Goodbye, my Love, Goodbye?
Odeszłaś. Tak po prostu, bez pożegnania. Znaliśmy się tyle lat, tyle pięknych chwil przeżyliśmy razem. Czy dla Ciebie nie miały one już żadnej wartości? Odezwałem się, lecz bestialsko pozostawiłaś mnie bez odpowiedzi. Próbowałem więc jeszcze raz, z trudem powstrzymując łzy i utrzymując dziarską minę. „To niemożliwe”, powtarzałem sobie w duchu, „na pewno wszystko jest w porządku”. Nie było.
No dobra, przyznaję – sam również nie byłem dla Ciebie tak do końca fair. Ostatnimi czasy coraz częściej zostawiałem Cię dla tych „nowszych”, podobno „lepszych”. Poświęcałem im całe godziny, dni, tygodnie. Tygodnie przerodziły się w miesiące a ja zatraciłem się w moich kłamstwach – ile to już czasu, kiedy ostatni raz spędziliśmy jakiś wieczór razem? Powtarzałem sobie, że wszystko jest do nadrobienia, że znów będzie jak dawniej. Po prostu wrócę jednej nocy i najbliższe kilka dni spędzimy razem, jak gdyby nigdy nic. Przyniosę coś dla Ciebie, Ty zachwycisz się tym drobnym prezentem i magia dawnych czasów powróci, niczym za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Niestety, życie bajką nie jest i na magię nie ma tutaj najwyraźniej miejsca.
Podszedłem więc onieśmielony, zdając sobie sprawę, że cała ta niezręczna sytuacja to tak naprawdę moja wina. Prezent schowałem za plecami, kurczowo ściskając zawiniątko w przepoconych rękach, wymuszając oklepany i znany już chyba całemu światu motyw z niespodzianką. Zachowywałaś się wtedy tak normalnie, żadnym gestem nie zdradzając swojej głębokiej tęsknoty i żalu, jaki krył się na dnie Twojego złamanego serca. Pomyślałem wówczas, że faktycznie możne nam się udać zacząć wszystko od nowa – nie oglądając się wstecz na dawne nieporozumienia i brak mojego zaangażowania w nasz związek. Kiedy w końcu otrzymałaś swój drobny podarunek, dla którego to godzinami ślęczałem na serwisach aukcyjnych w poszukiwaniu tego jednego i jedynego egzemplarza, uśmiech nieomal przyćmił zawód ukryty w Twoich oczach. „Udało się”, szepnąłem sam do siebie. „Będzie jak dawniej”.
Nie wiem, czy planowałaś to już od dawna, czy może Twoje zachowanie narodziło się z chwilowego impulsu. Wiedz jednak, że zabolało – i to może nawet bardziej, niż prawdziwie na to zasługiwałem. Kiedy to bowiem już mieliśmy zaczynać, kiedy to już dałem złowić się w Twoją pułapkę i uwierzyłem, że wszystko gra i nieporozumienia możemy wyrzucić do kosza… Stało się. Odtrąciłaś mój prezent, odtrąciłaś mnie samego. Gapiłem się w Ciebie oniemiały, nie wierząc w zaistniałą sytuację, szukając słów i rozwiązania, które i tak już przecież nie istniało. Może gdybym zjawił się wcześniej, a nie dopiero teraz, może gdybym był lepiej przygotowany, coś dałoby się jeszcze zrobić. Twoje zachowanie zaskoczyło mnie jednak całkowicie, przemieniając w małego i biednego szczeniaka, którego ktoś właśnie wyrzucił na deszcz. Nie mogłem zrobić już absolutnie nic. Żadne słowa nie odwróciłyby tego, co się stało. Musiałem odejść.
I kiedy tak niosłem moją pozbawioną chęci do życia powłokę w bliżej niezidentyfikowanym kierunku, dziesiątki – nie – setki myśli przebiegały mi przez głowę. Gdy przestałem już miotać się niczym szatan z pytaniami w stylu „dlaczego ja?”, doszukując się ukrytej prawdy i wspominając wszystkie trudne sprawy, które rozwiązaliśmy razem, w celu ukojenia strapionej duszy odpłynąłem w kierunku naszych osobistych pamiętników z wakacji. Wszystkie wspaniałe momenty, które przeżyliśmy razem, na nowo stanęły przed moimi oczami jak żywe. Pamiętasz, kiedy razem załadowaliśmy się do tego czarnego Mustanga i mknęliśmy rozgrzanymi ulicami słonecznego Miami, ścigani przez nieustępliwych funkcjonariuszy policji? Albo wtedy, gdy przedstawiłaś mnie swojej paczce pokręconych znajomych, z którymi później zwinęliśmy i zajadaliśmy się chyba dwoma tonami przepysznych jabłek? To były cudowne chwile – nawet, gdy zaprowadziłaś mnie do tego charyzmatycznego, lecz wciąż niepokojąco zafascynowanego duszami gościa z starym i wielkim szalikiem na twarzy. Obiecałem sobie, że zapiszę je w swoim sercu – nawet jeśli przyszłość nie da nam już okazji do ponownego spotkania i stworzenia dalszego ciągu naszej wspólnej historii.
Wiedz jednak, że będę starał się odmienić ten smutny los. Nowa część jest już w drodze i jak tylko do mnie dotrze, zaniosę Twoje umęczone ciało do zaprzyjaźnionego serwisu dla takich cudownych konsol, jak ty. Nie martw się, jeszcze usiądziemy razem do tego Spyro, którego udało mi się wyłowić za przyzwoitą cenę na jednej z wspomnianych wcześniej aukcji. I pamiętaj, że Twoja usterka to nie powód do wstydu – nie Tobie pierwszej padł laser. W końcu te 14 lat naszej znajomości były całkiem intensywne. Teraz już, kiedy udało mi się pozbierać do przysłowiowej kupy, do dawnej świetności przywrócę i Ciebie. Będzie jak dawniej, kochana PSX. Zobaczysz.
Odwiedź i polub oficjalny fan-page Friendly Fire na Facebooku - z prędkością karabinu maszynowego wyrzucający informacje o najnowszych recenzjach i felietonach!