Dead Island: Riptide – recenzja

BLOG O GRZE
405V
gawex | 03.05.2013, 22:57
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.
Świat po raz pierwszy poznał Dead Island ponad dwa lata temu z chwilą premiery jego trailera ogłoszeniowego. Trwający trzy minuty renderowany film wytwórni Axis w zaledwie kilka dni obejrzało kilkanaście milionów graczy z całego globu.  [...]

Świat po raz pierwszy poznał Dead Island ponad dwa lata temu z chwilą premiery jego trailera ogłoszeniowego. Trwający trzy minuty renderowany film wytwórni Axis w zaledwie kilka dni obejrzało kilkanaście milionów graczy z całego globu. Wszyscy zachwycili się klimatycznym, a dla wielu także wzruszającym zwiastunem, który okazał się zdobywcą wielu prestiżowych nagród branżowych. Kilka miesięcy później okazuje się, że jest on lepszy, niż sam produkt, który promuje. Dziecko wrocławskiego Techlandu nie było jednak produkcją złą. Był to kawał dość solidnej, krwawej rzeźni z zombiakami w roli głównej, która do tej pory sprzedała się w imponującej liczbie 5 milionów sprzedanych egzemplarzy.

 

Po ponad półtora roku w nasze ręce trafia pełnoprawny sequel z podtytułem Riptide. Cała historia rozpoczyna się chwilę po zakończeniu „jedynki”. Wszyscy Ci, którzy dopiero rozpoczynają swoją przygodę z serią nie muszą się absolutnie niczego obawiać. W kilkuminutowym filmiku zostanie im wyjaśniona cała ścieżka fabularna poprzedniej części.

Z rajskiej wyspy Banoi przenosimy się na Palanai. Już kilka sekund po przybyciu, szybko dostrzegam pewnego rodzaju kontrast pomiędzy obiema lokacjami. Nowe otoczenie jest z pewnością bardziej mroczne, a cały wyczuwalny klimat zdaje się być jeszcze gorzej do nas wrogo nastawiony.

Do naszej dyspozycji oddano łącznie pięć grywalnych postaci. Oprócz dobrze nam znanej czwórki ocalałych turystów: recepcjonistki Xian Mei, rapera Sama B., byłej gwiazdy futbolu amerykańskiego Logana Cartera oraz policjantki Purny, poznajemy także byłego wojskowego o imieniu John Morgan – entuzjasty “pazurowatej” broni wprost ze świata Wolverine’a. Po wybraniu bohatera, cała reszta pozostaje w wyznaczonym obozowisku. Co więcej, będzie ono w odstępach czasu zmieniane, a naszym zadaniem będzie ocalenie je przed atakiem umarlaków, które nastąpi przynajmniej kilka razy na daną bazę.

 

Cały wątek fabularny nie jest wybitnym majstersztykiem. Skutecznie jednak popycha nas do realizacji kolejnych questów, na których opiera się cała mechanika gry. Przez 13 dostępnych rozdziałów przez większość czasu towarzyszy nam schemat: zdobądź odpowiedni przedmiot dla wybranego członka drużyny-zabij po drodze hordę chodzących zombie. Tym razem jednak nie musimy przemierzać całej mapy z jej jednego końca na drugi, aby zdobyć małą fiolkę z lekarstwem. Pomiędzy misjami możemy przy okazji wypełnić wiele zadań pobocznych.

W kwestii samej walki z zarażonymi nie zmieniło się w moim odczuciu praktycznie nic. Moim zdaniem w mniejszym stopniu ulega zniszczeniu wykorzystywana broń. Maniacy statystyk mogą oczywiście grzebać do woli przy ulepszaniu przedmiotów, którymi tym razem możemy także wyposażyć pozostałych członków naszego gangu.

W pokonywaniu większych odległości z pewnością pomogą dwie, kolejne nowości w postaci samochodów terenowych oraz łodzi z zamontowanym silnikiem spalinowym. Niestety możemy je wykorzystać w wyznaczonych, wąskich ścieżkach. Łatwo też zupełnie przypadkowo natrafić na śmiertelne grupki gnijących umarlaków.

Riptide działa na dobrze nam znanym silniku Chrome Engine 5. Na najwyższych detalach całość prezentuje się dość przyzwoicie. Od 2011 roku nie zmieniło się jednak w tej kwestii praktycznie nic, a od tamtej pory pojawił się między innymi świetnie wyglądający Far Cry 3. Lepszej jakości tekstury nie wynagradzają nadal koślawych animacji. Nie uniknięto również syndromu „kopiuj-wklej”. Podczas głębszej eksploracji terenu nie raz napotkamy się na identycznie wyglądające elementy otoczenia. Do tego dochodzą również liczne błędy, m.in. w postaci przenikającym tekstur, czy blokowanie się postaci, które całkowicie uniemożliwia dalszą zabawę, zmuszając jednocześnie do wczytania poprzedniego stanu gry. Na całe szczęście checkpointy zostały umieszczone mniej więcej co kilka minut rozgrywki. Dźwiękowcom należą się za to brawa za rewelacyjne odgłosy warczących zombie. Do gustu nie przypadł mi jednak sam dubbing, a dokładniej dobór samych aktorów.

 

Podczas 10-godzinnego grania w Dead Island: Riptide, towarzyszyło mi jedno wielkie déjà vu. Cały czas miałem wrażenie, że już kiedyś to wszystko widziałem. Nowe dziecko polskich programistów jest niczym innym jak tylko i wyłącznie podrasowaną pierwszą częścią, która i tym razem nie ustrzegła się rażących błędów. Według mnie powinien trafić na półki sklepowe w postaci dodatku, a nie pełnoprawnej kontynuacji. Wszystkich tych, którzy dopiero chcą zacząć swoją przygodę z cyklem, zamiast do sięgnięcia po Riptide, zachęcam do zakupu pierwszej części w edycji Game of the Year, którą można zdobyć już za jakieś 50 złotych. Cała reszta powinna się skupić na znalezieniu innej alternatywy.

Ocena: 6/10

Więcej tekstów mojego autorstwa znajdziecie w serwisie GAMEMAG.PL

Oceń bloga:
0

Komentarze (5)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper