Papercraft #35 - Sześcienne dioramy 4
Witam w kolejnym blogu przedstawiającym dioramy zawarte w kwadratowych bryłach.
W dzisiejszym wydaniu podobnie jak ostatnio gry zostały wybrane tematycznie ze względu na konsolę. Tym razem jest to NES. Na ten sprzęt wyszła masa świetnych gier których piskelowa grafika idealnie pasuje do tworzenia takich mini scen. Zapraszam więc na prezentację kolejnych 4 z nich.
Bonk’s Adventure – platformówka stworzona początkowo na konsolę PC Engine, a dopiero później przeportowana na NESa. Akcja gry dzieje się w czasach prehistorycznych gdzie wcielając się w jaskiniowca musimy uratować księżniczkę pokonując w międzyczasie dinozaury i inne prehistoryczne gady. Imię głównego bohatera wzięło się z jego głównej umiejętności radzenia sobie z problemami poprzez walenie głową we wszystko co się rusza (z angielskiego „bonking”). Ja zapamiętałem tą grę też z tego, że nie miała ona aż tak wyśrubowanego poziomu trudności i dało się ją w miarę łatwo ukończyć, głównie z tego powodu, że nasz jaskiniowiec nie padał po jednym strzale jak zdarzało się to postaciom z innych gier tylko stopniowo tracił życie wytrzymując nawet kilkanaście ciosów. Dało się nawet niczym w Zeldach zdobywać dodatkowe serca jeszcze bardziej wydłużające żywotność protagonisty!
Duck Hunt – jedna z kilkunastu gier wymagając do grania użycia NES Zappera (albo jakiegokolwiek innego pistoletu świetlnego jeśli graliśmy na Pegasusie lub jego klonach). Dzisiaj już ciężko w ten tytuł zagrać ze względu na różnicę w częstotliwości odświeżania obrazu we współczesnych telewizorach na których Light Guny po prostu już nie działają (chociaż powstają fanowskie projekty pistoletów działających na ekranach LCD). A wracając do samej gry to rozgrywka w niej jest bardzo prosta. Cała akcja dzieje się tylko na jednym i tym samym ekranie na którym widzimy trawę, drzewko, krzaczek no i oczywiście latające po niebie kaczki do których musimy strzelać. Jedyną przeszkodą jest czas i ubywająca amunicja. Dodatkowym czynnikiem stresogennym jest nasz pies który jeśli sobie nie radzimy i nie uda się nam ustrzelić żadnej kaczki bezczelnie się z nas śmieje. I nie, niestety nie dało się go ustrzelić :( No chyba, że graliśmy w wersję Duck Hunt na automatach gdzie dodatkowo można było odblokować bonusową rundę podczas której można było „przypadkowo” postrzelić także psa który zaganiał dla nas kaczki. Później odgrażał się na graczu żeby nie strzelać do niego tylko do kaczek.
Prince of Persia – kolejna gra dla której NES nie był pierwotną platformą. Początkowo tytuł powstał na komputery Apple II, ale już po niedługim czasie doczekał się licznych konwersji na inne komputery oraz konsole w tym właśnie na NESa. Główną cechą wyróżniającą tą grę spośród innych na konsoli Nintendo była bardzo płynna i realistyczna jak na tamte czasy animacja. Nie było to oczywiście znane dzisiaj Motion Capture, a rotoskopia. Technika wykorzystywana także przy produkcjach filmów animowanych, a polegająca przerysowaniu poszczególnych ujęć z prawdziwych filmów i na ich podstawie tworzeniu klatka po klatce animacji płynnego ruchu bohatera. By móc w pełni pokazać zastosowaną technologię nasz tytułowy książę skacze, wspina się czy zwisa z różnych platform lub półek, a także walczy mieczem lub spada w przepaść nabijając się na kolce. Fabuła z kolei nie była zbyt oryginalna i skupiała się na uratowaniu księżniczki, na co mieliśmy wyznaczony czas jednej godziny. I w przeciwieństwie do opisanego powyżej Bonk’s Adventure tej gry nigdy nie udało mi się ukończyć na Pegasusie. Poziomy w grze są dość rozległe i naszpikowane licznymi pułapkami gdzie jeden błąd prowadził do szybkiego zgonu naszego bohatera. Ale przynajmniej mogłem często oglądać jak ładnie animowany pada martwy na ziemię ;) PoP nie był też pierwszą grą wykorzystującą technikę rotoskopi. Jej wykorzystanie można było zobaczyć również w innej, wcześniejszej produkcji tych samych twórców – w grze „Karateka”, która także została wydana na konsoli NES
Track & Field - ponownie gra która nie wyszła początkowo na NESa, ale została na niego później przeportowana. Oryginalnie wyszła w wersji na automaty z okazji igrzysk olimpijskich w Los Angeles w 1984 roku. Na wersję na konsolę Nintendo trzeba było czekać aż do następnej imprezy z roku 1988 w Seulu. A że domena reedycji i wydawania ciągle tej samej gry nie dotyczy tylko dzisiejszych czasów z okazji następnych igrzysk w 1992 roku Konami postanowiło wydać grę jeszcze raz, bo niby czemu nie, może ludzie się nie zorientują. Track & Field może pochwalić się także rekordem jako gra esportowa która zgromadziła ponad milion uczestników na jednych zawodach i która utrzymała ten rekord aż do 2016 roku! A jeśli chodzi o sam gameplay to w większości konkurencji sprowadzał się do jak najszybszego klepania w przyciski i wygrywał ten kto pierwszy rozwalił pada… ekhm, to znaczy kto pierwszy dobiegł do mety, dalej skoczył czy też dalej rzucił oszczepem. Na szczęście w czasach gdy grałem w tę produkcję sławą w naszym kraju cieszyły się famiclony dla których w standardowym wyposażeniu były pady z dodatkowymi przyciskami „turbo” które wystarczyło tyko wcisnąć i przytrzymać żeby konsola odczytywała to jako szybkie wciśnięcia. Na pewno uratowało to mojego niejednego pada przed przedwczesną śmiercią.
To tyle w dzisiejszym blogu, do zobaczenia kolejnym razem :)