Świąteczna GRO...Weekendowe gran...W co gracie w...aaaa, sam już nie wiem!
Pamiętam te czasy, kiedy w okolicach Świąt Bożego Narodzenia na PPE panował całkiem fajny nastrój. W blogosferze pojawiały się okolicznościowe wpisy, a ja niejednokrotnie miałem przyjemność popełnić w tym czasie świąteczny blog, lub też być gościem w czyjejś notce. To oczywiście przeszłość. Większość tamtych ludzi i ich pióra próżno już szukać w teraźniejszości portalu. Dzisejsze PPE, to zupełnie inna rzeczywistość niż jeszcze 5-6 lat temu, kiedy bardziej niż newsy na stronie głównej liczył się dział blogów, zakładka shoutboxa, czy końcowo roczna drama która była nieodłączną tradycją tej specyficznej społeczności..."Przytłaczająco pozytywnej" społeczności.
Dziś mnie wzięło - po wielu latach - na coś podobnego. Wpis, który kiedyś byłby dla mnie pestką, aktualnie przychodzi mi z niemałą trudnością i obawą, czy w tym miejscu jest jeszcze jakaś mała szczelina na taki tekst, który odnosi się do przeszłości jakiej większość dzisiejszych czytelników PPE może zwyczajnie nie kojarzyć. Nie mogłem tylko zdecydować się na konkretny tytuł tego wpisu, dlatego padło na znany miks "kultowych" tygodniówek.
Zazwyczaj traktowałem tego typu teksty, jako wspominkowe myśli, przemyślenia, rozważania o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości tego z czym na co dzień mamy na PPE do czynienia - o grach i szeroko rozumianym gamingu. Lubiłem w myślach wracać do czasów szkolnych, gdzie okres wigilijny był jednym z fajniejszych. Lekcje były prowadzone już na luzie, każdy przewidywał co może dostać pod choinkę, co będzie porabiał w święta, kogo odwiedzi, lub najzwyczajniej w co będzie grał. A klimat ku temu był zawsze wyborny! Lampki choinkowe odbijające się w kineskopowym ekranie telewizora, zapach potraw które w kuchni przygotowywała mama, gwar i zgiełk za drzwiami naszego pokoju, który w najmniejszym stopniu nie przeszkadzał nam w graniu, a dodawał jedynie tego wyjątkowego czegoś... Czegoś co bardzo trudno opisać słowami, a co sprawiało że utkwiło nam to w pamięci do końca życia. Przynajmniej mojego.
A kiedyś to w święta się działo. To nie były czasy jak dziś, gdzie konsumpcjonizm jest wręcz porażający. Nie było cyfrowych sklepów z grami, Media Ekspertów i Euro AGD rozsianych na każdym rogu, gdzie zakup dowolnego tytułu jest szybszy niż poranne pierdnięcie w muszlę klozetową. Pamiętam pewną historię z 2004 roku. Bodaj w listopadzie miała miejsce premiera jednej z najważniejszych gier, w które miałem przyjemność zagrać. Metal Gear Solid 3: Snake Eater. Oczywiście były to czasy, kiedy na oryginalną kopię mało kto mógł sobie pozwolić, dlatego grało się na popularnych Verbatimach. Czekałem na grę z wywieszonym jęzorem, śledząc w PE i Neo Plus wszystkie newsy i ciekawostki na jej temat. Po - dla wielu - rozczarowującej "dwójce z gejem" Hideo miał się w pełni zrehabilitować i zaoferować przygodę na miarę Jedynki.
Przed samymi świętami w budzie poszła fama, że Klunej - oprócz mnie, jeden z niewielu posiadaczy PS2 w regionie - ostro napierdziela w najnowsze przygody Snejka i nic nikomu nie powiedział. Szybka analiza terenu szkolnego podczas przerwy pozwoliła mi i Rudemu - mojemu najlepszemu szkolnemu kumplowi od Pleja - namierzyć gościa i przyprzeć go na korytarzu do ściany. Rudy w tańcu się nie pierdo... tzn. nie brał jeńców, dlatego to on wziął sprawy w swoje ręce - Na jutro masz mieć tą płytę ze sobą, albo będziesz natarty tak, że spotkamy się dopiero po studniówce...w przyszłym roku - Możecie mi nie wierzyć, ale Rudy wtedy miał w oczach prawdziwego diabła. Odmowa nie była brana nawet pod uwagę...
Tak jak ja - Rudy uwielbiał klimat jaki na ekranie telewizorów potrafił zafundować Hideo Kojima - dlatego nie mógł się doczekać aż wpadniemy po lekcjach do mnie na chatę i odpalimy dzieło Mistrza (Rudy nie miał PS2, a jedynie katował "szaraka") Wszystko zeszło na dalszy plan - jakaś niezapowiedziana kartkówka z histy (co ten profesor? przecież o tej porze nikt już nie robi kartkówek!), pierwsze próby poloneza czy tam jakiegoś walca i inne mniej ważne szkolne bzdety. Wracając na chwilę do Kluneja - chłop oczywiście grę nie tylko przyniósł, ale nawet wypalił mi drugą kopie, żebym nie musiał szukać w szkole, albo po kumplach komputera z nagrywarką DVD (to też nie było takie oczywiste w tamtych czasach). Dalsza przygoda z grą - jej przechodzenie, dzielenie się wrażeniami, odkrywanie smaczków, finałowa walka z The Boss, a wszystko to omawiane z Rudym przez telefon stacjonarny, który niedowierzał, że Snejk to Big Boss - to już nasza wspólna historia, którą często wspominamy przy - tutaj niestety - nieczęstych spotkaniach. Fantastyczne czasy, gdzie wystarczyło wsadzić płytę z grą do konsoli bez obaw, że za chwilę powita Cię ekran aktualizacji "aplikacji" o wielkości murzyńskiego przyrodzenia. Cyk, pad do ręki, lekkie zgarbienie kręgosłupa w celu zwiększenia koncentracji, ekran bootowania, logo PlayStation 2 i okrzyk euforii "że działa" (czasami kopie zapasowe po prostu się nie zaczytywały i ekran robił się czerwony, ale kiedy wyświetliło już się logo PS2, to można było być pewnym że wszystko śmiga jak należy).
Wiele tych zwyczajów konsolowych z przełomu wieków może wywoływać teraz mały uśmiech żenady i politowania, ale takie były czasy, gdzie gra którą udało Ci się zdobyć/zagrać była katowana bez opamiętania. Nie było wybrzydzania, powiększeń i zoomów x300 na detale które nie mają najmniejszego znaczenia podczas rozgrywki, analizy klatek na sekundę, rozdzielczości, itp. Grałeś w to co było... Ale wracając jeszcze do "świątecznego grania" - taką grą - która również kojarzy mi się ze Świętami Bożego Narodzenia, a właściwie z okresem międzyświątecznym przed sylwestrem - był Mortal Kombat Gold na poczciwego Dreamcasta. To był czas kiedy tak naprawdę maszynka Segi w świecie konsol była już trupem, a nowy - sklepowy - egzemplarz można było wyrwać za śmieszne pieniądze, nie mówiąc już o grach. Pamiętam, że swojego "Mortala" w którymś sklepie wysyłkowym (Robson, albo Ultima) kupiłem za...49 zł. Śmiech na sali. W sumie z tym Decekiem wiąże się też śmieszna historia - konsola wraz z kilkoma grami poszła do "żyda" w zamian za Motorolę z zestawem na kartę Idea POP... Najgorszy deal w życiu... Crazy Taxi, Blue Stinger, Sega Rally, Soul Calibur, czy wspomniany wyżej MK Gold wraz z konsolą znalazły nowego właściciela, który w zamian podarował mi telefon komórkowy...
Drugi dzień świąt. Wszyscy już nieco nażarci, opici, spuchnięci...spotykamy się u mnie. Mój pokój nie był za duży - miał może z 7 metrów kwadratowych. W środku 6 chłopa, dwie krowy (if you know what i mean), trochę szamy i on - 21 calowy Elemis z "podwójną szybą" spięty z Makaronem. To zadziwiające jak mocno bijatyki odeszły do lamusa! Kiedyś nie wyobrażałem sobie konsoli bez dobrej bitki. Jasne - dziś też coś się znajdzie, ale lata 90 i przełom milenium to było istne apogeum dla tego (i nie tylko tego) gatunku. W Mortala grało się od zawsze i na wszystkim. Automaty, Amiga, PSX, czy nawet okropny PeCet u jakiegoś kumpla. Jednak pierwszy MK w 3D to było coś. Dla wielu z Was może to być jedna z gorszych części w serii, ale dla mnie miała niesamowity klimat. Brudny, mroczny - taki właśnie konsolowy, typowy z tamtego okresu. W „czwórkę” graliśmy już na Pleju, ale na Makaronie to było zupełnie inne doznanie. Te teksty typu "o kur#a ale zajebiście rozmyta krew", "zaj#b mu z haka", "Goro Ty je#any kut@sie", kiedy komputer - bo tak nazywało się postać kierowaną przez konsole - wygrywał z nami przed samym finałem nie dając nam nawet szansy na zadanie ciosu... Ach, cholera jasna - zapamiętam to na długo i wiem, że dzisiejsze dzieciaki nie mają raczej szans na takie wspomnienia, bo po prostu życie wygląda inaczej...a takie rzeczy są dla nich zbyt prozaiczne...
I gdybym miał zdefiniować swoje gówniarskie czasy, gdzie na ulicy nie było ataku klonów – każdy chodzi dziś w takich samych butach, z tym samym telefonem, w takiej samej kurtce, gra w to samo - to powiedziałbym, że każdy z nas był inny. Unikatowy, oryginalny, jedyny w swoim rodzaju. Nikt z nas nie miał za wiele, ale razem mieliśmy wszystko. Brzmi jak banał, ale jestem przekonany że każdy z Was ma w swojej pamięci takie historie, które wspomina ze szczególnym sentymentem i może łezką w oku – zwłaszcza w okresie Świąt Bożego Narodzenia, gdzie było więcej wolnego czasu i cała ta szara rzeczywistość schodziła na nieco dalszy plan.
Szkoda tylko, że ten okres naszej młodości tak szybko zleciał i nim się obejrzeliśmy - mamy na karku po 30, 40 i więcej wiosen, ale patrząc na dzisiejszy świat przez pryzmat tamtych lat, wiemy że lepiej się przeżyć tego nie dało.
Wesołych Świąt.