W co gracie w weekend? #168
Tego wpisu miało nie być w tym tygodniu, ale blog o moich ulubionych jrpgach został bardzo ciepło przyjęty i udało mi się przebić nawet swoją recenzję Demon's Souls, więc skoro tak się rozpędziłem, to przecież nie mogę sobie odpuścić okazji, żeby nie strollować Krzyśka i Ciwasa. [Blog zawiera spoilery z mojego życia.]
Life is Strange (X360, Dontnod Entertainment, 2015r.)
Nie jest to jedyna gra, która towarzyszy mi w ten weekend, ale skoro Daaku zabronił mi o niej pisać, bo sam to niedawno zrobił na łamach w co gracie weekend, to tym bardziej muszę to zrobić. Nie wyobrażam sobie nie pisać o tym tytule bez spoilerów, ale skupię się tylko na tym, do czego ma dostęp każdy, czyli na pierwszym odcinku w grze.
Life is Strange to mój prezent na urodziny Cyborga, a skoro sam nie gram w gry, które otrzymałem od niego na urodziny, to zagram w jego prezent.
Zawsze chciałem sprawdzić ten tytuł, ale nie spodziewałem się, że go tak polubię. Nie ma on jakiejś wybitnej grafiki i jest produkcją w stylu gier Telltale Games, ale nie jest tak przereklamowany jak The Walking Dead i o wiele bardziej do mnie przemawia.
Wcielamy się w nim w osiemnastoletnią introwertyczkę o imieniu Max, która wraca po pięciu latach z Seattle do rodzinnego miasteczka w Arcadia Bay. Tu rozpoczyna naukę w nowej szkole, w której będzie uczyć się o sztuce fotografii.
No i co ja mam teraz powiedzieć? Tak fajnej postaci zamkniętej w sobie nie widziałem od występu Squalla Leonharta w Final Fantasy VIII. Młoda dziewczyna prowadzi pamiętnik, który na kartach skrywa jej największe tajemnice, uwielbia retrofotografię, jeśli mogę się tak wyrazić, i podkochuje się w swoim nauczycielu, Panie Jeffersonie.
Och, jeju, aż mi się przypomina moja ostatnia szkoła, do której uczęszczałem, gdzie podkochiwałem się w nauczycielce od angielskiego. Było tam oprócz mnie dwóch chłopaków, którzy potem zrezygnowali z nauki, i choć w jakimś momencie chciałem zrobić podobnie, to moi najbliżsi odwiedli mnie od tej głupoty. Byłem sam w klasie pełnej dziewczyn, ale że żadna mi się nie podobała tak jak moja nauczycielka, to z nimi praktycznie nie rozmawiałem.
Nagadałem się z koleżankami jak powtarzałem czwarty rok w szkole średniej, więc uznałem to za mało ciekawy pomysł.
Najlepsze w tym wszystkim było to, że dziewczyny w mig zauważyły moją fascynację anglistką i były o nią strasznie zazdrosne. Raz pamiętam, że napisałem dla niej jakiś tekst o reflektorach i o odbijanym świetle, bo miałem jeszcze w pamięci Ico. Nigdy wcześniej nie pisałem wypracowań po angielsku, ale udało się.
Z tą szkołą było tak, że dziewczyny mogły bez problemu przekonać mnie do ucieczki z każdej lekcji, ale z zajęć z angielskiego nie uciekłbym nigdy i był to jedyny przedmiot, z którego dostałem szóstkę i miałem na nim stuprocentową frekwencję. Ile ja bym dał, żeby zakochać się jeszcze raz w jakiejś nauczycielce angielskiego?
Jeśli to przeczytaliście, to wiecie już mniej więcej jak traktuje swojego wykładowcę protagonistka, która nie umie się szykownie ubrać, jest trochę fajtłapowata i nie potrafi nawet się odgryźć, gdy jest wyśmiewana przez bogatsze rówieśniczki.
Mi jednak zupełnie nie przeszkadza jej płochliwa natura. Gdy tylko wyszła z sali lekcyjnej, założyła na uszy słuchawki i przepadła w swoim własnym świecie, wsłuchując się w muzykę, wiedziałem, że nie ma szans, żeby ta produkcja mi się nie spodobała.
Max, skąd wiedziałaś, że muzyka to najłatwiejszy sposób, aby trafić do mojego serca?
Ech, popisali się ludzie z Dontnod przedstawiając introwertyzm i małomówność głównej bohaterki. Wystarczy podejść do jakiegoś wyróżniającego się elementu otoczenia lub postaci i od razu znamy najskrytsze myśli Max na ten temat.
Akademia Blackwell, do której uczęszcza zamknięta w sobie dziewczyna jest pokazana w bardzo realistyczny sposób. Bogate idiotki obgadujące kujonów, tępi futboliści, który jak zwykli tchórze czepiają się słabszych, sprzątacz-dziwak, nauczycielka z ideałami, przyjaciel Max, ona sama, i jej smutek związany z tęsknotą za jej najlepszą przyjaciółką.
Jej codzienność zmienia się, gdy skryta w sobie bohaterka odkrywa dar cofania czasu.
Można zatem rzec, że pierwszy odcinek Life is Strange to taki wstępniak, który pokazuje mechanikę krótkotrwałego przewijania czasu. W ten sposób możemy zmienić teraźniejszość lub wyciągnąć z kogoś cenne informacje, żeby zyskać przychylność tego kogoś po ustawieniu czasu do pozycji wyjściowej i powtórzeniu jakiejś rozmowy. Dla mnie bomba. Nie dość, że uwielbiam FFVIII oraz Personę 3 i 4, bo pięknie pokazały szkołę, to dostaję jeszcze grę, którą postawię gdzieś pomiędzy Steins;Gate, The Legend of Zelda: Ocarina of Time i Chrono Trigger/Cross, bo opowiada także o zabawie czasem.
No i ta cicha Max. Ech, szkoda, że w realu nie można czytać w myślach dziewczyn.
W LiS są jeszcze jakieś wybory, ale po oszukanych pod tym względem grach od Telltale mam wielki dystans do takich twierdzeń Francuzów. Dobrze, że ten tytuł nie ma takiego świata jak Wiedźmin 3. Przynajmniej się w nim nie zgubię a coś czuję, że zapamiętam tą opowieść i to pewnie dlatego, że szkoła była dla mnie zawsze ciekawszym tematem na gry niż apokalipsa żywych trupów.
Dzisiejszy odcinek w co gracie jest bardzo krótki, ale mówię Wam, gra wstępna, która doprowadziła do jego powstania była niesamowita. A teraz marsz grać, bo weekend już prawie za nami.