Piątkowa GROmada #182
[img]1431839[/img]
Witam wszystkich bardzo serdecznie, dawno mnie tu nie było i od tamtego czasu wiele się zmieniło. Po pierwsze zaczęłam tęsknić za szkołą, widok pozostawionych w nieładzie podręczników w opustoszałych klasach – mega dołujące doświadczenie. Po drugie – „I know the definition of insanity” jeszcze bardziej. Wdrażamy zdalne nauczanie i ile to nerwów i czasu zabiera… Zawsze chciałam bawić się w cosplay, ale nigdy nie miałam ku temu warunków. Teraz mam. To znaczy szło w stronę Ciri, ale tydzień kwarantanny i jednak wyszedł Geralt – siwe włosy, szarawa, zmęczona życiem twarz i dwa noże przywieszone do pleców – jeden na teściową, drugi też na teściową. Do tego mnóstwo dziwnych płynów w małych buteleczkach upchane po kieszeniach, w lodówce, w szafkach nocnych – takie magiczne potiony dodające HP na krótki czas. Po trzecie odpuściłam nieco granie na poczet innych, ważniejszych rzeczy, czyli korzystam z rodziny ile wlezie, dopóki nie zasną…
Nie przedłużając, bo zaraz zacznę Wam sprzedawać przepis na prosty chleb w trzech krokach czy na skuteczne odkażanie mydła, przejdźmy do meritum. Czyli do „giereczek”, jak zwykł mawiać niestety były już bloger tego portalu. Trzy gry, które ostatnio zrobiły na mnie duże wrażenie to:
Pierwszy tytuł, o którym chciałabym wspomnieć to gra, która pojawiła się w głosowaniu na największe rozczarowanie roku. Serio przygody Deacona nie spodobały się komuś AŻ tak bardzo? Mowa tutaj oczywiście o DAYS GONE i o wielu cudownych godzinach spędzonych w siodle maszyny, której wydawany przez nią dźwięk skutecznie umilał rozgrywkę. Nie kupiłam pudła na premierę, bo po prostu ani zombiaki nie robią na mnie wrażenia w grach, ani te hordy pokazane na trailerze mnie do tego nie zachęciły, a tu masz babo placek! Wolałabym osobiście papier toaletowy, ale placek też dobry. Kocham takie pozytywne rozczarowania. Kupujecie grę, bo chcecie sprawdzić osobiście co to takiego, nie jesteście do niej przekonani, początek w sumie też jakoś szczególnie Wam nie podchodzi, a potem bum!
Nie przeszkadzało mi ani to, że motor (ciekawe kto się pierwszy przyczepi, że nie napisałam motocykl ) trzeba było naprawiać, ani to, że musiałam go tankować, ani nawet nie spotkałam żadnego buga… Hordy i owszem, były małym problemem na początku, szczególnie pierwsza, gdzie stojąc na dachu jakiegoś silosa dosłownie rzucałam w nich kamulcami aż ich nie wytłukłam wszystkich. Prawie tak jak pierwsi ludzie w dinozaury… Pod koniec gry szłam na nie z takim zapasem granatów i koktajli, a do tego starałam się ich zastać w jaskini, że 2min i było po sprawie. Świetna gra, naprawdę, do tego pokusiłam się o platynę, która tutaj akurat była czystą przyjemnością. Przyznam szczerze, że jak nie wydadzą kolejnej części, to się lekko wkurzę
PS: Pomysł w bakiem w stylu Death Stranding – bomba!!!
Patatajanie po Dzikim Zachodzie to to, co dzixony lubią najbardziej. RED DEAD REDEMPTION 2 to moje największe pozytywne rozczarowanie w życiu. Pudło zawitało w moje skromne progi w dzień premiery, odpaliłam najszybciej jak mogłam, przebrnęłam przez śniegi ciągnąc fabułę do przodu, potem kazali trochę postrzelać, truchło siało się często i gęsto, a łupienie zwłok trwało na tyle długo, że moja cierpliwość powiedziała NOPE. Człowiek jednak potrafi się zmienić w krótkim czasie… gra przeleżała u mnie prawie rok na półce, aż wreszcie wzięłam i odpaliłam… i zostałam na dobre.
Jaka ta gra jest dobra!!! Nie będę już opisywać wizualnych doznań, bo chyba każdy już wie, że graficznie wydziera z butów nawet na zwyczajnej PS4, chciałabym się kiedyś przekonać, jak to wygląda na mocarnym PC, może mi będzie dane posmakować tych legendarnych teraflopów, o których ostatnio wszyscy tak żarliwie dyskutują, na następnej generacji. RDR2 to pierwszy tytuł, który nauczył mnie, że gra to nie tylko chapter i trofka, chapter i trofka, chapter i trofka.
Tutaj jest inaczej… tutaj sytuacja wygląda tak c__h__a__p__t__e__r i trofka i tydzień później znów c__h__a__p__t__e__r i trofka. A tak na serio – tutaj nie liczy się ani czas, ani trofki, tylko przyjemność czerpana z wolniejszego niż zazwyczaj tempa gry. Już nawet nie chcę wspominać ile ja czasu ołaziłam się po obozach, rąbałam drewno, nosiłam koniom siano, czasem łapałam się na tym, że godzinę łowiłam ryby kontemplując spokojnie nad sensem życia. Nie często mi się zdarza, że gra zostaje na dysku po skończonej fabule. Tutaj nie zamykam sobie drzwi – gra została, w razie gdyby naszła mnie ochota na przeczochranie jakiegoś kałboja na lasso po wsi, albo postrzelanie do wiewiórek. Do tego mam niepozałatwiane rachunki, jedna laska z obozu oszukiwała w grze w domino, muszę wrócić i się odegrać. Twórcy przygotowali dla nas mnóstwo rozmaitości i ciekawostek, po tylu godzinach patatajania w grze udało mi się ustrzelić około 200 zwierząt na ponad 500 możliwych. Jest po co wracać! Wiewiórki – strzeżcie się!!!
PS: Gdzie jest do k nędzy Gavin!?! (też chciałbym się dowiedzieć - dop. Real)
KINGDOM COME DELIVERANCE czyli największy symulator złodzieja ever. Do tej pory spotykałam się z komentarzami w stylu „A idź pan w chorele z takimi grami. Panie… drewno takie, zjesz zgnite japko, to cie brzuch boli, nie zjesz, to też cie brzuch boli, panie, żołnierze cie dźgnom to znów cie brzuch boli, a jak cie napadnom w lesie to cie skopiom i znowu cie brzuch boli. Nie mam zamiaru grać w ten symulator owulacji”. Stwierdziłam, że muszę sama sprawdzić i jak postanowiłam tak zrobiłam. Muszę przyznać, że gram już 35h i ani raz jeszcze brzuch mnie nie bolał, może dlatego, że uciekam przed zbójami, a może dlatego, że dbam o swojego Henia. Jest zawsze zdrowo najedzony, wyspany, dziś uroniłam nawet jedną łzę ze wzruszenia, bo mój mały bohater poszedł pierwszy raz na naukę czytania. Fakt jest faktem, wpie*** można dostać zawsze, wszędzie i za wszystko, a jak bandyci napadają w lesie to kradną wszystko, łącznie z grzybicą.
Co najlepsze w tym tytule to fakt, że dostajemy dosyć dużą mapkę i w sumie możemy zabawić się w wolną amerykankę czyli rób ta co chceta. Obudziłam w sobie psychopatyczne instynkty i ostatnio czerpię przyjemność ze złodziejstwa, gdzie po jakimś czasie sprzedaję ukradzione fanty właścicielowi, po czym po jakimś czasie znowu go okradam i tak w kółko. Gra fajnie żyje swoim życiem, po moim wielogodzinnym łupieniu jednego miasteczka, kobiety nie chciały mieć ze mną nic wspólnego, a po ulicach zaczęły chodzić patrole. Dla hardcorów twórcy przygotowali otwieranie zamków (10 pierwszych prób doprowadza do szewskiej pasji, ja doszłam do takiej wprawy, że nie mogę już obok zamkniętej skrzyni przejść obojętnie), złodziejstwa prosto z kieszeni ofiary (tego jeszcze nie obczaiłam), alchemii – gdzie po kolei musimy wykonywać różne czynności w celu pozyskania jakiegoś eliksiru. W grze jest MNÓSTWO do roboty, każdy znajdzie coś dla siebie o ile przejdzie moment z wytrychami i da grze szansę. A uwierzcie, obijanie gęby choremu wieśniakowi, wysmarowanemu w celach leczniczych smalcem z kreta – bezcenne doświadczenie.
Chociaż na początku rozgrywki to nasza gęba będzie obijana, ostrzegam. Wyśmiejemy smalec z kreta – bitka, popatrzymy zuchwale na Marynę spod miedzy – bitka, wrzucimy do gara z gulaszem muchomora – bitka, wstajemy rano z łóżka – bitka… Nie opowiem Wam wiele o fabule, bo tutaj gra dla mnie drugoplanową rolę, póki co oczywiście, bo jak już wszystko ukradnę i opchnę na lewo to trzeba będzie zacząć odrabiać questy.
PS: Nudzisz się w życiu? Brakuje Ci adrenalinki? Lubisz BDSM? Kupuj Kingdom Come – złapią Cię, zwiążą, nawet nie wiesz kiedy…
Tekst ten powstał na życzenie użytkownika martrixa, któremu go dedykuję
Teraz to już musisz go przeczytać
PS: Tym razem to ja pierwsza Cię pozdrawiam Rise.
[img]1431889[/img]
W exa Sony miałem okazje zagrać w momencie, gdy wszystkie patche zostały już wydane łącznie z tym, który zmniejszał ilość miejsca zajmowanego przez grę na dysku twardym konsoli, a przyznam, że ostatnio jest z tym u mnie problem, jednak premierówka z 500 gigowym dyskiem pod koniec generacji okazuje się nieśmiesznym żartem, z resztą już od dawna nim była.
Gra jest dosyć na czasie, bo opowiada o wirusie, który zniszczył ludzkość, a dokładnie pozamieniał ludzi w zombiaki żyjące w hordach, atakujących i zjadających wszystko co się rusza łącznie z sobą nawzajem, a my jesteśmy jednym z ocalałych, który stara się po prostu przeżyć kolejny dzień. Gra zaczyna się od pościgu na motocyklach. Dostajemy naprawdę porządną maszynę do, której raczej się nie przyzwyczaimy, bo po kilku minutach wymienią go nam na ledwie działający złom, który będzie naszym najlepszym przyjacielem w tym zniszczonym Świecie i wcale nie przesadzam, bo jesteśmy dosłownie do niego uwiązani. Jeśli stoimy dalej od niego niż metr nie możemy wykonać zapisu gry, a ja sam nigdy nie oddaliłem się od niego na odległość większą niż 20-30 metrów. Motor oczywiście możemy ulepszać i najbardziej podstawą rzeczą jest jak najszybsza wymiana baku na większy, gdyż benzyna na początku kończy się nam w zastraszająco szybkim tempie, a jego zatankowanie kosztuje mnie więcej tyle ile na polskich stacjach przed epidemią. Jeśli benzyna skończy nam się w szczerym polu to będziemy musieli iść pieszo celem znalezienia pełnego kanistra i powrotu z nim do naszego sprzętu.
Głównymi przeciwnikami w tej grze są oczywiście zombie, które pałętają się przy drogach i potrafią skoczyć na nas niczym pantera i ściągnąć nas z rozpędzonego motocykla. Oprócz nich wrogami są przedstawiciele sekty, którzy zajmują się dokarmianiem zombiaków oraz łupieżcy czyli ludzie, których sposobem na przeżycie jest okradanie i zabijanie innych. Walczymy z nimi na różne sposoby, mamy do dyspozycji szereg broni palnej, ale te najlepsze za szybko nie wpadną w nasze ręce, bo aby je dostać musimy najpierw zaprzyjaźnić się z osadami (dla których wykonujemy zadania) na tyle, aby zdecydowali się nam sprzedać danego gnata. Oprócz strzelania możemy też walczyć zrobionymi przez nas samych maczugami oraz grantami, bombami, mołotowami i jeszcze kilkoma różnymi siejącymi zniszczenie przedmiotami. Jest tego sporo także każdy znajdzie coś dla siebie. Nasz protagonista na początku nie za wiele umie, ale zdobywa poziomy za pomocą, których rozwijamy jego umiejętności i tak szczerze mówiąc wydają mi się one w większości bezużyteczne, jest ich 45, ale ja już po wykupieniu około 15 nie wiedziałem w co inwestować, bo wszystko wydawało mi się jakieś takie bez sensu.
Gra już ponoć w czasie premiery była niesamowicie zbugowana, dlatego stwierdziłem, że zagranie w nią teraz, gdy wyszło do niej tyle patchy będzie dobrym pomysłem i gra się rzeczywiście fajnie, ale natrafiłem na dwa bugi i o ile jeden to głupota, która raczej bardzo nie przeszkadza o tyle drugi to błąd krytyczny przez, który niewiele brakowało i przedwcześnie musiałbym zakończyć grę. Ten pierwszy polegał na tym, że gdy uratowałem jednego z ocalałych przed hordą zombiaków standardowo chciałem z nim pogadać, żeby wskazać mu drogę do jednej z osad (płacą nam za to). No więc podszedłem do niego wcisnąłem kwadrat celem odpalenia dialogu i tyle, patrzyliśmy sobie głęboko w oczy nic nie mówiąc, to ewidentnie była miłość, stali w milczeniu i się na siebie patrzyli, słowa nie były potrzebne, wszystko dla nas obu było jasne. Po kilkunastu sekundach milczenia nie mogąc się ruszyć ani zrobić niczego postanowiłem wczytać ostatni zapisany stan gry. No, a ten drugi bug był znacznie gorszy, bo dział się w czasie misji fabularnej, którą trzeba wykonać. Miałem udać się do jaskini, gdy do niej dojechałem skapnąłem się, że coś się źle wczytało, bo przed wejściem do niej napotkałem dziury w teksturach podłoża i gdy wszedłem w taką dziurę to wypadłem ze świata gry... No, ale dobra może to tylko w tym miejscu, a więc ostrożnie lawirując pomiędzy brakującymi teksturami wszedłem do jaskini.
W środku miałem spotkać nowy typ zombiaka, który miał być strasznie szybki i silny i możliwe, że tak było, ale on chyba mnie się bał, bo siedział w jakiejś jamie z której się nie ruszał. Szukałem go dobre pięć minut, a gdy już go znalazłem to strach tak go sparaliżował, że poddał się bez walki. Grzecznie przyjął wiadro ołowiu i kilka ciosów maczugą i umarł. W tym momencie przez radio dowiedziałem się, że do jaskini zbliża się horda i następną wytyczną misji było zniszczenie jej. Niestety horda nie nadchodziła, gdy próbowałem odejść z tego miejsca gra cofała mnie do punktu kontrolnego, nie można było nic zrobić, zombiaki nie przychodziły. Odpaliłem sejwa jeszcze z przed rozpoczęcia misji i okazało się, że to nic nie dało, tekstury przed wejściem do jaskini dalej były podziurawione jak szwajcarski ser, a drzewa przed nią to był minecraft.
Jako, że ta misja była konieczna do popchnięcia fabuły do przodu stwierdziłem, że chyba moja gra właśnie się skończyła, ale na szczęście miałem do wykonania jeszcze dwie poboczne misje, gdy je zrobiłem i wróciłem do tej zbugowanej okazało się, że już było dobrze - wejście do jaskini wczytało się prawidłowo, nowy typ zombiaka podjął walkę, a horda grzecznie przyszła, aby dać się zabić. Jakbym poboczniaki wykonał wcześniej to prawdopodobnie nie ukończył bym tej gry, bo to było już pod koniec fabuły, a od początku na pewno bym nie zaczynał, bo bałbym się, że znowu to się stanie.
Jeśli o mnie chodzi gra jest dobra chociaż przyznaje, że chyba zbyt długawa, bo pod koniec nie chciało mi się w nią grać, ale to chyba była właśnie zasługa hord, których na końcu jest zwyczajnie zbyt dużo i każda misja fabularna to zabij hordę tu, zabij hordę tam, a jest to długie, mozolne, jeden błąd kończy twoją grę i trzeba zaczynać od początku. Non stop trzeba palić wroty, gdy biegnie za tobą w przeliczeniu tak ze trzysta zombiaków, a ty jedynie biegasz w kółko co jakiś czas odwracając się i rzucając w goniącą cię hałastrę mołotowami aż wszystkich wybijesz.
Gra obecnie jest dość tania i warta sprawdzenia. Zanim się nią znużyłem to zapewniła mi kilkanaście godzin dobrej zabawy.
Grało mi się w to świetnie. Nabiłem ze 130 godzin i byłem bliski platyny, zabrakło tylko 60 w ocenie zadań na czas. To jest do zrobienia i na pewno prędzej czy później dobije to, bo to ze 2-3 godziny grania i platyna wleci.
Powiem szczerze, że przed zagraniem w to śmiałem się z tej gry i twierdziłem, że granie w to jest głupotą, bo ile można nosić paczki z punktu A do punktu B (okazało się, że 130 godzin), a gdy w recenzjach czytałem „to nie jest gra dla każdego” to uznawałem to za taką obronę własnego zdania, bo przecież FIFA też nie jest grą dla każdego, no ale okazało się, że Death Stranding naprawdę jest specyficzne i nie każdy przetrwa szczególnie drugi rozdział, który jest przesiewem i ten kto nie zanudził się podczas jego przechodzenia raczej pójdzie dalej.
Początek gry jest trudny, bo trzeba nauczyć się chodzić, dosłownie. Ile razy zaliczyłem glebę w pierwszych godzinach gry to nawet nie policzę. Paczki docierały w opłakanym stanie, ale za każdy razem podnosiłem się i szedłem dalej. Najważniejsze jest to żeby w pierwszych godzinach gry się tym nie zrażać, później jest prościej - są odpowiednie exo zbroje, które chronią przed upadkiem, a nawet można sobie zamontować do plecaka specjalne siłowniki, której pomagają utrzymać równowagę, a w razie upadku chronią paczki
Bardzo podobało mi się to, że praktycznie każda dostawa fabularna odblokowuje jakąś nowość i za każdym razem, gdy dodano mi nową możliwość to byłem pewien, że po pewnym czasie nie będę miał pojęcia co robić, bo się pogubię w tych wszystkich nowych funkcjach, ale miłym zaskoczeniem było to, że każda funkcja była na tyle intuicyjna, że pomimo ich mnogości potrafiłem sobie dokładnie wszystko rozplanować i każdą z możliwości w jakiś sposób wykorzystać.
Ciekawym pomysłem jest korespondencyjna współpraca między graczami i gdy podłączałem jakąś stacje do sieci chiralnej podobało mi się pokazanie ile budowli, pojazdów czy innych rzeczy zmontowali gracze, a czasem zdarzało mi się poczuć szczere zaskoczenie (jakim cudem on tu wjechał tym samochodem?). Niestety zdarzały się też pułapki jak samochód zastawiający wejście do ważnego miejsca czy drabina postawiona specjalnie w taki sposób, aby skorzystanie z niej kończyło się kąpielą ale wcześniejsze przeskanowanie odradkiem danej rzeczy pozwalało uniknąć skorzystania z pułapki i wykasowanie jej ze swojego świata.
Fabuła jest zakręcona jak świński ogon. Zakończenie jest niesamowicie zaskakujące i podobało mi się to, że do samego końca jest ciekawie, a im więcej się dowiadujesz tym bardziej zaskakujące to się robi. Dla samej fabuły warto ukończyć tą grę, chociaż jest kilka debilizmów (jak chociażby postać i wątek Heartmana).
Dodam tylko, że była jedna rzecz, która mi się nie spodobała. W grze znajdujemy pendrive’y z danymi, które opowiadają nam o najróżniejszych rzeczach z naszych czasów i trafimy na pendrive w którym znajdujemy coś takiego: „tutaj mamy informacje o grze Hideo Kojimy legendarnego twórcy gier, który wyprzedzał swoje czasy i dla większości twórców był niedoścignionym wzorem do naśladowania”. Szkoda, że nie dał tam jeszcze informacji, że miał własny kult w którym był uważany za bóstwo i modlono się do niego. Według mnie jak ktoś jest wielki, a Kojima chyba za takiego się uważa to nie trzeba tego każdemu po kolei wmawiać i nawet we własnej grze o tym pisać szczególnie, że ta produkcja wcale się super nie sprzedała i pomimo mizernej konkurencji nie wygrała GOTY w 2019 roku, bo na to zwyczajnie nie zasługiwała.
Szczerze mówiąc miałem tę grę kupić dopiero gdzieś za pół roku na szczęście kupiłem Jedi Fallen Order, który niesamowicie mi się nie spodobał (wrażenia opisałem w 169 GROmadzie), a wiedząc, że gry EA strasznie szybko dostają cenowo po ryju także postanowiłem to wymienić póki jeszcze był sens, padło na Death Stranding. To był dobry wybór. Czekam na DLC.