 2014]

 

A miało być tak pięknie... Po śmierci Handsome Jacka z rąk bandy Łowców Krypt,korporacyjna machina firmy Hyperion zaczęła kręcić się jak szalona, a wyścig szczurów chcących zająć fotel byłego prezesa trwał w najlepsze. Jednym z takich trybików i jednocześnie szczurów byłeś Ty - długotrwałe wchodzenie w tyłek przełożonym, płaszczenie się przed ich biurkami i kopanie dołków pod konkurentami w końcu się opłaciło, a dopingujący Cię kumpel/współsprawca właśnie zmierza z Tobą do gabinetu dyrektora w sprawie rozmowy o awans. Wszystko jednak idzie do diabła, kiedy w fotelu zamiast sprzyjającego Ci pana Hendersona spotykasz Hugo Vasqueza - rywala, pod którym kopałeś najgłębsze dołki, ale widocznie nie tak głębokie jak dołki kopane przez niego. Zdegradowany i upokorzony, wraz z Vaughnem (dział bankowości, ulubiony kolor: złoty) i Yvette (dział logistyki, ciągle pożyczasz jej kasę na firmowej stołówce) układasz ad hoc misterny plan mający wykręcić Vasqueza z transakcji na 10 milionów i wyruszasz na Pandorę, gdzie znowu wszystko idzie do diabła. A miało być tak pięknie...

Tak rozpoczyna się pierwszy odcinek Tales from the Borderlands - jednej z wielu sezonówek od Telltale Games, tym razem opartej na marce strzelanin/RPG studia Gearbox. Parą głównych bohaterów jest tutaj Rhys - wspomniany wyżej korporacyjny trybik oraz Fiona - miejscowa wyłudzaczka pośrednicząca w lewej transakcji na Klucz do Krypty. Rhys za pomocą cybernetycznego oka potrafi skanować otoczenie w poszukiwaniu śladów, a holofejs w jego ręce pozwala mu ingerować w uzbrojenie wysyłanych przez Yvette loaderbotów. W porównaniu ze zdolną do przekupstwa Fioną nietrudno zgadnąć, którym z pechowej dwójki gra się przyjemniej. Po drodze spotykamy oczywiście całą plejadę znanych z głównej serii starych znajomych, że wspomnę o Zer0, Claptrapie, Scooterze czy Springs (żywych lub martwych, pal licho - jeśli zaliczyłeś także dodatki, wychwycisz więcej smaczków). Fabuły doglądał Anthony Burch - gearboksowski scenarzysta, można więc być spokojnym i o jakość dialogów, i o rozpoznawalny poziom makabrycznego humoru.

"I co było dalej?" "Kulturalnie omówiliśmy szczegóły naszego rozejmu, oczywiście" - różnice w narracji to główne powody do śmiechu podczas rozgrywki

 

A jak wygląda rozgrywka pod względem mechaniki. Cóż... telltale'owo. Oprawa na poziomie gier z PlayStation 2 połączona z wysłużonym silnikiem graficznym sprawia, że na konsolach 7. generacji standardem są zwolnienia animacji, długie ekrany ładowania i opóźnienia w naliczaniu trofeów. Bardziej mierzi mnie jednak zapoczątkowana przez The Walking Dead klątwa pamiętliwych postaci. Kto skończył przynajmniej jedną serię od TT ten wie, że pojawiające się w rogu ekranu złowróżebne "... will remember that" to pic na wodę nie mający wpływu na wynik rozgrywki, ale w "Tales from..." osiąga to nowy, wyższy poziom absurdu. Jednym z pierwszych wyborów dokonywanych przez Rhysa jest zdecydowanie o tym, czy pozwolić uskodzonemu loaderbotowi uciec, czy wydać rozkaz samozniszczenia. Jeżeli zlitujemy się nad kupą złomu, na pewno staniemy się przez to lepszymi ludźmi, w innym razie, cytuję, "loaderbot zapise to sobie w swojej pamięci masowej". W ten oto sposób kolejne odcinki spędzę na drżeniu o swoje życie przed atakiem ze strony SKYNETowskiego potomstwa ś.p. robota... żart, to przecież gra od Telltale.

 

 

 

Pocket Card Jockey [3DS, Game Freak 2013]

 

Z Nintendo już tak jest. Dopiero co członkom My Nintendo rzucono ochłap w postaci spóźnionego o TRZY LATA Flipnote Studio 3D (i to z wyciętą społecznością znajomych - widocznie tylko na konsolach N ludzie wysyłają sobie w wiadomościach rysunki wacków), to chwilę potem na eShopa trafia kolejny trzyletni zapóźniony, którym biali ludziemogą już zacząć się jarać, a o którym Japonia już dawno zdążyła zapomnieć. 

Grą tą jest właśnie Pocket Card Jockey - nowy-stary tytuł studia Game Freak, stworzony wraz z HarmoKnightem w rzadkiej chwili oddechu od kolejnych odsłon serii Pokemon. Normalnie nie opisywałbym czegoś takiego we "W co gracie..." gdyby nie fakt, że uwielbiam gatunkowe hybrydy klasycznych gier z erpegowymi naleciałościami. Puzzle Quest powstało na bazie Bejeweled, Wizorb - Arkanoida a Rollers of the Realm - pinballa, na czym opiera się więc Pocket Card Jockey

Spoiler alert: na samym początku umieramy

 

Ano na wyścigach konnych połączonych z ... pasjansem. Jak się układa pasjansa wiedzą wszyscy, a zwłaszcza biurowe pierdzistołki, którym szef zablokował dostęp do fejsa. Naszym zadaniem jest pozbywanie się widocznych na ekranie kart w taki sposób, aby by odrzucane karty były ciągiem wiekszych lub mniejszych wartości, od dwójki do asa. W życiu czy na pulpicie pozostaje nam tylko satysfakcja, z kolei w opisywanej grze budujemy w ten sposób "jedność" ze swoim wierzchowcem, co przekłada się na jego humor oraz werwę, z jaką pokonuje trasę. Jest to oczywiście bardzo urposzczone wyjaśnienie, ponieważ niuansów systemowych jest tutaj MNÓSTWO i nawet pierwsze pięć wyścigów nie wystarczy na pokrycie całości samouczka. Kiedy jednak podpowiadający nam Horse Off-Course (of course) już się wygada, nam pozostaje już tylko nazwanie swojego pierwszego konia i zdobywanie jak najlepszych lokat w kolejnych wyścigach. Ja, po krótkiej debacie na shoutboxie, nazwałem swojego na modłę Pokemonów "no one" i zaraz potem wiedziałem, żebyło warto, kiedy opiekun stajni potwierdził moją propozycję słowami "Please take good care of no one." W retrospekcji "my money" czy "your mom" również byłyby dobrymi opcjami.

Kiedy na górnym ekranie trwa wyścig...

...my na dolnym zapewniamy sobie przewagę na następny odcinek

 

Podsumowując, Pocket Card Jockey jest naprawdę ciekawym cyfrowym tytułem, który już od pierwszego kontaktu zaciekawia pomysłem na rozgrywkę, a jednocześnie wymaga więcej czasu na pełne dojrzenie jego głębi. Za premierowe 28 zeta warto się skusić.

P.S. Jeśli doczytaliście do tego fragmentu, to podrzućcie mi parę pomysłów na imiona dla przyszłych koni. 16 znaków, angielski alfabet. "Koniokwik" @RetroBorsuka już czeka w kolejce!

 

Tyle ode mnie. Ale czekajcie, Musiel także ma nam coś do powiedzenia!

 

Kingdom Hearts [PS2, Squaresoft 2002]

 

Ten weekend spędzę tak samo jak kilka poprzednich czyli przy moich ukochanych grach, a wśród nich ta perełka od Squaresoft – Kingdom Hearts. Do wstępu dodam, że calusienki mój save poszedł się kochać do szatana i chciałem już całkowicie porzucić granie w ten tytuł, ale coś mnie ciągnęło do niego. A tym czymś jest wspaniały świat i cała otoczka gry. Kto raz zagra w Kingdom Hearts i się zakocha w tej grze, ten nie raz zapragnie tam wrócić nawet po 10 latach :D Ale zacznijmy od początku.

Kingdom Hearts to wspaniałe dzieło Disneya i Squaresoftu, które pojawiło się na PS2 w 2002 roku. Historia toczy się wokół chłopaka o imieniu Sora, który wraz z przyjaciółmi – Rikku i Kairi postanawia opuścić zamieszkiwaną przez nich wyspę by zobaczyć inne światy. Pech chciał, że w przeddzień wyprawy ich wyspę nawiedza jakaś nieznana siła i wciąga ich do dziwnego świata. Tym światem okazuje się być świat Disneya. Po obudzeniu się Sora zauważa, że jest sam, a Rikku i Kairi nie ma przy nim. Postanawia ich odnaleźć. Na swojej drodze spotyka Kaczora Donalda, który w tym świecie jest czarodziejem i Goofiego, który za to pełni rolę kapitana. Ich zadaniem było znalezienie wybrańca, którym jest oczywiście nie kto inny jak Sora. A więc jakie zadanie ma wybraniec? Cóż, musi uratować tytułowe Królestwo Serc, które niebawem może zostać zalane przez postacie bez serca (czyt. złych). Prócz postaci ze świata Disneya, których jest tu mnóstwo m.in. Piotruś Pan, Kubuś Puchatek, Tarzan czy też Mała Syrenka, spotkamy także te ze świata Final Fantasy m.in. Aerith (tak, ona tutaj żyje :D), Zacka, Tidusa czy też nawet Clouda, który w końcu dostaje głos! Powiem Wam, że jego głos brzmi bardzo baddasowo za co duży plus dla „kwadratowych”.

Rozgrywka nie odbywa się w trybie tur jak to miało miejsce w poprzednich grach od Squaresoft, ale w czasie rzeczywistym co nadaje dynamiczności starciom z przeciwnikami. I wg mnie jest to bardzo dobre rozwiązanie. Ale to co najbardziej wciąga do tej gry to muzyka skomponowana przez Yoko Shimomurę. To co ona zrobiła jest po prostu istnym majstersztykiem. Wystarczy choćby przesłuchać „Dearly Beloved” w menu głównym by się przekonać jakie piękne utwory Yoko potrafi tworzyć, a to zaledwie 1 z wielu. Yoko jest drugim moim ulubionym kompozytorem pochodzącym z Kraju Kwitnącej Wiśni. Pierwszym rzecz jasna jest Nobuo Uematsu i to się nigdy nie zmieni. Ja Was zostawiam ze wspomnianym wcześniej utworem i zmykam ratować królestwo. No i życzę Wam oczywiście udanego growego i nie tylko weekendu. Pad z Wami :)

 

 

I na tym zamkniemy aktualną odsłonę "W co gracie...". A za tydzień, wraz ze squaresofterem i kilkoma gośćmi napiszemy dla Was coś grubszego o jednej z najlepszych strzelanin na Xboxa.

Oceń bloga:
42

Komentarze (135)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper