Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.
W dobie rzadszych wyjść z domu znalazłem sobie nowe hobby: gry planszowe. Zaskórniaki jęknęły tylko przez chwilę gdy zdusiłem w sobie ostatni podszept zdrowego rozsądku mówiący "nie potrzebujesz tego".
Wychodzi na to, że jednak potrzebowałem bo kolekcja stale rośnie a i postanowiłem, że raz na jakiś czas wrzucę tutaj jakąś małą recenzję kolejnej gry która nie wymaga prądu. Cieszę się też niezmiernie, że mam z kim grać bo i znajomi mieszkający dwa piętra wyżej chętnie salutują gdy rzucamy propozycję wspólnych planszówek jak i moi podwórkowi chuligani z chęcią walną parię albo dwie przy akompaniamencie jasnego pełnego.
Nie jestem graczem zaawansowanym, niecierpię źle napisanych (tudzież źle przetłumaczonych co jest częstszym przypadkiem) instrukcji i z wytęsknieniem czekam aż pojawia się ten moment w którym zakasam rękawy i myślę sobie "ok, łapie to". Wtedy zaczyna się zabawa właściwa. Przez ostatni rok ograłem tuzin tytułów lepszych lub średnich; nigdy gorszych gdyż przeprowadzam dokładny research na temat każdego produktu. Znajomi już chyba wiedzą, że jak się czymś zajawię (horror, komiks) to jestem niepowstrzymany w zdobywaniu wiedzy. Dobrze, że ludzki mózg posiada od 10 do 100 terabajtów przestrzeni na dane, jest gdzie pomieścić te wszystkie niepotrzebne głupoty.
Ale do rzeczy - dzisiaj chciałem pogadać o Hard City, polskiej planszówce typu ameritrash skąpanej w otoczce horroru klasy B z lat osiemdziesiątych. Horror klasy B? Lata osiemdziesiąte? Mutanci? Policjanci? Wybuchające beczki? Machiny zagłady? Można by powiedzieć, że gra została wycięta pod moje gusta a więc tym bardziej niecierpliwiłem się na ogranie tytułu. Gdy już udało się rozłożyć modułową planszę (zależnie od scenariusza wygląda ona inaczej za każdym razem), wyciągnąć wszystkie żetony (w tym lukrowane donuty), figurki funkcjonariuszy jak i zombiaków złapaliśmy za instrukcję i posiłkując się youtubem zaczęliśmy pierwszą rozgrywkę.
Na dobry początek moi współgracze wcielili się w trójkę funkcjonariuszy, natomiast ja przyjąłem rolę złowrogiego Doktora Zero, który chce sobie podporządkować Hard City przy pomocy armii mutantów. Policjanci dysponują oddzielnymi umiejętnościami, mają ekwipunek i kilka akcji do wyboru. Akcje kosztują... donuty, tak więc aby się ruszyć o pole lub dwa koniecznym jest wrzucenie na ząb 450 kalorii. Funkcjonariusze również strzelają, bronią się, otwierają skrzynki z przedmiotami (do teraz czuję gorycz porażki gdy moi idealnie ustawieni mutanci zostali zabici przez miotacz płomieni) ale i eskortują cywili do helikoptera wiszącego na wieczornym niebie Hard City. Tury są wykonywane naprzemiennie; raz policjancji, raz Doktor Zero. Sam złoczyńca dysponuje oddzielną talią kart chaosu, które pozwalają na wprowadzanie nowych maszkar, ich ruch lub atak. Do tego dochodzą działania natychmiastowe, reakcje (np. gdy któryś z bohaterów strzela do Twoich mutantów możesz opróżnić im magazynek w pistolecie pod warunkiem, że wyrzucili na kościach symbol reakcji) lub ogólne akcje uprzykrzające życie współgraczom. Póki co graliśmy jeden scenariusz w trybie jeden na wszystkich i muszę przyznać, że emocje były całkiem spore. Mało tego - pomimo kości - za którymi nie przepadam - gra posiada całkiem dobry balans i czuć, że jeśli człowiek będzie odpowiednio mocno kombinował to szanse będą wyrównane. Gdyby jednak nie były to dochodzi jeden bohater niezależny - pies Kieł.
Powtarzam - pies Kieł.
Gra która z początku wydawała się skomplikowana po dwóch rundach wcale taka nie jest, pozostaje sama frajda i kombinowanie jakby tutaj zgładzić/uratować cywili i zdobyć jak najwięcej punktów zwycięstwa. Odstraszać może cena (ok. 250 zł) ale jakość wykonania poszczególnych komponentów jak i regrywalność samego tytułu z nawiązką to rekompensuje.
Nie mogę się doczekać następnej partii. Polecam/pozdrawiam!
P.S. Figurki już dawno pomalowane, teraz dopiero jest klimacik!