W co gracie w weekend? #214
Witam Was wszystkich serdecznie. W co gracie w weekend? Ja zamierzam powygłupiać się trochę z Luką Megurine. Wróciłem też do Unchareted 4. Udaję, że jestem kałamarnicą w Splatoon i na własnej skórze przekonałem się o tym, że z Sarą nie ma żartów, gdy grałem w The Legend of Heroes: Trails of Cold Steel.
[Wpis zawiera spoilery.]
Hatsune Miku: Project DIVA Future Tone (PS4, Crypton Future Media + Sega, 2017r.)
Tydzień temu było we w co gracie bardzo filozoficznie, więc tym razem przedstawię Wam chyba jedną z najgłupszych piosenek, jakie widziałem w Future Tone. Iya Iya Seijin, czyli The No-No Alien to utwór, w którym tekst nie ma żadnego głębszego sensu. Jest swojego rodzaju manifestem kogoś, komu nic się nie chce i wszystkiemu zaprzecza. Tekst to praktycznie jeden i ten sam zwrot powtarzany przez całą piosenkę. Luka wymachuje w niej rękami w monotonny sposób i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie druga Luka ubrana w strój Sary Bryant z Virtua Fightera, która bez przerwy ją przedrzeźnia i robi jakieś głupie pozy. Lubię jak ktoś od czasu do czasu się wygłupia, jeśli te wygłupy nie czynią nikomu krzywdy.
Niech Was jednak nie zwiedzie infantylizm tego teledysku, bo jest to jeden z najtrudniejszych kawałków do zaliczenia w grze. Ta piosenka posiada dwa charakterystyczne elementy, których nie lubię w grze rytmicznej Segi. Szybko pojawiające się nutki na ekranie oraz nutki, które na siebie nachodzą, co wymusza dwukrotne naciśnięcia konkretnego symbolu pokazującego się akurat na ekranie. Żeby tego było mało, to w dwóch miejscach piosenka znacznie przyśpiesza i utrzymanie comba przez całą piosenkę staje się praktycznie niemożliwe. W Future Tone miałem już niejednego perfecta, ale w tym utworze jest on zdecydowanie poza moim zasięgiem i szczerze wątpię, aby mi się kiedyś udało go wbić. Cóż, mówi się trudno i gra się dalej.
Uncharted 4: Kres Złodzieja (PS4, Naughty Dog, 2016r.)
Nie będę ukrywał, że wróciłem do gry Naughty Dog w celu zdobycia w niej platyny. Czwórka ma pod tym względem najbardziej upierdliwą platynę z całej serii. W trzech poprzednich częściach wystarczyło praktycznie zdobyć wszystkie skarby, przejść je na najwyższym poziomie trudności i pozabijać określoną ilość przeciwników danym typem broni.
Tutaj jest cała masa bzdurnych trofeów, które starałem się zdobyć już przy pierwszym przejściu gry, żeby zostało mi ich jak najmniej przy zabawie z czasówką i przejściem gry z celnością przekraczającą 70%. Nieraz skradałem się we wskazanych miejscach lub unikałem bezpośredniej walki. Wdrapałem się na szczyt wieży zegarowej, pobawiłem się w Marco Polo, ginąłem mnóstwo razy, żeby zaliczyć określoną ilość trafień w głowę bujając się na linie itd. Nawet udało mi się pokonać ostatniego bossa w grze w walce na miecze tak, żeby mnie nie trafił, ale Soul Calibur to nie jest, więc kląłem przy tym jak szewc.
Paru rzeczy nie udało mi się zrobić, więc postanowiłem, że zanim siądę do kolejnego przejścia Uncharted 4, to porobię jak najwięcej tych idiotycznych rzeczy. Zabiłem stu wrogów bez zginięcia, sprawiłem, że trzy delfiny płynęły za łodzią z Nate'm i Samem, pobiłem rekord w Crashu (prawie spoilując sobie najważniejszy rozdział w całej tetralogii Naughty Dog). Zabijałem po cichu, sprawiłem, że wrogo nastawieni do mnie najemnicy zabijali się sami granatami upuszczanymi z dłoni, poradziłem sobie z ciężko opancerzonymi przeciwnikami gołymi rękami, sprowokowałem lemura, żeby mi ukradł jabłko i udało mi się nawet unieszkodliwić wrogów wszystkimi typami broni.
Nieraz korzystałem przy tym z opisu, bo pożyczyłem tą grę od kolegi i nie mam jej zamiaru trzymać do końca życia. Pewnie powinienem teraz napisać, że zmuszałem się do robienia wielu głupich rzeczy tylko dla trofeów, ale nie ukrywam, że czerpałem z tego też niemałą frajdę.
W ten weekend przyjrzę się bliżej trybowi dla wielu graczy w Kresie Złodzieja i zacznę chyba jeszcze raz kampanię dla jednego gracza. Tym razem zamierzam ograć grę z polskim głosami i z celshadingową grafiką. Zastanawiałem się nad tym, jak twórcom tej gry udało się w ogóle zastosować taki filtr? To trochę jakby twórcy Jet Set Radio zaczęli nagle pracować nad jedną z najważniejszych marek Sony. Fachowa robota. Takie bonusy za przejście gry bardzo mi pasują.
Splatoon (WiiU, Nintendo EAD, 2015r.)
W grę Splatoon gram dzięki uprzejmości użytkownika hayami.
Skoro nadarzyła się okazja, to postanowiłem spędzić ten weekend z jedną z najbardziej udanych nowych marek Nintendo ostatnich lat. Z początku obawiałem się, że po premierze Splatoona 2 nikt już nie gra w pierwszą część tej serii na WiiIU, ale okazało się, że gra nie połączyła mi się po prostu z siecią za pierwszym razem. Trochę mnie to rozczarowało, bo chciałem sprawdzić przede wszystkim tryb dla wielu graczy, no ale skoro nie mogłem znaleźć innych graczy do zabawy, to pograłem trochę w singla.
Muszę przyznać, że Nintendo fajnie wymyśliło te swoje atramenciaki, które mogą zamieniać się w kałamarnice przemieszczające się śladami atramentu zostawionymi na ziemi. W ten sposób jesteśmy trudniejsi do zauważenia i trafienia, poruszamy się szybciej oraz uzupełniamy niedobór atramentu do używanej przez nas broni. Oprócz broni palnej posiadamy jeszcze możliwość rzucania bomb oraz zdolność specjalną (na początku jest to zdolność rzucenia kilku bomb po sobie w bardzo krótkim czasie). W singlu natrafiamy na różnych wrogów i zazwyczaj musimy jedynie w nich trafić ze spluwy, ale trafiają się także tacy, którzy używają tarcz odbijających pociski. Żeby się z nimi rozprawić musimy najpierw rzucić bombę w ich okolicę, żeby odwrócić ich uwagę, co sprawi, że ich niechroniony tył zostanie wystawiony na ogień z naszej broni. W trakcie wykonywania jakiegoś zadania musimy używać paneli, które wystrzeliwują nas do kolejnego segmentu odwiedzanej planszy. W celu unikania wrogich pocisków przydatne są też rozsiane w okolicy murki, za którymi możemy się schować i starannie zaplanować nasze kolejne ataki.
Z tego co się orientuję, to singiel jest bardzo krótki i osobiście traktuję go tylko jako drugi trening prowadzący do sedna całego Splatoona, czyli do zmagań z żywymi graczami.
Na niższym poziomie mamy dostęp do walk z przyjaciółmi, pojedynku jeden na jeden oraz do wojen podwórkowych polegających na pokryciu atramentem jak największej części mapy z graczami z całego świata. Niestety mapy, do których dostajemy dostęp zmieniają się rotacyjnie co jakiś czas i dopóki to nie nastąpi jesteśmy zmuszeni do grania tylko w dwóch dostępnych akurat mapach. To chyba najsłabsza rzecz w tej grze, ale to nie znaczy, że produkcja Nintendo nie daje frajdy w trybie sieciowym. Wystarczy, że zbierze się ośmiu graczy i możemy zaczynać.
Za wygrywanie meczów otrzymujemy doświadczenie, które od czwartego poziomu daje nam dostęp do sklepów, w których możemy kupić nowe rzeczy przydatne do starć z innymi graczami.
Każdy z zakupionych przedmiotów (koszulka, buty, nakrycie na głowę) ma jakąś specjalną zdolność, którą odblokowujemy w trakcie używania danego przedmiotu w trybie sieciowym. To co kupimy zależy od naszych predyspozycji. Nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy mogli zakupić ciuchy, które obniżają zużycie atramentu w broni lub przyśpieszają jego regenerację gdy poruszamy się w formie kałamarnicy.
Do nabycia jest także multum nowych broni. Żeby uzyskać dostęp do wszystkich musimy awansować na minimum dwudziesty poziom doświadczenia. Typów broni też jest kilka i każdy z nich ma mocne i słabe punkty. Z drużyną wyposażoną w broń przypominającą wałki do malowania nie idzie praktycznie nic zdziałać. Są oczywiście bronie długodystansowe oraz przypominające pędzle do malowania, ale nie ma co się martwić, bo jeśli przykładowo pozwolimy naszym kompanom zająć się przeciwnikami a sami zaczniemy się szwendać po mapie w celu ochlapania jej atramentem, to nawet i nam uda się stanąć na szczycie tabeli osiągnięć w meczu. Są oczywiście też mecze, w których nie wyjdziemy nawet z pod punktu odrodzenia. Cóż począć? Niektórzy gracze biorą śmiertelnie poważnie kolorowe gry dla dzieci i nic w nich nie ugramy.
Kapitalnym patentem jest możliwość zagrania w prostą grę zręcznościową podczas oczekiwania na rozpoczęcie meczu. Pamiętam, że gdy kiedyś walczyłem jak opętany o aczik Na Poważnie za zabicie 10000 graczy w Gears of War, to oczekiwanie na kolejny mecz umilałem sobie grą w Pokemon Platinum na NDsie. Przy strzelaninie trzecioosobowej Nintendo ten problem nie istnieje. Włączam sobie minigrę z kałamarnicą uciekającą do góry przed wodą i zupełnie nie przejmuję się oczekiwaniem w poczekalni na brakujących graczy, których obecność jest niezbędna do rozpoczęcia walki. Mała rzecz a cieszy.
Nie podoba mi się to, że jacyś mocarze z pięćdziesiątym poziomem męczą takich słabeuszy jak ja, ale autorzy zadbali przynajmniej o muzykę podczas sesji multiplayerowych i tu mocno się zdziwiłem, bo te gitarowe brzmienia od razu wpadły mi w ucho i już na zawsze będą mi się kojarzyć ze Splatoonem, nawet jak się z nim pożegnam na zawsze za kilka dni.
Od czasu Overwatcha nie bawiłem się tak dobrze z grą przeznaczoną do rywalizacji sieciowej. Nie jest to poziom trylogii Metroid Prime, ale autorom udało się wymyślić markę, którą gracze pokochali, więc niech przy następnych częściach Splatoona dodadzą więcej opcji personalizacji bohatera oraz wymyślą większą ilość trybów a ta kura zniesie jeszcze sporo złotych jaj dla swoich właścicieli z Kioto.
The Legend of Heroes: Trails of Cold Steel (PS3, Nihon Falcom, 2013r.)
Machias i Jusis nie są przyjaciółmi. Różni ich absolutnie wszystko. Pierwszy obwinia szlachtę za prowadzenie polityki godzącej w biedne stany i uważa ją za przyczynę wszystkich problemów państwa. Drugi zaś jest członkiem jednego z czterech najważniejszych rodów w państwie. Owszem potrafi pochwalić Machiasa za jego wiedzę, ale z drugiej strony kpi, że jest to jedynie wiedza książkowa, mająca się nijak do życia. Obaj są jak ogień i woda. Ich ciągłe kłótnie działają na nerwy wszystkim pozostałym uczniom klasy VII.
Wysłanie ich na wspólną misję, gdy Rean i inni zajmowali się problemami w Celdic zakończyło się niepowodzeniem.
Gdy obaj skłóceni ze sobą uczniowie dowiedzieli się, że zostali ponownie przydzieleni do jednej grupy, która ma udać się do Bareahardu, czyli miasta możnych, w którym swoją siedzibę ma ród Albarea, to nie chcieli nawet o tym słyszeć i zakwestionowali słuszność decyzji podejmowanych przez instruktorkę Sarę. Wtedy jeszcze nie wiedzieli jak poważny błąd popełnili.
Wychowawczyni klasy specjalnej nie jest kimś, kto należy do wojska i nie wymaga od swoich uczniów ślepego wykonywania rozkazów, więc zaproponowała im pewien układ. Skoro nie zgadzają się z jej decyzjami, to niech siłą wyperswadują jej błędy w jej toku rozumowania. Machias i Jusis przystali na jej wyzwanie, a żeby nie czuli się samotnie, to lubiąca wypić nauczycielka poprosiła Reana, aby im towarzyszył. Wszyscy trzej dostali od niej taki łomot, że nie wiedzieli, którędy do domu.
I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, dwaj niecierpiący się uczniowie nabrali wody w usta i nie kwestionowali już więcej jej decyzji. Prawdopodobnie obaj by chcieli, żeby Sara upijała się w sztok jak to ma w zwyczaju tamtego feralnego dnia. Pech jednak chciał, że nauczycielka zdająca się nie mieć żadnych trosk w życiu była wtedy trzeźwa a trzeźwej Sary lepiej nie wyprowadzać z równowagi.
W podróży do miasta szlachty Reanowi, Machiasowi i Jusisowi towarzyszyły Emma i Fie.
Emma trafiła do klasy VIII ze względu na wybitne osiągnięcia w nauce. Przyznano jej nawet stypendium naukowe z tego tytułu. Nie stanowi to jednak dla niej powodu do wywyższania się nad innymi. Jest bardzo uprzejma i uczynna. Srebrnowłosą Fie traktuje jak swoją protegowaną, której bezinteresownie pomaga w nauce, a że drobna dziewczyna uwielbia drzemki, to jest to niezbyt skomplikowana wiedza, którą każdy może z łatwością przyswoić, czyli na przykład umiejętność wykorzystania snu w jak najlepszy sposób. O dziwo klasowy śpioch zna się nad wyraz dobrze na urządzeniach mechanicznych i jest pewny, że choć Sara jest potężnym adwersarzem, to można ją pokonać drużynowo. Nie mam pojęcia skąd ona wie takie rzeczy, ale szalenie mnie ciekawi swoją tajemniczością.
Czy tego chcę, cz nie chcę, muszę nauczyć się z nimi współpracować podczas nowego zadania. Bez Alisy i Elliota czuje się trochę jak dziecko we mgle, ale jak trzeba to trzeba. Podobnie ma się sprawa ze skłóconymi młodzieńcami, którzy na czas kolejnej misji w terenie ogłosili zawieszenie broni, aby nie skompromitować się tak jak poprzednio. Jeśli człowiekowi zależy na zwycięstwie i pokazaniu kolegom i koleżankom kto tu rządzi, to nawet najbardziej nieprzejednani awanturnicy potrafią schować swoje wybujałe ego do kieszeni.
Przyjrzałem się już trochę umiejętnościom moich nowych towarzyszy i ustaliłem co następuje.
Fie posiada potężny atak obszarowy z wykorzystaniem jej ostrzy, które służą jej również za pistolety. Erudytka w okularach z pięknym warkoczem i Machias dzierżący strzelbę muszą mi wystarczyć jako postacie leczące rany Reana i pozostałych, gdyż mają w tym wrodzony talent. Natomiast z usług młodego panicza Albarei skorzystam w walkach nastawionych na atak.
W Bareahardzie poznałem starszego brata Jusisa i zdziwiło mnie w jak dostojny sposób podjął bohaterów gry, nie szczędząc im komplementów. Nawet Machias, który brzydzi się etykietą obyczajową był pod wielkim wrażeniem jego zachowania. Rufus musiał niestety wylecieć samolotem w podróż służbową a mi pozostało zająć się prośbami okolicznej ludności, która jest strasznie niemiła i lubi się wywyższać, ale zmienia swoje zachowanie całkowicie, gdy w pobliżu znajduje się Jusis. Śmiesznie to wygląda, ale tak właśnie zachowują się konformiści bez własnego zdania.
Przejdźmy do muzyki z gry. Postarałem się o dodanie kilu nowych kawałków od ostatniego wpisu o Trails of Cold Steel i powiem jedno. Im dłużej jej słucham, tym bardziej nie potrafię wyjść z podziwu dla Falcomu, o istnieniu którego nie wiedziałem zupełnie jakieś cztery lata temu, powtarzając za innymi malkontentami, że jrpgi umarły po szóstej generacji. Dziś z całą stanowczością mogę stwierdzić, że owszem i umarły, ale dla graczy, które w nie przestali grać.
Życzę Wam wszystkim udanego weekendu, oczywiście nie tylko przy grach.