W co gracie w weekend? #172
Dzisiejsze w co gracie jest wyjątkowe. Oto bowiem pierwszy raz nie gości u mnie kolejna weekendowa dziewczyna a taka prawdziwa, z krwi i kości, i to taka, która uwielbia Persony. Wtóruje jej wielki fan Legend of Mana, HanysR, który napisał taki tekst, że mam ciary.
A co ja robię w tym zaszczytnym gronie? Postaram się dziś Wam pokazać jak piękne potrafi być Słońce, i że nie ma nic lepszego niż zamek pełen wampirów i innego tałatajstwa. [Blog zawiera spoilery.]
Persona 4 Arena (PS3, Arc System Works + Atlus, 2013r.)
Dziękuję za zaproszenie mnie tutaj :) Najbliższe dni (tygodnie lub miesiące) spędzę z Personą! A dokładniej, dotarła do mnie Persona 4 Arena, więc opiszę ją króciutko. Nastawiam się powoli na walentynki (nigdy, ale to nigdy tak nie czekałam na walentynki jak czekam teraz), a, że do lutego jeszcze trochę to czymś się trzeba zająć. W tym miejscu na pewno mogę podziękować użytkownikowi SnakeDużoLiczb, bo on gdzieś tam się chwalił, że gra w Ultimax. Nie chciałam być gorsza, ale stwierdziłam, że przejdę najpierw część poprzednią.
Arena to bijatyka, która jest umieszczona w uniwersum Persony. Znajdziemy w niej bohaterów głównie z Persony 4, chociaż pojawią się też inne z Persony 3 oraz pewna nowa niewiasta o której jeszcze zbyt wiele nie wiem (edit – już wiem!). Przejdźmy jednak do moich odczuć względem samej gry.
Zobaczyłam tylko ekran główny, znane postacie i usłyszałam znaną muzykę i już włączyły się wspomnienia. Po zmianie głosów na japońskie (chwała wam za tę opcję) dostawałam dreszczy z radości, gdy usłyszałam głos Igora w cudownym Velvet Room. Cieszyłam się jak dziecko widząc bohaterów, słysząc ich głosy i kiwając się do muzyki, którą tak uwielbiam. Nie minęło 10 minut, a wiedziałam już, że dla fanów takich jak ja jest to pozycja obowiązkowa. Dopóki nie weszłam w samouczek :D Od groma kombinacji klawiszy, ataków, uników i innych bajerów, że na pierwszy rzut oka było to dla mnie nie do ogarnięcia. Dopiero jak pogrzebałam sobie w opcjach, poćwiczyłam parę sztuczek zaczynałam powoli łapać co tam się z czym je. Na pewno prędko się grą nie znudzę, a na pewno wiele razy będę mówić bardzo brzydkie rzeczy pod nosem kiedy po raz kolejny przeciwnik da mi w kość. W większości bijatyk wystarczała strategia – nacisnę cokolwiek zawsze zaatakuje – ale tutaj nie bardzo to działa. Nie raz w Soul Calibur czy w Tekkenie niszczyłam ludzi na konwentach pomimo rocznych przerw i nie ogarniania postaci, tak tutaj… nie jest to takie proste (żeby nie było, lubię bardzo wymienione wyżej bijatyki, ale musicie przyznać, że czasami można było wygrać w nie, nie znając ani jednego combo). Podejrzewam, że z czasem zmienię zdanie, ale na ten moment jest wow.
(Macie jeden z utworów z Areny, żeby nudno nie było)
Wszystko wyżej pisałam pierwszego dnia po otrzymaniu paczuszki, teraz kontynuuję pisanie idąc już story mode. Jak na razie historia bardzo mi się podoba, odwiedzamy stare miejsca, mamy pewną zagadkę do rozwiązania i znowu zalewa mnie cała masa wspomnień z Persony 4. Coraz bardziej łapię skomplikowane kombinacje klawiszy, chociaż dalej jestem jeszcze mega początkująca jeśli o to chodzi. Zazwyczaj wykonanie jakiegokolwiek combo kończy się na zrobieniu czegoś kompletnie innego lub niczego, a combo robi się samo wtedy kiedy się tego nie spodziewam (raz na dziesięć walk). Bardzo podoba mi się łączenie zwykłych ataków z atakami Person i wszelkie bajery w stylu All-Out Attack znane z części jrpgów. Przeszłam story mode naszego głównego bohatera i… i… no nie będę spoilerować, ale z prędkością światła odpaliłam story mode kolejnej postaci, aby dowiedzieć się czegoś więcej. Ta gra naprawdę wciąga! Czeka mnie sporo zabawy przy tym tytule. Pisząc ten tekst mam włączony soundtrack w tle, a pewnie kiedy będziecie to czytać, będę już daleko w fabule. Trochę krótki ten story mode, ale spokojnie kilka godzin mi zajmie, aby przejść przez historie wszystkich postaci.
W sumie tyle ode mnie, pozdrowienia od Abi :)
Abi
Abi, no co Ty? Nigdzie nie idziesz, dopóki nie przeczytasz tego, co napisał do #172 w co gracie HanysR.
Legend of Mana (PSone, Squaresoft, 2000r.)
Przełom XX i XXI wieku to okres w którym dawny Squaresoft był u szczytu swojej popularności. Firma od zawsze słynęła z wydawania dobrych RPGów, ale tamten okres był dla nich (a dzięki nim, również i dla nas) wręcz miażdżący. Firma wydała wówczas masę genialnych RolePlay'ów, z których każdy był wielkim hitem. Co by Square nie wypluło na rynek, okazywało się być grą zapamiętywaną na lata. Nie inaczej było również z Legend of Mana, którą obecnie ogrywam (któryś tam raz z kolei :) i które chciałbym dzisiaj wam przedstawić.
Aby zaszczepić wam trochę klimatu LoM, wrzucam na wstępie piosenkę z produkcji kwadratowych :)
O co chodzi w tej "Legendzie Many"i z czym to się je? Otóż istniało sobie Drzewo Many, które przekazywało światu swoją cudowną energię, dzięki czemu wszystkim stworzeniom na świecie żyło się lepiej. Niestety pewnego razu drzewo doszczętnie spłonęło, a resztki jego energii pozostały w różnych artefaktach, lub specjalnych kamieniach. Ludzie przez długi czas walczyli o te pozostałości energii, jednak kiedy po przez liczne wojny moc Many zaczęła zanikać również i z tych przedmiotów, ziemskie stworzenia dały sobie spokój z bezsensownymi wojnami i usiedli na przysłowiowej du#$e. Tak pokrótce wygląda tło fabularne owej produkcji, gdzie naszym zadaniem będzie przemierzanie świata Fa'Diel i odnajdywanie zaginionych artefaktów, aby dzięki zawartej w nich resztce energii, móc przywrócić Drzewo Many do życia. Zwrot "tło fabularne" pasuje tutaj jak ulał, ponieważ historia w grze nie obraca się bezpośrednio wokół owego drzewa, a zaliczaniu różnorakich questów, które fabularnie z ratowaniem owego drzewa nie mają za wiele wspólnego. Wspomnianych powyżej questów jest w sumie 67 + 1 finałowy, przejście których zajmuje około 30 godzin grania. Niech was jednak nie zwiedzie to, że gra składa się z zaliczania tylko pomniejszych zadań bez głównego wątku fabularnego, gdyż w grze przewija się wiele pomniejszych historii, towarzyszących nam przez wiele questów, jak i masa barwnych postaci które również co chwila będziemy spotykać na naszej drodze.
Ale może po kolei. Grę zaczynamy wybierając bohatera lub bohaterkę (nie ma żadnego znaczenia dla rozgrywki kogo wybierzemy). Pierwszą rzeczą, któraąrobimy to nadajemy imię naszemu bohaterowi, po czym wybieramy dla niego broń. Broni jest kilka rodzajów zaczynając od noży poprzez miecze, młoty, topory, różdżkę czy nunczaku kończąc na dwuręcznych wersjach niektórych z tych broni. Każde z tych narzędzi oprócz innych parametrów, różni się od innych atakami specjalnymi, które podczas gry możemy wykonywać. Wprawdzie niektóre ataki, są dostępne dla wielu broni, jednak większość z nich jest unikalna dla danego oręża, co sprawia iż wybór danego przedmiotu ma znaczenie właśnie ze względu na fajerwerki towarzyszące odpalaniu ataków specjalnych.
Po wybraniu broni przechodzimy do wyboru terenu na mapie świata i tutaj stajemy przed sednem rozgrywki. Otóż nie ma większego znaczenia jaki teren mapy wybierzemy, gdyż nasz świat i tak będzie pusty, bez żadnych miast czy dungeonów, ot sama ziemia i woda. Zaczynając grę posiadamy jeden artefakt, który po umieszczeniu na mapie świata tworzy nasz dom, czyli inaczej bazę wypadową, z której m.in. będziemy wyruszać na kolejne questy. Chwilę później dostajemy artefakt z którego powstanie miasto Domina, a tam zaczyna się już konkretna zabawa, gdyż w owym mieście poznamy pierwsze postacie, które towarzyszyć nam będą przez większość gry jak i pierwsze questy do zaliczenia. Cała zabawa polega na tym, iż często po zaliczeniu któregoś zadania, postać której pomogliśmy obdaruje nas w zamian nowym artefaktem. Zdobywanie tych artefaktów jest głównym celem naszej gry, gdyż użycie każdego z nich sprawia, iż na mapie świata powstaje nowe miasto lub dungeon (w którym czekać będą na nas kolejne questy do zaliczenia), jednocześnie przywracając część utraconej energii Many, która jest nam potrzebna aby przywrócić Drzewo Many do życia. Pisząc w skrócie: Zdobywamy artefakty, tworzymy z nich miasta, zaliczamy kolejne zadania, po czym dostajemy nowe artefakty, z których każdy przybliża nas do tego, aby doprowadzić historię do końca i wskrzesić nasze upragnione Drzewo. Proste prawda? Dodam jeszcze, że mając kilka artefaktów sami wybieramy, którego z nich użyjemy, co wpływa w pewnym sensie na kolejność naszych poczynań, gdyż każda lokacja zawiera lub aktywuje inne questy, więc to od nas zależy które z zadań otrzymamy jako pierwsze i które będziemy chcieli wykonać. Oczywiście są questy których nie dostaniemy bez zaliczenia innych, jednak wiele z nich daje nam możliwość ukończenia zadań w kolejności którą sami wybierzemy, co sprawia wrażenie pewnej nieliniowości tej produkcji.
Mimo iż gra questami stoi, nie znaczy to, że nie ma w niej w ciekawych historii. Legend of Mana zawiera trzy główne wątki fabularne, które przewijają się przez wiele questów i które są ściśle powiązane z konkretnymi postaciami. Mamy więc wątek Escada i Daeny, z których każde własnymi metodami chce doprowadzić do zabicia Irvina - demona i ich znajomego z dzieciństwa jednocześnie. Mamy wątek Larsa - smoczego rycerza, który będąc na usługach Draconisa pragnie uwolnić siebie i swojego pana z Zaświatów, zabijając 3 smoki, które to Draconisa w Zaświatach uwięziły, a którym z kolei służy smocza wojowniczka Sierra, gotowa zrobić wszystko aby przeszkodzić Larsowi w jego planach. Mamy również trzeci z głównych wątków i chyba najciekawszy z pozostałych, czyli wątek Elazula i Pearl należących do Jumi - rasy charakteryzującej się przytwierdzonym do ciała klejnotem będącym ich życiodajnym rdzeniem, po stracie którego każdy z Jumi ginie na miejscu. Na rdzenie te poluje zaś Sandra - bezlitosna łowczyni klejnotów, która nie cofnie się przed niczym, aby zdobyć owe drogocenne kamienie.
Każdy z powyższych wątków zajmuję około 5 do 8 questów, podczas których wymienione postacie dołączają do naszego herosa, aby dzięki naszej pomocy móc rozwiązać trapiące je problemy. Im bardziej pchamy historie do przodu, tym bardziej poznajemy naszych towarzyszy i ich motywy, spotykamy kolejne postacie, które odgrywają ważną rolę dla danej historii, oraz krok po kroku otwieramy kolejne karty wydarzeń w których nie rzadko wszytko jest inne niż wydaje się być na początku.
Oczywiście w grze spotykamy też masę innych barwnych postaci, często śmiesznych i zabawnych, które niekoniecznie dołączają do naszego herosa lecz np. proszą nas o wykonanie jakiegoś zadania. Takich postaci też jest kilka i potrafią się przewijać przez wiele questów. Mamy np. królika Niccolo - skąpego handlarza, dla którego pieniądze mają największą wartość. Jest też centaur Gilbetr nazywający siebie "Poetą Miłości", który co rusz zmienia swój obiekt westchnień, czy np Capella i Diddle - para ulicznych grajków, gdzie ten drugi mając wiecznego "doła", co rusz pakuje obydwóch w jakieś tarapaty. W grze takich postaci pojawia się jeszcze więcej, z których większość jest naprawdę ciekawa, a po przez swój nierzadko zabawny charakter potrafią wnieść wiele do tej gry.
To może teraz napiszę trochę więcej o rozgrywce. Część artefaktów, które otrzymujemy tworzy bezpieczne miasta, w których to właśnie spotkamy masę postaci i dostaniemy nowe questy do zaliczenia, jednak znacznie większa część z nich to np, pustynia, jaskinie, czy plaża, czyli miejsca, w których czekają na nas walki z potworami. Przemierzając przez nie często mamy wsparcie jakiegoś pomocniczego bohatera np. jednego z dziecięcych magów, których możemy zwerbować na początku gry, czy chociażby któregoś z bohaterów o których wspominałem wyżej. Drugą postacią steruje SI, lecz może to być też druga osoba (o czym troszkę więcej pod koniec tekstu). Walki mają charakter zręcznościowy, ale są bardzo łatwe i zobaczyć napis Game Over jest baaaardzo ciężko. Można by rzec, że charakter zabawy skupia się na odnajdywaniu questów i rozwiązywaniu zawiłości fabularnych, jednak szkoda że poziom trudności samych walk nie jest troszkę bardziej wymagający. Do naszych wędrówek możemy też zabierać zwierzątka, które również pomogą nam w walce, a które utrzymujemy na własnej farmie koło domu.
A propos naszego domu to wspomnę tu o różnych bogactwach które nasza chata ma do zaoferowania. W trakcie rozgrywki po zaliczeniu odpowiednich questów, tereny wokół naszej posiadłości stają się miejscem, z którego możemy czerpać wiele korzyści. Zacznijmy może od zagrody, w której to właśnie będziemy hodować złapane przez nas potworki. Każdego z potworków (z malutkimi wyjątkami) podczas naszych wędrówek musimy najpierw złapać jako chodzące jajko :), aby po wykluciu się, mogło wspierać nas podczas naszych przygód po świecie Fa'Diel. Takie potworki trzeba karmić owocami, lub mięsem znalezionym po pokonanych potworach, aby dzięki odpowiedniej diecie, nasz pupil rósł w siłę. Mamy również dostęp do sadu, w którym podając nasiona wielkiemu żywemu drzewu, z jego konarów po jakimś czasie wyrosną owoce, będące nieodzownym elementem posiłków naszych zwierzątek. Na tyłach naszego domu znajdziemy zaś warsztat, w którym w miarę postępów w rozgrywce będziemy mogli tworzyć bronie, zbroje, magiczne instrumenty, dzięki którym można używać czarów podczas walk, czy mechaniczne golemy, które (w miejsce potworków) będą mogły towarzyszyć nam podczas naszych przygód. Jak widać jest więc co robić :)
Muszę wspomnieć również słówko o grafice i muzyce. Dlaczego? Ponieważ mimo iż Legend of Mana powstała ponad 15 lat temu jeszcze na pierwszą konsolę od Sony, to dzięki swojej bajkowej, rysowanej grafice nie postarzała się tak bardzo jak może się to wydawać. Wszystko jest tu kolorowe (czasem wręcz za bardzo): miasta, pustynia, dżungla, w zasadzie to każda lokacja emanuje kolorami w bajkowych klimatach, co sprawia że gra, nawet w obecnych czasach, nie kłuje po oczach. Muzyka zaś, jak to często z muzyką bywa jest po prostu nieśmiertelna. Pani Yoko Shimomura tworząc ścieżkę dźwiękową do Legend of Mana, stworzyła jedno z najlepszych swoich dzieł muzycznych. Większość utworów jest świetnie dopasowana do bajkowej charakterystyki Legend of Many, a piosenka Song of Mana, czy chociażby utwór "City of Flickering Destruction" są utworami, które będę słuchał przez lata.
Na koniec napiszę o tym że Legend of Mana daje możliwość pogrania w dwie osoby. W naszym domu lub w gospodach można wybrać opcję, aby nasz towarzysz był sterowany przez drugą osobę obok nas, a nie "inteligentną inaczej" SI. Druga osoba ma tak naprawdę ograniczone pole manewru, gdyż kontroluje tylko tych bohaterów, którzy na czas quest'a dołączają do nas w trakcie naszych przygód (np. rodzeństwo magów, Elazul, Niccolo). z Jednej strony druga osoba co chwila steruje inną postacią co wpływa na różnorodność, z drugiej bohaterowie tacy nie mogą sami uczyć się nowych zdolności, nie mogą otwierać skrzynek czy przechodzić do innych lokacji bez głównego bohatera. Ich rola więc ogranicza się jedynie do pomocy na polu walki. Wprawieni gracze raczej długo nie zabawią jako pomocnik głównego bohatera, za to świetnie w tej roli sprawdzą się wasze małe pociechy! Jeśli macie dzieci w wieku powyżej powiedzmy 4 lat, z którymi chcielibyście razem pograć w jakąś grę to LoM nadaje się do tego idealnie! Dla mojej 7-letniej córki wystarczające jest to, że co chwila może sterować inną postacią i być pomocnikiem głównego bohatera, a jako że gra jest bardzo łatwa, to nie musicie się martwić, że dziecko będzie miało jakieś problemy, gdyż nawet jeśli zostanie załatwione przez jakiegoś potwora, to po skończonej walce wstanie z pełnym HP. Dla mnie pogrywanie obecnie w Legend of Mana to wspaniale spędzany czas z córką, a patrzenie jak również i ona śmieje się, wzrusza, czy smuci poprzez wydarzenia dziejące się na ekranie jest bezcenne.
Mam nadzieję, że w miarę obrazowo przedstawiłem wam grę, w którą będę grał w ten weekend. Jako że jestem pod sam koniec rozgrywki nie będę wam opisał wrażeń z zaliczanych questów, bo musiałbym przedstawić wam całą historię. Napisze tylko, że ukończyłem wszystkie questy z Jumi (piękne i wzruszające zakończenie tego wątku) i tak naprawdę to pozostaje mi już tylko zaliczyć ostatnie zadanie, więc przez weekend na pewno ukończę produkcję Squaresoftu. A jeśli sami nigdy nie graliście jeszcze w Legend of Mana to polecam wam to nadrobić, tak jak to właśnie robi Square :)
HanysR
Hanys, weź Ty się nie wygłupiaj i dodaj coś do tego tekstu i wrzucaj go na portal jako recenzję. Nie jestem godzien, aby coś dodawać do Twojej części wpisu. Musisz wylądować na głównej z recenzją tej gry. Mój głos u Montany masz na bank. Zadedykuj tylko recenzję Legend of Many swojej córce a na pewno się kiedyś ucieszy z tego, co napisał dla niej jej tata. Odmawiam przypisywania sobie jakichkolwiek zasług za to, co przed chwilą napisałeś. Gościć kogoś kto potrafi tak pisać, gdy jest bardzo zapracowany to dla mnie prawdziwy zaszczyt Muszę się poważnie zastanowić nad tym, jak Ci to wynagrodzić.
Golden Sun (GBA, Camelot Software Planning, 2002r.)
W ostatni weekend zrobiłem naprawdę coś szalonego. Wydałem około 1400zł na gry i nie były to nowości. Kupiłem ich trzydzieści, w tym dwadzieścia dwie z cyfrze.
Ludzie, którym o tym powiedziałem łapali się za głowę, ale i tak byli ciekawi co to za tytuły. Dziś oczywiście nie wymienię każdego z nich, ale doszedłem do wniosku, że skoro rok ma się powoli ku końcowi, to muszę jeszcze wykorzystać dobrą kartę, którą dało mi życie, bo nie wiadomo co przyniesie przyszłość
Dla mnie to i tak niewielka cena za powrót do gier, które uczyniły ze mnie tego gracza, którym dziś jestem, co więcej, jestem osobą, która nie znosi niedokończonych spraw a Golden Sun jest właśnie jedną z takich spraw.
W jrppga, który pojawił się piętnaście lat temu na następcy Game Boy'a Color, czyli na Game Boy'u Advance chciałem zagrać już wiele lat temu. Polowałem nawet na Golden Sun na NDSa, ale przegapiłem swoją szansę, gdy gra chodziła na rynku wtórnym w rozsądnej cenie. Wtedy też spotkałem się z opiniami, iż odsłony GS z GBA były lepsze od tego z NDSa. To jedyna rzecz, jaką wiedziałem o tej serii przez te wszystkie lata.
Stopniowo zacząłem zapominać o tym tytule, ale gdy pisałem kolejne blogi o grach na ppe, wracając w nich od czasu do czasu do jednego z moich ulubionych kompozytorów, czyli do Motoia Sakuraby, to na liście z seriami, do którym skomponował muzykę, a więc m.in. Star Ocean, Tales of, Valkyrie Profile, Dark Souls oraz z grami takimi jak Baten Kaitos i Eternal Sonata widniał Golden Sun.
Nie dawało mi to spokoju, więc tydzień temu, gdy strasznie zatęskniłem za grami na konsole Nintendo i nie mogąc znieść tego, że ta firma pcha się na rynek smartfonów, postanowiłem zaszaleć i kupiłem dwadzieścia dwie gry w eShopie. Musiałem w tym celu założyć aż dwa konta, bo wirtualny sklep Nintendo nie chciał mi zaakceptować dwóch ostatnich kart doładowujących konto.
Jedną z tych gier jest właśnie produkcja nieznanego mi bliżej developera o nazwie Camelot Software Planning. Wiedziałem jednak, że jeśli teraz nie sprawdzę Golden Sun, to mogę nie mieć kolejnej takiej okazji zbyt prędko.
Byłem też ciekawy jak wygląda emulacja GBA na WiiU. Nawet tu Nintendo nie byłoby sobą, gdyby nie wymyśliło jakiejś bzdury. Otóż wyobraźcie sobie, że każda gra z GBA na tabletopadzie jest strasznie postrzępiona a filtr rozmazujący krawędzie i ustawienie oryginalnej rozdzielczości obrazu działa tylko na ekranie telewizora! Nie sprawdzałem nawet jak to wygląda na telewizorze lcd, ale gdy podpiąłem WiiU kablem euro do telewizora crt to z miejsca oczarowały mnie te kilkunastoletnie tekstury. Nie są to rysunki z Pokemon FireRed, ale przynajmniej postacie i przeciwnicy ruszają się podczas bitew a nie są nieruchomymi obrazkami, które się trzęsą podczas otrzymywania obrażeń.
W grze pod tytułem Golden Sunwcielamy się w młodego Isaaca, którego los strasznie doświadczył, zabierając mu niespodziewanie ojca. Jego przyjaciółka, Jenna, straciła całą rodzinę. Tamta przeklęta noc na zawsze zostanie w ich pamięci, jednak mieszkańcy wioski zwanej Vale są twardzi. Od najmłodszych lat trenują władanie energią telepatyczną, dzięki której mogą przesuwać ciężkie obiekty a nawet czarować.
Od feralnej nocy mija trzy lata. Młode sieroty mężnieją i choć nawet na chwilę nie zapomniały o tamtym dniu to wciąż żyją i pragną poznawać świat.
Za namową okolicznego mędrca udają się do pobliskiego Sanktuarium Słońca a tam odkrywają ku swemu zdumieniu gwiazdy żywiołów, czyli praźródło wszelkiej alchemii.
Więcej z tej opowieści już dziś nie zdradzę, bo piszę o Golden Sun z zupełnie innego powodu. Piszę o nim, bo nie mogę uwierzyć w to, jaką muzykę skomponował do niego Motoi Sakuraba. To jest niepojęte, że z Advance'a dało się wycisnąć takie dźwięki. Sprawdźcie zresztą sami, ale ostrzegam, te podkłady nie ustępują w niczym najlepszym ścieżkom dźwiękowym od Nobuo Uematsu, Yoko Shimomury, Yasunoriego Mitsudy oraz Hitoshiego Sakimoto. To jest coś niebywałego nawet dla mnie.
W Golden Sun gram raptem parę godzin, ale już teraz wiem, że ten jrpg jest dla Game Boy'a Advance tym, czym jest The World Ends With You dla Dual Screena. Gdybym dziś znowu robił topkę jrpgów, to Golden Sun znalazłby się w niej na sto procent.
Castlevania: Circle of the Moon (GBA, Konami, 2001r.)
Pamiętam jak dziś, gdy trzy lata temu zacząłem pisać swoje pierwsze blogi na ppe. Nie były to oczywiście pierwsze odcinki w co gracie weekend a blogi poświęcone muzyce z gier, które nazwałem Muzycznymi Kącikami Squaresoftera.
W jednym z nich (MKS #3) znalazła się muzyka z Castlevanii: Circle of the Moon, za którą strasznie wtedy tęskniłem. To był w jakimś sensie mój powrót do jednaj z moich ulubionych Castlevanii (wyżej stawiam jedynie genialne Symphony of the Night).
Pamiętam także to, że gdy userzy ppe nie mogli jeszcze samodzielnie dodawać gier do Encyklopedii, to prosiłem Rogera o dodanie do zbiorów gier m.in. tego klasyka z Game Boya'a Advance.
W międzyczasie napisałem Castlevanii: Lords of Shadow przy okazji TOP 50 Gier Siódmej Generacji, który kiedyś zorganizowałem w tutejszej blogosferze. Na łamach mojego cyklu pojawiały się także inne odsłony jednej z najwspanialszych serii Konami. Były to: Symphony of the Night (PSone), Portrait of Ruin (NDS), Order of Ecclesia (NDS) oraz Lament of Innocence (PS2).
Uwielbiam ten cykl i nieraz dawałem tego dowód, jednak zawsze chciałem, aby kiedyś zagościła u mnie Castlevania: Circle of the Moon. I wiecie co? Po ponad trzech latach, od kiedy tu piszę, wreszcie wróciłem do zamku, do którego zawsze chciałem powrócić. To bardzo ekscytujące przeżycie.
Pomimo tego, że ukończyłem ten tytuł już pięciokrotnie, to jednak za każdym razem miałem świadomość, że była to gra Cyborga,bez wątpienia jedna z najlepszych, jakie od niego kiedykolwiek pożyczyłem, a że to była jego własność, to mógł z nią zrobić co tylko chciał, więc ją sprzedał.
Dziś mogę powiedzieć, że tym razem gram w swoje Circle of the Moon, a że zabijanie wampirów i innych potworów wciąga jak bagno nawet po tych wszystkich latach, to nie mogę się doczekać, gdy przejdę ten tytuł po raz szósty. Zawsze chciałem mieć to przenośne cudo na własność. Teraz mam i nie mogę się doczekać, gdy usłyszę kolejny raz te wszystkie melodie z gry, a w szczególności zaś The Trick Manor (poz.12), Proof of Blood (17), Hill of Soul's Repose (18) i tytułowe Circle of the Moon (19).
No Drakula, szykuj się, ten bicz kręciłem na Ciebie całymi latami. Gdy połączę moje magiczne karty to jeszcze pożałujesz swojej nieśmiertelności.
Nie zapominam także o Wiedźminie 3 i Sukodenie. W tym drugim tytule zwerbowałem już 79 gwiazd na 108 a to oznacza, że jestem już bliski jego ukończenia, ale w ten weekend najważniejszą gwiazdą pozostaje Złociste Słońce.