W co gracie w weekend? #207
Cześć. Dziś możecie poczytać o grach, z którymi spędzę jeszcze sporo czasu. Są to: Hatsune Miku Project DIVA Future Tone, Horizon Zero Dawn, Bloodbrone, dodatek Serce z Kamienia do Wiedźmina 3, Radiant Historia, Legend of Mana i TLoZ: Majora's Mask. Zapraszam do lektury wszystkich zainteresowanych. Dodajcie też coś od siebie, jeśli macie na to czas i ochotę.
[Wpis zawiera spoilery.]
Hatsune Miku: Project DIVA Future Tone (PS4, Crypton Future Media + Sega, 2017r.)
Kaito nie jest zbyt częstym gościem we w co gracie w weekend, ale nie mogłem sobie odmówić przyjemności zaprezentowania Wam utworu zatytułowanego Knight of Light, który śpiewa dla Miku.
Nie ma nic lepszego na początek bloga niż piosenka o zakochanych.
Miku w sukni ślubnej wygląda przepięknie i to zdecydowanie jeden z jej lepszych modułów.
Chyba każda dziewczyna chce choć raz poczuć się jak księżniczka, która spotyka swojego księcia z bajki i o tym jest poniższa piosenka.
Szkoda, że w życiu rzadko kiedy tak bywa i czasami jest po prostu trudno znaleźć te właściwe słowa, gdy trafimy na tą właściwą osobę. Człowiek potrafi wygadywać wtedy takie głupoty, po których ma ochotę zapaść się pod ziemię.
Dość jednak tych dyrdymałów dla nastolatek. Grunt, że odzyskuję w ekspresowym tempie to, co niedawno utraciłem w Future Tone.
W module Colorful Tone w japońskiej wersji miałem bodajże 23 poziom. Tymczasem w ciągu zaledwie tygodnia udało mi się w nim wbić 14 poziom i brakuje mi już tylko trofeum za pomyślne zaliczenie wszystkich utworów z tego modułu, czyli jakieś kilkanaście piosenek na poziomie łatwym i normalnym.
Niestety trudność wbijania trofeów w tej grze to dla mnie skandal. Można je wbić bardzo szybko i ktoś, kogo zdobywanie trofeów mobilizuje do dalszej gry w daną produkcję nie spędzi zbyt dużo czasu z Future Tone a szkoda, bo niby piosenek jest koło 240 (przy 30-40 w innych grach z serii) a wbicie wszystkich trofków to raptem kilka godzin roboty.
Horizon Zero Dawn (PS4, Guerrilla Games, 2017r.)
Zwycięstwo!
Z Horizonem staram się spędzać tyle czasu, ile tylko mogę. Zebrałem już wszystkie znajdźki widoczne na mapie i wyzwoliłem wszystkie obozy z rąk bandytów. Zostało mi już tylko oczyścić wszystkie skażone strefy, udać się do dwóch kotłów oraz cała masa misji pobocznych do wykonania.
Wraz z wykonywaniem kolejnych zadań i docieraniem do nowych wiosek pojawiają się nowe, więc na brak zajęcia nie mogę narzekać. Jednym z takich zadań było wyzwolenie mieszkańców wioski atakowanej przez dwa behemothy. Te maszyny potrafią podnieść głazy z ziemi i zabić nimi Aloy na miejscu, ale potrafię już spowalniać czas przy wystrzałach i używać trzech strzał naraz, więc rozwalenie ich najwrażliwszych części, chowając się za górkami, których nie są w stanie zniszczyć znacząco ułatwiało konfrontację z nimi.
Zresztą po pokonaniu kilku gromoszczęków zabijających jedną serią ze swoich dział obok pyska i burzoptaka, który potrafi atakować elektrycznością z wysoka oraz wytwarzać potężne pole elektryczne gdy jest na ziemi nie boję już żadnej maszyny w holenderskiej grze z otwartym światem.
Po odwiedzeniu wszystkich wiosek w rejonie Carja i wykonaniu misji pobocznych sprawdzę jeszcze te próby czasowe, bo wiem, że to najtrudniejsze zadnia w grze. Zajmie mi to jeszcze sporo czasu, ale jakoś zupełnie mi to nie przeszkadza.
Są gracze, których interesuje jak najszybsze przejście HZD. Ja staram się wycisnąć z tej gry jak najwięcej, zupełnie jak z dwóch pierwszych części Killzone. Nie robię tego z szacunku do twórców tej produkcji jak niektórzy. Nie dorabiam żadnej zbędnej ideologii do gry w jeden z najlepszych tytułów tej generacji. Staram się po prostu czerpać jak największą przyjemność z przygód Aloy i chcę jej jak najdłużej towarzyszyć. Mam już nabite 60 godzin w HZD i zupełnie nie śpieszy mi się z poznaniem finału historii młodej dziewczyny.
Bloodborne (PS4, From Software, 2015r.)
Znowu ten kelner? Komuś z From Software brakowało chyba pomysłów na nowych bossów.
Jedyną dobrą rzeczą w lorańskim lochu kielicha, który teraz przemierzam jest to, że zdobyłem w nim czerwoną galaretę potrzebną do postawienia ostatniego lochu pthumeryjskiego. Niestety wciąż brakuje mi jednego przedmiotu do wykonania kolejnego rytuału, więc pozostaje mi pałętać się po kolejnych korytarzach, spadać przez dziury w podłodze na niższe piętra lochu przez swoją nieuwagę, unikanie czerwonych pająków oraz zabijanie przebrzydłych kobiet z dzwonkami, które je przywołują.
Nużą mnie te lochy strasznie i nie potrafię w nich zabić więcej niż dwóch-trzech bossów w ciągu tygodnia, bo bym po prostu oszalał grając dłużej w tego japońskiego rpga. Nie wiem po co FS je wymyśliło, ale wolałbym zamiast przemierzania bliźniaczo podobnych do siebie miejscówek dostać w zamian jakąś jedną większą (jak choćby w dodatku Old Hunters) z kilkoma opcjonalnymi bossami.
Dobrze, że to nie jedyna gra, przy której spędzę czas w ten weekend.
Wiedżmin 3: Dziki Gon - Serce z Kamienia (CD Projekt RED, 2015r.)
Mądre słowa, panie handlarzu.
Zawiodłem się na REDach.
Wróciłem do świata Wiedźmina 3 po dłuższej przerwie, ale nie tak wyobrażałem sobie pierwszą styczność z tak wychwalanym przez wszystkich dodatkiem do Dzikiego Gonu.
Umyśliłem sobie, że przed wykonaniem jakiejkolwiek misji zajmę się najpierw wszystkimi pytajnikami na mapie. Jeździłem więc od jednego do drugiego, wysadzając w powietrze gniazda potworów, szukając ukrytych skarbów, walczyłem z nowymi typami przeciwników (pająki są wyjątkowo irytujące), pokonałem potężnego golema, który napsuł mi sporo krwi, czyściłem opuszczone miejsca z przeciwników, aby okoliczni wieśniacy i sprzedawcy mogli do nich wrócić, śmiałem się do rozpuku z głupoty jednego uczonego durnia, który ubzdurał sobie, że udomowi harpie i rozbijałem bandyckie obozy pełne członków Zakonu Płonącej Róży, którzy terroryzowali okoliczną ludność a w wolnych chwilach dbali jedynie o to, by mogli zażyć kolejnej dawki narkotyku zwanego fisstechem.
W jednym z takich obozów znalazłem ofirski schemat wiedźmińskiego rynsztunku...i podczas wykonywania misji z tym związanej trafił mnie szlag, pierwszy raz od kiedy poznaję losy Geralta w Dzikim Gonie. Trafiłem na częsty błąd gry, który uniemożliwiał mi skompletowanie tego ekwipunku. W jednym miejscu trzeba dojść do klapy w ziemi i zejść na dół. Po zabiciu znajdujących się tam bandytów w skrzyni powinien znajdować się kolejny fragment schematu wraz z listem, ale nic tam nie znalazłem. Wychodziłem do menu gry, łudząc się, że coś się zmieni, jeśli otworzę tą skrzynie jeszcze raz po kolejnym wczytaniu gry.
Zdesperowany chciałem zobaczyć to zadanie na jakimś filmiku. Zamiast tego trafiłem na wątek dotyczący tego zadania pełen złośliwych uwag od niezadowolonych fanów, którzy narzekali na twórców gry. Okazało się, że ten problem nie spotkał tylko mnie a patchowanie tej gry przez rok nie dało zupełnie nic. Jak to ktoś tam napisał, pieniądze za dodatki wzięte, więc REDzi mogą udawać, że problemu nie ma.
Ostatni komentarz w tym wątku stał się moją jedyną nadzieją. Podobno dobrym sposobem na rozwiązanie tej kwestii jest wykonanie tego feralnego zadania postacią przygotowaną przez autorów gry na rzecz dodatków.
Postanowiłem wypróbować tą metodę, klnąc pod nosem, że muszę grać Geraltem z niższym poziomem, z beznadziejnym ekwipunkiem i co dla mnie najgorsze, musiałem jeszcze zrobić zadanie z mistrzem płatnerstwa w kasztelu Wrońce, bo po skompletowaniu wszystkich schematów ofirskiego rynsztunku nikt nie potrafił go wykonać a trofeum z tym związane wyraźnie mówi, że trzeba posiadać przynajmniej jedną broń ofirską, elementy ekwipunku dla konia (siodło trzeba wygrać w wyścigu), kuszę oraz wszystkie elementy ofirskiego pancerz.
Ubiłem jeszcze raz tego głupiego gryfa, aby udowodnić, że to kobieta jest tym płatnerskim mistrzem a nie krasnolud bez jakichkolwiek umiejętności, który czerpał korzyści i zasługi z nieswojej pracy i wreszcie wpadło mi to zakichane trofeum.
Męczyłem się z tym prostym zadaniem do późnej nocy i nie omieszkam uwzględnić napotkanych przez siebie problemów przy późniejszej ocenie Serca z Kamienia. Jestem za stary, by darować twórcom fakt istnienia błędów krytycznych w grze i to, że Dziki Gon jest dla mnie (i dla wielu innych graczy tez) grą tej generacji i najlepszą polską grą w historii niczego tu nie zmieni. Przypomniały mi się najgorsze koszmary związane z Jakiem 2 i Oblivionem. W tym ostatnim tytule straciłem raz 550 godzinowy sejw, bo nie nadawał się po prostu do dalszej gry.
Liczę, że w ten weekend nie będę już miał żadnych problemów z pierwszym dodatkiem. Gram z powrotem swoją postacią, której poświęciłem 210 godzin z życia i chyba wyjdę z siebie jak przytrafi mi się jeszcze jakiś błąd krytyczny uniemożliwiający wykonanie innego zadania.
Radiant Historia (NDS, Atlus, 2011r.)
Miałem dziś pisać o tym jak to fajnie jest przemierzać dwie linie czasu w Radiant Historii i wykorzystywać zdolności pozyskane na jednej z nich do progresu fabularnego na drugiej i o tym jak to dzięki Wzrokowi Many, którego nauczyłem się od Aht mogłem w końcu rozbroić bomby podłożone przez szpiega w Piaskowej Fortecy oraz o tym, że to nie Viola potrzebuje pomocy na polu walki a Stocke i jego kompania potrzebuje pomocy Walkyrii, ale Yoko Shimomura sprawiła, że mnie znów zamurowało. Nie wiem jak ona to robi, że praktycznie każdy motyw bitewny z tego przenośnego jrpga szybko wpada mi w ucho, ale nie bez powodu stawiam wyżej Parasite Eve z jej ścieżką dźwiękową wyżej od PEII, przy którym nie pracowała oraz Xenoblade Chronicles wyżej od Xenoblade Chronicles X, w których sytuacja się powtórzyła.
Organy w The Red Locus dodają sporo czaru podkładowi muzycznemu jej autorstwa. Czuję w nim klimat jednej z moich najukochańszych serii gier, czyli Castlevanii.
Ten kawałek nadaje tyle powagi starciu z siłami Granorgu, że od razu wiem, iż nie toczę kolejnej mało znaczącej walki a walczę o przyszłość całego narodu.
Co więcej, kolejna świetna kompozycja muzyczna skłoniła mnie do pewnych przemyśleń, do których prędzej czy później dojdzie każdy gracz pragnący poszerzać swoje horyzonty.
Wytłumaczę Wam to na swoim przykładzie. Nie widziałem kiedyś świata poza grami z serii Final Fantasy i muzyką Nobuo Uematsu. Kiedy inni znudzeni tą serią fani cyklu hejtowali FFX-2 a FFXII traktowali jako pomiot szatana niegodny stać obok najlepszych finali wyprodukowanych przez kwadratowych ja podziwiałem tą serię.
Jednak muzyka japońskiej kompozytorki z Parasite Eve usłyszana przeze mnie jeszcze przed zagraniem w FFX, które bezpowrotnie odmieniło moje życie, i tak zaważyła na to jakim jestem dziś graczem.
Choćbym nie wiem jak bardzo kochał FF cofnąłem się w czasie i zrozumiałem, że w FFVII grali sezonowcy, którzy nie mieli pojęcia ani o tej serii, ani o gatunku jrpg, ale przejść musieli, bo przecież nie można nie ograć tak popularnej gry, która zbierała najwyższe noty a jej sprzedaży na konsoli stacjonarnej nie pobił żaden jrpg wydany przez kolejnych dwadzieścia lat. Problem w tym, że to nie ma żadnego znaczenia, bo gdy zagracie w Vagrant Story, Chrono Trigger/Chross, Xenogears, Legend of Manę lub Front Mission 3 dostrzeżecie inne zalety gier jrpg i tjrpg oraz to, że popularne wcale nie znaczy najlepsze a Nobuo Uematsu nie jest jedynym dobrym kompozytorem muzyki do gier
Dziś jest tak samo z sezonowcami lgnącymi do serii Persona. Nagle okazuje się, że każda kolejna odsłona cyklu opowiadającego o szkolnym życiu nastolatków musi być tą najlepszą. O Personie 6 też tak będą mówić. Tymczasem wystarczy zagrać w Lucifer's Call lub W Digital Devil Sagę, żeby dostrzec rozwiązania systemowe ciekawsze niż w ich najbardziej rozpoznawalnej serii z uniwersum Shin Megami Tensei oraz to, że Shoji Meguro zagrał w nich niejeden raz na gitarze tak, że blednie przy nich muzyka z dowolnej Persony. Po ograniu Devil Survivora szybko zrozumiemy, że nie jest on jedynym gitarzystą wartym uwagi w Atlusie a po sprawdzeniu Radiant Historii i Tokyo Mirage Sessions #FE niektórzy z nas dojdą do szokującej konkluzji, iż nie każdy jrpg Atlusa musi mieć gitarową muzykę.
Jedno jest pewne, jeśli skończę kiedyś tego jrpga, a jest to tylko kwestia czasu, to przestanę w końcu traktować kolejne części Persony, które poruszają zawsze tylko tematykę szkolnictwa jako najwspanialszy dar Atlusa dla graczy. Radiant Historia porusza tematykę wojny, polityki, badań i strategii wojskowej oraz ma głównego bohatera, który czynnie komentuje wydarzenia w grze razem ze swoimi kompanami, więc nie mam zamiaru traktować tej pozycji jako gorszej tylko dlatego, że jest mniej znana w portfolio Atlusa i nie przynosi im astronomicznych zysków.
Spójrzcie tylko co stało się z Takahashim, Uematsu i Sakaguchim. Squaresoft nigdy nie wspierał ich należycie, dlatego nigdy nie zagramy w kolejne części Parasite Eve, Vagrant Story i Xenogears a przecież oni nagle nie oduczyli się robić dobrych jrpgów po opuszczeniu swojego matecznika. Sprawdźcie Xenosagi, Xenoblade'y, Lost Odyssey oraz The Last Story i porównajcie je z Lightning Returns: Final Fantasy XIII, żeby się przekonać czy o jakości gry świadczy jej nazwa czy pomysłowość autorów, którzy za nią stoją.
Marzy mi się Persona z muzyką Shimomury, bo jestem ciekaw ilu 'największych fanów' tego cyklu zaczęłoby wieszać psy na ich ukochanej firmie przez taką drobnostkę?
Legend of Mana (PSone, Squaresoft, 2000r.)
Kaktus mi zwiał. Kto teraz będzie pisał o moich przygodach?
A podobno był nieśmiały!
W sumie to doskonała okazja, żeby gdzieś się poszwendać.
Niccolo poprosił mnie o pomoc w znalezieniu kinetycznego flowerlinga w Ruinach Mindas.
Byłem już kiedyś w tym miejscu i spuchła mi głowa od kombinowania z tymi bramami. Nie inaczej jest i tym razem. Po raz kolejny doskwiera mi brak mapy w klasyku Squaresoftu, który ułatwiłby mi orientację w terenie, ale tak się kiedyś grało w gry. Albo gracz nauczył się lochu na pamięć, albo nigdy go nie zaliczył. Mi to drugie raczej nie grozi, ale muszę rozgrzać zwoje mózgowe do odpowiedniej temperatury, żeby się uporać z tym zadaniem.
The Legend of Zelda: Majora's Mask (N64, Nintendo EAD, 2000r.)
Najzabawniejszą rzeczą związaną z Maską Majory nie jest wcale wysłuchiwanie kolejnych monologów wszystkowiedzącej sowy, którą spotkałem w kontynuacji Okaryny Czasu a prywatna wiadomość od administracji Miiverse dotycząca tego, że nie ukrywam screenów wrzucanych do ich usługi pod spoilerami, więc jeśli Nintendo zbanuje mi konto, to nie pogram więcej w tą i inne gry, które kupiłem od nich drogą cyfrową za ciężkie pieniądze.
Jakbym trafił do paki przez łamanie regulaminu japońskiej firmy i targnę się na swoje życie, nie doczekawszy premiery Metroid Prime 4, to przepisuję w testamencie wszystkie swoje gry i konsole Dajznerowi a za datę jego sporządzenia należy uznać datę wrzucenia tego bloga. (Niestety nie stać mnie na sporządzenie testamentu u notariusza, więc ten wpis musi wystarczyć.)
Jeśli zaś chodzi o postępy w grze Nintendo, to po nieudanej próbie wykonania dwóch zadań pobocznych, które zresetowały się po cofnięciu czasu i powrocie do pierwszego dnia nie mogłem tego tak zostawić, więc postanowiłem w końcu ruszyć wątek główny. Pomogłem znajomym wiedźmom i uzyskałem dostęp do wycieczki na bagnach, dzięki czemu usunięte zostały przeszkody w postaci olbrzymich ośmiornic. Następnie trafiłem do Pałacu Deku i w ułamku sekundy przypomniało mi się to, za co polubiłem kiedyś tą grę. Posłuchajcie tylko tych bębnów!
Na miejscu okazało się, że deku-księżniczka starająca się rozwikłać zagadkę zatrutej wody w okolicy pałacu została uprowadzona a jej ojciec za głównego winowajcę zniknięcia swojej ukochanej córeczki uznał niewinną małpę, którą postanowił publicznie ukarać.
Na całe szczęście udało mi się znaleźć handlarza czarodziejskimi fasolkami, który tym razem sprzedawał je po normalnych cenach i ruszyłem z całą sprawą z kopyta.
W międzyczasie trafiłem do jednego opcjonalnego lochu, w których spotkałem człowieka dotkniętego klątwą skulltul i nawet zebrałem kilka z nich, ale widząc na ścianach otwory, w które trzeba powsadzać fasolki szybko dotarło do mnie, że jest zbyt wcześnie na wykonanie tego zadania.
Nie wiem jeszcze czy w ten weekend udam się na ratunek deku-księżniczce, bo korci mnie chęć ponownego przeszukania Terminy w celu znalezienia kolejnej ćwiartki serca, która zwiększy ich liczbę do pięciu.
Na koniec dodam tylko, że Maska Majory pomogła mi zrozumieć mój dziwny odruch polewania czarodziejskich fasolek wodą w Okarynie Czasu. Jak wiadomo w pierwszej trójwymiarowej Zeldzie po zasianiu fasolek należy udać się w przyszłość, żeby z nich skorzystać. W kontynuacji nie podróżujemy w czasie aż o siedem lat do przodu, więc to źródlana woda stanowi katalizator ich wzrostu.
Wychodzi więc na to, że moich odruchów z pierwszej ogranej Zeldy nie jest w stanie wymazać nawet jej prequel, który ograłem trochę później.
To tyle z mojej strony. Nie zapomnijcie o komentarzach, bo też z wielką chęcią poczytam o ogrywanych przez Was grach.