W co gracie w weekend? #144
Witajcie w kolejnym w co gracie w weekend. Tym razem ogrywam Ratchet & Clank: Tools of Destruction, Hatsune Miku Project DIVA F 2nd oraz Grand Theft Auto IV: Episodes From Liberty City.
Ratchet & Clank: Tools of Destruction (PS3, Insomniac Games, 2007r.)
Ratchet: Clank, czy Ty się samomodyfikujesz w samotności?
Clank: Absolutnie nie. I zupełnie nie obchodzi mnie to co do mnie mówisz.
Ech, tęskniłem za tym duetem. Nie wiem jak to się stało, ale przez całą poprzednią generację konsol nie zagrałem w ani jeden tytuł z serii Ratchet & Clank. Widocznie czułem większy niesmak niż myślałem za poświęcenie scenariusza w Gladiatorze na rzecz trybu kooperacji. Jednak trudno zapomnieć o dobrych chwilach, jakie spędziłem z lubiącym przygody lombaxem-mechanikiemc i jego metalowym kompanem, grając w trylogię Ratchet & Clank na PS2. Był to całkiem udany mikst strzelaniny i platformera, której koncept pojawił się już w trzeciej części Spyro, gdy graliśmy tam jako małpa z bronią laserową.
O ile pierwsza część serii w hd nie stara się odkryć koła na nowo i jest wierna swoim pierwotnym założeniom, to po ograniu kilku poziomów w grze śmiało mogę stwierdzić, że jest to gra, która powinna wyjść bezpośrednio po trzecim Ratchecie. Tym razem fabuła nie spycha Clanka do roli postaci drugo- albo trzeciorzędnej tak jak w Gladiatorze. Traktuje go z należytym szacunkiem. Na bezużytecznego i przezabawnego Kapitana Qwarka też długo nie musimy czekać.
Dosyć szybko poznajemy nowego antagonistę w grze. Nie jest on jednak kimś strasznym, więc z jego pokraczności połączonej z przerostem ego śmiejemy się natychmiast. Niezbyt lubi on Ratcheta i nie są podane powody tej antypatii, dlatego też autorzy postanowili przedstawić graczowi historię rasy lombaxów a przy okazji wyjaśnić kim tak naprawdę jest Clank.
Pasuje mi to. Humor też mi pasuje. Odjechane giwery również mi pasują. Rozwijanie dostępnych pukawek nie tylko za pomocą samego strzelania, ale też za pomocą raritanium, dzięki czemu możemy powiększać zasięg broni, ilość dostępnej amunicji, siłę rażenia poszczególnych strzałów a nawet wpływać na to, czy dostaniemy więcej śrub lub raritanium bardzo zbliżyło ten tytuł do fachowej mechaniku rozwijania broni, którą dawno temu zaprezentował światu Shinji Mikami przy okazji Resident Evil 4.
Najważniejsze jednak jest to, że poza rajcowną eksterminacją sił wroga za pomocą Podpalacza (Combustor), Granatów Topiących (Fusion Granade), Wyrzutni Trąb Powietrznych (Tornado Launcher), bicza czy drapieżnych bestii, możemy przemieszczać się po szynach, unikając laserów, przeszkód lub śmiertelnych przepaści, popływać, pobujać się na linach przeskakując z jednego miejsca na drugie, szybować za pomocą Robo-Skrzydeł Clanka, poszukać ukrytych Złotych Śrub, przekręcić coś kluczem, użyć Żelatynatora do wytworzenia pomocnych żelatynowych platform, dzięki którym dostaniemy się do zdawałoby się niedostępnych miejsc lub rzucić kulę dyskotekową pobliskim przeciwnikom i podziwiać jak tańczą nieświadomi tego, co im zaraz zgotujemy za pomocą naszego arsenału.
Jestem zachwycony i nie mogę się wprost doczekać tego co będzie dalej, szczególnie, że misja w której leciałem statkiem kosmicznym w pasie asteroidów, podziwiając jakiś planetę z jednej strony a słońce z drugiej już za mną.
Hatsune Miku Project DIVA F 2nd (PS3, Crypton Future Media + Sega, 2014r.)
Osiemdziesiąt zaliczonych piosenek, dwieście godzin spędzonych z dwiema częściami DIVy F i wreszcie doczekałem się swojego pierwszego i zapewne ostatniego perfecta na ekstremalnym poziomie trudności. Co prawda łatwiej to zrobić niż zaliczyć niektóre piosenki na perfect na normalnym poziomie trudności, ale zawsze chciałem zobaczyć taką planszę a kolejnych okazji już raczej mieć nie będę.
Tak jak obiecywałem dziś podzielę się z Wami kolejnymi utworami z tej japońskiej gry rytmicznej i tym razu w obu wystąpi Miku. W Packaged pokaże dlaczego to właśnie jej jest poświęcona ta seria. Zalotne puszczanie oka, pokazanie zgrabnej nóżki i chęć dotarcia do słuchacza, aby razem z nim rozweselić cały świat. Miku to prawdziwa mistrzyni w kontaktach z graczem. Burzenie czwartej ściany to chyba jej drugie hobby, zaraz po jedzeniu dymek.
To właśnie lubię. Dałaś radę, Miku. w końcu do mnie dotarłaś, w przeciwieństwie do paczki z grą, którą zamówiłem z Anglii. Życie takie jest. Nie można mieć wszystkiego, ale za tym basem to mogę spokojnie iść w ogień. Przyznam się, że tydzień temu jeszcze nie wiedziałem co zaprezentować Wam z repertuaru akwamarynowo-włosej vocaloidki. Dobrze, że rozwiązanie mojego problemu przyszło samo.
Z drugim kawałkiem już tak łatwo nie mam. Męczę się, aby wycisnąć z Akatsuki Arrival wszystkie soki na poziomie normalnym. Potrafię już wystukać idealnie poszczególne jego fragmenty jak strefy techniczne lub czas szansy, które w znaczący sposób podnoszą ogólną ocenę końcową piosenki i ułatwiają jej zaliczenie na choćby 80%, ale dla mnie to zbyt mało. O ile te spokojniejsze momenty łatwo zaliczyć bez skuchy, to w czasie refrenu czasem nie wiadomo co się dzieje. Muszę kolejny raz oszukać swoje powolne oczy, zakodować sobie nuty w głowie i zdać się na uszy. One muszą usłyszeć to za czym nie nadąża wzrok. Wtedy mi się uda.
Gdy jest zbyt trudno, to korzystam z przedmiotów pomocniczych. Obniża to ilość punktów zdobytych na końcu utworu, ale ułatwia znalezienie właściwego momentu przy naciskaniu konkretnych ikon nut.
Zawsze można też skorzystać z utrudnień, ale zaliczenie nawet najłatwiejszej piosenki z trzema utrudnieniami naraz do łatwych rzeczy nie należy. Pomniejszenie nut, sprawienie, że będą pokazywać się znacznie później niż normalnie, szybciej spadać lub pojawiać się z różnych kierunków to koszmar na własne życzenie. Punkty Divy (waluta w grze) same się jednak nie zdobędą a tu praktycznie każdy moduł, akcesoria do strojów, meble do pokojów vocaloidów oraz prezenty kosztują. Niestety czasem trzeba ryzykować, tym bardziej, że każdy utwór odblokowuje dodatkowe elementy w grze, więc trzeba się przygotować nie tylko na zaliczanie piosenek na trudnym poziomie trudności, ale na spełnienie wielu innych wymagań. Czasem trzeba zagrać daną piosenkę odpowiednią ilość razy, wyposażyć postać w dany moduł lub dodatek do stroju, zdobyć na piosence kilka milionów punktów ogółem, zaliczyć odpowiednią ilość stref technicznych itd. Na razie radzę sobie jako tako z wyzwaniami, ale mam przed sobą dwie najkoszmarniejsze piosenki. Nie jestem jeszcze gotowy na wymienienie ich tytułów. Staram się jedynie robić tyle, ile mogę.
Właściwie to cieszę się, że jeszcze nie daję rady Akatsuki Arrival, w której występują Luka i Miku w duecie. Początkowo wziąłem ten kawałek za utwór utrzymany w klimatach yuri (romantyczny związek dwóch dziewczyn) i chciałem już pisać o tym, że Sega jest równie postępowa co EA, ale gdy przesłuchałem go drugi raz, to pada w nim słowo rywalka. Wtedy też kamień spadł mi z serca. Nie ma to jak zdrowa rywalizacja. Lubią ją mężczyźni, lubią ją kobiety, więc naturą rzeczy lubią ją też vocaloidki a ja lubię piosenki, które potrafią zapewnić odpowiedni przypływ adrenaliny.
To nie jest ostatni występ Miku w tym cyklu.
Grand Theft Auto IV: Episodes From Liberty City (X360, Rockstar North, 2009r.)
Już na samym początku drugiego dodatku do GTAIV wiadomo, że nie będzie on polegał tylko na strzelaniu. Minigra polegająca na tańczeniu to strzał w dziesiątkę.
Jeden dodatek to za mało, więc sprawdzam też drugi dodatek do GTAIV, który ma całkiem inny klimat niż ten znany z opowieści o gangu motocyklowym. Postanowiłem go sprawdzić i dopiero później zadecyduję, czy wrócę do pierwszego dodatku, czy przejdę najpierw drugi. O The Ballad of Gay Tony nie wiem jeszcze zbyt wiele, poza tym, że będzie na bank najśmieszniejszym elementem całego uniwersum GTAIV. Żywe kolory, rzyganie tęczą i wiecznie naburmuszony szef homoseksualista to idealna kombinacja. Jest jeszcze główny bohater, Luis Lopez, który chyba żałuje, że czasem z grzeczności pyta swojego partnera biznesowego co tam u niego słychać, bo potem musi wysłuchiwać jego kilkuminutowych tyrad jakie to jego życie jest do kitu. Widocznie czasem lepiej trzymać swoją ciekawość na wodzy. Nie powiem o Tony'm Prince'u, że to pedał, bo nie przystoi mówić tak o elokwentnych ludziach, których własne status quo nie zadowala, więc szukają tylko okazji, aby osiągnąć więcej i wspiąć się wyżej po drabinie zwanej miejską dżunglą. On nie chce spędzić całego życia jako szef nocnych klubów, więc cały dodatek będzie na pewno opowiadał o tym, czego chce a jego życie uczuciowe do najlepszych nie należy. To jednak dopiero przede mną. Wcale nie jest pewne, że nie sprawdzę w weekend pierwszego dodatku. I tak wszystko rozchodzi się, żeby kompletnie olać jedną i drugą historię i bujać się po mieście w rytm muzyki z lat osiemdziesiątych. Pozwoliłem sobie uzupełnić moją zeszłotygodniową playlistę o kolejne kawałki.
Pierwszym z nich jest You're the Voice od Johna Fahrama. Bardzo lubię w nim kobzę, która występuje w jego dalszej części, ale jest to przede wszystkim piosenka nawołująca do działania. Nie warto siedzieć cicho. Trzeba porzucić własne lęki i powiedzieć co się myśli. Bardzo podoba mi się jej przesłanie, które można zastosować nawet do ppe. Gdybyśmy wszyscy siedzieli cicho, to nasz portal dawno by pewnie upadł albo dalej byłby w fazie beta.
Jeśli chodzi o muzykę z lat osiemdziesiątych, to uwielbiam wszelkie piosenki miłosne z tamtego okresu a jeśli śpiewane są one w taki sposób jak Keyleigh przez Anglików z Marillion to ja nie mam więcej pytań.
Ok, poprzedni utwór był o złamanym sercu. Brzmiał dziwnie pozytywnie jak na kawałek opowiadający o smutnej rzeczy. Dlatego kolejny utwór będzie o wiele pozytywniejszy. Love Changes Everything od Climie'go Fishera opowiada o tym, o czym wie chyba każdy kto był kiedyś zakochany. Najbardziej podoba mi się w nim nucenie dwóch dziewczyn z chórku.
Przedostatnim utworem jaki dodałem do mojej playlisty jest Maneater od jednego z ulubionych duetów programistów z Rockstara, czyli Daryla Halla & Johna Oates'a. Usłyszeć ich można także w GTA Vice City oraz w GTAV. Nikt nie chciałby trafić na swojej drodze na pożeraczkę męskich serc, ale życie takie proste nie jest i czasem tak się zdarza.
Na koniec wybrałem jeden z najbardziej radosnych utworów jakie słyszałem w ogóle. Muszę przyznać, że Waiting for a Star to Fall to absolutna czołówka piosenek z wszystkich części najbardziej znanej piaskownicy od Rockstara. Boy Meets Girl zrobiło to naprawdę dobrze. Pożegnajmy tego bloga w dobrych humorach. Przy tej piosence uśmiech sam maluje się na twarzy.
Hej, jakby się nad tym zastanowić, to gdy czekam na kolejne w co gracie od innego prowadzącego, to tak jakbym czekał na gwiazdkę z nieba. Wy też tak macie?