Coś / The Thing (2011)
Reżyseria: Matthijs van Heijningen Jr.
Scenariusz: Eric Heisserer
Produkcja: USA, Kanada
Czas trwania: 103 minuty
Obsada:
Mary Elizabeth Winstead - Kate Lloyd
Joel Edgerton - Sam Carter
Ulrich Thomsen - Dr. Sander Halvorson
Eric Christian Olsen - Adam Finch
To nie pies! - Lars
W latach osiemdziesiątych, na Antarktydzie, ludzie odnajdują obcą istotę uwięzioną w lodzie. Z góry zakładają, że jest martwa. Ten błąd będzie ich kosztować życie i zagrozi naszemu gatunkowi. Garstka homo sapiens stanie więc do nierównej walki ze stworzeniem, które potrafi przybrać każdą organiczną formę. Szanse mają marne, ale w końcu to film, więc raczej przetrwamy...
The Thing Matthijsa van Heijningena to prolog do historii ukazanej w filmie Coś Johna Carpentera z 1982 roku. Oryginał - z Kurtem Russelem - nie był jednak pierwszą ekranizacją książki Who goes there? Johna W. Campbella Jr.; w 1951 na ekrany kin trafił bowiem The Thing from Another World. Koniec końców, dzieło Mistrza Horroru oceniono jako bliższe papierowemu oryginałowi. Jak więc wypada nowa odsłona historii o zmiennokształtnym obcym?
Po pierwsze, w pierwotnej wersji miała to być przeróbka dzieła Carpentera. Postanowiono jednak nakręcić prolog. Problem w tym, że osoby znające poprzednią wersję praktycznie tej innowacji nie odczują. Film Heijningena jest inny tylko w niewielkim stopniu i - tym samym - mało oryginalny. Owszem, wprowadzenie statku kosmity i zmiana głównego bohatera z mężczyzny na kobietę (hołd dla Ripley z Obcego) - to coś czego nie było, ale czy naprawdę stanowi to znaczącą różnicę?
Po drugie, od filmu Carpentera minęło 29 lat, więc siłą rzeczy efekty i postacie kosmitów wyglądają o wiele lepiej. Nie jest to może pierwsza liga, ale półka z napisem „zadowalające”. Aktorom ułatwiono pracę, ponieważ każdy „mutant” został stworzony (w jakimś stopniu) przez specjalistów. Tym samym, nie musieli udawać strachu przed małą, jaskrawą piłką tenisową. Poza tym film kręcono w Norwegii, a nie w ciepłym amerykańskim studiu. Dlatego też, dziwne, nierealne (komputerowe) tło nie pojawia się na ekranie zbyt często. Momentami widz dostrzega, że bohaterom bywało naprawdę bardzo, bardzo zimno.
Siła historii nadal tkwi w poczuci strachu i braku zaufania do kogokolwiek. Obcy kopiuje komórki nosiciela i poprzez wchłonięcie nieszczęśnika, ukrywa się w nim - a właściwie jest nim. Poza drobnym szczegółem - nie sposób odróżnić go od prawdziwego człowieka. Niestety napięcie nie jest już tak duże, jak w filmie z `82 roku. Nie pomaga nawet bohaterka drugiego planu, blada jak ściana, Antarktyda, czyli najmniej przyjazny ludziom kontynent. Z drugiej strony, współcześnie Coś z Russellem nie można obejrzeć bez ironicznego uśmiechu - z powodu jawnie gumowych stworów i przestarzałych efektów specjalnych.
Widzowie znający oryginał przeżyją kosmiczne deja vu, reszta obejrzy niezły film, który jednak nie zapadnie im na długo w pamięć. Aczkolwiek, będą wiedzieli o co chodziło w jednym z klasyków kina.
WERDYKT:
Można obejrzeć
Łukasz "Loganek" Kucharski
Reżyseria: Matthijs van Heijningen Jr.
Scenariusz: Eric Heisserer
Produkcja: USA, Kanada
Czas trwania: 103 minuty
Obsada:
Mary Elizabeth Winstead - Kate Lloyd
Joel Edgerton - Sam Carter
Ulrich Thomsen - Dr. Sander Halvorson
Eric Christian Olsen - Adam Finch
To nie pies! - Lars
W latach osiemdziesiątych, na Antarktydzie, ludzie odnajdują obcą istotę uwięzioną w lodzie. Z góry zakładają, że jest martwa. Ten błąd będzie ich kosztować życie i zagrozi naszemu gatunkowi. Garstka homo sapiens stanie więc do nierównej walki ze stworzeniem, które potrafi przybrać każdą organiczną formę. Szanse mają marne, ale w końcu to film, więc raczej przetrwamy...
The Thing Matthijsa van Heijningena to prolog do historii ukazanej w filmie Coś Johna Carpentera z 1982 roku. Oryginał - z Kurtem Russelem - nie był jednak pierwszą ekranizacją książki Who goes there? Johna W. Campbella Jr.; w 1951 na ekrany kin trafił bowiem The Thing from Another World. Koniec końców, dzieło Mistrza Horroru oceniono jako bliższe papierowemu oryginałowi. Jak więc wypada nowa odsłona historii o zmiennokształtnym obcym?
Po pierwsze, w pierwotnej wersji miała to być przeróbka dzieła Carpentera. Postanowiono jednak nakręcić prolog. Problem w tym, że osoby znające poprzednią wersję praktycznie tej innowacji nie odczują. Film Heijningena jest inny tylko w niewielkim stopniu i - tym samym - mało oryginalny. Owszem, wprowadzenie statku kosmity i zmiana głównego bohatera z mężczyzny na kobietę (hołd dla Ripley z Obcego) - to coś czego nie było, ale czy naprawdę stanowi to znaczącą różnicę?
Po drugie, od filmu Carpentera minęło 29 lat, więc siłą rzeczy efekty i postacie kosmitów wyglądają o wiele lepiej. Nie jest to może pierwsza liga, ale półka z napisem „zadowalające”. Aktorom ułatwiono pracę, ponieważ każdy „mutant” został stworzony (w jakimś stopniu) przez specjalistów. Tym samym, nie musieli udawać strachu przed małą, jaskrawą piłką tenisową. Poza tym film kręcono w Norwegii, a nie w ciepłym amerykańskim studiu. Dlatego też, dziwne, nierealne (komputerowe) tło nie pojawia się na ekranie zbyt często. Momentami widz dostrzega, że bohaterom bywało naprawdę bardzo, bardzo zimno.
Siła historii nadal tkwi w poczuci strachu i braku zaufania do kogokolwiek. Obcy kopiuje komórki nosiciela i poprzez wchłonięcie nieszczęśnika, ukrywa się w nim - a właściwie jest nim. Poza drobnym szczegółem - nie sposób odróżnić go od prawdziwego człowieka. Niestety napięcie nie jest już tak duże, jak w filmie z `82 roku. Nie pomaga nawet bohaterka drugiego planu, blada jak ściana, Antarktyda, czyli najmniej przyjazny ludziom kontynent. Z drugiej strony, współcześnie Coś z Russellem nie można obejrzeć bez ironicznego uśmiechu - z powodu jawnie gumowych stworów i przestarzałych efektów specjalnych.
Widzowie znający oryginał przeżyją kosmiczne deja vu, reszta obejrzy niezły film, który jednak nie zapadnie im na długo w pamięć. Aczkolwiek, będą wiedzieli o co chodziło w jednym z klasyków kina.
WERDYKT:
Można obejrzeć
Łukasz "Loganek" Kucharski