Wóz Drzymały S05E08: Eco Fighters
Kolejny raz spotykamy się pod Wozem Drzymały. Witam wszystkich spragnionych informacji o kolejnej grze Arcade, tym razem z połowy lat 90’ ubiegłego wieku. Bohaterem tego odcinka będzie raczej niedoceniona gra z gatunku shmup, którą w 1994 roku wydało Capcom na swój automatowy system CPS-2. Tytuł tej gry to Eco Fighters. Zapraszam do środka.
Jak to już mam w zwyczaju na początek podaję linka do playlisty zawierającej ścieżkę dźwiękową z opisywanego tytułu.
Tytuł: | Eco Fighters |
Producent: | Capcom |
Rok wydania: | 1994 |
Liczba graczy: | 1-2 (jednocześnie, co-op) |
Używanych przycisków: | 3 |
Eco Fighters (Capcom, 1994 rok)
Ulotka reklamowe gry udało mi się znaleźć na niezawodnej pod tym względem stronie The Arcade Flyer Archive (TAFA). Co prawda znalazłem tylko wersje USA i Europejską, ale japońska pewnie przypomina, którąś z poniższych tylko jest po japońsku ;) Co ciekawe ulotka amerykańska jest jakaś biedna w porównaniu z wypasem, jaki przeznaczono dla Europy, ale zawsze można rzucić okiem.
Ulotka USA
Ulotka Europa
W zasobach emulatora M.A.M.E. udało znaleźć mi się zdjęcie automatu dedykowanego grze, jednak wielkość i jakość tego obrazka nie jest powalająca. Do tego mam pewne wątpliwości co do oryginalności tego automatu, a to z tego powodu, że gra obsługuje maksymalnie 3 przyciski, a ten automat wygląda, jakby miał ich cztery. Dlatego nie daję gwarancji, że jest to oryginalna dedykowana konstrukcja dla tej gry. Niestety innego zdjęcia nie udało mi się znaleźć.
Gra nie doczekała się żadnych portów na domowe sprzęty do grania. Została wydana jedynie jako część składanki Capcom Classic Collection vol 2 na PlayStation 2 oraz pierwszego Xboxa i Capcom Classic Collection Reloaded na PSP. I w sumie te wersje są chyba najbardziej grywalne w domowych warunkach, o tym jednak napiszę w dalszej części tekstu.
Tutaj wbrew pozorom można o czymś napisać. Gra posiada fabułę i to bardzo na czasie nawet dzisiaj. Zresztą sam tytuł może zdradzać, o co chodzi. Jeśli dodam, że w Japonii gra została wydana pod tytułem Ultimate Ecology, to sprawa staje się nieco jaśniejsza. W skrócie, w nieokreślonej, dalekiej przyszłości, ludzie rozpoczęli ekspansję w głębiny kosmosu. Co ciekawe zrobili to głównie w celu pozyskania dodatkowych surowców naturalnych. Wielu ziemian przemierza wszechświat w nadziei, że znajdą cenne surowce i zostaną milionerami. Powstały całe korporacje zajmujące się zwożeniem surowców na naszą planetę. Największą z tych korporacji jest Goyolk K.K., która posiadane planety zamienia w martwe globy. Znany naukowiec Doktor Moly zamieszkuje jedną z planet, którą Goyolk zamierza ogołocić ze wszystkich surowców, jakie tam znajdzie.
Doktor Moly
Wzywa on nas na pomoc, ponieważ jesteśmy ostatnią szansą dla owej planety noszącej nazwę Elwood. Tak rozpoczyna się nasza nierówna walka ze złą korporacją Gyolk K.K. Przed każdą planszą dostajemy krótkie wprowadzenie od wspomnianego doktora i wytyczne dotyczące naszego zadania. To tyle, jeśli chodzi o fabułę.
Jeśli chodzi o naszych protagonistów, to są nimi chłopak oraz dziewczyna. Co prawda z samej gry niewiele się możemy o nich dowiedzieć, ale w ulotce reklamowej znalazłem garść informacji o nich, z których wynika, że są to dzieci lub wnuki Doktora Moly.
Gracz pierwszy obejmuje kontrolę nad postacią Ice P. Moly, która jest wrażliwym, osiemnastoletnim chłopcem, który uwielbia niebo swojej planty. Pracuje jako badacz w Skydal Industries Specialists Network. Uwielbia budować maszyny latające zasilane siłą ludzkich mięśni i raz wygrał konkurs na człowieka-ptaka. Jest super optymistą, a jego motto to „walcz do końca”.
Ice P. Moly
Drugi gracz obejmuje kontrolę nad szesnastoletnią dziewczyną i jej pojazdem. Dziewczyna ta zwie się Neneh Moly. Jest siostrą Icea, uwielbia lasy i jest osobą o czystym sercu. Również jest badaczką jednak w Forestal Advanced Educational Network. Ze względu na to, że przeskakiwała klasy szybciej od brata, jest teraz w wyższej klasie niż on. Jest osobą niezmiernie niewinną, jednak potrafi pokazać pazur. Jej motto to „Co jest warte zrobienia, jest warte zrobienia teraz!”.
Neneh Moly
Jeśli chodzi o naszych wrogów, to są to oczywiście niezliczone jednostki korporacji Goyolk. Natrafimy tutaj na różnego rodzaju jednostki głównie latające, ale też jeżdżące i pływające, nawodne i podwodne. Co ciekawe, część jednostek to zwykłe maszyny bojowe, ale część z nich przypomina swoją konstrukcją żywe stworzenia. Znajdziemy tutaj samoloty przypominające muchy, czy osy. Żółwie, skorpiony, a nawet krewetki są tutaj na porządku dziennym. Na większości plansz natrafimy na większych przeciwników, których spokojnie można określić mianem subbossów. Oczywiście nie zabraknie też bossów, którzy są wielcy i często nie mieszczą się na planszy. Cechą wspólną wszystkich bossów jest posiadanie kryształu, który prawdopodobnie jest ich źródłem energii. Warto się na nich skupiać, bo zniszczenie takiego kryształu od razu eliminuje bossa. W innym przypadku musimy mozolnie niszczyć ich kawałek po kawałku.
Jednymi z pierwszych przeciwników, na których natrafimy, są zwykłe czołgi. Są one tak małe, że możemy ich nawet nie zauważyć. Jeżdżą sobie gdzieś na dole ekranu, chowając się za kamieniami, czy w lasach. Występują w dwóch wersjach. Pierwsza wystrzeliwuje pojedyncze, kolorowe kulki. Druga zamiast wieżyczki, ma zamontowane monstrualnych rozmiarów armatę, która wygląda, jakby dostała jakiegoś zapalenia i spuchła. Wystrzeliwują one niewiele większe, białe pociski w naszym kierunku.
Zostańmy jeszcze przy przeciwnikach naziemnych, bo jest ich w sumie niewielu. Kolejnym ich rodzajem są robociki, które skaczą niczym pchły i w sumie też podobnie wyglądają. Nie strzelają albo nie żyły nigdy zbyt długo, żeby strzelić i działają niczym Kamikaze. Wyskakują wysoko w powietrze, starając się za wszelką cenę nas trafić.
Ostatnim z naziemnych pojazdów są żółte skorpiony. Są one wyjątkowo wytrzymałe. Pojawiają się w dużych grupach i strzelają w naszym kierunku pojedynczymi, kolorowymi kulkami. Bywają niebezpieczne w większych grupach, bo potrafią pokryć swoimi kulkami sporą część ekranu.
Teraz przeciwnicy pływający pod wodą. Jednym z pierwszych, na jakich trafimy, są zielone żółwie. Dosyć sporych rozmiarów, jednak nawet pod wodą powolne i w sumie niezbyt groźne. Atakują chowając się w swojej skorupie i kręcąc wokół własnej osi poruszając się chaotycznie po planszy i próbując nas trafić.
Następnym rodzajem przeciwników podwodnych są rybki, które zawsze mnie rozbawiają sposobem, w jaki się bronią. W momencie zagrożenia nadymają się, zwiększając swoje rozmiary kilkukrotnie. Tutaj, kiedy się tak nadymają, wystrzeliwują w naszą stronę kulkę i starają się oddalić na bezpieczną odległość.
Następnymi przeciwnikami podwodnymi są kraby. Średniej wielkości, pojawiają się po kilka sztuk naraz. Stosunkowo wytrzymałe jednak niezbyt groźne.
Spotkamy też krewetki z tajemniczymi butlami na plecach. Są tak małe i niegroźne, że nawet ciężko mi jest przypomnieć sobie, w jaki sposób atakują. Jednak wyglądają całkiem zabawnie.
Przechodzimy do najliczniejszej grupy, czyli pojazdów latających. W czasie naszej wyprawy natkniemy się na samoloty wyglądające jak mucha. Pewnie przez tę śmieszną trąbkę ;) Machają nią w górę i w dół i od czasu do czasu wystrzeliwują z niej kolorową kulkę.
Następnie zdarzy nam się strzelać do czterech rodzajów samolotów odrzutowych. Pierwszy z nich potrafi latać tyłem, często wylatuje nam tyłem zza pleców. Ustawiają się przed nami i strzelają trzema pociskami w trzech kierunkach po skosie do góry, do przodu i po skosie w dół. Drugi rodzaj odrzutowców to malutkie samolociki. Wlatują na ekran, zatrzymują się w miejscu i wypuszczają kulkę w naszym kierunku, po czym odlatują dalej. Występują w dwóch kolorach, białym i zielonym. Ostatnim z odrzutowców jest trochę większy i wyglądający znowu jakby był spuchnięty, zielony myśliwiec. Pojawiają się one w dużych ilościach i robią spore zamieszanie na planszy, bo lubią wylatywać też z tyłu ekranu.
Kolejnymi przeciwnikami są małe osy, które zachowują się jak śmigłowce. Przylatują szybko, zawisają na chwilę w powietrzu, strzelają kolorową kulką i szybko przemieszczają się na inną pozycję. Występują w dwóch wersjach kolorystycznych.
Dalej trafią się nam małe pancerne skorupiaki, które lecą zwinięte w kulkę niczym pancernik, potem odsłaniają swoją zdziwioną mordkę, żeby strzelić w nas laserowym pociskiem, lecącym prosto przed siebie. Przeważnie pojawiają się w grupach lecących rzędem. Kiedy się poruszają, śa niewrażliwe na nasze ataki. Również występują w dwóch kolorach.
Trafimy też na samoloty przypominające swoim wyglądem sporych rozmiarów płaszczki. Latają w dużych grupach, strzelają pojedynczymi kulkami, jednak największe zagrożenie z ich strony jest takie, że lecąc, pokrywają dużą część ekranu, a że są bardziej wytrzymałe niż reszta przeciwników, to możemy nie nadążyć z ich zestrzeliwaniem.
Spotkamy też na swojej drodze dwa rodzaje dużych robotów. Pierwszy z nich występuje w dwóch wersjach kolorystycznych. Żółto czerwony strzela dużymi rakietami w naszym kierunku, a żółto zielony wali wiązką lasera przez cały ekran, jednocześnie lecąc pionowo w górę lub w dół. Drugi rodzaj robotów lata używając odrzutowego plecaka i strzela ognistymi pociskami prosto przed siebie.
Są jeszcze samoloty latające rzędem i obracające się wokół własnej osi poziomej. W zasadzie nie robią nic poza tym, że lecą sobie. Czasami zawijają się w różne ciekawe układy jednak zawsze jeden za drugim. Czasami też pojawiają się pojedynczo.
Pojawią się też samoloty z wielkim czerwonym okiem, które najczęściej pojawiają się podczas walk z bossami. Lecą jeden za drugim i zrzucają niesione przez siebie pociski, które lecą trochę do przodu, a następnie spadają po łuku.
Następne małe samolociki również latają jeden za drugim. Kiedy dolecą wystarczająco daleko, zatrzymują się, strzelają pojedynczą kolorową kulką, a następnie próbują odlecieć pionowo w dół lub górę ekranu.
Zdarzy nam się też napotkać sterowce. Latają sobie powoli, prawie dryfując w powietrzu i od czasu do czasu wypuszczają w naszym kierunku kolorową kulkę. Są zadziwiająco wytrzymałe jak na tego typu pojazdy.
Trafimy też na dziwne roboty schowane za tarczami większymi od siebie. Są niezmiernie twardzi i nawet kiedy strzelamy im po plecach, nie robi to na nich większego wrażenia.
Ostatni rodzaj zwykłego przeciwnika to dziwne kule rozkładające się niczym rasowy Transformer. Kiedy już się otworzą, walą do nas laserowymi pociskami i samonaprowadzającymi rakietami. Są dosyć twardzi i pojawiają się po kilku naraz, więc walczy się z nimi dosyć ciężko.
Jest jeszcze jeden przeciwnik, który skojarzył mi się z matrioszką. Wiecie ta rosyjska laleczka, która w sobie ma mniejszą wersję siebie a w niej następną i następną. Tutaj jest podobnie. Najpierw z sub-bossa wypada kontener, w którym chowa się wielki czołg, po jego rozwaleniu wyskakuje z niego mniejszy pojazd, a po rozwaleniu tego pojawia się jeszcze mniejszy i dopiero kiedy go rozwalimy, możemy uznać, że walka skończona :)
W Eco Fighters pojawia się stosunkowo sporo przeciwników, którzy mogą nosić miano przejściówek, albo z angielska sub-bossów. Są to przeciwnicy sporych rozmiarów podczas walki z którymi, ekran przestaje się przewijać i nie pójdziemy dalej, dopóki nie rozprawimy się z nimi.
Pierwszym z tego typu przeciwników jest wielka mechaniczna ryba. Pierwszy raz pojawia się już na pierwszej planszy, ale w sumie w całej grze występują aż trzy takie. Drugą spotkamy na planszy szóstej, a trzecią na ostatniej, siódmej. Strzela w nas laserami, kolorowymi kulkami, potem jeszcze dużymi, lekko naprowadzanymi kulami. Potrafi też złożyć płetwy i szarżować w naszym kierunku. Każda kolejna wersja jest bardziej dopasiona i wyrzuca z siebie więcej pocisków.
Na drugiej planszy spotkamy wielkiego mechanicznego delfina. Potrafi wystrzelić kręcące się, spore kulki wokół siebie. Również stara się nas czasem taranować. Umie też strzelać przed siebie niebieskimi kulami i wyrzuca z tylnej części ciała rybki, te małe, które się potrafią nadymać.
Na trzeciej planszy spotkamy wielkiego latającego żółwia. To ten przeciwnik, który wyrzuca z siebie hangar z matrioszką, o której pisałem przed chwilą. Strzela kolorowymi kulkami z działek zamontowanych w kilku miejscach. Do tego podczas walki z nim przylatują małe samoloty strzelające w nas rakietami samonaprowadzającymi.
Na planszy czwartej będziemy ścierać się z pociągiem. Najpierw będziemy musieli rozwalić jego wszystkie wagony, których jest kilka, a następnie stoczyć walkę z samą lokomotywą, która wyrzuca z komina sporych rozmiarów kamulce, rzuca w nas naostrzonymi, drewnianymi palami i oczywiście strzela kolorowymi kulkami.
Na planszy piątej spotkamy wielką maszynę wiertniczą. Ma na tyle zamontowany wielki moduł do odwiertów, który kiedy wierci, wyrzuca w powietrze wielkie kamienie, nawet większe niż lokomotywa wyrzucała z komina.
Na szóstej planszy sub-bossem jest błyszcząca kula światła, która przyciąga do siebie leżący w okolicy złom i tworzy z niego różne dziwne kształty. Może nas zniszczyć tylko, wlatując w nas kawałkiem złomu. Potrafi szybko się przemieszczać, a dodatkowo groźne są też kawałki złomu, które ściąga do siebie z różnych części ekranu. Na pierwszy rzut oka, wygląda jak jakiś błąd w grafice ;)
Na siódmej planszy trafimy na wielką kulę z trąbką jak mucha i skrzydełkami jak u nietoperza. Potrafi wypuścić wielką przezroczystą kulę, która rozpada się na coraz mniejsze bąbelki. Do tego strzela zwykłymi kulkami we wszystkich kierunkach, a czasami chowa wszystkie wystające części i zaczyna się odbijać po planszy niczym piłka.
Oczywiście co to by była za gra Arcade, w której każdego poziomu nie strzegłby jakiś twardziel. Eco Fighters nie jest w tej dziedzinie wyjątkiem. Końca każdej planszy strzeże wielki boss, a w niektórych przypadkach walka jest kilkuetapowa. Bossowie to różnego rodzaju maszyny naziemne, nawodne i latające oczywiście. Każdy z bossów jest inny, ale jak pisałem wcześniej, wszyscy mają jedną wspólną cechę. Wspomniany wcześniej kryształ, będący źródłem ich zasilania. Jeśli go zniszczymy, to szef kończy swój żywot, nawet jeśli nie zniszczyliśmy wszystkich jego elementów. Trzeba też napisać, że bossowie składają się w większości przypadków z kilku sekcji, które można zniszczyć osobno. Niektórzy są tak wielcy, że dopiero po zniszczeniu jednej lub kilku sekcji przechodzimy do kolejnego etapu walki.
Pierwszy z bossów to wielka maszyna służąca chyba do wycinki lasów. Posiada wielką kolczastą taśmę transmisyjną na długim wysięgniku. Porusza się na gąsienicach. Ma też wysuwane ramię z łapą oraz wielkie działo. W pierwszym etapie walki nie robi on zbyt wiele i do momentu, kiedy nie zniszczymy jego górnej części, zachowuje się, jakby dawał nam szansę. Po zniszczeniu kabiny zaczyna strzelać w nas drewnianymi palami oraz rozpylać zwykłe pociski w różne strony. Czuły punkt w postaci niebieskiego kryształu wysuwa się od czasu, do czasu z miejsca, gdzie zamontowana była górna część pojazdu.
Drugi boss to wielki statek. Jest to chyba największy pojazd w grze. Walka z nim, tak jak w większości tego typu gier polega na niszczeniu go sekcja po sekcji. Najpierw lecimy na niego od przodu i niszczymy zamontowane tam instalacje, potem przechodzimy do następnej i do następnej, aż w końcu dotrzemy do ostatniej, gdzie najważniejszym co musimy zrobić to zniszczyć jego zasilanie.
Trzeci z bossów to wielki statek powietrzny. Dziwaczna konstrukcja obracająca się wokół własnej osi. Co jakiś czas wypuszcza trzy małe latające pojazdy, które strzelają kolorowymi kulkami w naszym kierunku. Do tego potrafi wystrzelić serię samonaprowadzających rakiet. Czuły punkt w postaci niebieskiego kryształu pojawia się od czasu do czasu na górze pojazdu.
Czwarty z bossów jest stosunkowo niewielki, co wcale nie oznacza, że nie stanowi wyzwania. Wręcz przeciwnie. Jest to śmigłowiec ze źródłem zasilania, które wozi w koszu przyczepionym w tylnej części i zwisającym pod spodem. Przez to bardzo ciężko jest je trafić, a pozostała część tego śmigłowca jest w zasadzie nieczuła na nasze ataki. Do tego porusza się dość szybko, więc trzeba się mieć na baczności. Jego ataki są też szybkie, co powoduje, że musimy mieć oczy dookoła głowy.
Walka z piątym bossem podzielona jest w sumie na dwie walki. Najpierw demolujemy wielki samolot, kawałek po kawałku. Najeżony działkami z każdej strony, a do tego wspierany przez zwykłych przeciwników. Dodatkowo jego niebieski kryształ jest tak malutki, że można go nawet nie zauważyć. Sam boss zaś czasami zajmuje tyle miejsca na ekranie, że ciężko jest nam się poruszać, nie wspominając już o unikaniu jego pocisków.
Kiedy już rozwalimy ten wielki samolot, wyskakuje z niego niewielki robot. Jest on dużo mniejszy, jednak znacznie szybszy, dość wytrzymały i posiada rękę, którą ciągle kręci wokół siebie, a czasami wyrzuca przez cały ekran w naszym kierunku.
Szósty z bossów to wielki robot będący popiersiem właściciela samej Korporacji Goyolk. Wygląda jak część jakiegoś większego robota, jednak nie spotkamy w grze całości tej maszyny. Potrafi ziać ogniem z ust albo rozpylać kolorowe kulki we wszystkich kierunkach. Do czasu, do czasu wypuszcza z klaty serię naprowadzanych rakiet. Kiedy rozwalimy mu jego piękną główkę, wyrasta na jej miejscu druga, wyglądająca jak małpa. Strzela laserami z paszczy.
Ostatni boss to tak naprawdę walka z dwoma przeciwnikami. Najpierw atakuje nas wielka limuzyna swoim przodem przypominająca Rolls Royce. Upstrzona działkami rozpyla kulki we wszystkich kierunkach. Jest to jednak tylko przedsmak ostatniej bitwy i po jej zniszczeniu od razu rozpoczynamy walkę z ostatnim bossem.
Tutaj znowu sporych rozmiarów robot. Jedynym jego czułym punktem jest głowa. Na reszcie nasze pociski nie robią najmniejszego wrażenia. Od czasu do czasu napina się i wystrzeliwuje we wszystkich kierunkach wiązki energii. Co jakiś czas wali też do nas z karabinu maszynowego w ręce jakąś wiązką energii prosto przed siebie.
To już wszyscy przeciwnicy występujący w grze. Oprócz nich natrafić możemy jeszcze na pojazdy budowlane przeciwnika, które nie mogą nam zrobić krzywdy, ale my możemy je zniszczyć. Jest to ciężarówka, dźwig i koparka.
Poza tym w jednej z plansz natrafimy na coś w rodzaju habitatów mieszkalnych. Nie atakują one nas w żaden sposób, ale zniszczenie pomarańczowego jajka będącego prawdopodobnie też źródłem ich zasilania, powoduje, że zostają zniszczone i zostawiają po sobie sporo kryształów do zebrania.
Teraz kilka słów o lokacjach, jakie przyjdzie nam odwiedzić w Eco Fighters. W sumie plansz jest siedem. Większość z nich to lokacje na planecie, którą ratujemy, a ostatnie dwie, gdzieś na jej orbicie. Ciekawostką odnośnie do plansz jest to, że ich początek to piękne sielankowe widoki, które po chwili zmieniają się w zatrute i zniszczone działalnością korporacji wyeksploatowane tereny. W końcu gra z motywem przewodnim, jakim jest ekologia, musi pokazywać, dokąd prowadzi bezkarne i nieograniczone eksploatowanie zasobów naturalnych planety. Same plansze nie są jakoś specjalnie długie i przejście całej gry, nawet takiemu shmupowemu łamadze jak ja zajmie około pół godziny. Nie jest to, może jakiś wybitny wynik, ale można się nacieszyć grą. Lokacje ogólnie są dość ładne, nawet w tych zdewastowanych miejscach i widać, że graficy przyłożyli się do wykonania swojego zadania.
Plansza pierwsza to zalesione rejony planety. Rozpoczynamy w pięknych, zielonych okolicznościach przyrody, gdzie natrafiamy na maszyny korporacji, które zajmują się wycinką lasu. Później przelatujemy do jakiejś jaskini, w której prowadzona jest obróbka i składowanie oraz przygotowanie do wysłania dalej, pozyskanego z lasów drewna.
W planszy drugiej trafiamy nad morze, gdzie cieszymy się piękną przejrzystą, niebieską wodą. Po chwili jednak zauważamy, że kolor wody zmienia się na szaro zieloną, a morskie dno zamiast rafą koralową upstrzone jest wrakami statków i innymi zanieczyszczeniami.
Planszę trzecią rozpoczynamy nad chmurami, ciesząc oczy pięknym widokiem. Kiedy opuszczamy się poniżej linii chmur, okazuje się, że pada z nich kwaśny deszcz, a w tle widzimy wielkie, przemysłowe miasto.
Planszę czwartą rozpoczynamy nad jakimś pustynnym terenem, przypominającym okolice Wielkiego Kanionu w US of A. Na początku dowiadujemy się, że ten obszar jest zagrożony z powodu zatrucia powietrza. W pewnym momencie docieramy do czegoś na kształt brzegu kanionu, na którym widzimy poustawiane budynki z kominami, które snują wielkie ilości dymu, tworząc chmury, z których prawdopodobnie w poprzedniej planszy padał ów kwaśny deszcz.
Plansza piąta to jakaś kopalnia, w której wydobywane są surowce naturalne, i z której wywożone są one do bazy przetwórczej korporacji. Tutaj nie widzimy przejścia w zdewastowane okolice, tylko im głębiej w jaskinie tym widzimy więcej instalacji i budynków wroga.
Plansza szósta to baza korporacji umiejscowiona gdzieś na orbicie. Zmieniają się klimaty na dużo bardziej industrialne. Widać, że jest to coś na zasadzie wielkiej fabryki, która oprócz pozyskiwania półproduktów z surowców generuje też niewyobrażalne ilości odpadów.
Ostatnia plansza to miejsce, w którym korporacja złomuje niepotrzebne już pojazdy i narzędzia. W dalszym ciągu są to industrialne klimaty podobne do wcześniejszej planszy. Jest to chyba najdłuższa plansza w grze i do tego zdecydowanie najtrudniejsza. Znajdziemy tutaj aż kilku sob-bossów.
Grafika w Eco Fighters jest bardzo ładna, szczegółowa i kolorowa. Nawet w miejscach, gdzie oglądamy tragiczną w skutkach działalność wielkiej korporacji. Co prawda pojazdy nasze i wrogów są dosyć małe i często w zamieszaniu możemy zgubić nasz pojazd. Szczególnie w miejscach, gdzie na pierwszy plan wyłaniają się różnego rodzaju konstrukcje zasłaniające nam to, co dzieje się na polu bitwy. Jednak nie przeszkadza to w pozytywnym odbiorze oprawy wizualnej. Plansze wykonane są z dużą dbałością o szczegóły, których pojawia się całkiem duża ilość. Grafiki doktora i szefa korporacji pojawiające się w scenkach przerywnikowych są za to duże i nawet animowane. Są narysowane kreską, która może się podobać. Ogólnie oprawa wizualna stoi na dość wysokim poziomie, jednak trzeba powiedzieć, że Eco Fighters nie wygląda tak dobrze, jak większość gier na system CPS-2. Jest to spowodowane zapewne tym, że pierwsze pogłoski o tym tytule pojawiły się już w 1990 roku i gra na pewien czas zniknęła z newsów. Niektórzy myśleli nawet, że została skasowana. To sugeruje, że gra pierwotnie powstawała jeszcze na wcześniejszy system Capcomu, czyli CP-S, a dopiero później została dostosowana do nowszego sprzętu. Oczywiście to tylko moja osobista teoria i nie musi być prawdą, jednak na pierwszy rzut oka widać, że graficznie gra nie wygląda tak imponująco, jak choćby inny tytuł na ten system, jakim było Alien vs Predator.
Do animacji nie można się przyczepić i wygląda ona ładnie i płynnie, efekty wybuchów też robią dobre wrażenie. Tutaj pewnie przesiadka na nowszą platformę pozwoliła bardziej poszaleć programistą i dopracować grę pod tym względem. Gra śmiga w płynnych sześćdziesięciu klatkach na sekundę. Ruch wszystkich jednostek jest oddany bardzo przyjemnie.
Jeśli chodzi o muzykę, to muszę powiedzieć, że stoi ona również na wysokim poziomie. Melodie przygrywające w tle są skoczne, wesołe i pasują do sielankowego klimatu gry. Zdecydowanie jest to element charakterystyczny dla tego tytułu. Ogólnie cały klimat Eco Fighters jest taki sielankowy i raczej humorystyczny, pomimo poważnego tematu, jakim jest dbanie o przyszłość planety. Oczywiście muzyka zmienia się w zależności od sytuacji i podczas walk z bossami nabiera trochę więcej powagi, jednak ogólnie jest dość specyficzna. Nie jest może wyjątkowo oryginalna i jest mocno w japońskim stylu, ale pasuje do całości i to najważniejsze.
Efekty dźwiękowe też są całkiem sympatyczne. Szczególnie głoś spikerki, która komentuje wszystkie zebrane przez nas power upy. Co ciekawe, o ile spikerka mówi po angielsku, ale w bardzo japońskim stylu, o tyle pozostałe sekcje mówione w scenkach przerywnikowych są w języku japońskim. Efekty strzałów i wybuchów również są całkiem przyjemne dla ucha. Najśmieszniejszy jest efekt dźwiękowy, kiedy tracimy życie. Nie jest to żaden odgłos eksplozji a zabawne pisknięcie. Ogólnie rzecz biorąc, udźwiękowienie Eco Fighters stoi na przyzwoitym poziomie i zdecydowanie nie przeszkadza, a wręcz tworzy klimat tej gry.
Teraz kilka słów o samej rozgrywce. Samo sterowanie w grze jest dość problematyczne i grając w wersję automatową, w domowych warunkach trudno jest w pełni rozkoszować się możliwościami tej gry. Chodzi o to, że do sterowania potrzebny jest spinner, albo inny kontroler działający na zasadzie pokrętła. Z czasów Wozów Drzymały pamiętam, że tylko jeden salon w mojej okolicy oferował automat z gałkami, które oprócz standardowych ośmiu kierunków pozwalał też na obracanie gałki wokół własnej osi. Na automacie tym zamontowane było Midnight Resistance, którego sterowanie było bardzo podobne do tego z Eco Fighters. No dobra, ale o co chodzi jakby? A no o to, że do poruszania naszym statkiem powietrznym potrzebujemy standardowej gałki. Jednak gameplay zasadza się na tym, że nasz samolocik posiada długie ramie, na którym zamontowana jest broń. Ramieniem tym możemy obracać wokół naszego samolotu. Dzięki temu rozwiązaniu możemy strzelać w dowolnym kierunku, co jest naprawdę fajnym patentem, bo możemy lecieć w prawo i jednocześnie strzelać w lewo. Jednak obrót naszego wysięgnika realizowany jest przez spinner lub właśnie gałkę, która posiada funkcję spinnera. W domowych warunkach raczej ciężko będzie odtworzyć takie sterowanie. Co prawda w emulatorach można przypisać przyciski do obracania naszą bronią i wtedy jeden przycisk obraca ją zgodnie z ruchem wskazówek zegara, a drugi przeciwnie, jednak takie sterowanie dość mocno upośledza prostotę sterowania i komplikuje rozgrywkę. Dodatkowo w emulatorze M.A.M.E. sterowanie bronią realizowane przyciskami działa bardzo dziwnie i nawet najkrótsze wciśniecie przycisku odpowiedzialnego za obrót broni, powoduje, że ta przestawia się o ponad 90 stopni, więc o precyzyjnym wycelowaniu nie ma mowy, a w końcu jest to shmup, gdzie trzeba skupiać się na unikaniu pocisków wroga i nie można tracić czasu na usiłowanie broni w odpowiednim kierunku. Przez to w M.A.M.E. ta gra jest praktycznie niegrywalna, jeśli nie mamy spinnera. W emulatorze WinKawaks działa to o wiele lepiej i możemy precyzyjniej wycelować, bo ramie obraca się znacznie wolniej. Jednak WinKawaks to bardzo stary emulator, praktycznie już nie rozwijany, przez co maksymalna rozdzielczość, jaką oferuje to 800×600, dodatkowo do generowania obrazu używa procedur Direct 3D, które w Windowsach 8 i wyżej nie jest wspierane, przez co emulator ma problemy z poprawnym wyświetlaniem w trybie pełnoekranowym. Co prawda oba te problemy da się obejść, jednak wiąże się to z modyfikacją plików ini emulatora, oraz wprowadzaniem zmian w rejestrze systemu. Najlepszym rozwiązaniem, jakie znalazłem to emulator Final Burn Alpha. Sterowanie działa w nim tak jak w WinKawaksie, więc da się jako tako pograć, a do tego jest w miarę aktualny i nie ma z nim większych problemów konfiguracyjnych. Co prawda emulator ten nie posiada takich możliwości filtrowania obrazu jak M.A.M.E., jednak jest to chyba najlepsze, co można uzyskać, przy zachowaniu możliwości w miarę precyzyjnego celowania. Swoją drogą filmik ilustrujący grę w akcji, na końcu tego tekstu jest nagrany właśnie przy użyciu FBA, więc możecie porównać sobie to z filmikami z innych gier i zobaczyć, na czym polega różnica w wyświetlaniu obrazu. W każdym razie, jeśli chcielibyście pograć w tę grę to podobno najlepszą opcją, poza oczywiście posiadaniem gałki ze spinnerem, jest wybór wersji na PSP, gdzie sterowanie zostało trochę zmodyfikowane i gra się w nią całkiem wygodnie.
Ok wracamy do sterowania. Co bardziej spostrzegawczy, pewnie zauważyli, że w tabelce na początku tekstu jest podane, że gra używa trzech przycisków. Sprawa jednak wygląda nieco inaczej. Jeśli posiadamy spinner, to do grania wystarczy jeden przycisk, bo dwa pozostałe zostają przypisane do obracania naszym orężem. Tak więc posiadamy tylko jeden przycisk, do tego nie musimy go naparzać, bo gra posiada wbudowaną funkcję autofire. Co więcej, kiedy trzymamy wciśnięty przycisk, nasza broń zbiera energię i po chwili dostajemy możliwość odpalenia mocniejszego ataku. Jest on inny dla każdej z czterech broni dostępnych w grze, a odpala się go, po prostu puszczając przycisk. Rozwiązanie eleganckie, proste i skuteczne.
Wspomniałem, że w grze są cztery rodzaje broni. Tak w sumie jest. Bronie w Eco Fighters są określane mianem Arms, czyli ramiona. Dostajemy do dyspozycji cztery różne ramiona. Każde ma inne właściwości i strzela w inny sposób. Dodatkowo ramiona te mają jeszcze właściwość obronną. Możemy nimi wyłapywać pociski wroga, czyli po prostu traktować naszą broń jako osłonę.
Podstawowym ramieniem jest Energy Ball. Jest to szybkostrzelna broń energetyczna, osobiście moja ulubiona. Strzela prosto w kierunku, w jakim ją ustawimy, wyrzucając z siebie serię energetycznych kulek. Kiedy przytrzymamy przycisk przez kilka sekund, broń się zaświeci i wtedy możemy wypuścić większą energetyczną kulę. Jeśli zbliżymy się do przeciwnika na długość ramienia, to automatycznie, kiedy naładujemy broń, ta zadaje obrażenia i od razu ładuje się po raz kolejny. Dzięki temu walcząc z twardszym przeciwnikiem, nie musimy nawet puszczać przycisku i cały czas zadawać mu zwiększone obrażenia. Wadą tej broni jest jej nie największa siła. Grę rozpoczynamy właśnie z tym strzelaniem. A podnosimy jej moc, lub zmieniamy na nią, zbierając takiego power upa.
Drugim ramieniem jest Hammer, czyli młotek. Jest to najmocniejsza broń w grze. Do tego najlepiej nadaje się do obrony naszego statku, a to dlatego, że broń ta to wielka kula, która jest większa od naszego pojazdu, dzięki temu łatwo się za nią schować. Oczywiście duża moc to mała szybkostrzelność. Przy większych zadymach, należy skupić się bardziej na obronie, niż na ataku. Nie nadążymy niszczyć wszystkich przeciwników. Atak specjalny tej broni jest niszczycielski i pozwala pokryć znaczną część ekranu. Po naładowaniu, kiedy nasza wielka kula zaczyna błyszczeć, możemy zwolnić przycisk i wtedy nasze ramie wydłuża się na jakieś 2/3 ekranu i tworzy wielki okrąg z wielu kul. Jeśli jeszcze w tym czasie zaczniemy szybko obracać naszym ramieniem, to spokojnie możemy wymieść wszystkich przeciwników na ekranie.
Trzecim dostępnym ramieniem jest Laser Sword. Ta broń jest zdecydowanie najdziwniejszym wynalazkiem w grze. Niestety pełnię możliwości osiągniemy tylko używając spinnera. Ogólnie jest to, jak sama nazwa wskazuje, laserowy miecz. Ma on całkiem sporą moc ale płacimy za nią bardzo małym zasięgiem. Kiedy gramy na spinnerze, zasięg ten możemy zwiększyć kręcąc szybko na przemian w obu kierunkach. Co ciekawe broń ta nie wymaga nawet trzymania wciśniętego przycisku fire, a co za tym idzie, nie ma ona specjalnego ataku. Grając bez spinnera używanie tej broni nie ma większego sensu.
Ostatnim, czwartym ramieniem jest Wheel. Jest to broń o działaniu obszarowym. To znaczy, potrafi ona pokryć swoim działaniem spory obszar planszy jednocześnie. Wystrzeliwuje ona dziewięć pocisków jednocześnie. Niestety siła tej broni jest znikoma. Sprawdza się, kiedy pojawia się wielu słabych przeciwników w różnych miejscach ekranu, jednak walka z twardszymi wrogami jest uciążliwa. Trochę ratuje sprawę atak specjalny, który jest samonaprowadzającym się pociskiem. Wyszukuje najmocniejszego wroga na planszy i leci do niego. Kiedy w niego trafi, przez chwilę wiruje, zadając całkiem spore obrażenia, po czym znika.
Skoro jesteśmy już przy broni to warto wspomnieć też o systemie jej wzmacniania, bo jest on specyficzny i inny niż w większości tego typu gier. W Eco Fighters, kiedy zbierzemy jakąś broń, to nawet po utracie życia dalej ją posiadamy, jednak jej moc spada o dwa poziomy w dół. Maksymalnym poziomem broni jest piąty. Czyli jeśli posiadamy broń na maksymalnym, piątym poziomie, po utracie życia będziemy mieli nadal tę samą broń, ale na poziomie trzecim.
Jak na razie wszystko jasne, prawda? :) Żeby podnieść poziom broni, musimy zebrać dwadzieścia niebieskich kryształów, które pojawiają się po zniszczonych przeciwnikach. Są cztery rodzaje takich kryształów. Mały w kształcie rombu dodaje do licznika jeden kryształ. Mały w kształcie łzy dodaje do licznika dwa kryształy. Duży w kształcie rombu dodaje nam pięć kryształów i duży w kształcie łzy, dodaje kryształów dziesięć.
Ilość posiadanych przez nas kryształów pokazywany jest w dolnej części ekranu w postaci napisu Power 0/20. Oczywiście samo zebranie dwudziestu kryształów to nie wszystko. Kiedy zbierzemy już potrzebną ich ilość, na planszę wlatuje mały pomagier wysyłany przez Doktora Moly, niosący bańkę ze strzelaniem.
Dopiero zebranie owego power upa podnosi nam poziom strzelania. Dodatkowo co chwilę bańka ze strzelaniem zmienia się na jedną z czterech broni, więc jest to też dobra okazja, gdy chcemy zmienić sobie strzelanie. Jeśli zbierzemy power upa, zmieniając strzelanie, to też podnosi nam on jego poziom.
Od czasu do czasu możemy też natknąć się na przedmiot podnoszący nam poziom strzelania od razu na maksa. Co prawda najczęściej pojawia się on, kiedy stracimy ostatnie życie, ale da się też go znaleźć w innych okolicznościach. Często chowa się za elementami otoczenia.
Oprócz głównej broni, jaką są ramiona, występują w grze jeszcze trzy rodzaje broni wspomagającej. Możemy je zebrać po zniszczeniu specjalnego rodzaju przeciwnika, który po zniszczeniu zostawia niebieską pastylkę, która oznaczona jest zmieniającymi się literkami.
Literka widniejąca na owej pastylce oznacza jakiego rodzaju pomocnicze strzelanie zbierzemy. V oznacza Vulcan i jest to karabin maszynowy strzelający zawsze do przodu. Literka B to bomby. Po jej zebraniu nasz samolot wyrzuca przed siebie bomby, które spadają i jeśli trafią w przeciwnika albo na stały grunt, wybuchają tworząc pole energetyczne zadające obrażenia przeciwnikom w swoim zasięgu. H to Homing Missle, czyli pociski samonaprowadzające. Nasz samolot wystrzeliwuje niebieskie, energetyczne pociski, które latają po planszy w poszukiwaniu celów i się na nie naprowadzają.
To tyle, jeśli chodzi o wszelkie znajdźki w grze. Nie ma już nic więcej. Sama rozgrywka jest całkiem przyjemna. Gra nie wydaje się jakoś specjalnie trudna, chociaż ja z moimi umiejętnościami raczej daleki jestem od stwierdzenia, że Eco Fighters to prosty tytuł. Dosyć często zdarza mi się oglądać zabawny komiks pojawiający się, podczas kiedy gra oczekuje wrzucenia kolejnej monety i kontynuowania gry.
Na pewno brak odpowiedniego sterowania nie ułatwia gry, dlatego, jeśli chcielibyście tę grę rozpracowywać na poziomie Pro, to jedynym rozwiązaniem wydaje się nabycie spinnera, bo inaczej gameplay jest mocno upośledzony. Mimo wszystko jednak sama gra jest dość sympatyczna i daje sporo frajdy. Można sobie beztrosko postrzelać do hord przeciwników. Oczywiście pod warunkiem, że nie musimy płacić za każdy kredyt ;) Sympatyczny jest obraz z zakończenia gry, na którym autorzy dziękują nam za to, że zagraliśmy w ich grę.
Podsumowując Eco Fighters jest całkiem solidną grą. Mimo tego, że nie zdobyła większej popularności, uważam, że jeśli ktoś lubi tego typu gry, to może rzucić okiem. Oprawa audiowizualna stoi na przyzwoitym poziomie, nawet jeśli widać, że gra była planowana na starszy system i nie wykorzystuje w pełni możliwości sprzętu, na którym hula. Jedynym problemem jest specyficzne sterowanie, które może nie dawać odczuć pełnej satysfakcji z obcowania, z tym tytułem.
Na zakończenie, jak zwykle dla najtwardszych zawodników, zamieszczam filmik, na którym możecie sobie zobaczyć grę w akcji oraz mój kompletny brak umiejętności jeśli chodzi o ten gatunek gier ;)
Teraz się już z Wami żegnam. Dziękuję za poświęcony czas i zapraszam na następny odcinek Wozu Drzymały, w którym zajmę się następną grą z automatów Arcade.