Sen o zmierzchu gier - część 2.

BLOG
787V
syo | 30.05.2013, 00:56
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Część 1. - http://ppe.pl/blog-39333-1140-sen_o_zmierzchu_gier___czesc_1_.html

Opuszczam sklep. Zanosi się na burzę – wieje jak cholera, ciemne chmury nad głową, wszędzie latają papierki. Gdybym teraz nie miał schowanego tego świstka z kodem na grę to matka natura porwałaby go w cholerę. Na szczęście nie jestem z tych co z radością wymachują zakupionym towarem zaraz po wyjściu ze sklepu w geście przechwalania się. Zrobiłbym tak, ale kilkanaście lat temu…

 

 

Chyba muszę zajarać – wizyta w elektrosieciówce, lekko mówiąc, podziałała na mnie negatywnie. Nie zastanawiałbym się nad odpaleniem szluga gdyby nie dwie rzeczy. Pierwsza – zostało ich tylko kilka, a przede mną przecież wieczór z nową grą. Po drugie – przy tak wywindowanych cenach za fajki wzrasta liczba sępów liczących na to aż im coś skapnie. Wzdycham głęboko. Zajaram w domu. Do czego musiało dojść, żeby człowiek miał taki dylemat…?

 

Po drodze do domu trzeba zahaczyć po złoty trunek. O zakupie fajek nie myślę – wywaliłem w cholerę kasy na grę i postaci. Wystarczy, że piwo drogie. Wezmę cztery – trzeba odpowiednio celebrować w takiej sytuacji. Choć na następny dzień trzeba iść tyrać na chleb, mam to gdzieś, przeżyję. Chwytam jeszcze chipsy nie patrząc na ich smak – chemia smakuje tak samo. Czyli nieźle.

 

Zanosi się na deszcz, wieje co raz bardziej. Niech sobie pada w pizdu, bo właśnie wlazłem do domu. „Turn the fuck on” – mój wypaśny telewizor pozwala na głosowe uruchamianie poprzez ustawioną przez użytkownika komendę. Jakby wciśnięcie przycisku było tak trudne… „Turn the fuck on dwa” – teraz uruchomiłem konsolę. I teraz najlepsza sekwencja dnia – dupa na fotel, chipsy do miski, piwo w jedną łapę, pad w drugą, fajka w gębę i można startować. Jakże wspaniała jest ta chwila odprężenia, chwilowa ucieczka od tego śmierdzącego, obrzydliwego świata pełnego sępów tylko czyhających na Twój portfel. Mam grę, mam postaci, mnie to już nie dotyczy.

 

 

Chwytam za euro-monetę i zdrapuję pole zakrywające kod. Tak teraz wygląda uruchamianie gier – ten świstek nie ma żadnego zapachu nowości, a swojej konsoli już niczym nie karmisz. Kilka kliknięć w menu maszynki i mogę wklepywać kod. Chwila oczekiwania i jest – uzyskany został „dostęp do gry”. Jak mnie wkurwia to określenie. Już byłem gotowy to ciorania kiedy przypomniałem sobie, że muszę jeszcze poczekać, aż mój świeżutki Tekken Dziesiąty się pobierze. Przeskakuję szybko na TV…

 

Od jakiegoś czasu rzadko wertuję kanały, poziom telewizji spadł poniżej dopuszczalnej normy. Kanał pierwszy – jubileuszowa, trzydziesta edycja programu, w którym ludzie chcą koniecznie pokazać, że coś umieją robić. O, Mozil w końcu nauczył się polskiego… Kanał drugi – reprezentacja w piłce nożnej gra już o pietruszkę w eliminacjach do FIFA 2026. Europejski czempionat z 2012 roku wciąż jest przypominany jako ostatnia wielka impreza, w której graliśmy – tu akurat poziom jest taki sam. Kanał trzeci – przekrzykujące się głowy, dyskutujące o tym jaka to władza jest dupowata. Kanał czwarty – wiadomości. A w nich: zakończenie 2. linii warszawskiego metra, prywatyzacja sejmu oraz wyznanie matki Madzi o tym, że to nie było jej dziecko. Cztery kanały wystarczyły żebym wrócił na oglądanie paska z downloadem. Nie trzeba było długo czekać, dostęp do prędkości powyżej 100Mb/s jest już dość powszechny. Pobrane, zainstalowane. Pora w końcu sklepać parę mich!

 

Wita mnie bombowe, efekciarskie intro, w których widzę te same twarze. Narrator opowiada o tym, jak to czołowi uczestnicy turnieju zostali odmłodzeni poprzez działanie Devil Gene. Tak, Heihachi wciąż żyje. Inni, znani z poprzednich części również. Jedyny, który nie przetrwał próby czasu to Kuma, ale w grze występuje jego syn – Kuma Jr… Albo tym ludziom kończą się pomysły albo nie wiem…

 

 

W końcu menu główne – wszystko wygląda ok, choć jeszcze w tamtym momencie nie wiedziałem, że to tylko pozory. Szybki rzut oka na ustawienia, przeskok do trybu Story i zaczynamy. Na ekranie cała masa postaci do wyboru, z czego tylko 6 odblokowanych. „Mam jeszcze zdrapki z postaciami” – pomyślałem, ale nie zdecydowałem się ich ruszać póki co. Mój głód grania był zbyt duży. Julia, Lars, Alisa, Nina, Eddy, Law – czy to przypadek, że akurat tą szóstką nigdy nie umiałem sprawnie grać? Wybór padł na Edzia.

 

Wpuszczam jednym uchem a wypuszczam drugim intro dla tego chłopka – od piątej części fabuła Tekkena jest jak panierowany i usmażony kawałek kartonu – nie do przetrawienia. Pierwszy przeciwnik – FIGHT! Kiedy już miałem uderzać, wyskoczył komunikat: „Welcome to the Tekken X Tutorial”. Zawarczałem pod nosem, ale starałem się zrozumieć – może jeszcze kilka osób nie wie co to bijatyka. „Press the square button to hit with the left punch”. Uderzam. „Success!”. „Press the triangle button to hit with the right punch”. Zaczynałem się już denerwować. Czy ja gram w dziesiątą odsłonę Tekkena? A może jest to pierwsza taka gra w historii? Ktoś ze mnie chce chyba zrobić idiotę.

 

 

Tutorial za mną – w trakcie jego przechodzenia spaliłem kolejną fajkę i dopiłem pierwsze piwo. Za ukończenie samouczka dostałem punkty, które – według informacji na ekranie – mogę wydać na ubrania i… USPRAWNIENIA postaci. Moja nowa gra zapytała się czy chciałbym zobaczyć produkty, które mogę kupić. Moja odpowiedź była pozytywna, zostałem przeniesiony to menu kustomizacji postaci. Okazało się, że za 1000 punktów, które otrzymałem za przejście tutoriala mogę kupić – uwaga, uwaga – buty ze znaną wszystkim łyżwą podnoszące prędkość postaci o 5%... Ładafak? Spojrzałem na pozostałe ciekawe elementy ubioru – ich wartość punktowa zaczynała się mniej więcej od 30000 punktów. Oznacza to, że zanim kupię pierdoloną czapeczkę z trzema paskami podnoszącą moją odporność na ciosy muszę stoczyć minimum 30 pojedynków!

 

Na moje (nie)szczęście producenci przewidzieli fakt, że ich ukochany klient, czyli gracz, może się zniechęcić takim stanem rzeczy. W ten sposób uzyskałem możliwość ZAKUPU PUNKTÓW. Wystarczyło 30 minut żeby złapać solidną załamkę. Odłożyłem pada, wziąłem fajkę i wychyliłem łeb przez okno.

 

Szalejący wiatr studził moją pełną wściekłości głowę. Co takiego zrobiliśmy, że tak to wszystko teraz wygląda? Dlaczego my, gracze, mamy tak cierpieć? Przecież staliśmy się ofiarą branży, którą sami rozkręcaliśmy! Te i wiele innych pytań odbijały się bez żadnej odpowiedzi w moich myślach. Kiedyś odejście od konsoli na fajkę z reguły było zaakcentowaniem przejścia rozdziału, ostudzenia pozytywnych emocji lub chwilą zastanowienia nad trudnym do przeskoczenia etapem gry. Teraz, stojąc w oknie czuję coś zupełnie odmiennego. Jestem tutaj bo się wkurwiłem. Uświadomiłem sobie, że nie jest dobrze.

 

 

Fajka spalona, wiatr porwał niedopałek. Otwieram kolejne piwo i – już z mniejszym entuzjazmem – siadam na fotelu. Spróbuję jeszcze raz, może jednak przesadzam…?

 

Ciąg dalszy nastąpi.

Oceń bloga:
0

Komentarze (9)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper