W co gracie w weekend? #124
Witajcie, to znowu ja!
Jak w większości wypadków, nie jestem sam. Zacznę jednak od siebie. Jakie gry będę męczył w ten weekend?
Fallout: New Vegas (Obsidian, 2010)
Ten i tak już tego nie wygra.
Jestem naprawdę pozytywnie zaskoczony. Trzecia odsłona tej serii bardzo mi się nie spodobała, składało się na to wiele czynników, wśród nich była m.in. słaba fabuła czy miałkie lokacje. Tutaj tego wszystkiego nie ma, Obsidian wziął pomysły, które narodziły się w głowach deweloperów przy okazji prac nad Van Burenem i w tym wypadku da się to odczuć. Nie ma tutaj patosu i przesadnej powagi towarzyszących Bethesdowemu Falloutowi 3. Okolice Vegas to przede wszystkim apokalipsa wzięta dość luźno, między innymi dlatego, że w samym uniwersum ten teren niespecjalnie ucierpiał podczas wielkiej wojny. Zacznijmy może od początku, w tym wypadku od mojej postaci.
Ten kurier miał wyjątkowo mało szczęścia. Dał się postrzelić w głowę, ale miał szczęście i go odratowali. Na chwilę obecną pracuje dla NCR, jednak przez całą grę więcej ludzi przegadał niż zastrzelił. Przyznam, że to strasznie mi się spodobało - większość rzeczy można rozwiązać w sposób pokojowy, dzięki czemu podczas gry czuję się nieco, jakbym uczestniczył w sesji papierowego RPG - mogę załatwić sporą część spraw w swój sposób, a ostatnimi czasy, jeśli nie mogę przegadać przeciwnika, czuję się nieco niezręcznie. Dlatego też postawiłem przy tworzeniu swojej postaci na charyzmę i inteligencję, dzięki czemu sięgam po broń tylko w naprawdę kryzysowych sytuacjach. Daje to poczucie wolności, którego mi brakowało w Falloucie 3, tam głównie strzelaliśmy, potem strzelaliśmy i... jeszcze nieco więcej strzelaliśmy. Chociaż przyznam, że i korzystanie z broni w New Vegas zrealizowano świetnie. Nie oblicza w jakiś chory sposób statystyk, podobnie jak w FPSach celowanie należy wyłącznie do nas.
Wątpię jednak, aby istniała gra idealna, twór Obisidan zdecydowanie do takich nie należy. Zacznę może od aspektu technicznego gry, który naprawdę mi się nie podoba. Grafika nie należy do jakiś szczególnie ważnych elementów, ale to, co dostaliśmy tutaj zdecydowanie odstaje od poziomu gier, jaki mogliśmy zaznać w 2010 roku. Fallout: New Vegas wygląda po prostu brzydko. Tekstury miejscami wyglądają jak na PS2, a mimo to klatki często są gubione. Drugą sprawą jest muzyka, jaka sączy się z radia. Lubię doo-woop, ale tych piosenek jest zwyczajnie zbyt mało, przez co często cieszyłem się ciszą. Nie rzutuje to jakoś specjalnie na odbiór całości, ale te dwa elementy mogły zostać poprawione.
Ważniejsze jednak, że znajomy mi pożyczył...
NESa!
Wraz z różnymi grami! Poniżej opiszę te, w które z pewnością będę grał.
Super Mario Bros. 3
Najlepsza z najlepszych, mistrzostwo gier ośmiobitowych, arcydzieło - takimi epitetami określa się Super Mario Bros. 3. Przyznam, że częściowo się z nimi zgadzam. Nie istnieje tak rozbudowana pod różnymi względami platformówka na reprezentanta Nintendo podczas trzeciej generacji konsol. Po kontrowersyjnej drugiej części Miyamoto i spółka postanowili wrócić do korzeni, ale w znacznie lepszym stylu, co zaowocowało najgenialniejszą, moim zdaniem, odsłoną Mariana w dwóch wymiarach. Zacznę może od początku mojej historii związanej z tą grą.
Pierwszy raz miałem kontakt z SMB3 na GameBoyu Advance, w formie Super Mario Advance ileśtam. Diabelnie mi się to spodobało, głównie dzięki świeżemu podejściu do mocy i niesamowitej konstrukcji poziomów. Po jakimś czasie musiałem jednak cartridge oddać i zapomniałem o tych niesamowitych godzinach, jakie spędziłem z tym zacnym tytułem. Aż do momentu, kiedy pojechałem na jakąś imprezę w stylu Dawne Komputery i Gry albo RetroKomp i był tam NES z włączonym Marianem. Po paru minutach gry poczułem niesamowity przypływ wspomnień sprzed około dwóch lat. Krótko później znajomy obwieścił mi, że kupuje tę konsolę wraz z opisywanym tytułem. Często koczowałem u znajomego i graliśmy w niesamowity tryb dla dwóch graczy, który mimo względnej kooperatywności zawierał również elementy rywalizacji. Pokochałem to, zaś mój znajomy często zagrywał się u mnie na moim Nintendo 64, dlatego pojawiła się idea tymczasowej wymiany.
Nachwaliłem się gry, jednak nie opisałem co w niej mnie tak mocno urzekło oprócz konstrukcji poziomów pomieszanej z sentymentem. Za niesamowitą uważam całą otoczkę teatru, pietyzm, z jakim wykonano najmniejsze nawet szczegóły - śruby, trzymające platformy, zejście ze sceny pod koniec każdego poziomu to coś, co doświadczyliśmy dopiero po ponad dwudziestu latach w Puppeteer na PS3. Kolejnym aspektem, który mi niesamowicie przypadł do gustu jest muzyka. Po prostu posłuchajcie.
Wiem, że to jest słabe, ale uwielbiam tę melodię.
Nie samym Mario jednak człowiek żyje, prawda?
Ninja Gaiden
Kolejny z nabytków mojego znajomego, który uwielbiam. Wielokrotnie podchodziłem do tej gry, za każdym razem z podobnym skutkiem - sfrustrowany odkładałem pada z nadzieją, że następnym razem lepiej mi pójdzie. Rzadko kiedy grając w grę czuję się tak zdeterminowany, aby podjąć kolejną próbę, aby poumierać nieco więcej. NG przeszło do historii jako jedna z najbardziej wymagających platformówek, jakie się ukazały i, szczerze mówiąc, nie dziwi mnie to. W grze znajdziemy parę naprawdę "tanich" podwyższaczy poziomu trudności, jednym z nich są m.in. respawnujący się w rogu ekranu przeciwnicy czy niesamowicie irytujący wrogowie latający (kto grał, wie o czym mówię - to potrafi doprowadzić do białej gorączki).
Ciężko jednak odebrać dziele Tecmo zasługi, jakie poczyniło dla całego gamingu. To właśnie w tym arcytrudnym dziele po raz pierwszy uświadczyliśmy cutscenki, które opowiadały, jak na tamte czasy, naprawdę ciekawą i złożoną fabułę. Nie było to jednak rewolucyjne rozwiązanie, a raczej wynik naturalnie postępującej ewolucji, po prostu prędzej czy później ktoś musiał się zdecydować na taki krok. Poza tym ważnym elementem Ninja Gaiden został zapamiętany z kilku innych powodów i myślę, że głównym z nich jest fakt, że mamy tutaj do czynienia z piekielnie dobrym (i trudnym, jak wcześniej wspomniałem) tytułem. Jest to kolejny z tworów Castlevaniopodobnych i działa na podobnych zasadach co gra Konami. Zbieramy powerupy i tłuczemy zastępy wrogów, a pod koniec każdego poziomu walczymy z bossem. Jednakże, tutaj tempo rozgrywki zostało dość drastycznie podkręcone i nie ma mowy o ślamazarności, jaka towarzyszyła pierwszej odsłonie niekończącego się cyklu o rodzie Belmontów. Tutaj wszystko się DZIEJE i to w naprawdę szybkim tempie! To sprawia, że dziś w Ninja Gaiden gra się naprawdę dobrze.
A poza tym... myślę nad zagraniem sobie w coś typowo Nintendowego, jakąś Zeldę. Jak znajomy zwróci mi moje N64 wraz z kablem do TV chyba ogram po raz kolejny mojego ukochanego Wind Wakera.
Moim gościem jest nikt inny niż sam Ojciec Założyciel - squaresofter!
Fallout (PC, Interplay, 1997)
Do Fallouta podchodzę już trzeci raz. Za pierwszym razem wykrzaczył mi się system i straciłem sejwy. Za drugim razem szukałem sejwów z gry, aby je skopiować i nie dopuścić do powstania drugi raz takiej samej sytuacji. W pliku z grą ich nie ma, ale jakoś je znalazłem i skopiowałem. No i po tym wszystkim nie potrafiłem znaleźć sejwów w samej grze, więc zacząłem grę kolejny raz.
Szybko wybrałem postać specjalizującą się w atakach wręcz i opuściłem Schron 13 w celu znalezienia chipa umożliwiającego mu dalsze funkcjonowanie. Oczywiście szybko porzuciłem swoje główne zadanie i udałem się w nieznane.
W Shady Sands poproszono mnie o zabicie stada Radscorpionów i prawie mi się to udało, gdyby nie to, że zużyłem już wszystkie swoje stimpaki i prędzej bym zginął niż zdołał przetrwać w walce z kolejnymi zmutowanymi potworami.
Udałem się więc na południe, do jednej z mieścin kupieckich. Ciekawe co mnie tam czeka?
Diablo II: Pan Zniszczenia (PC, 2001, Blizzard Entertainment)
Czas się zabrać za ostatni akt tego klasyka. W dodatku do Diablo II dodano dwie nowe klasy postaci, powiększono skrytkę bohatera, wprowadzono nowych przeciwników, bossów, no i przede wszystkim dodano nowe przedmioty.
Na razie nie wyszedłem zbyt daleko poza bazę, ale zwróciłem uwagę, że piąty akt będzie na pewno lepszy od czwartego, gdyż ma sześć zadań do wykonania a nie tylko trzy. Pierwszą rzeczą, którą muszę się zająć na początku jest zniszczenie sił, które oblegają moją bazę wypadową. W szczególności powinienem uważać na katapulty zrazu ciskające na pole walki trującymi i lodowymi pociskami. Pokonanie tych machin oblężniczych to mój priorytet, jeśli chcę się w ogóle przedrzeć przez siły wroga do dowódcy oblężenia.
Phoenix Wright Ace Attorney: Trials and Tribulations (NDS, Capcom, 2007).
Podobała mi się druga rozprawa w grze. Choć pomyślałem w pewnym momencie, że zrobiłem coś nie tak i zacząłem ją niepotrzebnie od nowa, to było warto czekać na jej finał, który był dla mnie równie wielkim zaskoczeniem co ostatnia rozprawa w Justice For All.
Tak, mógłbym narzekać, że ciągnęła się w nieskończoność, że jedna z męskich postaci wyglądała jak dziewczyna, ale warto było grać dla samego Godota, nowego oskarżyciela w serii.
Na pytanie czemu nosi maskę stwierdził po prostu, że każdy człowiek nosi maskę na twarzy lub na sercu, ale nie to w nim jest najlepsze. Jest całkowicie uzależniony od kawy i na początku rozprawy stwierdza, że skończy się ona dopiero jak wypije siedemnaście kubków.
Żeby tego było mało, jest też bardzo hojny, gdyż potrafi poczęstować kawą Phoenixa a właściwie to jego głowę, ale nie wdawajmy się w szczegóły.
Obecnie jestem na trzeciej sprawie i chcę ją jak najszybciej skończyć, gdyż moja radość po tym, że nie będę musiał patrzyć się na jedną zniewieściałą postać z drugiej rozprawy nie trwała zbyt długo i w obecnej rozprawie muszę się użerać z najbardziej zniewieściałą postacią z całej serii. Koleś robi jakieś słodkie oczka, trzyma różę w ustach, rzuca jej płatkami wokól siebie i mówi, że jest małą dziewczynką w środku.
Żenada. W tym momencie Justice For All jest dla mnie lepszą grą, bo nie było tam takich cyrków. To znaczy był tam jeden cyrk, ale jakoś nie miałem szansy Wam o nim opowiedzieć.
O innych tytułach napiszę w dużym skrócie.
Gram dalej w Assassin's Creed II, w którym zostały mi do splądrowania dwa ostatnie grobowce oraz dokończenie samej historii. Jestem już w dziewiątej sekwencji, więc zbyt dużo mi już nie zostało.
W Mass Effect 2 gram powoli i systematycznie przyłączam do swojej ekipy kolejnych jej członków.
Wróciłem też do Xenosagi, w której poznam niedługo najbardziej skrywane sekrety głównych bohaterów.
Ogrywam także Dark Souls PTDE. Piszę jego recenzję, codziennie dopisując do niej minimum parę zdań, więc mam ochotę poczuć klimat Lordran. Ostatnio walczyliśmy z Tsurugim z Kalameetem. Mieliśmy problemy z ucięciem mu ogona, ale gdy Tsu już to zrobił, to Czarny Smok poczuł moje błyskawice. Padł za pierwszym razem.
Chcę też włączyć przynajmniej raz Tales of Xillię, gdyż dołączyła do mnie nowa postać i chcę ją wypróbować w walce.
To tyle ode mnie. Trzymajcie się i do następnego razu.
To by było na tyle. Do następnego!