Bazar,daj śrubokręt i pierwsze kroki z grami wideo
Czy jest tu ktoś, kto zbliża się do setki i pamięta jak to wszystko się zaczęło? Ja pamiętam i chciałbym Wam opowiedzieć jak to mniej więcej wszystko wyglądało z mojej perspektywy.
Lata młodości. Czyż nie piękne czasy. Pamiętam do dziś jak jarałem się pierwszą elektroniką zafundowaną przez rodziców, dziadków i babcie. Cieszyłem się z każdej rzeczy, którą w tamtych czasach dostałem jak małe dziecko, no bo w sumie takim dzieckiem byłem :)
Atari 2600.
Moja pierwsza w życiu konsola, którą dostałem na gwiazdkę Świąt Bożego Narodzenia. Zapewne jakaś chińska jej wersja, ale co tam. Nie zapomnę tego pierwszego podłączenia anteną telewizyjną. I tego co ukazało się moim oczom. Ach ależ przepiękne gry. Dwa przełączniki do zmieniania pasma i do wyboru danego tytułu. Czego tam nie było, zabawa w chowanego, żabki skaczące po liściach łapiące fruwające motylki? samolociki, szczęka zjadająca różnego rodzaju posiłki i słynne"burp"policjant goniący złodzieja, wszelakiej maści wyścigi samochodowe i wiele innych atrakcji.
Nie sposób też zapomnieć o tych nieszczęsnych jostickach, psujących się na potęgę.
No ale co by nie mówić, właśnie to były pierwsze koty za płoty. Pierwsza styczność z grami wideo w ogóle. Grało się całymi dniami z całą rodziną. Taka moja jedna z pierwszych miłości :)
Commodore 64.
Kolejny gwiazdkowy prezent, który wywołał u mnie ogromne emocje. Cóż za przeskok wizualny i dźwiękowy na miarę tamtych czasów. Masa fantastycznych gier na kasetach nagrywanych domowym sposobem. Nie rzadko z okładką ze spisem wgranych tytułów podzielonymi czasem, na której minucie znajdowała się konkretna gra.
Do zestawu wchodził również magnetofon do tychże kaset. Głównym akcesorium jakie każdy musiał wtedy posiadać w domu był zwykły śrubokręt. Trzeba było nim kręcić i ustawiać głowicę tak żeby paski, które leciały na telewizorze były jak najbardziej równe. Och te niecierpliwe czekanie na pomyślne wgranie się gry. Nie można było ani chuchać, kaszleć, a co dopiero puścić bąka :) a jak mama zaczęła szturać ziemniaki na obiad to wiedz, że już miałeś pograne. Częste walki z owadem, który dostał się do pokoju i modlitwy o końcowy pozytywny wynik naszych poświęceń i starań.
Można zaczynać.
A jak pojawił taki ekran to pojawiał się niestety smuteczek i trzeba było cofać się do początku, albo iść dalej.
Dobrze ustawiona głowica.
Zasilacz C64
Pamiętam, że strasznie mocno się grzał i pachniał podgrzanym plastikiem. Ale był nie do zdarcia i wytrzymał prawie dekadę swojej działalności.
Joysticki do Commodore były różne. Te oryginalne były nawet fajne, ale można było zawsze dokupić inne nie rzadko lepsze, wyglądające bardziej hardkorowo.
Ja miałem również takie, które pamiętam do dziś.
Komputer słynie również z wyjątkowego dźwięku i muzyki jakie mógł wygenerować w tamtym czasie. Układ SID jaki dostał C64 potrafił zdziałać cuda. Do dziś słucham OST z niektórych produkcji. Piękna rzecz.
No ale co najważniejsze z tego wszystkiego to same gry prawda. A tych było tyle, że nie sposób wymienić i opisać te wszystkie. Miały swój styl, klimat i potrafiły przykuć na długie godziny. Miały tyle kategorii, aż głowa boli. Najbardziej epickie produkcję, które zapadły mi w pamięć to min.
Pegasus. A dokładniej Batman.
Bo taką wersję NES właśnie posiadałem. Pierwsze interaktywne gry z użyciem pistoletu. Strzelaliśmy do kaczek, kowbojów latających dysków. Ale było zabawy w gronie, każdy chciał zdobyć jak najwięcej punktów.
Jednak najbardziej zapadłą w pamięć rzeczą z tamtego sprzętu były gry na kartridżach.
Można było je dostać na większości bazarów w mieście, za kilkanaście złotych. A jakie nie raz było zdziwienie, kiedy okazało się, że gra która znajdowała się w środku jest zupełnie inna od tej, którą prezentowała to piękna naklejka. Na szczęście można było wtedy iść wymienić i targować się dalej. No i te słynne produkcje 10 in 1, 300 in 1, 1000 in 1. A co do czego przyszło to dostawaliśmy tak naprawdę kilka gier w przeróżnych, powtarzających się wariacjach.
Złota piątka.
Zestaw pięciu najprawdopodobniej najlepszych gier na tę maszynkę. Jak i również:
Złota czwórka.
Kolejne cztery perełki z NES.
Kolejną w hierarchii elektroniką, którą kupiłem już za własne uzbierane pieniążki był poczciwy szarak. PlayStation 1.
Jakie to było cudowne. Jedna z najlepszych inwestycji w moim życiu. Oczywiście gry nie były już tak oryginalne jak sama konsola, ale co zrobić gdy był taki klimat i czasy. Cała półka, aż uginała się od płyt CD Verbatim. Jak to wszystko wspaniale wyglądało, a przy samym początkowym uruchamianiu konsoli od Sony ze słynnym intro mam ciarki po dzień dzisiejszy.
Jeśli chodzi o gry to istne szaleństwo. Wymieniało się ze znajomymi. Kupowało w ilościach hurtowych na bazarach. Kawał pięknej historii, którą będę wspominał po ostatnie dni.
No i to by było narazie na tyle. Jak wiadomo każdy inaczej zaczynał swoje pierwsze przygody na swój sposób. Miło będzie jeśli podzielicie się swoimi w komentarzach. Ja Swoje mam na zawsze w mojej głowie i sercu. Nikt mi tego nie odbierze :)