W co gracie w weekend? #147
Witajcie w kolejnym w co gracie w weekend. Tym razem zamierzam dobrze się bawić z Namco Museum Vol.1, z demem Nioh i z Dark Souls III. Wszystkich zainteresowanych zapraszam do lektury i komentarzy. [Wpis zawiera spoilery.]
Namco Museum Vol.1 (PSone, Now Production, 1996r.)
Niedawno na amerykańskim PS Store była promocja Flash Sale, więc postanowiłem doładować swoje konto i zakupić The Mark of Kri z PS2 na PS4, które było za 6$ a jest to akurat jedna z tych gier z czarnulki, którą kiedyś sprzedałem. Chciałem ją ponownie zobaczyć. Gdy tak zastanawiałem się jaką wziąć do tego drugą grę oferta specjalna skończyła się a ja zostałem z niczym. No, może nie tak z niczym, bo byłem po tym wszystkim cholernie wkurzony. Mogłem poczekać do kolejnej promocji, ale doszedłem do wniosku, że tylko jeśli coś kupię, to wyjdę z internetowego sklepu Sony zadowolony.
Miałem na oku składanki starych gier Namco już od dłuższego czasu. Grałem w nie kiedyś na Pegasusie, ale miałem ochotę je kupić. Zastanawiałem się tylko, którą składankę z pięciu wybrać. Niestety nie da się wybrać ulubionych gier z poszczególnych składanek, więc wybrałem Namco Museum Vol.1, w której znajdowały się m.in Pac-Man oraz Galaga.
Myślałem, że w tym zestawie będzie tylko menu i tytuły do wyboru. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że składanka ma intro a w samej grze można zwiedzać wirtualne muzem, w którym znajdziemy garść ciekawych informacji o poszczególnych tytułach.
Błędnie założyłem, że gry wchodzące w skład tego zestawu są portami z NESa. Jak się okazuje są to porty wykorzystujące kod źródłowy wersji tych gier na automaty. W muzeum można nawet zobaczyć przedmioty promocyjne, wyjaśnienie zasad sterowania, nazwy bohaterów z tych gier oraz specjalne nakładki na automaty, dedykowane poszczególnym pozycjom. Dla mnie bomba.
Bardzo podoba mi się to, że wszystkie wyniki osiągnięte przeze mnie zapisują się na wirtualnej karcie pamięci PSone, bo z tego co pamiętam, to w wersji na Pegasusa tak nie było. Jeśli pamięć mnie nie myli, to wszystkie osiągnięcia kasowały się i wracały rekordy z ustawień fabrycznych.
Nigdy nie byłem mistrzem Pac-Mana, ale ta gra to już legenda. Żaden tam Tekken, Soul Calibur lub czy Ridge Racer. Gra o odwiecznej walce żółtego zjadacza kulek z duchami debiutowała w 1980r., więc jest starsza od większości osób, które przeczytają te słowa, w tym i ode mnie.
Jednak o wiele bardziej od Pac-Mana, który w formie fanserwisu trafił nawet do Xenosagi Episode I: Der Wille Zur Macht a pytania z nim związane występują w jednym z quizów w Tales of Eternii, chciałem zobaczyć znowu Galagę, posłuchać jeszcze raz tej melodii wprowadzającej do gry, dać złapać swój statek, potem go odbić z rąk wroga i siać pożogę na ekranie telewizora. Zdobywając perfecty w planszach z wyzwaniami, zdobywając dodatkowe życia oraz pobijając swoje rekordy na tabeli wyników i ich zapisywanie po skończonej grze obudziło we mnie małe dziecko, które nie myśli o tym, że zaraz wyjdzie nowa wersja jego konsoli albo, że do zakupu wszystkich gier z najbliższych miesięcy potrzebowałbym kilku pożyczek w banku. Nie ma żadnych porównań grafiki, informacji o spadkach animacji, o zbliżających się dodatkach i patchach. Czuję się wspaniale. Dobrze, że nie zdążyłem z tą promocją.
Nioh Alpha Demo (PS4, Team Ninja, 2016r.)
Przy pierwszym uruchomieniu dema Nioh tytuł mnie nie porwał. Podobnie miałem kiedyś z Demon's Souls. Jeśli czytaliście moją recenzję tej ostatniej produkcji, to wiecie jak to się później dla mnie skończyło.
Cieszę się, że dałem Nioh drugą szansę. Wszystko wskazuje na to, że kiedyś zagram w tą grę, gdyż jest to skrzyżowanie samurajskich klimatów Onimushy z mechaniką i wyżyłowanym stopniem trudności znanym z serii Demon's/Dark Souls.
Pograłem trochę już w to demo. Raz nawet przyzwałem gracza, dzięki któremu pokonałem bossa i mogę powiedzieć tylko jedno: gra jest piekielnie trudna. To nie Onimusha, w której wpadasz w grupę dziesięciu wrogów i zabijasz wszystkich jednym potężnym atakiem magicznym. Tutaj walka z dwoma samurajami to praktycznie pewna wizyta w zaświatach. Nawet nie będę wam mówił, co się dzieje, gdy gracz staje w szranki z czterema oponentami.
W demie Nioh dostałem niezły łomot już od pierwszych wrogów. Nieopatrznie zacząłem wzywać duchy zabitych graczy, aby wyzwać ich na pojedynek, więc wielokrotnie zginąłem, walcząc z pierwszymi oponentami. Nie warto tego robić, dopóki nie pozna się lepiej systemu walki.
Niby jest on kopią systemu walki z ostatnich produkcji From Software, ale zauważyłem pewne różnice. Przede wszystkim gra działa w sześćdziesięciu klatkach, zupełnie jak Ninja Gaiden Sigma, i trzeba się do tego przyzwyczaić. Gry Miyazakiego są ujmujące pod względem artystycznym, ale przy Niohu wydają się strasznie ślamazarne, więc zbyt wolna reakcja na ciosy wrogów skończy się dla gracza szybkim zgonem, i do zgonów trzeba się jak najszybciej przyzwyczaić.
W Niohu do rozwijania postaci służy amrita, zdobywana za pokonywanie przeciwników. Bohatera rozwijamy przy kapliczce, przy której także możemy wezwać gracza do pomocy, jeśli tylko mamy odpowiedni przedmiot. Kapliczka jest także naszym punktem odrodzenia oraz miejscem, w którym wybieramy naszego ducha opiekuńczego. Po śmierci mamy szansę odzyskać utraconą amritę, jeśli do niej podejdziemy. Tu muszę pochwalić twórców, bo miejsce naszej ostatniej klęski jest bardzo dobrze widoczne, w przeciwieństwie do soulsów, w których w ferworze walki czasem trudno jest dostrzec plamę krwi.
Inną, moim zdaniem najważniejszą różnicą, jest zdobywanie punktów umiejętności przy rozwijaniu statystyk, dzięki którym możemy opanować lepiej dany typ oręża.
W najnowszej produkcji Team Ninja nie ma co prawda tyle rodzajów broni co u konkurencji, ale za to można z nimi robić o wiele ciekawsze rzeczy niż we wszystkich grach FS, począwszy od Demon's Souls. Mamy bowiem trzy pozycje do wyprowadzania ciosów: z boku, z góry i z dołu. Z każdej z nich wyprowadzamy zupełnie inne ciosy. Żeby tego było mało, każdy typ broni ma swoje odrębne drzewko umiejętności, które możemy rozwijać. Do kombinacji ataków możemy dodać kopnięcie lub ataki wykańczające zmęczonych wrogów za pomocą pchnięć lub dobijające przewróconego wroga. W Niohu jest blokowanie ciosów. Blokowanie lekkich katan nie zmęczy nas zbytnio. Warto się jednak zastanowić, czy nie lepiej jest zrobić unik, gdy stoi przed nami przeciwnik z ciężkim toporem lub włócznią. Zmęczenie w Niohu to nasz największy wróg.
Właśnie, co prawda w soulsach, w przypadku zmęczenia nie można wykonywać żadnych czynności, ale dopiero w Niohu czuć tego konsekwencje, gdyż jest to najbardziej niebezpieczna chwila podczas walki. Gdy bohater ledwo zipie zmęczony, to przez sekundę lub dwie jest kompletnie bezbronny. Jeśli zatakuje go wtedy nawet jeden samuraj, to dobrze się to nie skończy.
Oprawa graficzna tego skrzyżowania samurajskich klimatów z soulsami nie jest może jakaś wybitna, ale mi to nie przeszkadza. Telewizor mam słaby, ale nie na tyle, żeby nie dostrzec szybkiego tempa rozgrywki. Płynność gry każe mi ją postawić wyżej nad wszystkim grami, za którymi stał Hidetaka Miyazaki. W porównaniu do Nioha, tylko Dark Souls II działał płynnie, ale to był port z siódmej generacji konsol. Nioh jest pisany pod PS4 i opinie o tym, że gra wygląda jak z PS3 są mocno przesadzone. Wystarczy porównać go z DSII, żeby zauważyć różnicę.
Wcale się nie zdziwię, jeśli Nioh będzie zbierał tak marne oceny jak Nier. Wystarczy, że trafi w ręce fana Onimushy, który pomyśli, że będzie tu dziesiątkował zastępy przeciwników bez żadnych problemów. Tymczasem Nioh wymaga od gracza skupienia na takich detalach jak wytrzymałość, zużycie ekwipunku i jego ciężar, broń trzymana przez wroga, nad ścieżkami poruszania się adwersarzy oraz nad tym czy jeden wróg nie jest czasem podpuchą dla nierozważnego gracza, który nawet nie wie, że podchodząc do niego wpada w pułapkę, gdyż po bokach stoi jeszcze dwóch przygotowanych na niego delikwentów.
W Niohu nie spotkamy Samanosuke, Yubeia, Guildensterna i Nobunagi, ale satysfakcja ze sparowania ciosu wroga i znalezienie się za jego plecami, co wystawi go na nasz atak, czy pokonanie grupki oponentów, która wcześniej dawała nam się we znaki dostarcza wiele satysfakcji.
Na rynku są kolny GTA a Ubisoft wykorzystuje ten sam schemat rozgrywki w Assassin's Creed, Far Cry'u I Watch Dogs, więc czemu nie miałbym dać szansy soulsom w klimatach feudalnej Japonii? To chyba pierwsza gra Team Ninja od czasów Ninjy Gaiden II, którą chcę sprawdzić.
Cieszę się, że twórcy nie zapomnieli też o muzyce podczas eksploracji.
Dark Souls III (PS4, From Software, 2016r.)
Nie zapominam też o codziennej dawce zgonów w Dark Souls III. Obecnie ginę co chwila w mojej ulubionej miejscówce z gry, czyli w Irithyll, które składa się rejonu miejskiego, wielkiej katedry, w której mocno w kość dał mi pewien pontyfik oraz z uwaga, uwaga...Anor Londo oraz z Lochów Irithyllu. Dalej trzymam się postanowienia, aby z bossami walczyć samemu, no chyba, że jakiś gracz wezwie mnie na pomoc, to wtedy nie postąpię mu swoich magicznych zdolności.
Nigdy bym się nie spodziewał, że wrócę jeszcze kiedyś do Anor Londo. Japończycy z From Software wiedzą co to dobry fanserwis.
Pomaganie jest formą odpoczynku po kolejnych nieudanych pojedynkach z innymi graczami. Niezbyt sobie w nich radzę, z wyjątkiem sytuacji, gdy obok mnie jest władca świata a ja wykorzystuję zamieszanie, ciskając we wroga potężnymi czarami z dystansu. Wtedy nawet mi coś wychodzi od czsu do czasu. Jako członek Błękitnych Strażników nie nadążam nawet z dojściem do mrocznych duchów, które mam zwalczać. Zazwyczaj zabija ich gospodarz zaatakowanego świata. Tak bywa.
Jestem bardziej pomocny w walce z przeciwnikami, od których lepiej trzymać się z daleka, których w lochach jest pełno. Niezłą torturę dla graczy wymyśliło From Software. Idziesz sobie niczego nieświadomy i nagle jeden ze strażników więziennych rzuca na ciebie klątwę, która na jakiś czas redukuje maksymalny poziom twojego zdrowia aż do 90% i wtedy giniesz po dowolnym trafieniu. Wystarczy, że wróg spojrzy na postać gracza i nagle długaśny pasek zdrowia kurczy się w mgnieniu oka. Na szczęście wystarczą moje dwie-trzy ciężkie strzały dusz i po nich. Poradziłem sobie jakoś z tą przeklętą balistą w okolicach demonicznych ruin, zabijem w lochach już niejednego olbrzyma, więc i z nimi sobie poradzę.
Najazdy innych graczy w Dark Souls III są chlebem powszednim.
Zanim udam się do bossa jeszcze się dobrze rozejrzę w lochach, bo jest w nich parę cel, który na razie nie mogę otworzyć. Chcę też pomóc pewnemu więźniowi, który został zamknięty w tym szczurzym siedlisku. Cieszy mnie, że w ponurym więzieniu Irithyll udało mi się znaleźć pierścień znacząco zwiększający moc zaklęć.
Jednak przy piątej grze FS działającej w oparciu o zasady znane z Demon's Souls coraz częściej dostrzegam brak nowych pomysłów pana Miyazakiego. Boss, który wygląda jak Stary Bohater z Demon's Souls, strażnicy więzienni podobni do ośmiornico-głowych katów z Latrii, demoniczne ruiny, wyglądające na krzyżówkę demonicznych ruin z Dark Souls i lochów kielicha z Bloodborne i wiele innych. Prawdę powiedziawszy, to element zaskoczenia tkwi dla mnie w interakcji z innymi graczami, bo boss, jaki by on nie był, to po kilku zwycięstwach nade mną, zmianą taktyki i wyposażenia pada w końcu pod moimi stopami. Aż strach pomyśleć co bym z nimi robił, gdybym w walce z każdym z nich korzystał z pomocy innych graczy. Istny Armageddon by był.
Najtrudniejszym bossem w Dark Souls III jest i tak winda.
Trzymajcie się. Do następnego razu.