W co gracie w weekend? #185
Cześć. Po skończeniu Tokyo Mirage Sessions #FE bawię się w grową ruletkę. W ten weekend zamierzam sprawdzić następujące gry: Castlevania, Phantasy Star, Legend of Mana, Clannad, Baldur's Gate, Hatsune Miku Project DIVA F 2nd, Devil Survivor, Wiedźmin 3, Dark Souls III i Resident Evil. Dopiero po tym ustalę, z jakimi pozycjami zostanę na dłużej. A Wy w co zagracie tym razem?
Castlevania (NES Mini, Konami, 1988r.)
Do tej pory skończyłem niejedną grę z serii Castlevania.
Przechodziłem Castlevanie na GBA, NDSie, PSone, PS2 i X360, ale nic nie było w stanie przygotować mnie na masakrę z NESa, od której wszystko się zaczęło.
Jako wielki fan cyklu o nieustraszonych pogromcach wampirów mogę powiedzieć jedno: Gdyby nie to, że w Castlevanii na NESie Mini można robić sejwy w dowolnym momencie gry, to nigdy bym jej nie przeszedł. Dopiero teraz dostrzegam jakim ułatwieniom uległ ten cykl na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat. W pierwszej odsłonie serii wpadnięcie na szkielety, nietoperze lub ludzi pchły często kończy się upadkiem w przepaść i natychmiastowym zgonem. To samo dotyczy kontaktu protagonisty z pułapką lub upadnięciem do wody. Co więcej, Castlevania z NESa nie jest metroidvanią i to jest dopiero prawdziwy szok. To bardzo ciężki platformer i choć walczymy w nim z pomiotami Drakuli, to rozgrywka bardziej przypomina tą znaną z Super Mario Bros. W grze mamy do czynienia z ciągle uciekającym czasem, który wymaga od graczy pośpiechu. Protagonista może używać sztyletów, bumerangu lub siekier a walka z bossami bez tych broni potrafi być niezwykle trudna. Główny bohater jest raptem na kilka trafień, ale na całe szczęście w zamku można znaleźć poukrywane mięso, które przywraca utracone siły życiowe. Za zdobycie odpowiedniej ilości punktów otrzymujemy dodatkowe życie.
Co do muzyki, to niby nigdy jej nie słyszałem, a jak do tej pory nie słyszałem nawet jednego podkładu muzycznego, którego bym w mig nie skojarzył. Jak to jest w ogóle możliwe? Odpowiedź na to pytanie jest banalna. Na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat muzyka z jednej z najbardziej znanych serii Konami wyemigrowała do kolejnych odsłon Castlevanii na inne platformy, które w większości mam już za sobą, więc czuję się jakbym znał te utwory od zawsze.
Ktoś kto zna Castlevanię nie od dziś nie może po prostu nie kojarzyć utworu zatytułowanego Vampire Killer i innych.
Phantasy Star (SMS, Sega, 1988r.)
W Phantasy Star wszystko po staremu...czyli nie mam bladego pojęcia co powinienem teraz zrobić w grze. Trwa to mniej więcej od miesiąca, ale jeszcze się nie poddaję. Używam w takim przypadku metody polegającej na waleniu głową w mur. Skoro jestem zbyt tępy na to, żeby się domyślić co powinienem teraz zrobić, to będę łaził od lochu do lochu, od miejscówki do miejscówki i będę rozmawiał tak długo ze spotkanymi postaciami, aż coś zaświta mi w głowie. W najgorszym wypadku umrę nie poznawszy finału tej kosmicznej opowieści.
Jakby się nad tym zastanowić, to podczas ostatniego przerywnika filmowego dowiedziałem się, że mam się spotkać z jednym profesorem. Widziałem się już nim, więc wychodzi na to, że muszę polecieć gdzieś statkiem kosmicznym. W rachubę wchodzą dwie planety. Jedna jest pustynna a druga lodowa. Na obu już byłem, więc zdaje mi się, że nie przeszukałem ich po prostu zbyt dokładnie.
Nieważne. Jeśli nie uda mi się popchnąć fabuły do przodu w najbliższych dniach, to pobawię się chociaż trochę systemem gry i najwyżej sobie odpocznę od tego klasyka Segi. Gry w kąt nie rzucę, bo za bardzo mi się spodobała.
W najgorszym wypadku włączę coś innego, żeby się nie denerwować moją niemocą intelektualną. W Tales of Vesperii rozwiązanie jednej zagadki wpadło mi do głowy po półtorej roku, więc jeszcze nie jest ze mną chyba tak źle.
Legend of Mana (PSone, Squaresoft, 2000r.)
Do Legend of Mana wróciłem po dłuższej nieobecności. Miałem wcześniej nabite koło dziesięciu godzin w tym kwadratowym klasyku, ale teraz pierwszy raz siadłem do niego z zamiarem jego ukończenia.
Pobawiłem się trochę artefaktami i postawiłem nowe miejsce, do którego zajrzałem. Senna i skąpana w nocy Lumina zdawała się mnie usypiać, ale potem wparowałem do sklepu Monique, która zajmuje się produkcją i sprzedażą lamp. Problem w tym, że nikt nie chciał ich kupować.
W Monique podkochiwał się Gilbert i obiecał pomóc swojej lubej. Sam też postanowiłem przyczynić się do szczęścia dwójki zakochanych i zaproponowałem pomoc w sprzedaży owoców ciężkiej pracy zafrasowanej rzemieśliniczki. W tym celu musiałem nauczyć się mowy dubbearów zamieszkujących to miasto. Nie było to łatwe. Mój nauczyciel wystawiłby mi teraz pewnie pałę, bo nie zapamiętałem z jego nauk zbyt wiele, ale metodą prób i błędów udało mi się sprzedać trzy lampy, więc postanowiłem wrócić z dobrą nowiną do Monique. Wielkie było moje zdziwienie gdy okazało się, że amant, który za każdym razem powtarzał jak to bardzo kocha swoją wybrankę serca zupełnie nie zwraca uwagi na jej marzenia i potrzeby. Chciał udać się w świat, podczas gdy sklepikarka była ukontentowana tym, że może zrobić coś dla innych i wcale nie chciała zbić na tym fortuny. Wystarczał jej uśmiech na twarzach miejscowych klientów zadowolonych z jej wyrobów. Miłość widocznie nie była im pisana, no i senna muzyka została zastąpiona pięknym utworem, który towarzyszył rozstaniu dwójki zakochanych, więc odwiedziny tego miejsca uważam za udane i bardzo pouczające.
Na chwilę obecną mam ukończonych dwanaście misji, więc jeszcze sporo gry przede mną.
Clannad HD (PC, Key, 2015r.)
Oj, strasznie się stęskniłem za Clannadem i za Tomoyo. Nie muszę już ukrywać przed nią swoich intencji a i ona sama też jak widać nie próżnuje.
Jak to dobrze, że nie każda gra polega na zabijaniu, odgrywaniu roli robota wielozadaniowego i ratowaniu świata. Przy Clannadzie mogę się zrelaksować i wrócić do szkolnych czasów, gdy uganianie się za spódniczkami było celem samym w sobie. Kto myślał o maturze ten myślał o maturze. Prawdę powiedziawszy, to gdybym skupiał się w szkole średniej tylko i wyłącznie na nauce, to bym jej pewnie nigdy nie skończył. Gdy byłem młodszy, to inne, bardzie ekscytujące czynności zaprzątały mój umysł, więc ta japońska gra z gatunku visual novel jest poniekąd przypomnieniem mi własnej młodości.
Co do samej opowieści, to wszystko zmierza w jak najlepszym kierunku. Sunohara dalej jest bity przez porywczą dziewuchę, do której uderzam. Nie muszę się martwić o spóźnienie się do szkoły, bo Tomoyo budzi mnie codziennie,.
Jej zachowanie skłoniło mnie do pewnych przemyśleń. Czy w Polsce jest w ogóle możliwe, żeby jakaś uczennica budziła swojego kolegę do szkoły? Czy jest to coś niespotykanego? A może to wyraz oddania? Nigdy o czymś podobnym nie słyszałem, więc nie mogę sobie tego nawet wyobrazić.
W każdym bądź razie postanowiłem trochę namieszać w jej planach dostania się do Rady Uczniowskiej i nawet się z nią całowałem.. Właśnie dlatego nigdy nie oglądałem anime pod tym samym tytułem, bo wiem, że jest to niemożliwe. O wszystkim zadecydowali autorzy scenariusza, wybierając koniec tej historii za widza.
Mnie to nie dotyczy, więc z wielką przyjemnością będę obserwował dalszą przemianę Tomoyo ze szkolnej łobuziary w uczennicę pragnącą miłości.
Wychodzę z założenia, że jako gracz trzeba po prostu spróbować różnych rzeczy w tak przebogatym medium.
Baldur's Gate (PC, BioWare, 1999r.)
We Wrotach Baldura mam już za sobą ponad 50 dni spędzonych w tym świecie. Porzuciłem plan polegający na rekrutacji Minsca, gdyż nie chciało mi się szukać jego towarzyszki. Szybko o nim zapomniałem po dołączeniu do mojej drużyny paladyna o imieniu Aiantis, który posiada na stanie prosty czar leczniczy. Z całym szacunkiem dla Boo, kosmiczny chomik nie potrafił takich sztuczek a mi potrzeba czarów leczniczych po praktycznie każdej walce, no chyba, że walczę z golemami lub anthegami. W walce z tymi potworami żyję tylko kilka sekund...do pierwszego trafienia. Jestem jeszcze za słaby na wykonywanie zadań polegających na eksterminacji jakichś dziwnych person mieszkających w dziczy, ale coraz śmielej poczynam sobie ze zwykłymi potworami i mam już nawet za sobą awans członków drużyny na wyższy poziom.
Podejrzewam, że w najbliższym czasie dalej będę się włóczył po okolicy. Byłem już nawet pod Wrotami Baldura, ale nie chcieli mnie tam jeszcze wpuścić, więc staram się chociaż odkrywać nowe tereny w grze, żeby nie mieć poczucia, że drepczę w miejscu bez jakiegoś celu. Moim celem jest nabranie krzepy, więc strzeżcie się wilki i szkielety, bo gorzko pożałujecie kolejnego spotkania z moją wesołą kompanią.
Teraz walczy mi się zdecydowanie łatwiej po tym jak pogrzebałem w formacji drużyny. Nie wiem co prawda, czy da się zamieniać ustawienia konkretnych członków drużyny w danym szyku, więc po prostu odłączałem na chwilę danego członka drużyny tylko po to, aby ci, którzy mają największą żywotność byli w przednim szeregu a ci co giną po jednym-dwóch ciosach chowali się za nimi. To zdecydowanie zwiększyło szansę na moje przeżycie w kolejnych konfrontacjach. Nawet to, że gram niziołkiem ma duże znaczenie, gdyż nie potrafi on chodzić tak szybko jak wyżsi bohaterowie i na całe szczęście we wszelkich potyczkach nie atakuje jako pierwszy.
Baldur jest tak niesamowitą produkcją, że potrafi wyleczyć nawet chorego, o czym dowiedziałem się na własnej skórze.
I pamiętajcie moi mili: Przed wyruszeniem w dalszą drogę należy zebrać drużynę.
Hatsune Miku: Project DIVA F 2nd (PS3, Crypton Future Media + Sega, 2014r.)
Tak jak niedawno obiecywałem wróciłem do drugiej DIVy celem zdobycia kolejnej platyny w grze z Miku, a o tym, że nie rzucam słów na wiatr niech świadczy fakt, że zaliczyłem już wszystkie utwory z gry na trudnym poziomie trudności, a więc pokonałem już największą przeszkodę do realizacji mojego zamiaru, przeszkodę która wymagała od gracza większej koncentracji.
Do wbicia pozostałym trofeów potrzebuję już tylko czasu i odrobiny samozaparcia. Potrzebuję zacieśnić więzi z każdym vocaloidem, kupić każdy przedmiot do ich pokoi, obdarowywać je prezentami i czekać na reakcje wirtualnych gwiazd.
Nie śpieszy mi się jakoś z tym wszystkim, bo wiem, że teraz to już tylko kwestia czasu aż zdobędę najważniejsze trofeum, a że w drodze po nie zrelaksuje się, słuchając lubianej muzyki to tym lepiej.
Nie zapomniałem tez o kolejnych piosenkach Miku. Tym razem pokażę Wam dwa najtrudniejsze utwory w grze. Nie wyobrażam sobie zaliczenia ich na poziomie ekstremalnym, ale jeśli chcecie zobaczyć jak to wygląda, to zapraszam. The Intense Voice of Hatsune Miku i 2D Dream Fever (dwie pierwsze pozycje na playliście) zostały z pewnością stworzone w piekle, aby znęcać się nad słabymi graczami, którzy nie mają ani wyczucia rytmu, ani nie są jakoś specjalnie uzdolnieni manualnie i nie mogę się nadziwić, że istnieją osoby, które są w stanie nie tylko zaliczyć te utwory na najtrudniejszym poziomie trudności, ale jeszcze wbić w nich perfecta. Coś nieprawdopodobnego. Mi taka sztuka nie udałaby się nawet gdybym ćwiczył je przez sto lat.
Shin Megami Tensei: Devil Survivor (NDS, Atlus, 2009r.)
Trzeci dzień. Za cztery dni świat zostanie zniszczony z ręki nieśmiertelnego demona Beldr'a.
W jednej z tokijskich dzielnic wciąż trwa blokada. Władze twierdzą, że chodzi o uniemożliwienie wycieku trującego gazu, ale Ci bystrzejsi więźniowie starają się rozumieć, że to kłamstwa opowiadane w celu uspokojenia zmartwionych ludzi. Gdyby ludność dowiedziała się, że chodzi o potwory, które strasznie się ostatnio rozpanoszyły w okolicy doszłoby do wybuchu wielkiej paniki. Najlepszym sposobem na trzymanie ludzi w ryzach jest opowiadanie im bajeczek wymyślonych na poczekaniu.
Jack Frost, Yuzu, Keisuke i Atsuro nie dają jednak za wygraną. Narażają własne życie, aby pomagać potrzebującym, zupełnie nie licząc się z tym, że ta pomoc przybliża ich do ich własnej śmierci.
Gdy zegar śmierci odznaczający czas życia wskazuje zero, oznacza to ni mniej, ni więcej, że pozostały im ostatnie godziny życia, no chyba, że zmienią przeznaczenie i przedłużą swoje istnienie o jeden dzień.
Nie warto nad tym jednak zbyt długo myśleć. Co ma być to będzie. Najważniejsze jest działanie i jakie niesie ono ze sobą konsekwencje.
Wróciłem do Devil Survivora, gdy jestem strasznie nakręcony na uniwersum Shin Megami Tensei po niedawnym ukończeniu Tokyo Mirage Sessions #FE, w którym jego podstawy i mechanikę było czuć na każdym kroku.
DS to co prawda taktyczny jrpg, ale prawidła nim rządzące są mniej więcej takie same jak w innych jrpgach Atlusa. Werbujemy postacie i demony, dokonujemy fuzji tych ostatnich, uczymy się demonicznych zdolności podczas starć i tak w kółko. Na całe szczęście katastroficzny klimat, do którego przyzwyczaiłem się w Lucifer's Call jest obecny w tytule na przenośniaka Nintendo, więc albo spędzę z nim kolejne godziny w ten weekend albo wrócę do Fire Emblem na GBA, bo to wstyd skończyć tytuł, który jest spin offem tej serii, czyli TMS #FE, a nie zaliczyć choćby jednej gry z uniwersum, z którego czerpie garściami.
Jedno jest jednak pewne. Tytuł ekskluzywny z WiiU naładował moje baterie i teraz strasznie chce mi się grać w kolejne pozycje, a skoro jestem kimś komu znudzenie się graniem raczej nie grozi w najbliższym czasie, to wypadałoby z tego w jakiś sposób skorzystać.
Wiedźmin 3: Dziki Gon (PS4, CD Projekt RED, 2015r.)
Wciąż szlajam się w Velen w Wiedźminie 3. Uczestniczyłem nawet w konnych wyścigach, ale sterowanie Płotką jakoś do najlepszych nie należało, więc potraktowałem to zadanie jako zło konieczne i cieszę się, że mam je już za sobą. W dalszym ciągu skupiam się na wykonywaniu zleceń okolicznej ludności, zupełnie nie zważając na rozwiązanie najważniejszych spraw Geralta. Biały Wilk wyzywany jest przez chłopów od mutantów, ale gdy tylko z jakiejś wsi znika dziecko lub para młodych kochanków, to ci sami ludzi wprost błagają go o pomoc. Taka jest natura ludzka. Chłopi wolą gadać o tym jak bardzo są skacowani lub o tym, że za niewielką ilość jedzenia można nieźle poobracać chętną dziewkę niż ruszyć swoje opasłe i nienadające się się do niczego tyłki w celu zrobienia czegoś pożytecznego.
Gdy dowiaduję się coraz więcej o ludzkich sprawach coraz bardziej dostrzegam zakłamanie ludzi. Odrzucony kochanek mordujący obiekt swoich westchnień tylko po to, by jego rywal nie zaznał szczęścia, brak odwagi, aby uratować zaginione dziecko lub rozwiązać problem niecierpiący zwłoki są jak chleb powszedni w wiedźmińskim świecie.
Tak jak już kiedyś o tym wspominałem Geraltowi pozostaje jedynie jego wiedźmiński kodeks, choć przyznam się, że czasem nawet i to nie wystarcza, bo wystarczy wziąć do poważniejszej potyczki stępiony oręż i czeka go pewna zguba z rąk jakiegoś potwora.
Wykonałem już większość zadań pobocznych, na jakie pozwala gra komuś z trzynastym poziomem, ale widzę jeszcze kilka tablic ogłoszeniowych nieopodal wielkiej mieściny na północy, więc udam się tam w najbliższym czasie, aby też sprawdzić w jaki sposób będę mógł się przydać nieszczęsnym i nieporadnym ludziom.
Kto wie, może kiedyś zajrzę w końcu do samego Novigradu? Oby, bo dreptanie w miejscu nie jest moim ulubionym zajęciem. Muszę czynić ciągłe postępy, aby Geralt stał się prawdziwym zabijaką. Obiecuję, że powoli zapracuję na jego dobre imię.
Dark Souls III (PS4, From Software, 2016r.)
Dark Souls III nie widziałem od ładnych paru miesięcy, ale kolega namawiał mnie dwa tygodnie temu na wspólną grę i był strasznie rozczarowany, że na jego pytanie w tej sprawie odpowiadam dopiero teraz. Myślałem, że wcale nie pogramy, bo musiałem ściągnąć patcha i zainstalować grę od nowa, ale po kilkunastu minutach znów ujrzałem ekran tytułowy rpga From Software.
Myślałem, że to będzie koniec naszych problemów, ale kumpel nie miał kamienia, dzięki któremu mógłbym go przyzwać do pomocy, a że kompletnie nie pamiętałem jak się go zdobywa po takiej przerwie, to zacząłem szukać rozwiązania tej kwestii na YouTube. Dobrze, że komunikowaliśmy się ze sobą za pomocą headsetów, bo szybko wytłumaczyłem mu co musi zrobić, żeby zdobyć ten niezwykle istotny przedmiot. Mój kumpel to Niemiec mieszkający w Norwegii, ale jakoś daliśmy radę się dogadać po angielsku.
Jednak nawet po tym nie mogliśmy wspólnie grać, bo Dark Souls III zostawiłem po stu siedemdziesięciu godzinach na samym początku drugiego przejścia gry, więc czym prędzej pognałem do Gundyra, aby po jego bezproblemowym pokonaniu dostać się w końcu do Firelink Shrine a stamtąd do Muru Lothric, gdzie wreszcie mogliśmy ze sobą pograć. Zupełnie pominęliśmy eksplorację tej miejscówki. Zaatakował nas co prawda najeźdźca, ale po szybkim przypomnieniu sobie podstawowych ruchów odpaliłem w jego kierunku niesłychanie silną Kryształową Włócznię Dusz, a wziąwszy pod uwagę fakt, że mag, którym gram ma Inteligencję na poziomie 88 punktów i używam dwóch pierścieni wzmacniających zaklęcia, to dostanie czymś tak potężnym to w zasadzie pewna śmierć.
Następnie wyminęliśmy smoka, który starał się nas spalić żywcem, dotarliśmy do drugiego ogniska a stąd było już niedaleko do kryjówki Vordta. Chciałem jednak koniecznie odblokować skrót zanim do niego pójdziemy, tyle, że mój kolega spadł z windy gdy to robiłem, a że zostałem ponownie zaatakowany, to musiałem wpierw pokonać kolejnego najeźdźcę, żeby go ponownie przyzwać. Na całe szczęście mój oponent był bardziej zainteresowany chwaleniem się swoją tarczą niż agresywnym nacieraniem na mojego delikatnego w zwarciu maga. Starałem się trzymać go na dystans za pomocą samonaprowadzającej masy dusz, ale robiłem to dla zmyłki. Na całe szczęście najeźdźca dostał ode mnie dwiema włóczniami dusz podczas wyprowadzania ataku i niewiele z niego zostało. Po tym wszystkim wezwałem ponownie kolegę i czym prędzej pognaliśmy do Vordta, którego dosłownie zmasakrowałem. Ciesze się, że w Lothric nie ma żadnej organizacji zajmującej się przestrzeganiem praw bezdusznych kreatur, bo mógłbym trafić do więzienia za znęcanie się nad słabszymi.
Zresztą możecie sprawdzić poniżej jak wyglądała ostatnia faza naszej wspólnej gry.
Potrzebowałem tej gry jak ryba potrzebuje wody. Teraz chcę więcej i więcej.
Resident Evil (PS4, Capcom, 2015r.)
W Residencie tym razem nie chciałem popełnić tego samego błędu, który prawdopodobnie uniemożliwił mi zdobycie trofeum za odwiedzenie wszystkich pomieszczeń i zebranie wszystkich przedmiotów, więc gdy tylko spotkałem pogryzionego Richarda z oddziału Alpha, to pognałem czym prędzej po serum. Richard oddał potem życie za Jill w konfrontacji z olbrzymim jadowitym wężem, więc bujam się teraz po posiadłości pełnej umarlaków uzbrojony w jego strzelbę szturmową. Jego śmierć na pewno nie pójdzie na marne.
Posiadam także w swoim arsenale granatnik oraz wszystkie maski, więc czeka mnie spotkanie z najsilniejszym przedstawicielem Karmazynowych Głów. Nie lękam się jednak walki z nim. To będzie prawdziwy spacerek i formalność. Muszę pamiętać, żeby w drodze na randkę z Lisą zdobyć magnum, który przyda mi się w dalszym etapie gry.
Powoli zmierzam do czwartego ukończenia tego remastera, ale to na pewno nie nastąpi w ten weekend. Mam nadzieję, że w końcu zdobędę upragnione trofeum za wyczyszczenie wszystkiego, bo bez niego nie podejmę nawet próby ukończenia gry poniżej pięciu godzin.
To tyle na dziś. Życzę Wam wszystkim udanego weekendu.