W co gracie w weekend? #208
Dajzner, dzięki, że o mnie pamiętałeś. Lubię prezenty, ale tym razem to ja zrobię prezent Tobie. Zawsze chciałem opisać we w co gracie Shadow Hearts, bo wiem, że lubisz tą grę. Jej zdobycie kosztowało mnie fortunę, ale uważam, że w życiu są ważniejsze rzeczy od pieniędzy. Potraktuj tego bloga jako podziękowanie za wsparcie, którego wielokrotnie mi udzielałeś.
[Wpis zawiera spoilery.]
Shadow Hearts (PS2, Sacnoth, 2002r.)
Nier nie jest pierwszą niedocenioną grą przez branżę gier wideo. Takich gier jest cała masa. Jedną z nich jest jrpg z początków PS2 zatytułowany Shadow Hearts, który swoją niezwykłość oparł o dwie rzeczy:
1.System Pierścieni Osądu, które wymagają od gracza doskonałego wyczucia czasu. W większości jrpgów turowych należy wybrać jedynie pożądaną komendę i kierowana przez nas postać wykona każde nasze polecenie. Większość takich gier można przejść naciskając jeden przycisk.
W Shadow Hearts musimy zaliczać miejsca na pierścieniu, żeby wykonać zwykły atak, użyć jakiegoś przedmiotu lub zdolności. U specjalisty zajmującego się akupunkturą zajmujemy się zwiększaniem siły naszej broni, ale wiąże się to z koniecznością zmniejszenia szerokości pól, w które musimy trafić szybko przemieszczającą się wskazówką. Ja jednak wolę poszerzać te pola, gdyż pozwala to na większy margines błędu. W zależności od kierowanej przez nas postaci poszczególne pola różnią się szerokością oraz umiejscowieniem na pierścieniu.
Kapitalną rzeczą jest także to, że zabawa z tymi pierścieniami jest wymagana do zdobycia jakiegoś przedmiotu kluczowego w fabule, do gry w specjalnej loterii pozwalającej nam na wygrywanie rzadkich przedmiotów przydatnych do walki a nawet do wykonywania zakupów w sklepie.
Jeśli chcemy coś kupić taniej lub drożej sprzedać, to zabawa z tymi pierścieniami nas nie ominie, no chyba, że kupujemy i sprzedajemy rzeczy po cenach z góry ustalonych przez handlarzy. Wskazówka na pierścieniu przesuwa się z prędkością pozwalającą nam na trafienia w wymagane pola, ale prawdziwa zabawa zaczyna się, gdy staramy się osiągnąć trafienia krytyczne, trafiając w sam koniec tych pól. Jest to niezwykle ryzykowne zagranie, bo często powodujące pudła, ale jeśli uda nam się trafić w te praktycznie niewidoczne strefy, to używane przez nas przedmioty stają się mocniejsze, podobnie jak wszelkiego rodzaju czary i zdolności.
2.Bardzo ciężki klimat, który jest mikstem jrpga i horroru. Wcześniej chyba tylko pierwsza część Parasite Eve połączyła tak dobrze te dwa gatunki gier.
Zapomnijcie o akcjach w stylu z Kingdom Hearts, w którym przyjacielskie uściski wystarczą do uratowania świata. To jest jrpg przytłaczający swoją przygnębiającą atmosferą, którą mają tylko i wyłącznie najlepsze gry z gatunku survival horror.
Wystarczy, że weźmiemy pod lupę głównego bohatera tego zapomnianego jrpga. Yuri Hyuga tylko z pozoru wydaje się zwykłym młodzieńcem. Tak, lubi podglądać kobiety, gdy nadarza się ku temu okazja i nie podchodzi do życia zbyt poważnie. Jest to jednak tylko jego maska. Wyobraźcie sobie, że jest on harmonikserem posiadającym zdolność fuzji z pokonanymi demonami i przeobrażania się w nie.
Większość młodych ludzi ma wielkie plany. Chce się kształcić, dobrze zarabiać, odbywać podróże i zwiedzać świat. On ma cmentarz w swojej duszy, cmentarz, który przypomina mu, że całe jego życie to mordowanie potworów, co niesie ze sobą przerażające konsekwencje. Żyje i walczy, ale jego medalion przypomina mu kim jest. Zabijając każdego przeciwnika napełnia się wyrządzanymi przez niego złośliwościami a gdy osiągnie czerwony kolor, sycąc się jego niecnymi działaniami, to ściga go nemezis noszący lisią maskę, który ma tylko jeden cel. Zgładzić go za jego podłe postępki. Jedyne co mu pozostaje, to ciągłe uciekanie przed swoim fatum i życie w lęku.
I to właśnie ten Yuri poznaje Alice Elliot. Okoliczności ich spotkania nie są jednak zbyt romantyczne. Dziewczyna ucieka gdzieś pociągiem wypchanym po brzegi żołnierzami przydzielonymi do jej ochrony. Nie stanowi to jednak żadnej przeszkody dla potężnego czarodzieja, który ją ściga. Morduje on na jej oczach ich wszystkich a gdy już jest bliski pochwycenia przerażonej dziewczyny we wszystko wtrąca się młody harmonikser.
Cudem udaje się im zbiec ze składu, w którym krwawe wydarzenia wcale nie przypominają pewnej misji z Final Fantasy VIII a raczej makabrę, której doświadczyliśmy na początku Resident Evil 0.
To, co dzieje się później pokazuje, w jakim tonie będzie utrzymana ta produkcja. Yuri i Allce docierają do jakiejś wioski, lecz nie mogą tam wejść, bo brama wejściowa została zamknięta na cztery spusty przez jej mieszkańców a jakiekolwiek próby dogadania się z nimi spełzły na niczym.
Zmienia się to dopiero, gdy dwójka dzieciaków zauważa, że w towarzystwie pyskatego protagonisty jest dziewczyna.
Mieszkańcy przywitali nas bardzo gościnnie a ja cieszyłem się, że mam w towarzystwie dziewczynę, dzięki której dotrę tam, gdzie sam nie dałbym rady się wcisnąć.
Zwiedzając wioskę zauważyłem jakieś dziwne zachowanie jej mieszkańców. Ktoś nawet powiedział do Yuriego, że Alice jest soczysta. Nic tam. Nie takie rzeczy słyszałem w jrpgach. Najważniejsze, że mogłem przez chwilę odsapnąć z dala od wzroku naszego prześladowcy.
Mina mi zrzedła dopiero jak kładłem się spać. Mieszkańcy mocno liczyli na mój odpoczynek po ciężkiej podróży. Już prawie zasypiałem, gdy zostałem zaatakowany i po bitwie na śmierć i życie zrozumiałem, że coś jest nie tak. Gdy dotarłem do ołtarza zasypanego kośćmi i czaszkami dotarło do mnie, że trafiłem do wioski kocich kanibali a szczątki, które miałem przed oczyma to goście, którzy zabawili zbyt długo u swoich gospodarzy.
Chciałem mieć powitanie godne króla a okazało się, że mój czerwony dywan cuchnie krwią. Wystarczy raz usłyszeć dwie kompozycje muzyczne z tej gry pt. Wind Which Blows from the Dark II (04:37) i w szczególności Destruction - Noise of Fangs (13:17), żeby do człowieka dotarło, że nie gra w kolejną cukierkową grę o ratowaniu świata.
Tak posępnego klimatu nie było nawet w Shadow Hearts: Covenant.
Dobrze, że spotkałem tam niejakiego Zhuzhena, bo gdyby nie on i jego egzorcyzmy, to zostałbym tam więźniem na wieki. Stary mędrzec został tam wysłany, aby zbadać straszne plotki na temat tej wioski, ale chyba nawet on nie był przygotowany na potworności, które w niej zobaczy. Po pomyślnym pokonaniu demona, który był winowajcą tej paskudnej sytuacji bohaterowie rozeszli się w swoje strony.
Yuiri i Alice dotarli do miasta, ale nawet i tam nie zaznali spokoju, gdyż japońskie wojsko, które ich ściga uznało ich za morderców winnych masakry z pociągu. Trzeba było stamtąd wiać. Problem w tym, że nie za bardzo wiedziałem jak to zrobić przy tych wszystkich żołnierzach patrolujących okolicę.
Skórę uratowała mi piękna Margarete, choć może stwierdzenie o ratunku jest na wyrost.
Ponętna pani szpieg planowała akurat wysadzić pół miasta w ataku terrorystycznym, który miał odwrócić uwagę wojska a ona wykonałaby wtedy powierzone jej zadanie. Nie wzięła jednak pod uwagę, że eksplozja, która wywoła niemal ją zabije, a że wojsko nie przepada za terrorystkami nawet jej walory nie pomogłyby jej raczej w chwili schwytania. Nie wiem co jest celem tej postaci, ale oznajmiam bez ogródek, że to nie uroda jej jest największym atutem. Sceny z jej udziałem są całkowitym zaprzeczeniem ponurej atmosfery w grze. Już podczas pierwszej rozmowy Margarete, Yuriego i Alice ciężko powstrzymać śmiech, gdy nazywa ich zbiegłymi terrorystami a oni jej odpowiadają, że to przecież ona jest terrorystką a oni są zwykłymi mordercami.
Powinienem Wam teraz pewnie wytłumaczyć dlaczego potężny czarodziej chce schwytać bezbronną Alice, ale po co, skoro Margarete stwierdziła w jednej z rozmów, że dziewczyna z włosami upiętymi z tyły głowy jest ścigana, bo starszy mag stojący za wszystkim jest podstarzałym erotomanem z kompleksem loli. Innym razem donosiła swojemu zleceniodawcy przez krótkofalówkę o wszystkich członkach mojej drużyny a kiedy usłyszałem przez przypadek jej tajny raport to miała mi za złe, że jestem człowiekiem bez kultury, który szpieguje innych!
Seksowna Margarete to doskonały przykład na to, że babom nie wolno kierować i mam tu na myśli pojazdy jeżdżące po drodze oraz te, które latają po niebie.
Przez dodanie Margarete obawiałem się o utratę mrocznego klimatu w Shadow Hearts. Wydawało mi się, że pociąg i wioska kanibali to jednorazowy wyskok autorów gry, ale kolejny wątek tej japońskiej opowieści raz jeszcze przypomniał mi, że nie gram w produkcję, która nie ma na celu podnieść gracza na duchu.
Historia Li Li, która wybłagała życie swojego ojca parającego się połowem ryb rozbiła w drobny mak mój chwilowy spokój ducha. Los jaki ją spotkał za uratowanie swojego bliskiego okazał się bowiem straszniejszy niż śmierć.
Zamienili się głosami. On zaczął mówić głosem młodej dziewczyny a ona głosem starego rybaka.
Ojciec był tak zdruzgotany tym faktem, że przestał się odzywać do innych ludzi a dziewczyna była zrozpaczona, bo zakochała się w jednym aktorze i nie mogła mu powiedzieć na głos o swoich uczuciach. Jedynym sposobem na zdjęcie klątwy z dziewczyny była śmierć jej ojca. Wzięła więc sztylet od jednej starszej kobiety z wioski i co noc starała się go zgładzić, aby odzyskać swój głos. Nie potrafiła jednak tego zrobić, bo za bardzo go kochała. Jej ojciec wiedział o wszystkim i czekał tylko, aż przeklęta dziewczyna zdejmie zły urok, pozbawiając go życia. Gdy zrozumiał, ze to nigdy nie nastąpi postanowił wypłynąć na morze i nigdy nie wrócić. Gdy na brzeg wypłynęły szczątki rozbitego statku Li Li zrozumiała, że jej ukochany tata nie żyje, ale to nie był wcale koniec jej koszmaru. Została sama, bez ojca, którego kochała i bez głosu, który został jej ukradziony. Popadła w obłęd i w nienawiści do wszystkiego zaczęła rzucać klątwy na innych ludzi, którzy mieli nieszczęście stanąć jej na drodze. Ów czar zabijał w ciągu doby, więc gdy Li Li rzuciła go na Alice to zrobiło się niezbyt ciekawie.
Rozwiązałem oba te problemy, ale nie czuję się z tym wcale lepiej.
Fabuła w Shadow Hearts nie należy do najprzyjemniejszych, ale jest spowita mrokiem, dlatego postanowiłem przymknąć oko na niezbyt okazałą oprawę graficzną tej produkcji a system walki stawiający na precyzję oraz muzyka i wątki fabularne mrożące krew w żyłach na samą myśl w pełni mi rekompensują te braki. Silent Hill też nie był zbyt pięknym tytułem, ale zdobył serca graczy swoją atmosferą.
Zalety tej serii jrpgów poznało niewielu graczy. Pewnie jeszcze mniej wie, że zubożona wersja systemu wspomnianych wyżej pierścienie wystąpiła w Lost Odyssey na X360, przy którym pracowali również autorzy omawianej przeze mnie gry.
Cóż poradzić? Mogę jedynie ubolewać, że na każdej konsoli pojawiają się dobre, nietuzinkowe gry, które przepadają gdzieś w odmętach historii. Pierwsza część Shadow Hearts stanowiąca kontynuacji Koudelki z PSone została pogrzebana żywcem przez recenzentów. Pamiętam, że w Neo Plus ktoś dał jej 6/10 i mogę dodać, że ta ocena jest tyle warta, co oceny pierwszego Niera. Najgorsze, że nigdy nie powstaną remastery hd tytułów z tej serii, bo z tego co się orientuję Midway od dawna nie istnieje.
Dajzner. Jeszcze raz dziękuję Ci za to, że dodałeś mi odwagi i odważyłem się na krok, do którego nie byłem zdolny przez ponad dziesięć lat. Zawsze chciałem poznać bliżej relacje Yuriego i Alice i w końcu dopiąłem swojego celu. Nie będę przecież tworzył list z grami długich na kilkaset pozycji, których i tak nigdy bym nie ukończył. Wolę grać i muszę przyznać, że spodobała Ci się strasznie wciągająca gra.
Może powinienem wyprosić u Pereza miesięcznego bana, żeby ją szybciej przejść?