W co gracie w weekend? #125

BLOG
1621V
W co gracie w weekend? #125
squaresofter | 19.11.2015, 00:06
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

  Witam wszystkich w najdłuższym i najbardziej utytułowanym cyklu na ppe.pl oraz życzę udanego weekendu. Dziś na tapecie Tales of Xillia i Xenosaga Episode II. Na opisanie innych tytułów niestety nie znalazłem czasu. Wpis zawiera spoilery, więc czytasz go na własną odpowiedzialność.

Tales of Xillia (PS3, Namco Tales Studio, 2013r.)

  Nie da się ukryć, że w 2015r. wróciła mi chęć do grania w tradycyjne jrpgi i zupełnie nie przeszkadzają mi ich schematy. Skoro wszystkie gry Miyazakiego funkcjonują w oparciu o jeden schemat z Demon's Souls a w nie gram, a Fallouty, obojętnie czy w 2d czy w 3d, to gry jednej roli, czyli mieszkańca schronu, który zawsze musi z niego wyjść, bo przecież polowania na Deathclawy i wdychanie radioaktywnego powietrza jest bezpieczniejsze niż mieszkanie w schronie, a też w nie gram, to czemu miałbym sobie odmawiać tego co dobre? Widocznie tęskniłem za jrpgami i ich schematami bardziej niż myślałem.

  Nie spodziewałem się niczego dobrego po Xillii. Zagrać to wiedziałem, że zagram, bo Milla Maxwell to słodycz dla oczu. Jest władcza. Ma za nic marnych śmiertelników i uważa ich za niegodnych przebywania w towarzystwie jej duchów.

  Gdy pierwszy raz zacząłem nią grać, to demolowałem jednego wroga po drugim i zastanawiałem się jaki jest sens gry postacią tak potężną, że każdy kto staje jej na drodze żyje mniej niż pięć sekund? Przecież bazując na tej podstawie rozgrywki gracz nie wyniesie absolutnie żadnej satysfakcji z gry. Odebrano jej więc całą jej moc a zadaniem gracza jest powstrzymanie osób, które do tego doprowadziły.

  Okazuje się jednak, że nawet ta zimna ryba ma serce, ceni sobie spokój a jej wyznawcy, choć nie stanowią żadnej poważnej siły, to żyją bez poważniejszych trosk, zapomniani przez cały świat, który porzucił wiarę w starych bogów.

  Nia Khera to wioska powstała na jej cześć. Wystarczy przejść się po niej Millą a każdy jej mieszkaniec klęknie na widok bogini i odda jej cześć.

  To bardzo spokojna mieścina, w której pasą się krowy a od czasu do czasu pojawią się jakieś świnio-króliki lub króliko-świnie. Zapomniałem już które są jadalne a które nie.

  Jest to jedno z moich ulubionych miejsc w grze ze względu na piękną, typowo japońską muzykę, którą tu usłyszałem. Nie wiem jak to możliwe, ale Motoi Sakuraba potrafi stworzyć w swoich grach nawet muzykę idealnie oddającą klimat Shenmue.

   Piękna melodia. Taka skłaniająca do  zastanowienia się nad mijającym rokiem. Postawiłem wszystko na monotematyczne rpgi From Software, przy których praktycznie zapomniałem o mojej niechęci, jaką darzę dziś swoją najukochańszą niegdyś serię, czyli Final Fantasy, którą twórcy zapędzili nad skraj przepaści. Tam ją porzuciłem i przez ostatnie sześć lat uważałem, że już nie ma dla mnie powrotu do tradycyjnych jrpgów. Nie wziąłem tylko jednego pod uwagę, że nawet najbardziej sztampowe postacie z Tales'ów są lepsze niż ich jakikolwiek brak w dungeoncrawlerach od FS. A przecież kilkanaście lat temu Squaresoft pokazał przy okazji Vagrant Story, że da się stworzyć produkcję w takim gatunku z ciekawymi postaciami i scenariuszem.

  Wróćmy jednak do szarej rzeczywistości. Jude Mathis jest drugim głównym bohaterem Tales of Xillii. To student medycyny, który odkrywa co knuje Milla i zostaje wplątany w jej misję mającą na celu zniszczenie potężnej broni napędzanej maną wyssaną ze skradzionych jej duchów. Widocznie nudziły go cotygodniowe kolokwia, użeranie się z wykładowcami, którzy zawsze wszystko najlepiej wiedzą oraz brak alko i lasek na imprezach w akademiku, bo postanawia pójść za tajemniczą Millą, której początkowo nie wierzy, gdy mówi mu kim tak naprawdę jest. 

  W wyniku zaistniałych wydarzeń zostaje uznany za przestępcę i musi uciekać. Choć Milla nigdy do tego się nie przyzna, to bez Jude'a zginęłaby po paru minutach. Może i ma ona wrodzony talent do władania mieczem, krótkotrwałego unieruchomiania wrogów oraz do szybkich zmian żywiołów zaklęć, którymi włada, nie ma jednak żadnej wiedzy w zakresie leczenia ran. I tu nieoceniony okazuje się młody chłopak. Oczywiście możemy skupić się nim w walce z oponentami na szybkiej ich eksterminacji za pomocą potężnych ciosów jego pięści, ale związanie go z dowolną postacią podczas starć sprawi, że będzie on leczył w trakcie potyczek przewróconą postać, którą aktualnie kierujemy. Wiązać bohaterów można w dowolnych dwójkowych konfiguracjach, w zależności od tego, jakich akurat zdolności nam potrzeba.

  Jude co prawda nie zna się za zaklęciach ofensywnych, ale posiada zdolność do znikania potworom z oczu i atakowania ich od tyłu. Choć jest dumny ze swoich umiejętności, to Alvin, kolejny członek drużyny, uważa je za trochę nie na miejscu, szczególnie jeśli zrobiłby coś takiego z dziewczyną.

  Alvin jest najemnikiem, który niejedno już w życiu widział. W walce używa miecza oraz pistoletu, który może wykorzystać do fuzji ze swoją bronią białą, zwiększając siłę jej ataku. Gdy wiążemy go z inną postacią, to ułatwia on nam łamanie obrony wrogów.

  Jest bardzo tajemniczy i na pewno nie powiedział o sobie wszystkiego, ale szybko spoufala się z młodym studentem medycyny, używając go jako swojego osobistego wieszaka. Uczy też Millę podstaw władania mieczem i pomaga w ucieczce dwójce ściganych bohaterów, za co władczyni duchów obiecuje mu nagrodę. Co ciekawe nawet gdy już ją otrzymuje, postanawia im dalej towarzyszyć. Ciekawe jaki ma w tym cel?

  Pamiętam jego jedną rozmowę z Jude'm, który stwierdził, że dla niego nieważne jest czy Władca Duchów Maxwell przyjąłby kobiecą lub męską postać, na co noszący szal najemnik stwierdza, że jest zapewne człowiekiem działającym po dwóch stronach barykady

  Początkowo myślałem, że skoro Millę czesze sam duch wiatru, Sylph i ma swoją wioskę, w której każdy oddaje jej boską cześć, to że będzie to moja ulubiona postać z gry. Tymczasem jest nią kto inny.

  Gdy wszedłem do budzącego się właśnie ze snu Hamil, które skradło mi serce, to zauważyłem tam małą dziewczynkę. Elize nie jest zbyt popularna, więc mieszkańcy tej położonej w górach wioski postanowili zamykać ją w jakimś składzie. A byli tacy uprzejmi i gościnni. Wszystko na pokaz. Gdy tylko niebezpieczeństwo zapukało do ich drzwi pokazali swoje prawdziwe oblicze. Okazali się zwykłymi egoistami.

  Dlatego Jude postanowił zabrać stamtąd małoletnią więźniarkę, której towarzyszy żywa pluszowa zabawka.

  Kim jest Teepo? To Mokona Tales of Xillii. To zupełne przeciwieństwo spokojnej i nieśmiałej Elize. On nikomu nie przepuści. Jak raz zeskakiwałem z jakiejś wysokiej półki, to stwierdził, że spódnica jego towarzyszki robi za idealny spadochron. Innym razem mówi, że Elize musi się dobrze odżywiać, bo nie wyrosną jej dobre zderzaki.

  W walce jego odległość od małej dziewczynki warunkuje to, czy łatwiej nam będzie atakować wrogów, czy bronić drużyny. Gdy jest ona związana z postacią, którą gramy, to jej nieokrzesany kompan wysysa punkty techniczne z wrogów i dodaje je postaci, która posiada niski poziom many.

  Negatywna Brama to jedno z najlepiej wyglądających zaklęć w grze. Na rozkaz Elize z ziemi wyrastają potężne łapska, które zadają dotkliwe obrażenia wszystkiemu na swojej drodze. Te łapy przypominają mi te z Full Metal Alchemist, tyle że tu wszystko jest bardziej kolorowe.

 

  Teepo jest niesamowity. Zawsze mówi to, czego wstydziłaby się jego pani a kiedy wydaje się, że już nic Cię w nim nie zaskoczy, to kończysz kolejną z walk i widzisz taką oto scenę.

  Nikt się nie spodziewał Hiszpańskiej Inkwizycji? Raczej nikt się nie spodziewał Teepo. Jak zobaczyłem pierwszy raz pociesznego pluszaka gryzącego głowę Jude'a po skończeniu jednej z walk, to myślałem, że umrę ze śmiechu. 

  Nie zapomnę też jednego skeczu, w którym Alvin chwalił się tym, jakich to on nie ma niesamowitych umiejętności. Wtedy do jego samozachwytu wtrącił się Teepo i stwierdził, że jego zdolności są w porządku, tak na 6.8 w maksie. Dumny najemnik wpadł w furię gdy Elize dodała, że zdolności latającej lalki są na 9.5 i stwierdził, że to jakiś stek bzdur. Kompan dziewczynki zaproponował więc jedyne słuszne rozwiązanie całego tego sporu, czyli pojedynek w siłowaniu się na rękę. Ciekawe czy Alvin się domyślił, ze jego konkurent wcale nie ma rąk? Jednak fakt jest taki, że przegrał walkowerem.

  Ostatnim członkiem mojej drużyny jest kamerdyner pewnej wpływowej rodziny. Na imię mu Rowen.Ten stary pryk poza ogładą i dobrymi manierami zna się na zaklęciach ofensywnych, ale spośród innych wyróżnia go umiejętność dostrajania zaklęć, więc może on przykładowo wylać wiadro pomyj na przeciwnika albo kierować tak tym wiadrem, że woda wyleje się nawet na kilku przeciwników naraz.

  W taki oto sposób staje się magiem-strategiem, który w mgnieniu oka reaguje na sytuację w potyczkach.

  Gdy Jude proponuje mu leczniczy masaż, nie zwraca uwagi na tą propozycję, ale jest bardzo zainteresowany takim masażem od Milli. Nie dziwię mu się. Władczyni duchów proponuje mu co prawda masaż pleców przy użyciu kul ognistych i słupów ziemi, na które ma ochotę go nadziać, ale nie wiedzieć czemu najbardziej posunięty w latach członek ekipy nie przystaje na taka ewentualność.

  Oczywiście poza umiejętnościami przeznaczonymi tylko i wyłącznie dla konkretnej postaci, każda z nich posiada inne zdolności (artes).

  Co więcej, ich używanie podczas walki doprowadzi do naładowania się wskaźnika po lewej stronie ekranu a wtedy lider drużyny i związana z nim postać, którą wcześniej wybraliśmy, mogą odpalić potężne zdolności dwuosobowe. Silne ataki fizyczne połączone z kulami ognia, czary lecznicze tak silne, że aż trudno w to uwierzyć i inne.

  Jeśli należycie przestudiujemy jakie zdolności można łączyć, to całkowicie naładowany pasek po lewej stronie ekranu pozwoli nam nawet na łączenie tych zdolności w łańcuchy. Czegoś takiego bać się będzie każdy boss w grze. Bardzo podoba mi się, że odpalanie tych zdolności zależy od doskonałego wyczucia czasu, bo to czyni system walki w Tales of Xillii bardziej technicznym. Myślę, że tyle o jrpgu Namco na dziś wystarczy. Odpocznijcie sobie przez chwilę a potem ruszamy dalej.

 


 

Xenosaga Episode II: Jenseits von Gut und Böse (PS2, Monolith Soft, 2005r.)

Albedo. Totalny psychol, który ma iście szalony śmiech. Uwielbiam tego czubka.

 

  Dziesięć lat czekania i pierwszy epizod Xenosagi jest za mną. Miałem łzy w oczach podczas ostatnich dziesięciu minut tego białego kruka. Uli, jesteś wielka.

  Epizod drugi Xenosagi ograłem wiele lat temu i pomimo uzasadnionego w wielu punktach hejtu na drugą odsłonę cyklu przygód KOS-MOS, Shion i spółki, to była to zawsze gra idealnie skrojona pode mnie, co wynikało między innymi z tego, że zrobiłem w niej absolutnie wszystko, nie posiłkując się przy tym żadnymi opisami.  Jest to dla mnie ewenement gatunku, gdyż praktycznie każdy jrpg posiada tyle elementów, że bez opisu nie jestem w stanie znaleźć w nich wszystkiego a jak pewnie niektórym wiadomo, opisów unikam jak ognia i wolę czegoś o ogrywanej grze po prostu nie wiedzieć.

  W drugim epizodzie miałem maksymalne poziomy wszystkimi postaciami, mechami, wszystkie zdolności, wszystkie znalezione i otworzone drzwi segmentowe, pokonałem każdego unikatowego przeciwnika, przekręciłem licznik czasu, który zatrzymał się na 99:59 godzinach oraz zaliczyłem wszystkie trzydzieści sześć misji pobocznych, łącznie ze spłatą koszmarnie wysokiego długu kapitana statku, którym podróżujemy po przestrzeni kosmicznej, czyli Elsy.

  Wtedy też doszedłem do wniosku, że jedynym sposobem powrotu do drugiego epizodu będzie skasowanie tego wszystkiego, co udało mi się osiągnąć. Był to błąd, bo mogłem kupić kolejną memorkę do PS2 i zacząć wszystko od nowa, ale co się stało, to się nie odstanie. Rozpocząłem grę na nowo i rzuciłem w cholerę po ponad pięćdziesięciu godzinach dawno temu. Wolałem oglądać kolejny raz film ukazujący fabułę pierwszego epizodu, przeklinając za każdym razem Namco za niewydanie go w Europie.

  Teraz jednak zmieniły się okoliczności i nie wyobrażam sobie zaczęcia trzeciego epizodu bez uprzedniego ukończenia drugiego. Co się okazuje, jestem w drugim epizodzie dalej niż myślałem, bo na drugiej a zarazem ostatniej płycie.

  Nowe projekty KOS-MOS, Shion i MOMO nie przypadły mi do gustu a sam scenariusz, który nie opiera się na szalonych akcjach wykonywanych przez niebiesko-włosą androidkę trochę rozczarowuje, tak samo jako wyrzucenie leksykonu i encyklopedii potworów, czy rezygnacja z systemu e-maili, ale inne zmiany w grze już mi tak nie przeszkadzają.

  Wielu osobom pewnie nie spodobał się fakt, że od tworzenia muzyki po pierwszym epizodzie odsunięty został Yasunori Mitsuda, czyli kompozytor odpowiedzialny za ścieżki dźwiękowe w takich klasykach jak Chrono Trigger/Cross oraz Xenogears. Pewnie sam ubolewałbym nad tym przykrym faktem gdyby nie jedno.

  Muzykę do drugiego epizodu Xenosagi skomponowała Yuki Kajiura, autorka ścieżki dźwiękowej do Tsubasay Chronicles, czyli najpiękniejszej ścieżki dźwiękowej, jaką słyszałem w anime a zaliczyłem do tej pory chyba z siedemdziesiąt różnych serii. 

  Owszem, słyszałem niejedną dobrą muzykę w chińskich bajkach, ale nie wierzę, że usłyszę kiedyś lepszą od tej z produkcji Clampa. Jestem jej totalnym fanbojem do takiego stopnia, że gdy Kajiura zrobiła muzykę w Fate/Zero, to wpadła mi ona jednym uchem a wypadła drugim. Gdy dowiedziałem się, że Kajiura skomponowała muzykę do Sword Art Online, to obejrzałem jeden odcinek z ciekawości, po czym stwierdziłem, że to anime to dno i nie zamierzam dalej go oglądać. Wolałbym i tak zobaczyć dalszą część No Game No Life niż SAO.

  Dowiedziałem się potem, że nawet zrobiono jakieś gry na podstawie tego romansidła dla nastolatek o podróżach po różnych światach w celu znalezienia utraconych piór pamięci księżniczki Sakury. [Jestem idealnym targetem takich produkcji. Młody, zadbany romantyk o nienagannej aparycji i o wielkim sercu, który po nocach szuka jakichś ciekawych hentaiów, zazwyczaj z mizernym skutkiem.]

  Co się okazało, nigdy nie wydano tych gier po angielsku, więc musiałem obejść się smakiem. Pamiętam, że gdy pierwszy raz uruchomiłem drugi epizod Xenosagi, to bardzo spodobała mi się tam muzyka w menu głównym. Wtedy jeszcze nawet nie wiedziałem kto ją skomponował. Szukałem jej nawet na YouTubie, aby podzielić się nią dziś z Wami, ale nie dałem rady. I gdy zacząłem powoli tracić wiarę, to odkryłem coś lepszego, japoński trailer Xenosagi II, posiadający taką ilość spoilerów, że głowa mała. Dla mnie jednak najważniejsze było to, że w tle do wydarzeń słychać muzykę Kajiury,  z której klimat muzyczny Tsubasy wprost się wylewa. Jak chcecie, to sobie go obejrzyjcie. Dla mnie to akurat dobrze, że mogę sobie przypomnieć tą historię i dalej ją kontynuować.

  Argument o tym, że Xenosaga II jest dla serii Xenosaga tym samym co DMC2 dla serii DMC uważam za śmieszy. Gra co prawda nie jest najlepszą częścią serii, ale ma znacznie dłuższy soudtrack, który obfituje w elektroniczną muzykę jak ulał pasującą do jrpga sf. A.G.W.S.'y (Anti Gnosis Weapon System) zamieniono na E.S.'y, które wyglądają sto razy lepiej od mechów z jedynki. Co prawda odebrano im możliwość tuningu, który zapoczątkowało Xenogears, ale podzielono również plansze na etapy przeznaczone dla ludzkich członków drużyny oraz dla mechów. Same E.S.y zdobywają także doświadczenie i co najważniejsze dla mnie, jeden z nich, przeznaczony dla różowo-włosej moe-realianki, MOMO, potrafi używać zdolności eterycznych, czyli czarów.

  W ten sposób została wyeliminowana jedna z największych bolączek Xenogears i pierwszej Xenosagi, czyli praktycznie niezdolność do leczenia mechów podczas walk. W Xenogears co prawda trzeba ich używać, czy tego chcemy czy nie, ale w Xenosadze był to tak nietrafiony pomysł, że wolałem dostawać w zęby, grając ludzkimi bohaterami, ale mieć możliwość ich leczenia.

  Właśnie przyszły do mnie kolejne książki Fryderyka Nietzsche, więc graniu w drugi epizod będzie mi towarzyszyła lektura, która, mam nadzieję, pozwoli mi lepiej zrozumieć drugą Xenosagę. Miałem wyjaśnić na czym polegał nihilizm pierwszej Xenosagi, ale gra mnie tak wciągnęła, że ją wcześniej skończyłem. Postaram się więc zrobić to w recenzji. Łatwe jednak to nie będzie, bo ludzie domagają się skończenia mojej recenzji Dark Souls.

 Czasu do końca roku jest coraz mniej, więc jak uda mi się dopiąć te dwie sprawy na ostatni guzik w ciągu najbliższych czterdziestu dni, to będę ukontentowany. Tymczasem, skoro jestem już rozpędzony po pierwszej Xenosadze, to wypadałoby to wykorzystać.

  Na koniec proponuję do przesłuchania utwór z jednego z lochów w grze. W pierwszej Xenosadze nie idzie znaleźć takich elektronicznych kawałków, bo gra jest na jednej płycie i rzadko kiedy ma w ogóle muzykę w lochu. Tu już nie usłyszymy typowej Kajiury, ale czy to źle?

 


 

 Włączę także Phoenix Wright Ace Attorney: Trials and Tribulations (NDS), Fallouta (PC) i Shadow of the Colossus (PS2), ale jestem już zbyt zmęczony, aby o nich cokolwiek napisać.

 

Do następnego razu.

Oceń bloga:
48

Komentarze (171)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper