Resident Evil - serial Netflix. Recenzja
Legendarne serie gier w większości cierpią na kryzys wieku średniego. Dojrzali gracze często oczekują wałkowania tych samych wątków związanych z tymi samymi bohaterami. Tymczasem Leon Kennedy, Chris Refield, Kazuma Kiryu czy choćby Nathan Drake to goście już po lub blisko 50 roku życia. Netflix spróbował więc zrobić z serialem to, co Capcom próbuje od RE VII – przyzwyczaić fanów do zmiany rzeczywistości.
Należy zdać sobie sprawę, że dla rzeszy młodych fanów poznawanie starych gier jest jak przesłuchiwanie legend rocka tylko po to, aby wg niepisanych zasad móc zacząć słuchać i krytykować nową muzykę. Ludzie słuchający Taylor Swift i Shawna Mendesa nie zaczynają słuchać Beatlesów czy Rolling Stonesów po to, aby zrozumieć jak bardzo uproszczona i masowa jest dzisiejsza muzyka. Słuchają nowych gwiazd z tego samego powodu, dla którego słuchano kiedyś zespołów uznawanych dzisiaj za legendarne – dla rozrywki. Tak samo robią gracze. Ilu z Was zanim sięgnęło po Final Fantasy VII chciało najpierw ograć 6 poprzednich części? Z pewnych powodów Final Fantasy to niesymetryczny przykład, ale ilu z Was, dzisiejszych trzydziestolatków, zanim sięgnęło po Resident Evil 2 przeszło jedynkę? No właśnie. Wielu seriom potrzebny jest reset, co stanowi spore wyzwanie dla producentów. Być może nowi gracze nie sięgają już po stare serie z tego względu, że czują, że muszą najpierw nadrobić zaległości. Coraz częściej więc reset zaczyna się odbywać przez inne rodzaje popkultury, jak seriale, aby dotarły do jeszcze szerszego grona odbiorców. I reset ten w przypadku Resident Evil jest wg mnie całkiem ciekawy.
Fabuła serialu opiera się na dwóch liniach czasowych. Obydwie opowiadają losy głównej bohaterki imieniem Jade Wesker, córki Weskera. Linia fabularna dotycząca dorosłej Jade opiera się na poszukiwaniu przez kobietę sposobu na współistnienie ludzi i zombie (nazywanych w serialu zerami) w taki sposób, aby ci drudzy nie zagrażali pierwszym. Druga z linii czasowych opisuje losy młodej Jade, jej siostry bliźniaczki Billie, ich ojca Weskera i korporacji Umbrella oraz okoliczności, w jakich doszło do ponownego rozpętania się epidemii zombie w Nowym Raccoon City, 24 lata po zrzuceniu bomby atomowej na miasto.
Choć ogólny zarys fabuły wydaje się nawet ciekawy, lecz nieco szablonowy, to jednak realizacja pozostawia wiele do życzenia. Mnóstwo rzeczy jest potwornie naiwnych, niektóre są głupie, mam wrażenie, że kilka wątków jest niedokończonych. Sama Jade zaś ociera się o bycie superbohaterką – walczy, strzela, idzie na samodzielne, samobójcze misje w których nie może dopaść jej żaden zombie, żaden uzbrojony żołnierz Umbrelli czy Licker zabijający jednym strzałem każdego, tylko nie ją. Wszystko to robi w przerwie od bycia super naukowcem. Postać wydaje się być mocno przerysowana, tak jak z resztą każda z kobiecych ról. Dawno nie oglądałem nic na Netfliksie, ale zdaje się, że ostre wciskanie homoseksualizmu wszędzie gdzie się da zostało zastąpione przez zepchnięcie mężczyzn na całkowicie drugi, a nawet trzeci plan ludzi odgrywających szumowiny lub pozbawionych odwagi, męstwa i charakteru majtków pokładowych. Oczywiście wątek homoseksualny jak przystało na produkcję Netfliksa również się pojawił, ale jest poboczny i fabuła nie kręci się wokół niego nie próbując udowodnić, że nie ma znaczenia kończący się świat, ale pożądanie seksualne dwóch kobiet lub dwóch mężczyzn.
Bardzo ciekawym pomysłem jest za to odświeżenie postaci Alberta Weskera. Choć zdecydowano się na obsadzenie w roli aktora czarnoskórego, co jest wyborem trochę dziwnym, sama kreacja postaci jest zdecydowanie na plus. Jego całkiem zwyczajny dom nadal skrywa tajemnice pełne grozy i zagadek, które dają szczególnie starszym graczom poczucie nostalgii związane z bieganiem po posterunkach i posiadłościach celem rozwikłania łamigłówek.
Niestety do fabuły wpleciono również wątki covid-19, z pełną powagą traktujące absurdy takie jak kwarantanny i izolację społeczną, choć wciąż wierzący w ich skuteczność ludzie powinni przynajmniej z przyzwoitości przestać nazywać się osobami myślącymi. Scenariusz jest więc napakowany mącącymi w głowie widza środkami propagandowymi typowymi dla świata zachodniego (rola ekspertów, wokeness, genderyzm), zawiera sporą ilość przerysowanych postaci kobiecych, masę fatalnych, naiwnych tekstów i decyzji, ale… z jakiegoś powodu wciąga i sprawia, że chce się oglądać dalej. Zdecydowanie najmocniejszą stroną historii jest całkowite odświeżenie Alberta Weskera i mimo, że nie gra go biały aktor na co wielu się obraża, to jego nowe wcielenie jest przekonujące i intrygujące.
Czy mogę polecić serial Resident Evil wszystkim – zarówno starym fanom jak i nowym odbiorcom? Zdecydowanie nie. Old boye będą srogo zawiedzeni, o ile będą podchodzić do produkcji ortodoksyjnie. Z drugiej strony, ile można tłuc i wałkować historię Leona czy Chrisa? Jeśli przyjmie się, że Capcom robi wiele, by odświeżyć serię, można potraktować serial jako ciekawostkę z elementami znanymi z gier. Wtedy da się nawet wciągnąć i dojechać do końca mimo fatalnego, ostatniego odcinka, który łyknąłem na trzy razy.