Final Fantasy XV: Nieoszlifowany klejnot
Istnieje takie portugalskie słowo, "Saudade", bardzo trudne do wiernego przetłumaczenia na język polski. Oznacza pewnego rodzaju melancholię i tęskonotę za czymś lub kimś, lecz odbieraną w sposób pozytywny - z dumą i z radością. To poczucie szczęścia, że doświadczyło się czegoś, co nieuchronnie przeminęło i już nigdy nie wróci. Poniższa recenzja nie zawiera spoilerów.
Final Fantasy XV przypomina nieoszlifowany klejnot - skarb, którego potencjał przyćmiewają nierówności, zabrudzenia i skazy. Nie każdy minerał trzeba jednak oszlifować, by ukazać jego wrodzone piękno.
Grze tej nie brakuje wad. Ogromna ilość i małe urozmaicenie aktywności pobocznych przyprawi osoby pragnące wyciskać z gier ostatnie soki o ból głowy. Ewidentnie czuć, że taki ogrom fetch questów wprowadzono tylko po to, by zmarnować graczom czas i przyciągnąć ich na dłużej do ekranu, a przeciągające się ekrany ładowania jedynie pogłębiają to wrażenie. Tempo rozgrywki/wydarzeń w grze jest bardzo nierówne - na przemian z etapami wartkiej akcji występują długie przestoje w fabule przewidziane na podróże i side questy. Niektóre ze sprawdzonych rozwiązań (np. magię czy summony) wprowadzono tu w dość dyskusyjny sposób. Elementy taktyczne rozgrywki praktycznie nie istnieją, a sama walka jest dla znawców gatunku banalnie prosta - a jeśli już pojawiają się trudniejsze momenty, to niemal każdego przeciwnika można zaspamować toną przedmiotów leczących i prędzej czy później zabić... Nie brakuje tu schematów. Z jednej strony to zaleta, bo warto polegać na sprawdzonych rozwiązaniach, lecz z drugiej strony niekiedy trudno oprzeć się wrażeniu, że "to już było".
Wady to jednak nie wszystko. Gra przedstawia cudownie wykreowany świat, który pragnie się chłonąć wszystkimi zmysłami i poznawać od podszewki, nawet mimo czającej się dookoła powtarzalności. Cały szeroko pojęty lore Eos, a także atmosfera, przywiązanie do szczegółów i artystyczna wizja tego świata to absolutne mistrzostwo świata. Dzięki temu wszystkie nawet tak nieistotna czynność jak jeżdżenie samochodem sprawiała mi przyjemność.
Trochę szkoda, że to ogromne uniwersum zostało podzielone na materiały dodatkowe takie jak opowiadania, anime czy film, ale zdecydowanie warto się zapoznać z tymi produkcjami - szególnie z doskonałym filmem Kingsglaive, do którego można znaleźć mnóstwo nawiązań, a także z DLC fabularnymi, które ZNACZĄCO rozwijają kreacje naszych kompanów.
Każda z głównych postaci jest autentyczna, charakterystyczna i zapada w pamięć. Noctis, którego początkowo uważałem za zwykłego emo-marudę stał się jednym z moich ulubionych bohaterów w całej serii - dojrzałym, dostojnym i godnym swojego dziedzictwa. Naprawdę poczułem, że Gladio i Ignis są jak moi starsi bracia, Prompto - jak mój najlepszy kumpel, Regis - jak surowy, lecz w gruncie rzeczy wspaniały ojciec, a Luna - jak niezwykle oddana partnerka. Ardyn początkowo wydaje się świetnie napisaną, lecz dość oklepaną jak na serię FF postacią, a mimo to potrafi zaskoczyć. Bohaterowie drugoplanowi tacy jak Cyndi (ach, ta Cindy... <3), Cid, Iris czy Aranea też zapadają w pamięć. Ba, nawet Biggs i Wedge, klasyczny duet z Final Fantasy, którego wypowiedzi można byłoby zliczyć na palcach obu rąk, wyróżnia się na tle odpowiedników z poprzednich odsłon FF.
Każda z pobocznych aktywności, choć w założeniach prosta, sprawia mnóstwo przyjemności. Łowienie wciąga jak to bagno, z którego wyciąga się kolejne ryby, jazda na chocobo sprawia ogromną frajdę i niemal pozwala poczuć wiatr we włosach, obstawianie walk przyprawia o dreszczyk emocji, a pozornie banalne fotografowanie i polowanie na idealne ujęcie stało się jednym z moich ulubionych zajęć w tej grze.
FF XV wygląda przecudownie. Każdy element tej gry robi piorunujące wrażenie - od krajobrazu, przez design wyposażenia, architektury, jedzenia i bestiariusza, po wyjatkowo widowiskowe walkę, magię i hexatheon. Szczególnie ten ostatni element przygotowano z ogromnym rozmachem. Widząc po raz pierwszy summony, zrozumiałem, dlaczego pojawiają się w grze tak rzadko - i wcale nie uważam tego za problem. Gdyby stały się powszechne, straciłyby tak dużo ze swojego blasku, a pamiętna scena w Insomnii nie zapadłaby mi tak głęboko w pamięć. Przywiązanie do szczegółów, jakim kierowano się przy kreowaniu tego świata to zupełnie inna liga. Reżyseria FMV stoi na najwyższym poziomie. Prawdopodobnie do końca życia nie zapomnę sceny w pociągu w Gentianą i Ardynem, w której jeden prosty gest palcem przekazuje tysiąc słów.
FF XV to, moim skromnym zdaniem, najlepiej brzmiąca gra w serii od czasów PSX'owej dziewiątki. Każdy soundtrack oceniam pod kilkoma względami: czy jest dopasowany do świata, czy jest nagrany starannie i prezentuje odpowiednią jakość muzyczną, a także czy zapada w pamięć i jednoznacznie kojarzy się z konkretnymi wydarzeniami. W przypadku piętnastki znalazłem mnóstwo utworów, które można opisać każdą z wyżej wymienionych cech i do których na pewno będę wracał po latach przerwy. Trudno mi powiedzieć, ile razy czułem ciarki na plecach, widząc i słysząc to, co się działo na ekranie. Z punktu widzenia muzycznego, poniższy utwór, jak wiele innych w tej grze, to arcydzieło:
Zostało najważniejsze: fabuła, która w przypadku serii FF zawsze ma kluczowe znaczenie. Nie jest doskonała - przede wszystkim dlatego, że aby w pełni ją poznać, trzeba wyjść dość daleko poza grę. Warto jednak to zrobić z powodów przytoczonych powyżej. Po nieco wolnych początkach historia rozkręca się na tyle, że po ósmym rozdziale nie byłem w stanie się od niej oderwać aż do wspaniałej, dostojnej i niezwykle wzruszającej kulminacji Final Fantasy XV, która przyprawiła mnie o łzy w oczach.
Pojawia się zatem pytanie: skoro nie brakuje jej wad, dlaczego uważam tę grę za jedną z najlepszych, w jakie grałem? Bo FF XV to idealny przykład tego, jak cudowna może być gra niedoskonała. Niektóre z jej elementów są wybitne, inne - przeciętne, a jeszcze inne - wręcz mizerne, lecz wszystkie razem tworzą unikalne połączenie znacznie wartościowsze od sumy jego części składowych.
Istnieje takie portugalskie słowo, "Saudade", bardzo trudne do wiernego przetłumaczenia na język polski. Oznacza pewnego rodzaju melancholię i tęsknotę za czymś lub kimś, lecz odbieraną w sposób pozytywny - z dumą i z radością. To poczucie szczęścia, że doświadczyło się czegoś, co nieuchronnie przeminęło i już nigdy nie wróci. Rzadko czuję coś takiego po ukończeniu gry, obejrzeniu filmu czy przeczytaniu książki, ale z pewnością poczułem to po doświadczeniu finału tego dzieła.